Potrzebuję cię

Beth Wiseman, "Potrzebuję cię"
Beth Wiseman

Darlene poczuła, jak ze strachu kurczy jej się żołądek, i przez kilka sekund nie była w stanie się poruszyć. Jeżeli kiedykolwiek był dobry moment na ucieczkę, to właśnie teraz. Położyła dłoń na piersi, wstrzymała oddech i ostrożnie zaczęła się cofać, powoli sunąc w skarpetkach po drewnianej podłodze swojej sypialni. Przyjrzała się intruzowi, zastanawiając się, dlaczego się nie porusza. Może był martwy.

Szła w stronę drzwi z ręką wyciągniętą do tyłu, a kiedy odnalazła klamkę, szybko ją przekręciła. Na odgłos otwieranej zasuwy nieproszony gość rzucił się w jej kierunku. Jednym ruchem w tył przeskoczyła przez próg i znalazła się w hallu, zatrzaskując za sobą drzwi z taką siłą, że zdjęcie jej dzieci spadło ze ściany. Spojrzała w dół na Chada, Ansley i Grace, patrzących na nią przez zbitą szybkę, a potem prędko przeszła przez hall do kuchni. Drżącą ręką odłączyła kabel swojej komórki i wybrała numer Brada. "Proszę, odbierz".

Trwał okres rozliczania podatków, więc wszyscy biegli księgowi w biurze jej męża pracowali do późna i przez te ostatnie tygodnie przed kwietniowym terminem trudno się było z nim skontaktować. Wiedziała, że Brad zadzwoni do niej nie wcześniej niż po ósmej wieczorem. A ona nie mogła wrócić do swojej sypialni. Bez czego będzie musiała się obejść do tego czasu? Spojrzała w dół. Po pierwsze bez bluzki. Tego ranka ubierała się później niż zwykle i zdążyła tylko włożyć spodnie, zanim zauważyła, że nie jest sama.

Westchnęła ciężko, pocierając czoło. Brad odebrał po sześciu sygnałach.
- Bradley... - Zwracała się do niego pełnym imieniem tylko wtedy, gdy potrzebowała jego największej uwagi.
- O co chodzi, kotku?
Wzięła głęboki oddech.
- W naszej sypialni jest wąż. Duży, czarny wąż. - Przerwała, przyciskając rękę do serca. - W naszej sypialni.
- Jak duży?
Spodziewała się bardziej gwałtownej reakcji. Może mąż jej nie usłyszał.
- Duży! Bardzo duży. Ogromny, Brad.
- Kochanie - zachichotał - pamiętasz tego małego węża, którego znalazłaś w szklarni, kiedy mieszkaliśmy przy Charter Road w Houston? Wtedy też mówiłaś, że jest duży. - Znowu się zaśmiał, a Darlene miała ochotę uderzyć go przez telefon. - A to był tylko malutki wąż trawny.
- Brad, musisz mi uwierzyć. Ten wąż jest ogromny, mierzy na pewno co najmniej półtora metra. - Po plecach przeszły jej ciarki. - Wrócisz do domu czy mam zadzwonić pod numer alarmowy?
- Daj spokój, nie możesz dzwonić na numer alarmowy z powodu węża. - Ton jego głosu się zmienił. - Darlene, nie rób tego. Round Top to małe miasteczko i przylgnie do nas łatka mieszczuchów, którzy wezwali służby specjalne z powodu węża.
- W takim razie musisz wrócić do domu i się tym zająć. - Podniosła hardo głowę, próbując opanować drżenie głosu.
Głęboki wdech na drugim końcu linii.
- Wiesz, jakie tu panuje szaleństwo. Nie mogę teraz wyjść. To na pewno tylko wąż smugowy, który żywi się ptakami i nie jest jadowity.
- Cóż, w naszej sypialni nie ma żadnych ptaków, więc jego też nie powinno tam być.
- Może kiedy Chad wróci ze szkoły, będzie umiał go wyrzucić za pomocą łopaty albo czegoś takiego. Ale powiedz mu, żeby uważał. Mimo że te węże nie są jadowite, to ich ugryzienie może być bolesne.
Darlene westchnęła.
- Dziewczynki dostaną histerii, jeżeli wrócą do domu i dowiedzą się, że jest w nim wąż. - Odwróciła się w stronę odgłosu dobiegającego z przedpokoju. - Oddzwonię do ciebie. Ktoś jest przy drzwiach, a ja stoję tu w samym biustonoszu. Zadzwonię później. Kocham cię.
Rozłączyła się i wrzasnęła w stronę drzwi:
- Chwileczkę!

DEON.PL POLECA

Znalazła w pokoju Ansley jakiś T-shirt i włożyła go, idąc przez hall w stronę drzwi wejściowych. To był jej pierwszy gość, odkąd przeprowadzili się z Houston dwa miesiące temu. Zanim otworzyła drzwi, zerknęła zza firanki, uświadamiając sobie, że prawdopodobnie jeszcze przez jakiś czas nie pozbędzie się swoich starych przyzwyczajeń z miasta. Tutaj na wsi nie było zapewne wielu powodów do niepokoju, ale i tak poczuła ulgę, gdy zobaczyła za drzwiami kobietę. Wysoką kobietę w kowbojskim kapeluszu. Darlene otworzyła drzwi.
- Państwa krowy są na moim pastwisku. - Kobieta wykrzywiła usta i skrzyżowała ręce na piersi. - Już drugi raz rozwaliły ogrodzenie i weszły na moją posiadłość.
Darlene pomyślała, że ta kowbojka wygląda, jakby właśnie zeszła z planu jakiegoś westernu. Miała na sobie dżinsową koszulę z długimi rękawami, a jej niebieskie dżinsy były wsunięte w brązowe, wysokie buty. Starsza od Darlene, chyba czterdziestopięciolatka, prezentowała się olśniewająco ze swoimi wielkimi, brązowymi oczami i blond włosami związanymi w koński ogon sięgający jej do pasa.
W samych skarpetkach zeszła po dwóch schodkach prowadzących z werandy. - Chyba nie dosłyszałam twojego imienia?
- Layla. - Pomachała szybko na pożegnanie, a potem odwróciła się znowu i zaczęła się oddalać. Darlene westchnęła. Najwyraźniej ta kobieta nie miała ochoty się zaprzyjaźnić. Ani pomóc jej z wężem. Patrzyła, jak Layla podchodzi do swojego konia i wkłada stopę w strzemię. Po chwili kowbojka zawahała się i obróciła twarz w stronę Darlene. - Jaki to wąż?
Pełna nadziei Darlene powoli zeszła jeszcze jeden stopień niżej.
- Duży i czarny.
Layla opuściła stopę na ziemię i przeszła po trawie w stronę werandy. Darlene nie mogła się nadziwić, jak pełna gracji była ta wysoka blondynka i jak bardzo jej uroda kontrastowała z jej strojem.
- Jedyne, na co w tej okolicy musisz naprawdę uważać, to grzechotniki. - Uniosła rondo kapelusza. - Czy to był grzechotnik?
Darlene, mierząca niecałe sto pięćdziesiąt osiem centymetrów, natychmiast poczuła się gorsza od tej wysokiej, olśniewającej blondynki, która potrafiła jeździć konno i zabijać węże. Nie miała zamiaru przyznać, że nie potrafi odróżnić jednego gada od drugiego.
- Nie sądzę.
- Mam przy sobie tylko strzelbę. - Layla wskazała na swojego konia i Darlene dostrzegła długą broń w kaburze przy siodle. - Ale moja broń kaliber 0,22 cala wyrwie ci dziurę w podłodze.
Darlene poczuła się jak w nierzeczywistym świecie. Pomyślała o ich poprzednim domu na osiedlu w Houston, gdzie nigdy nie widywano uzbrojonych kobiet na koniu.
- Masz wiatrówkę? - Layla stanęła na schodkach tuż przed nią. Darlene była pewna, że wiatrówka Chada to jedyna broń, jaką w ogóle mieli.
- Tak sądzę.
Pięć minut później Darlene otworzyła drzwi do swojej sypialni i obserwowała, jak Layla wkracza na scenę wtargnięcia intruza. Stosy czystych ubrań piętrzyły się na łóżku, ale przynajmniej było ono pościelone. Odkurzacz znajdował się na środku pokoju, zamiast w schowku pod schodami. Wolałaby, żeby obcy ludzie nie widzieli jej sypialni w tym stanie, ale mogło być gorzej.

Layla uklękła i zajrzała pod łóżko. Stojąc na progu, Darlene zastanawiała się, co się tam znajduje. Pudełka ze zdjęciami; kwieciste pudło na kapelusze, które należało do jej babci; stara, czerwona waliza wypchana pamiątkami z czasów, gdy dzieci były malutkie; oraz mnóstwo kurzu.

- Tam jest. - Layla oparła się na podłodze i wycelowała wiatrówkę Chada. Darlene wstrzymała oddech i zamknęła oczy, kiedy pod łóżkiem zabrzmiał podwójny wystrzał. Po chwili Layla czubkiem lufy wyciągnęła gada. - To tylko wąż smugowy.
Darlene wyszła z pokoju, zostawiając dużo przestrzeni, żeby Layla mogła wyciągnąć węża na zewnątrz. Był duży, czarny i paskudny. A do tego martwy. Krew kapała przez całą drogę aż do drzwi wyjściowych. Layla wyniosła go na dwór i położyła na drewnianym płocie żółtym spodem do góry.

- Brzuch do góry powinien przywołać deszcz. - Layla szybko wskoczyła na konia. - Powiedz mężowi, że naprawię ogrodzenie, ale musi koniecznie zamontować nowe sztachety.
- Przekażę mu. I bardzo dziękuję za zabicie węża. Czy ty i twój mąż moglibyście dzisiaj przyjść do nas na kolację? Chciałabym ci się jakoś odwdzięczyć.
- Nie jestem mężatką. I nie mogę dzisiaj przyjść na kolację. Ale mimo wszystko dzięki. - Lekko szturchnęła nogą bok konia i wyjechała przez bramę oddzielającą jej posiadłość od terenów Brada i Darlene. Siedząc wciąż w siodle, zamknęła za sobą bramę i skierowała się w stronę dużego domu na szczycie łagodnego pagórka. Ta przestronna posiadłość była bardzo dobrze widoczna z drogi prowadzącej z miasteczka i najmłodsza córka Darlene nazwała ją "rezydencją na wzgórzu". Reszta rodziny podchwyciła tę nazwę. Darlene uważała, że w porównaniu z ich zaniedbanym wiejskim domem rzeczywiście można ją było uznać za rezydencję. Oba budynki wybudowano zapewne pod koniec XIX wieku, ale dom Layli wyglądał na gruntownie odnowiony, przynajmniej z zewnątrz, dzięki świeżej warstwie żółtej farby oraz białym gzymsom. Podwórko ogradzał płot z cedrowych belek, a w głębi posiadłości jaskrawoczerwona stodoła ożywiała kolorystycznie łąkę sąsiadującą ze sporą sadzawką. Masywna żelazna brama - która zazwyczaj pozostawała zamknięta - witała gości podążających długim i krętym podjazdem. Było tam też sporo zwierząt gospodarczych, zwłaszcza krów rasy longhorn oraz koni. A jeżeli wiatr wiał z odpowiedniej strony, Darlene niekiedy słyszała cichą muzykę płynącą z domu.
Miała nadzieję, że uda jej się zaprzyjaźnić z Laylą, mimo że nie była przekonana, czy cokolwiek może je łączyć. Tak czy inaczej, Darlene postanowiła wpaść do niej z wizytą. Może zaniesie jej koszyk domowych wypieków jako podziękowanie za zabicie węża.

Brad poprawił telefon przy uchu i słuchał, jak Darlene opowiada ze szczegółami o swoich ciężkich przeżyciach z wężem, a potem kończy rozmowę tak samo jak zawsze:
- Kogo kochasz?
- Ciebie, kotku.
To była ich tradycja. Niemal dwadzieścia lat temu w małym bistro w Houston Brad chciał po raz pierwszy powiedzieć Darlene, że ją kocha, ale bardzo się stresował, niepewny, czy ona odwzajemnia jego uczucie. Krążył wokół tematu i nie był w stanie wypowiedzieć najważniejszych słów. Być może ona zobaczyła to w jego oczach, bo pochyliła się, dotknęła jego dłoni i uśmiechnęła się.
- Kogo kochasz? - spytała szeptem.
Odpowiedź niemal wyrwała mu się z ust:
- Ciebie, kotku.
Potem ona powiedziała mu, że też go kocha, a pytanie "kogo kochasz?" stało się ich rodzinnym powiedzeniem. Od tej pory Darlene często go o to pytała, jednak wiedział, że nie wynika to z braku poczucia bezpieczeństwa. Było to po prostu dla nich obojga miłe wspomnienie. Tamtego wieczoru w bistro Brad zrozumiał, że chce się z Darlene ożenić.

Zatrzasnął klapkę telefonu i ruszył samochodem przez zatłoczone ulice Houston w stronę domu. Cieszył się, że po dotarciu tam nie będzie musiał zajmować się wężem, i rozśmieszył go sposób, w jaki Darlene opisała wysoką, jasnowłosą kowbojkę, która zastrzeliła intruza wiatrówką Chada.

Dzisiaj czekały na niego cztery zeznania podatkowe, nad którymi będzie musiał popracować po kolacji. Te wszystkie nadgodziny na pewno się opłacą. Będzie potrzebował dodatkowych dochodów, jeżeli ma przeprowadzić na farmie wszystkie naprawy, o których rozmawiali z Darlene. Brad chciał zapewnić jej swobodę finansową, żeby mogła spełnić wszystkie swoje marzenia związane z ich domem. Przez niemal dwa lata Cliff Hodges kusił go perspektywą zostania wspólnikiem i Brad był pewny, że jest coraz bliżej awansu.

Brad był pewny, że gdyby nie musieli w takim pośpiechu wyprowadzać się z Houston, mogliby poczekać na lepszą ofertę i sprzedać swój dom znacznie drożej. Ale w tej sytuacji ledwo wyszli na zero, a przeprowadzka do wiejskiego domu, który z trudem nadawał się do zamieszkania, pochłonęła sporą część ich oszczędności. Spłacenie brata Darlene, który odziedziczył część gospodarstwa, również obciążyło ich finansowo, ale warto było, skoro jego żona była szczęśliwa. Od lat mówiła o odremontowaniu domu dziadków. Początkowo planowali rozłożyć remont w czasie i przyjeżdżać na farmę tylko na weekendy. Ale potem postanowili przeprowadzić się tak szybko jak to tylko możliwe, mimo że dom był w nienajlepszym stanie.

Po czterdziestu pięciu minutach jazdy Brad zostawił za sobą miejski zgiełk, a sześciopasmowa autostrada zmieniła się w dwupasmówkę biegnącą po obu stronach pasa zieleni, na którym rósł łubin teksański oraz kwiaty Castilleja. Nie ma nic lepszego niż wiosna w Teksasie, żeby wyciszyć umysł po całym dniu ślęczenia nad liczbami. Jednak wyjście z biura o tak późnej porze powodowało, że podczas jazdy do domu zachodzące słońce świeciło mu prosto w oczy. Opuścił osłonę przeciwsłoneczną, ciesząc się, że już za kilka kilometrów zjedzie na autostradę 36 i ucieknie przed oślepiającymi promieniami. Kiedy minie miasteczka Sealy i Bellville, ostatni odcinek przejedzie jednopasmowymi drogami wiodącymi do spokojnej wiejskiej okolicy Round Top. Dojazd do pracy i przyjazd z niej zajmował mu dużo czasu, niemal półtorej godziny, ale kiedy parkował na podjeździe przed swoim domem, czuł, że jest tego warty. Życie w małym miasteczku było lepsze dla nich wszystkich. Zwłaszcza dla Chada.

Brad wciąż dobrze pamiętał noc, kiedy Chad wrócił, zataczając się, do domu pijany. W Houston jego siedemnastoletni syn spędzał czas z grupą buntowniczych kolegów i niekiedy jego szklisty wzrok wskazywał na więcej niż tylko nadużycie alkoholu. Brad potrząsnął głową, żeby pozbyć się tych wspomnień. Wiedział, że będzie się nadal modlić, aby jego syn dokonywał lepszych wyborów teraz, gdy mieszka z dala od swoich dawnych koleżków.

Brad czuł się szczęściarzem. Od niemal dwudziestu lat był mężem swojej licealnej miłości, z którą miał troje wspaniałych dzieci. Chciał przejść przez życie, będąc najlepszym mężem oraz ojcem, i nie było dnia, w którym nie dziękowałby Bogu za życie, które otrzymał. A rolą Brada było troszczenie się o swoją rodzinę.

Darlene skończyła nakrywać do stołu. Żałowała, że jej matka nie może zobaczyć, jak ona korzysta z mebli stołowych swojej babci. Kiedy się wprowadzili, Darlene z zaskoczeniem odkryła, że dębowy stół i krzesła wciąż się tu znajdują. Stare meble były zakurzone i wymagały porządnego czyszczenia, ale nadal były bardzo solidne. Pamiętała wiele posiłków ze swoimi rodzicami i dziadkami spożywanych w tym domu, przy tym stole. Wciąż tęskniła za swoimi dziadkami i rodzicami. Tato zmarł niemal sześć lat temu, a od śmierci mamy minęły już dwa lata. Jej rodzice późno założyli rodzinę: oboje byli przed czterdziestką, gdy urodziła się Darlene, a Dale przyszedł na świat dwa lata później. Darlene cieszyła się, że jej brat nie chciał osiąść na farmie. Trudno było im go spłacić, ale nie żałowali tego. Kiedyś oni także będą mieć "rezydencję na wzgórzu" jak Layla. Spuściła wzrok, krzywiąc się na widok zniszczonego parkietu. Nie mogła się już doczekać, kiedy będzie ich stać na przykrycie starych desek nową podłogą z twardego drewna.

W idealnej rodzinie, gdzie wyrozumiałość, bezpieczeństwo i miłość są podstawą, zaczynają się pojawiać problemy. Syn Chad wpada w złe towarzystwo. Córki Ansley i Grace nie radzą sobie emocjonalnie. Darlene zaczyna podejrzewać męża o romans z inną kobietą. Tak rozpoczyna się rodzinna i osobista tragedia - na szczęście pomocną dłoń podadzą życzliwa osoba, psychoterapeutka oraz ktoś jeszcze. Ktoś, kto wniesie do rodziny Darlene najwięcej spokoju. Chcę przeczytać tę książkę >>

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Potrzebuję cię
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.