„Po wypadku myślałam, że tutaj będę bezpieczna. Myliłam się”
Emma Duncan budzi się w szpitalu po bestialskim ataku. Nic nie pamięta, a początkowo nie wie nawet, gdzie jest. Pod opieką lekarza i pielęgniarek zaczyna sobie przypominać fragmenty ze swojej przeszłości. Wspomnienia wracają powoli, kawałek po kawałku. Emma widzi fragmenty dawnego życia: karierę, męża, przyjaciółki, wielką miłość. Najważniejsze pytanie wciąż jednak pozostaje zagadką. Kto był jej oprawcą i dlaczego chciał ją zabić?
Gdzie jestem?
To pytanie zalewa mi umysł, przepływa przez niego wraz z niepewną, kruchą świadomością powracającą z głębokich ciemności. Powoli pojawia się pulsujący ból głowy, który wzbudza w głębi żołądka fale mdłości, a umysł próbuje – i zawodzi – odnaleźć wiedzę o tym, gdzie jestem. Co się ze mną dzieje.
Otwarcie oczu to niemożliwe zadanie. Walczę z niedowładem mięśni, modlę się o pomoc, bym uniosła to brzemię. A jednak moje powieki ani drgną. Walczę ze słabością ciała, próbuję unieść dłoń i dotknąć twarzy, ale moje ręce trwają w bezruchu. Wszystko wydaje się za ciężkie, jest za ciężkie, bym mogła wykonać najdrobniejszy nawet gest.
Nawet własna twarz jest mi obca. Odległa. Odcięta. Doznania sensoryczne są głuche i oderwane, niemal jak coś, czego się nie czuje, ale za to widzi, jakby się oglądało film i dzieliło z bohaterem emocje, wrażenia, lęki. Odczucia są prawdziwe, choć obce i niepowiązane. Walczę, by otworzyć oczy, ale nic, nawet najlżejszy promień światła, nie rozjaśnia głębi ciemności. Cały mój świat pochłonął mrok.
Panika obmywa mnie falą, każde uderzenie serca odbija się grzmiącym echem. Mój rozbity, chaotyczny umysł łapie się fragmentów wspomnień, gdy próbuję sobie przypomnieć, dlaczego zostałam uwięziona w tym sparaliżowanym świecie.
Jedyną odpowiedzią na każdą próbę jest bezruch, przerażający bezruch tam, gdzie powinien być ruch.
Co mi się stało?
W mojej piersi wzbiera krzyk i wypływa na usta skomleniem tak cichym, że nawet sama ledwie je słyszę.
Wspomnienie przemyka przez pogrążony w chaosie umysł, rozpala już i tak przejmujący lęk. Nie jest jasne. Nie budują go obrazy, wydarzenia, ludzie, których mogłabym rozpoznać, to splątany węzeł tego, co czułam, i tego, co robiłam. Bardziej sen niż wspomnienie, koszmar tak naprawdę i równie mocno jak on przerażający.
Biegnę w tej gorączkowej wizji, gnam co sił i drżę, ilekroć spoglądam przez ramię, łapię szybkie, płytkie oddechy pomiędzy wyrywającymi mi się wrzaskami. Nie widzę za sobą nikogo, jest tylko pustka, a w niej ciemność, która pożera mój świat.
Pamiętam skomlenie, błaganie, wołanie o pomoc. Wciąż czuję to całym ciałem, rozpacz, strach, krzyk rozrywający mi gardło. I biegnę szybciej i szybciej, wiedząc, że cokolwiek mnie goni, zbliża się nieubłaganie.
Choć rozgrywa się to w głębi mojego umysłu, czuję ten sam obezwładniający strach, czuję, jak ściska mnie za gardło, jak mnie dusi. Ciemność niczym bezwzględny ciemiężca narasta, przytłacza, porywa mnie z ziemi i unosi w górę, w górę, a moje myśli opanowuje chaos.
W tej udręce jawi się tylko jedna myśl. Przed czymkolwiek uciekałam, to coś mnie dopadło. I leżę tu teraz, bezbronna i bezradna, niezdolna się ruszyć, niezdolna się rozejrzeć. Oddycham powoli, choć wysiłek napełnienia płuc powietrzem niemal mnie przerasta, i zmuszam rozedrgany umysł do uspokojenia się. Nie jest to proces ani łatwy, ani szybki.
Przebłyski tamtego wspomnienia krążą w mojej głowie, wracają, nie ułatwiają ukojenia. Ale nie odpuszczam, oddycham rytmicznie, wsłuchuję się w powietrze, które zapraszam w głąb ciała, które wypraszam z siebie, które w żaden sposób nie jest powiązane z gorączkowym biciem mojego serca.
Zaschło mi w ustach, język mam opuchnięty i lepki. Ten sensoryczny drobiazg ukryty w ciemności mojego umysłu jest niczym zagrzebany w ziemi skarb. Chwytam się go i pozwalam mu się wyprowadzić z labiryntu. Powoli napływają inne szczegóły i zbieram je, kształtuję w obraz, który potrafię odczytać. Chce mi się pić. Mam spękane usta i czubek języka nie jest w stanie ich zwilżyć. Próbuję poruszyć palcami, powoli, świadomie, ale nic się nie dzieje. Moje oczy z takim samym uporem pozostają zamknięte, powieki chronią przyczajoną we mnie ciemność nawet kosztem moich zdrowych zmysłów.
I gdy zaczyna powracać nieuzasadniony strach, słyszę w oddali przytłumiony ryk syren. Zbliża się. Kieruję całą swoją uwagę na ten dźwięk, na inne odgłosy, niemal niesłyszalne, na dźwięki, które zaczynam zauważać, na obrazy, które zaczynają się budzić w mojej głowie.
Chwilę po tym, jak syreny cichną, uświadamiam sobie, że mijają mnie rozmawiający ludzie. Są daleko, ale wystarczająco blisko. Gdybym krzyknęła, usłyszeliby mnie. Zmuszam się do nabrania powietrza i próbuję krzyknąć. Lecz wydaję z siebie zaledwie szept, który nie zwraca niczyjej uwagi. Głosy się oddalają.
A jednak nie jestem tu sama.
Szum mojej krwi cichnie nieco, gdy po tej myśli fala paniki opada. Lęk przestaje mnie ogłuszać i do mojego świata wdzierają się i inne dźwięki. Gdzieś w oddali ktoś prosi o jakiś raport albo go składa, nie wyłapuję tego. Bliżej mam głośniejsze, choć przytłumione i rytmiczne pikanie jakiegoś urządzenia, wydaje się idealnie zsynchronizowane z biciem mojego serca.
Jestem w szpitalu.
* * *
Powyższy tekst to fragment książki „Szpital” Leslie Wolfe, wydany nakładem wyd. MANDO. Książka jest dostępne również jako: ebook.
dm
Skomentuj artykuł