W domu słyszał, że jest bezużyteczny. Dziś jest błogosławiony

(fot. shutterstock.com)
Luciana Frassati

Zawsze to samo. Oskarżali go, że traci czas, że jest uparty, nawet że kłamie; za nic mieli dziedzictwo, które on gromadził, dziedzictwo wymykające się spod rygorów administracyjnych tatusia i niezadowalające aspiracji mamy. Gromadził skarby na dzień, w którym trzeba będzie zdać rachunek.

"... staniesz się człowiekiem bezużytecznym"

Siedzieli naprzeciw siebie ci dwaj Frassati, ale dzieliła ich przepaść. Można było to wyrazić w dwóch słowach: jeden był wcieloną transcendencją, drugi wcielonym pragmatyzmem. Ale byłby to sąd bardzo sumaryczny w stosunku do nich obu, a w stosunku do ojca - niesprawiedliwy. Kiedyś, w 1948 r., Carlo Sforza powiedział mi: "Pani ojciec widzi zawsze to, co jest, tego, czego nie ma, nie widzi nigdy". Pier Giorgio natomiast, żyjąc w Bogu, widział zawsze to, czego nie było, i w tym świetle oceniał fakty, nie przybierając nigdy pozy fałszywej skromności ani pobłażliwości.

Co myśleli o sobie nawzajem? Pier Giorgio zbyt był posłuszny czwartemu przykazaniu, żeby pozwalać sobie na osądzanie swego ojca. Podziwiał jego wytrwałość w pracy, stałość przekonań politycznych, piękną karierę i godność, jaką umiał zachować w trudnych sytuacjach. (…)

Któregoś wieczoru obaj wrócili późno do domu. Tatuś uznał za stosowne upomnieć go, że nie uprzedził o tym i mogli się o niego niepokoić. Spokojna odpowiedź mego brata: "Ale tam, gdzie byłem, nie ma telefonu" wystarczyła zupełnie ojcu, który z pewnością nie wracał z nocnej adoracji. Nasz ojciec wciąż nie zdawał sobie sprawy, że ten milczący chłopiec swoją osobowością obraca wniwecz wszelkie jego plany; wierzył, że swoją wolą, która nie nawykła liczyć się z cudzymi uczuciami, może jeszcze poruszać nim jak pionkiem. Pier Giorgio był jedynym męskim potomkiem i bez niego ród Frassatich nie mógł osiągnąć pełni sukcesu. Ale zaczynały już krążyć głosy na temat jego "pobożnych cnót" i ojciec, choć nie przywiązywał do nich zbytniej wagi, często okazywał, że go to drażni.

Berlin, luty 1922 r.

Drogi Giorgio, ...postępując zawsze bez zastanowienia w rzeczach, które powinny być dla ciebie bardzo ważne (jak było w przypadku zapomnienia książki potrzebnej ci do rychłego egzaminu), staniesz się w końcu człowiekiem bezużytecznym dla innych i dla siebie samego. Twój ojciec.

Chcąc uniknąć "sądu ostatecznego", staraliśmy się - i pod tym względem mama wyjątkowo stawała po naszej stronie - ukrywać w miarę możności przed ojcem drobne powszednie incydenty, gdyż on, nie wgłębiając się w ich przyczyny, nie dopuszczał żadnych okoliczności łagodzących, tylko natychmiast potępiał Pier Giorgia.

Matka z cygarem

"Czy wie pan może, gdzie znajduje się lombard?" - zapytał Pier Giorgio Giovanniego Pilone, gońca z "La Stampy", pokazując mu jednocześnie kwit na zastawioną rzecz. Było to niecodzienne pytanie jak na młodzieńca z dobrej rodziny i Pilone z pewnością by się zdziwił, a nawet może i pobiegłby zawiadomić o tym naszego ojca, gdyby już ze sto razy nie widział Pier Giorgia, jak szedł obładowany paczkami na peryferie miasta, by odwiedzić swoich ubogich. Udzielił mu zatem informacji, o którą prosił, i pomyślał, że znów jakiejś udręczonej nędzą rodzinie sprawi w tym dniu radość.

Ale nikt nie starał się poznać go naprawdę, nawet mama, na którą Pier Giorgio spoglądał z ogromną czułością, a może także z litością. Nigdy, na przykład, nie przyszło jej na myśl, żeby poznać prawdziwy powód jego częstych spóźnień na posiłki; wracał do domu pędem, żeby nie wydać na tramwaj, i zjawiał się tak spocony, że zanim usiadł do stołu, musiał zmieniać koszulę. Na jego: "Przepraszam, mamo, spóźniłem się" odpowiadała cierpką wymówką, której ukryty sens mówił: "Ty, który jesteś w gruncie rzeczy do niczego, mógłbyś przynajmniej zachować punktualność".

Milczenie Pier Giorgia utwierdzało ją jeszcze w opinii o synu, którego dusza pełna była problemów domagających się rozwiązania. Przyszłość, którą trzeba zburzyć i zbudować na nowo z religii, poezji, obowiązków społec znych, zdobywanie zasobów dla ratowania bliźnich z nędzy - były to problemy obce jej nie z braku serca, ale dlatego, że jej kostyczna mentalność odrzucała każdy tego rodzaju dylemat. Zwracała się do syna, którego przecież gorąco kochała, zdaniami zwięzłymi, uproszczonymi i powtarzającymi się niemal bez zmiany, i to właśnie od niej pochodziła pochopna a błędna opinia o jego miernej inteligencji, obciążonej jeszcze dodatkowo przez roztargnienie i brak wewnętrznego ładu. Roztargniony był rzeczywiście i jeden z przykładów przetrwał w tradycji rodzinnej: mówiło się coś o odmianach groszku pachnącego, ale po chwili rozmowa przeszła na tematy polityczne i wtedy Pier Giorgio odezwał się nagle: "Wpakujemy wszystko do pudełek", co zabrzmiało jak paradoksalna, ale w pewnym sensie logiczna konkluzja opinii neutralistów o cadorniańskich generałach. Pozostałe oskarżenia mamy były nieuzasadnione, ale nie umniejs zały przywiązania do niej i troskliwości Pier Giorgia; mieli poza tym wiele wspólnych upodobań.
Lubił po obiedzie wypić łyczek Marsali z jej kieliszka - rzecz niesłychana, zważywszy, że wychowani byliśmy w zupełnej abstynencji. Polubił też silny zapach tytoniu dobywający się z fajki i toskańskich cygar; zresztą ani ojcu, ani mnie nie wolno było skarżyć się na obłoczki tytoniowego dymu, a jeżeli czasem westchnęłam, mama reagowała natychmiast słowami: "Jaka delikatna", co było u niej wyrazem pogardy. Mój brat, dumny z palącej matki, co było wśród kobiet rzadkością, kiedyś w ogrodzie w Pollone, razem z nieroz łącznym przyjacielem Camillem Banzattim, spróbował cygara. Tamtemu zrobiło się niedobrze zaraz po pierws zym zaciągnięciu, Pier Giorgio natomiast, wyszedłszy z próby zwycięsko dzięki swemu żelaznemu żołądkowi, dał mu jako lekarstwo niedojrzałą gruszkę. Dużo później stał się umiarkowanym palaczem cygar toskańskich, a gdy go ktoś pytał, dlaczego pali taki marny gatunek, odpowiadał z uśmiechem: "Moja mama także pali toskańskie" albo z dumą wyjaśniał, skąd nabrał tego niewinnego nałogu: "Moja mama, kiedy mnie karmiła piersią, paliła nade mną fajkę". Jego przywiązanie do mamy nigdy się nie zmniejszyło. Wracając z nocnych adoracji, nie zapominał uspokoić jej, wsuwając pod drzwi karteczkę: "Kochana mamo, jestem w domu".
***
Fragment pochodzi z "Pier Giorgio Frassati. Człowiek ośmiu błogosławieństw" - jedynej dostępnej na rynku biografii błogosławionego napisanej przez jego siostrę, Lucianę Frassati. Książkę możesz zamówić na stronie księgarni Wydawnictwa WAM.
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

W domu słyszał, że jest bezużyteczny. Dziś jest błogosławiony
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.