"Czy rzeczywiście łączenie parafii i tworzenie dużych ośrodków duszpasterskich z kilkoma kapłanami jest jedynym i najlepszym wyjściem? Moim zdaniem nie. I to z dwóch powodów" - pisze ks. Andrzej Draguła w książce "Kościół, który wyznaję. Między zgorszeniem a nadzieją". Autor wychodzi naprzeciw człowiekowi XXI wieku, jego oczekiwaniom i tęsknocie za wspólnotą ludzi wierzących, którym "radość i nadzieja, smutek i trwoga" współczesnych nie są obce. Nie traci wiary w to, że pojawiają się jaskółki zwiastujące wiosnę Kościoła w Polsce.
Księży będzie mniej. To pewne. Ale czy będzie ich za mało? Wszystko zależy, co weźmiemy za punkt odniesienia. Zapewne będzie ich za mało, jeśli chcemy myśleć o utrzymaniu dotychczasowej struktury "obsługiwanej" przez księży. Trzeba jednak pamiętać, że parafia powstała w określonych warunkach historycznych i miała u swego początku raczej charakter wspólnoty niż terytorium i instytucji. W średniowieczu była już nie tylko podstawową komórką kościelną, ale i społeczną.
(...) Istotne pozostaje pytanie, kogo ma "obsłużyć" współczesna parafia. W czasie postępującej sekularyzacji, a więc utraty społecznej roli religii, parafia w naturalny sposób będzie się kurczyć liczebnie. Wiemy dobrze, że liczba mieszkańców przebywających na stałe na terenie parafii to niekoniecznie liczba wiernych. Przyszłe parafie będą liczebnie mniejsze i obejmować będą zasadniczo zdeklarowanych katolików, choć nie można zapominać także o pojawiających się wciąż w orbicie życia parafialnego katolikach kulturowych. Oczywiście, także i współczesna parafia musi realizować dwie funkcje: duszpasterską i ewangelizacyjną, ale może się okazać, że w sytuacji diaspory będzie to łatwiejsze niż w przypadku Kościoła masowego. Małe wspólnoty są szansą.
Małe jest lepsze
(...) Badania przeprowadzane przez antropologów i psychologów społecznych pokazują, że "optymalna wielkość zgromadzenia wynosi około 150 osób. Przy tej wielkości zarówno kapłan, jak i członkowie zgromadzenia znają się osobiście". Co zrobić z taką wiedzą przy planowaniu struktury Kościoła katolickiego w Polsce? Zasada ta bowiem wydaje się na pierwszy rzut oka niemożliwa do zastosowania. Przecież nie potworzymy parafii składających się ze stu pięćdziesięciu osób! A jednak. Badania socjologiczne nie kłamią. Wierni związani z mniejszą wspólnotą są bardziej zaangażowani w jej działalność, częściej uczęszczają na niedzielne nabożeństwa, są bardziej ofiarni, a nowi członkowie łatwiej odnajdują się w mniejszym zgromadzeniu niż w strukturach typu "megachurch". Inne badania jednoznacznie wskazują na zależność między wielkością wspólnoty, zadowoleniem jej członków i długością pozostawania we wspólnocie. Duża wspólnota daje mniej zadowolenia i łatwiej ją opuścić.
Jak to teraz zastosować w Kościele katolickim w Polsce? Moje wieloletnie doświadczenie pastoralne i naukowe mówi mi, że podstawą właściwego funkcjonowania parafii są więzi wspólnotowe, które mają zresztą nie tylko wymiar nadprzyrodzony (łączność w Duchu Świętym), ale także przyrodzony, ludzki, jak przyjaźń czy znajomość. Te drugie są równie ważne jak te pierwsze. Także tutaj aktualna jest zasada, iż łaska bazuje na naturze. Ważna jest wspólnota i ważna jest społeczność. Więzi wspólnotowe były dotąd budowane w sposób naturalny na bazie struktury społecznej, a więc niejako oddolnie. Tradycyjna wspólnota opierała się bowiem na intensywnych zależnościach międzyludzkich. "Oikos" to wspólnota rodzinna, sąsiedzka, wspólnota pracy, rozrywki i wiary. Dzisiaj "oikos" się rozsypał. Współczesny człowiek bardzo często zamieszkuje poza własną wspólnotą rodzinną, z kim innym pracuje, z kim innym spędza wolny czas, a jeszcze z kimś innym dzieli wiarę. Postępujący proces separacji tych sfer życia sprawia, że dzisiaj więzi wspólnotowe muszą być budowane odgórnie, a wierni wspólnoty parafialnej przyszłości będą znać się "z kościoła", a nie z ulicy, sąsiedztwa czy bloku. Może się bowiem tak zdarzyć, że ktoś będzie sam ze swoją wiarą w całym sąsiedztwie, że współbrata ze wspólnoty parafialnej znajdzie dopiero w bloku obok, a pierwotna więź, która ich połączy, zrodzi się w Kościele, w parafii, a nie ze względu na bliskość geograficzną.
Warto tutaj jeszcze zwrócić uwagę na jeden element struktury parafialnej, który wprost wynika z fraktalnej struktury osobistych sieci społecznych. Jeśli za punkt wyjścia weźmiemy grupę stu pięćdziesięciu osób jako wspólnotę przyjaciół, to zauważymy, że składa się ona z serii warstw obejmujących ludzi, których łączą określone relacje. Otóż warstwy te obejmują po kolei: pięcioro najbliższych przyjaciół, piętnaścioro bliskich przyjaciół, pięćdziesięcioro dobrych przyjaciół, stu pięćdziesięcioro znajomych przyjaciół, pięciuset znajomych, tysiąc pięciuset znanych z imienia, pięć tysięcy znanych z widzenia. W jaki sposób tę strukturę relacji przełożyć teraz na wspólnotę parafialną? Można zasadnie sądzić, że bez względu na wielkość parafii jej trzon stanowić będzie zawsze grupa stu pięćdziesięciu osób, których łączą wyraźne związki emocjonalne i które są zdolne do okazywania altruistycznej pomocy pozostałym członkom grupy.
Badania przeprowadzone w dwóch wspólnotach metodystów dowodzą, że "ludzie związani z mniejszym kościołem byli bardziej aktywnie zaangażowani w jego działalność, w większym stopniu aprobowali jego działania, częściej uczęszczali na niedzielne nabożeństwa, przekazywali większą część dochodów na kościół i ogólnie czuli się bardziej zaangażowani w życie kościelnej społeczności. Co szczególnie ważne, nowi członkowie łatwiej odnajdywali się w mniejszym zgromadzeniu". Wszystko przemawia za tworzeniem małej wspólnoty eklezjalnej, która ma większą siłę przyciągania niż duża struktura. Ciekawe, że już w 1849 roku pewien wikary z Paryża w liście skierowanym do swojego biskupa wskazał, że duże parafie nie są operatywne, jeśli chodzi o zadania ewangelizacyjne Kościoła. Już wtedy proponował dzielić parafie na mniejsze części, które byłyby powierzone trosce poszczególnych wikariuszy, co pozwoliłoby przede wszystkim na bliższą relację między duchowieństwem a laikatem.
Łączyć czy dzielić?
Coraz więcej biskupów w Polsce zapowiada łączenie parafii. Takie zamiary obwieścili biskupi w Opolu, Łowiczu, Częstochowie czy Kaliszu. Biskup Damian Bryl z Kalisza w liście zapowiadającym nowy rok duszpasterski 2023/2024 przyznał, że stoi "przed trudnym zadaniem ograniczania liczby duszpasterzy w większych parafiach i powierzania dwóch parafii jednemu kapłanowi w przypadku mniejszych wspólnot". Biskup Franciszek Dziuba z Łowicza w liście na Wielki Post 2021 roku pisał z kolei: "W tych wielkopostnych chwilach dzielę się z Wami koniecznością podjęcia niełatwych decyzji połączenia unią personalną małych parafii Kościoła łowickiego. […] Takim działaniem pragnę każdej z Waszych parafii zapewnić opiekę duszpasterską w sytuacji, w której przyszło nam żyć. Ufam, że decyzja o tym, aby dwie parafie miały jednego księdza proboszcza i by nadal istniały jako samodzielne placówki duszpasterskie, w perspektywie czasu również okaże się opatrznościowa. Wierzę, że proponowane zmiany będą obowiązywać przez pewien czas. Jeśli zmieni się sytuacja w diecezji, możliwe będą w przyszłości inne rozwiązania". Arcybiskup Władysław Depo z Częstochowy pisze wprawdzie o potrzebie "nie znoszenia, ale łączenia małych parafii w większe struktury", ale przecież jest to de facto likwidacja. Biskup opolski Andrzej Czaja w odezwie z okazji święceń kapłańskich w 2023 roku przyznał: "za rok nie będę miał kogo posłać na niwę Pańską. Wzrośnie deficyt kapłanów i już w tym roku nie zdołam obsadzić personalnie wszystkich parafii. Dlatego 8 wspólnot parafialnych zostanie połączonych z innymi, a wierni będą musieli się dzielić jednym proboszczem".
Argumenty przywoływane przez biskupów wydają się oczywiste: kryzys powołań, śmierć wielu księży podczas pandemii, porzucanie stanu kapłańskiego, starzenie się kleru parafialnego. Prócz powodów personalnych przytaczane są także argumenty organizacyjne: zmniejszanie się liczby wiernych, co zapowiada trudności w materialnym utrzymaniu parafii, oraz odziedziczona po dawnych czasach struktura administracyjna nieprzystająca do obecnych uwarunkowań. Arcybiskup Depo zauważa, że archidiecezja częstochowska jest "wyjątkowo rozdrobniona", ponieważ posiada trzysta dwanaście parafii, z tego prawie sto osiemdziesiąt z jednym księdzem. Trzeba dokonać scalenia, by nie powiedzieć - przymusowej kolektywizacji.
Co w tej sytuacji zrobić? Znamienne jest to, co pisze arcybiskup częstochowski: "Również względy owocnej pracy duszpasterskiej, w tym potrzeba czasami wręcz specjalistycznej pracy z dziećmi, młodzieżą i rodzinami przemawiają za zamieszkaniem w jednym miejscu i pracą zespołową księży". Czy rzeczywiście łączenie parafii i tworzenie dużych ośrodków duszpasterskich z kilkoma kapłanami jest jedynym i najlepszym wyjściem? Moim zdaniem nie. I to z dwóch powodów. Po pierwsze, taki sposób argumentowania zdradza klerykalną wizję pastoralną, gdzie za poszczególne gałęzie duszpasterstwa musi odpowiadać ksiądz. Po wtóre, myślenie takie ignoruje związek między parafią a strukturą społeczną - naturalną bądź wtórnie wytworzoną.
Być może są parafie tak małe, że nie są w stanie stworzyć stu- pięćdziesięcioosobowego zgromadzenia, ale przestrzegałbym przed pochopną decyzją łączenia parafii w większe ośrodki duszpasterskie. Doświadczenia innych krajów są w tym względzie znamienne. Sam to obserwowałem we francuskiej Szampanii, gdzie przez lata jeździłem na wakacyjne zastępstwa. Łączenie parafii i tworzenie jednego dużego ośrodka dla kilku dotychczasowych wspólnot wcale nie poprawiało frekwencji ani dynamiki pastoralnej. Przeciwnie, pogarszało je. U nas też nie poprawi. Wierni z zamykanych parafii wcale nie przenosili się do tej nowej, większej, centralnej, w założeniu - lepiej zarządzanej. Odprawianie Eucharystii per turnum w poszczególnych świątyniach dużej strefy pastoralnej (une zone pastoral) sprawiało, że w danej miejscowości - w siedzibie dawnej parafii - msza św. przypadała raz na kilka tygodni, a czasami miesięcy. I zasadniczo pojawiali się na niej przede wszystkim mieszkańcy danej wsi. Grupa wiernych objeżdżających wszystkie kościoły co niedzielę była naprawdę niewielka.
Skomentuj artykuł