Maciek Hamela i jego bus. Uratował już setki osób
Kupił van i pojechał na granicę odbierać uchodźców. Tak powstał film "Skąd dokąd". O Maćku Hameli, który pomaga potrzebującym i bezradnym opowiada w książce "Międzynarodowiec, czyli paradoksy globalnego zaścianka" Grzegorz Dobiecki.
Kiedyś w miejskich autobusach, starych jelczach typu ogórek, szczególnie pożądane było miejsce siedzące na samiutkim przodzie, po prawej. Z tyłu ścisk, a tu, jak się człowiek zdołał przedrzeć, wygodna intymność, panorama przedniej szyby i gość za kółkiem po lewej niby twój private driver. Pogadać z nim jednak nie szło. Chętnych odstraszała tabliczka: „W czasie jazdy rozmowa z kierowcą zabroniona”.
Dziś tego słusznego zakazu złamać się nie da, kierowcy autobusów siedzą w niedostępnych klatkach. Nienaruszony pozostał natomiast fenomen socjologiczny, jakim jest konwersacja z taksówkarzem. Zwłaszcza zaś jego monolog. Ton eksperta. Wzrok w lusterku wymuszający uwagę pasażera. Taki słowotok, któremu niestraszne żadne bariery – nawet językowa – może irytować. Że może również inspirować, dowiódł płytą "Taxi" raper Łona.
Niewiele wynika z kolei z przejażdżko-wywiadów, na jakie dziennikarz telewizyjny zaprasza tak zwanych ciekawych ludzi do auta zamienionego w mobilne studio. Wozi ich w kółko po mieście, pojedynczo. Oni sycą swoją próżność: w końcu redaktor-kierowca byle kogo obok siebie nie posadzi. On na rozmowie skupia się nie bardziej niż na uważnej jeździe – ze szkodą dla jednej i drugiej. Forma przerasta treść, bujda na resorach.
W vanie Maćka Hameli nic z tych rzeczy. Pasażerów zabiera bez selekcji, często w nadkomplecie. Z dzieciakami, z tobołami, z kotem chorym ze strachu. Rozkład jazdy i trasę wyznaczają ich potrzeby, a wszystkie są podobne. Przedostać się albo tylko wydostać. Kierowca słucha, co mówią, nieraz rzuci do tyłu pytanie, ale nie wyciąga zwierzeń. Nie reżyseruje. Słowa płyną same: kaskadą informacji, strumieniem skargi i rozpaczy, nieraz porywa je nurt milczenia. Powierniczką jest kamera, towarzyszka podróży. Kierowca ma ważniejsze zadania. Ustalać marszrutę z omylnym GPS-em. Uważać na miny. Omijać dziury w fatalnych drogach i betonowe zapory na check pointach. Odpowiadać wojskowym kontrolom na stałe pytania. Broni w wozie nie ma? Skąd i dokąd jedziecie – звідки і куди?
Z miast, wiosek, z głuchego odludzia. Z miejsc, do których Rosjanie mogą wrócić albo dopiero do nich przyjść. A dokąd? "Bez znaczenia" – mówi jedna z pasażerek – "tam, gdzie bezpiecznie". Gdzie wreszcie można się wyspać i nie słyszeć eksplozji. Może być do Polski. Stamtąd – tutaj.
Maciek Hamela, reżyser dokumentalista już wcześniej znający Ukrainę, jeszcze przed końcem lutego pamiętnego roku kupił pojemny samochód i pojechał na granicę odbierać uchodźców. Potem granicę przekroczył, by swoim vanem świadczyć usługi transportowe potrzebującym i bezradnym. Tak powstał film. Ale ważna była kolejność decyzji i hierarchia odruchów. Najpierw pomoc i imperatyw solidarności, instynkt profesjonalisty odezwał się później. Skąd dokąd jest filmem drogi, jednak to zupełnie inna kategoria niż Easy Rider czy ekranizacja prozy Kerouaca. Dla bohaterów tamtych obrazów droga jest życiem i wolnością, celem samym w sobie. Pasażerowie Hameli drogę, samochód i kierowcę muszą traktować jak środki do celu. Do przeżycia.
Sean Penn pojechał zrobić film o wojnie w Ukrainie. Bernard-Henri Lévy zrobił jeszcze jeden film o sobie na jeszcze jednej wojnie. Przeszkadzał żołnierzom. Hamela pomagał cywilom. Nie pokazał wojny wprost, nie czołgał się w okopach, nie dokumentował walki. A wojnę w jego filmie widać aż nadto dobrze, nie tylko w panoramie wypalonych ruin za oknem samochodu.
"Dowodem istnienia potwora są jego ofiary" – pisał Herbert. "Jest dowód nie wprost, ale wystarczający". Tak jak wystarczająca bywa cisza, na którą nie ma miejsca, nie ma czasu w relacjach dziennikarskich. Nocą z ekranu smartfonu bije łuna jak od świętej ikony. Podświetla twarz dziewczyny z tylnego siedzenia, madonny ukraińskiej. Półcień i milczenie przynoszą ulgę. Stają się kontrapunktem dla opowieści, o których ciężarze, bólu i grozie trudno mieć pojęcie, dopóki się ich nie usłyszy. Za przeprawę ze świata żywych do Hadesu Charon kazał sobie płacić i jeszcze zaganiał do wioseł. Wolontariusz z vana za kurs w przeciwną stronę nie bierze ani obola. Przeprawił ponad 400 osób.
Skomentuj artykuł