445 dni w sudańskim więzieniu [WYWIAD]
Byłem katowany, bity, opluwany. To było trudne. W pewnym momencie odnalazłem cel mojego pobytu w tamtym miejscu. Teraz dziękuję Bogu, że mogłem to przeżyć.
Czym zajmowałeś się, zanim wyjechałeś na misję do Sudanu w 2015 roku?
Przez 20 lat pracowałem w opiece zdrowotnej. Specjalizuję się w klinicznej hematologii i transfuzji krwi. Wcześniej zajmowałem się również administracją szpitala. Do misji "Voice Of The Martyrs" (tłum. Głos Prześladowanych Chrześcijan) dołączyłem jeszcze jako ordynariusz kliniki. W 2002 roku postanowiłem opuścić opiekę zdrowotną i zacząłem pracować dla misji.
Na czym polegała twoja współpraca z "Głosem Prześladowanych Chrześcijan" w tamtym czasie?
Kiedy w 2002 roku skontaktowałem się z amerykańskim oddziałem ''Głosu Prześladowanych Chrześcijan'' okazało się, że mają problem w jednym z sudańskich szpitali i potrzebują pomocy. Zgodziłem się na współpracę. Jedno z moich pierwszych zadań polegało na wdrożeniu odpowiednich rozwiązań usprawniających działanie tej placówki.
W tamtym czasie zaczęliśmy skupiać się na konkretnych przypadkach osób prześladowanych ze względu religię. Taka potrzeba istnieje nie tylko w Sudanie. Ingerujemy w przypadki, w których osoby ze względu na wyznawaną religię doznają przemocy fizycznej, psychicznej, są torturowane. Jeżeli taki człowiek trafia do więzienia i jego zdrowie ulega pogorszeniu - zapewniamy mu opiekę medyczną.
(fot. prywatne archiwum rozmówcy)
Podróżowałeś do krajów, w których dochodzi do prześladowań na tle religijnym?
Mieszkam w Czechach i zarządzam stamtąd - jako dyrektor regionalny - poszczególnymi placówkami z Azji Środkowej, Afryki, Bliskiego Wschodu. Jako dyrektor regionu powinienem być w kontakcie z osobami, które pracują w tamtych miejscach. Dlatego wskazane jest regularne odwiedzanie tamtych krajów. Nie ma jednak potrzeby, aby zostawać tam na dłużej. Nowoczesna technologia zapewnia bezpieczną komunikację - można zadzwonić lub wysyłać zaszyfrowane maile.
W 2015 roku - podczas Konferencji Liderów Wspólnot Chrześcijańskich w stolicy Etiopii, Addis Abebie - postanowiłeś udać się do Sudanu, aby wspomóc finansowo studenta który został ciężko poparzony i pilnie potrzebował opieki medycznej. Dlaczego postanowiłeś polecieć wtedy osobiście do Sudanu?
Od 2002 roku byłem w Sudanie około trzynaście razy. Bywałem w tym kraju zanim został podzielony politycznie na dwie części. Jednak to miała być moja pierwsza oficjalna wizyta w północnym Sudanie. Miałem zweryfikować niektóre informacje i zdobyć nowe - dotyczące prześladowanych chrześcijan w tamtym rejonie.
Podczas tej konferencji usłyszałem wiele niepokojących informacji. Były wyświetlane zdjęcia, wypowiedzi świadków, opowiadane historie, świadczące o przemocy stosowanej na tle wyznaniowym. To właśnie wtedy usłyszałem o młodym człowieku, który potrzebował pomocy medycznej. Skonsultowałem się z odpowiednimi osobami, które pomogły mi podjąć decyzję dotyczącą wyjazdu.
Wszyscy jednogłośnie się zgodzili - zarówno osoby mieszkające w Sudanie, jak i organizacje, które pracowały w tamtym rejonie - że powinienem polecieć do Sudanu i pomóc tamtemu człowiekowi. Miałem zapewnić mu opiekę medyczną i przeprowadzić pogłębiony wywiad dotyczący prześladowań religijnych. Nie była to decyzja podjęta z mojej uprzejmości. Widziałem autentyczną potrzebę pomocy i weryfikacji niepokojących wiadomości z tamtego rejonu. Dlatego postanowiłem odbyć tamtą podróż.
Sudan to jeden z najniebezpieczniejszych krajów pod względem prześladowań na tle religijnym.
Wszystkie kraje, w których pracujemy są niebezpieczne. Nie ingerujemy w miejsca, gdzie chrześcijanie nie są prześladowani. Jeżeli prześladowania ustają, zaprzestajemy naszych działań. Kiedyś byliśmy w Południowym Sudanie, ale teraz nie ma tam terroru religijnego.
Obecnie rozgrywa się w tamtym miejscu wojna domowa. Nie leży to bezpośrednio w obrębie naszych kompetencji. W Sudanie Północnym prześladowania religijne są na porządku dziennym. Dlatego jeden z zarzutów, które usłyszałem od sudańskiej służby bezpieczeństwa, odnosił się do tego, że używałem mojej turystycznej wizy do religijnych aktywności. Musimy przebywać w tych krajach jako niewidoczni turyści - działać incognito. Jeżeli chcielibyśmy przybyć tam na zaproszenie lokalnego kościoła, rząd powinien natychmiast się o tym dowiedzieć.
(fot. prywatne archiwum rozmówcy)
Długo zastanawiałeś się nad wyjazdem do Sudanu?
Całą podróż skonsultowałem z chrześcijanami żyjącymi w Sudanie. Rozmawiałem też z ekspertami zajmującymi się tym regionem. Zaprosili mnie i przekazali informacje kontaktowe z tamtego kraju. Miałem odezwać się do odpowiednich osób. Przed wyjazdem rozmawiałem także z sudańskimi ekspatriantami, który opuścili swoją ojczyznę ze względu na przekonania polityczne, światopoglądowe. To była przemyślana decyzja.
Czy mógłbyś powiedzieć więcej na temat tego młodego człowieka, który został ranny w Sudanie?
To jest wciąż aktualna sprawa. Nie mogę w tej kwestii powiedzieć zbyt wiele. Nie rozsądnie byłoby mówić teraz o detalach całej sytuacji. Moim zadaniem było zawiezienie odpowiedniej kwoty pieniędzy na sprzęt medyczny dla tego chłopaka. Obecnie został zwolniony z aresztu. Jest pod stałą obserwacją służb.
Rozumiem. Przejdźmy zatem do dalszych wydarzeń. Po wręczeniu odpowiedniej kwoty przeznaczonej na leczenie rannej osoby miałeś wylecieć z Sudanu. Sytuacja jednak skomplikowała się lotnisku. Twoja rzeczy osobiste zostały przeszukane, a następnie skonfiskowane. Pojawił się problem.
Na lotnisku zostałem zapytany o moją kartę pokładową. Po chwili stanęła za mną ochrona i powiedziała, abym się z nimi udał. Myślałem, że jest to po prostu rutynowa kontrola przed lotem. Pokazałem im mój paszport. Powiedziałem, że przyleciałem w celach turystycznych. Wtedy wszystko się zmieniło. Jeden z ochroniarzy wrzasnął na mnie, że nie jestem żadnym turystą. Zaczęli pokazywać mi zdjęcia spotkań, w których brałem udział. Okazało się, że od pierwszego dnia w Sudanie byłem śledzony.
Co wydarzyło się w następnej kolejności?
Podczas przeszukiwań moich bagaży zadawali mi pytania o mój aparat fotograficzny, kamerę, laptopa, telefon, niektóre z elektronicznych urządzeń przenośnych. Przetrząsnęli wszystkie rzeczy. Najbardziej krytyczny moment nastąpił, gdy znaleźli mój drugi paszport. Posiadam trzy legalne paszporty legitymujące moje czeskie obywatelstwo. Zawsze podróżuje z dwoma - dla zapewnienia bezpieczeństwa podróży.
Przemieszczając się w obrębie różnych krajów potrzebowałem również wielu wiz zapewniających mi legalny pobyt - posiadanie kilku paszportów ułatwiało mi sprawy formalne. Jednakże kiedy służby bezpieczeństwa znalazły mój drugi paszport było to dla nich ostatecznym potwierdzeniem, że jestem szpiegiem i działam na szkodę państwa.
Zabrali mnie do budynku ochrony. Rozpoczęło się przesłuchanie, które miało trwać przez następne 23 godziny. Zostałem zamknięty w pokoju, do którego przychodzili co jakiś czas policjanci i zadawali pytania. Nie dawałem żadnych odpowiedzi. Odpowiedziałem jedynie, ze chcę skontaktować się z ambasadą i rodziną. Nie dostałem na to zgody.
Jakie zarzuty zostały ci postawione?
Zostało mi postawionych siedem różnych zarzutów. Podczas postępowania sądowego został mi nawet postawiony jeden dodatkowy - robienie zdjęć obiektom militarnym. Oskarżono mnie również o dostarczanie amunicji dla Sudanu Południowego.
Jakie towarzyszyły ci myśli, kiedy usłyszałeś swój wyrok - 23,5 roku w sudańskim więzieniu, w praktyce oznaczający dożywocie?
Głosy z czeskiej ambasady wyraźnie uświadomiły mi, że nie zostanę uwolniony przed zakończeniem postępowania karnego. Było to po prostu niemożliwe. W trakcie sprawy sądowej usłyszałem, że po ogłoszeniu wyroku będzie prowadzona debata nad możliwością uzyskania prezydenckiego ułaskawienia lub ekstradycji mojej osoby. Główny problem polegał na tym, że nie wiedzieliśmy, czy postępowanie karne w mojej sprawie potrwa tygodnie, miesiące czy lata.
Przygotowałem moją rodzinę na najcięższą sytuację. Powiedziałem im: ''Nie bądźcie zaskoczeniu ewentualnym wyrokiem. Musimy zaczekać na werdykt po przeprowadzonych negocjacjach''.
We wrześniu 2016 roku odwiedził mnie czeski konsul. Powiedziałem mu, że biorąc pod uwagę, co pojawia się o nas w lokalnych gazetach, przypuszczam, że będę skazany na 15-20 lat. Dowiedziałem się od niego, że w przypadku politycznych postępowań w Sudanie, taki wyrok jest utrzymywany jedynie podczas przesłuchania więźnia - po zakończeniu dochodzenia zazwyczaj kończy się dożywociem. Nikt nie był pewien, jaki będzie ostateczny werdykt sudańskiego sądu. Usłyszałem wtedy od jednej z osób zajmujących się moją sprawą, abym się nie załamywał, ponieważ negocjacje są w toku. To było bardzo trudne - niepewność dotycząca następnych tygodni, miesięcy, lat.
Co sprawiało tobie na początku największą trudność?
Najtrudniejsze momenty odczuwałem, gdy myślałem o swojej rodzinie. Córka, w dniu mojego aresztowania, miała pierwsze egzaminy na studia medyczne. Martwiłem się o dzieci i żonę. Nie mieliśmy ze sobą kontaktu, nie miałem możliwości rozmowy. Wszystko było w zawieszeniu i niepewności.
Doszedłem wtedy - w tych mrocznych momentach - do wniosku, że powinienem oddać wszystko Bogu. Oddałem Mu wszystkie sprawy, myśli i dzięki temu zacząłem doświadczać wewnątrz większego pokoju. To było uwalniające.
Oczywiście najtrudniejsze w więzieniu było przebywanie z islamistami. Przebywałem z kilkoma osadzonymi w jednej celi, która była zaprojektowana dla jednej osoby. Znajdowałem w ciasnym i dusznym pomieszczeniu z siedmioma innymi mężczyznami. Nie było tam miejsca na sen. Staliśmy ściśnięci obok siebie.
Czasami stosowaliśmy zmiany - połowa osób spała, gdy druga musiała stać i czekać na swoją kolej. Później się zamienialiśmy. Trudności dotyczyły niedożywienia, braku odpowiedniej higieny. Znajdowałem się w miejscu, w którym byłem znienawidzony. W końcu się do tego przyzwyczaiłem. Czułem się jak osoba drugiej lub trzeciej kategorii. Byłem fizycznie katowany, bity, opluwany. W chwili, gdy tego doświadczałem, było to bardzo trudne. Teraz jednak dziękuję Bogu, że mogłem to przeżyć.
W pewnym momencie odnalazłem cel mojego pobytu w tamtym miejscu. Po długich przemyśleniach zrozumiałem, że Bóg chciał, abym dzielił się Ewangelią z innymi ludźmi - właśnie tam, w sudańskim więzieniu. Kiedy sobie to uzmysłowiłem zmieniła się całkowicie perspektywa postrzegania własnego położenia.
Czy czułeś jakąkolwiek nadzieję przebywając wtedy w więzieniu?
Tak. Wierzyłem, że wyjdę z więzienia, gdy przyjdzie odpowiedni czas. Myślałem o tym, kiedy było naprawdę ciężko - gdy miałem wrażenie, że nie dam rady przetrwać. Najgorsze były chwile, w których walczyłem ze sobą, aby kompletnie nie oszaleć. Wszystko działo się w tej małej więziennej celi.
Sześć innych osób, pięć razy dziennie, odmawiało ciągle te same modlitwy. W ciągu dnia dwie z nich nieustannie recytowały Koran. Moja przestrzeń była ograniczona do klaustrofobicznego pomieszczenia, w którym nie można było chodzić, ani rozprostować nóg. Tak wyglądały tortury w tamtym miejscu. Pomagała mi wtedy modlitwa i personalna relacja z Chrystusem. Doznawałem wtedy wewnętrznego pokoju.
Z kim dzieliłeś więzienną celę?
W pierwszym więzieniu, w którym byłem dwa miesiące, zostałem osadzony z bojownikami ISIS. Później dzieliłem celę z przestępcami, którzy podrabiali pieniądze, fałszowali różne dokumenty - takie jak papiery samochodowe. W ostatnim więzieniu celę dzieliłem z mordercami, gwałcicielami, złodziejami i handlarzami narkotyków.
Zmieniałeś pięciokrotnie więzienia. Jaka istniała między nimi różnica?
Każda zmiana więzienia oznaczała pogorszenie jakości jedzenia i kwaterunku. Na początku myślałem, że pierwsze więzienie było fatalne. Wilgotne ściany były pokryte pleśnią, wszędzie panoszyły się różnego rodzaju insekty, nie było bieżącej wody, przyborów toaletowych.
Okazało się jednak, że drugie więzienie było gorsze - w zamkniętym pomieszczeniu, w którym się znajdowałem, nie było wystarczająco powietrza - panowała duszna i ciężka atmosfera. Było jeszcze gorzej, niż w pierwszym miejscu.
W ostatnim więzieniu nawet osadzeni Sudańczycy jedli inne jedzenie, niż my - dostawali podgrzaną potrawę lub otrzymywali inną porcję, ponieważ nie byli w stanie zjeść tego.
Ludzie cierpieli tam również na różne choroby. Przychodzili do mnie, ponieważ miałem doświadczenie medyczne. Osoby, które przyjmowałem chorowały na gruźlicę, cholerę, świerzb. Gdy wróciłem do domu, zostałem poddany ogólnemu badaniu w wojskowym szpitalu i nie została zdiagnozowana u mnie żadna choroba. Nie miałem nawet malarii, chociaż osoby osadzone ze mną w celi na nią chorowały. Moskitierę miałem dostępną tylko na ostatnie dwa tygodnie mojego pobytu. Byłem ciągle narażony na różnego rodzaju infekcje.
Jak wyglądała interakcja z innymi współwięźniami. Czy tematy rozmów odnosiły się również do kwestii tożsamości - takich jak religia, pochodzenie?
Oczywiście, chociaż nie wychodziło to tylko z mojej inicjatywy. Pytania padały również ze strony islamskich więźniów. Rozmawialiśmy o różnicach pomiędzy chrześcijaństwem, a islamem. Zawsze starałem się zawierać prawdę Ewangelii w swoich wypowiedziach. W więzieniu znajdowała się kaplica. Modliłem się w tamtym miejscu otwarcie - nawet, gdy znajdywali się w nim konfidenci. Starałem się jednak zawsze być ostrożny.
W więzieniu przebywali szpiedzy. Kilku więźniów zadawało pytania, które wydawały mi się podejrzane. Rozmowa nie dotyczyła wymiany poglądów dotykających kwestii duchowych, tylko byłem wypytywany o detale różnych spraw. Kiedy orientowałem się, że mam do czynienia z konfidentem, wiedziałem, że muszę zachować w stosunku do niego szczególną ostrożność. Byli tam ludzie każdego rodzaju.
Co nastąpiło, gdy opuściłeś więzienie po 14,5 miesiącach?
Spędziłem trzy noce w prowizorycznym areszcie domowym. Nie było to więzienie, ale warunki były jeszcze gorsze od poprzedniej placówki. Strażnicy, co pół godziny - w nocy i w dzień, kontrolowali moje zachowanie, wszędzie były szczury i myszy, nie było bieżącej wody. Fatalne warunki. Nikt mi nie mówił, gdzie jestem, ani kiedy zostanę uwolniony.
Nie wiedziałem, co chcą ze mną zrobić. Nie byłem przekonany, że mnie uwolnią. Ostatecznie jednak spotkałem się z ambasadorką Czech, która powiedziała mi, że niedługo mnie stamtąd zabiorą. Myślałem, że mój lot się opóźnił albo samolot, którym miałem wracać do domu nie przyleci. Nie sądziłem, że wrócę do mojego kraju samolotem czeskich sił powietrznych.
Od opuszczenia sudańskiego więzienia minęło już ponad pół roku. Jak wygląda po tym doświadczeniu twoja działalność zawodowa?
Mogę powiedzieć, że z powodu niepożądanego rozgłosu natura mojej pracy znacząco się zmieniła. Moje zdjęcia opublikowane przez Interpol sprawiły, że przestałem być anonimowy. Nie mogę przekroczyć granic niektórych krajów. Gdybym ubiegał się o turystyczną wizę w państwach, gdzie są prześladowani chrześcijanie, z łatwością mógłbym zostać zdekonspirowany - wystarczy wpisać moje imię i nazwisko do wyszukiwarki Google. W internecie łatwo znaleźć informacje dotyczące mojego pobytu w sudańskim więzieniu oraz charakteru mojej pracy.
Dlatego uważam to za niepożądany rozgłos. Zanim zostałem aresztowany, zdarzało się, że podróżowałem z żoną. Podczas przemówień publicznych nigdy nie używałem swojego prawdziwego imienia. Zawsze mówiłem jako brat Szymon. Chciałem zachować anonimowość, aby nie komplikować swojej pracy w przyszłości - by nie tworzyć niepotrzebnego niebezpieczeństwa. Obecnie swoją pracę widzę jako głos prześladowanego kościoła w wolnym świecie. Oznacza to, że nadal będę spotykał się z prześladowanymi chrześcijanami.
Jednak twoja działalność będzie raczej dotyczyła krajów o większej neutralności politycznej.
Tak. Będę spotykał się na pewno w bardziej neutralnych państwach - sąsiednich krajach. Nie mam potrzeby lecieć do Sudanu. Moja żona nie pozwoliłaby mi na to. Być może nie dostałbym wizy z tego kraju. A poza tym myślę, że nie byłoby to uprzejme i rozsądne w stosunku do czeskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, abym ponownie ryzykował swoje życie. Nieodpowiedzialne by to było. Dzisiaj mogę spotykać się z tymi ludźmi w Nairobi - w Kenii. Nadal będę głosem prześladowanych chrześcijan i prześladowanego Kościoła.
Jak to wydarzenie wpłynęło na Twoje życie?
W księdze Izajasza - rozdziale 48, wersie 10 - jest taki fragment:
"Oto jak srebro przetopiłem cię ogniem
i wypróbowałem cię w piecu utrapienia."
Jeżeli jesteś narażony na ekstremalne warunki, mierzysz się z przeciwnościami, to naturalnie możesz liczyć na to, że twoje duchowe życie będzie wzrastać. Główną zasadą w procesie oczyszczania metali szlachetnych jest to, aby usunąć, co nie jest cenne.
Dlatego jeżeli twoje życie jest poddawane próbie, to w przyszłości wyklaruje się nowa jakość. Myślę, że to jest istotne. Podczas mojego pobytu w sudańskim więzieniu nauczyłem się w szczególności jednej rzeczy. Zrozumiałem, co to znaczy iść drogą do Boga - zobaczyć Jego twarz we współczesnym świecie.
Odnoszę wrażenie, że jesteśmy narażeni na specyficzny typ zachodniego chrześcijaństwa, które często jest wyrażane w formie "Ewangelii pomyślności".
Kaznodzieje głoszą, że chrześcijanie powinni być zdrowi, bogaci, odnosić sukces we wszystkim, czym się zajmują. Kiedy wracam do kart Ewangelii, to widzę jednak, że jest w niej więcej cierpienia, które zawsze zwiastuje nowe życie - odrodzenie, zmartwychwstanie. Myślę, że powinniśmy zwracać uwagę na takie rzeczy.
Powinniśmy poszukiwać w dzisiejszych czasach twarzy Boga. Oczywiście, nie możemy Jego bezpośrednio zobaczyć, ale możemy czytać Słowo, myśleć nad nim, rozważać i wdrażać w życie. Myślę nad tym ile czasu spędzałem wcześniej na lekturze artykułów internetowych lub wysyłaniu i odczytywaniu maili. Ile przy tym wszystkim spędzałem przy czytaniu Biblii, a to właśnie tam można odnaleźć twarz Boga.
Odkryłem to bardzo wyraźnie w swoim życiu. Myślę, że jest to najważniejsza wiadomość: Powinniśmy uczyć się cierpliwości w poszukiwaniu Boga i podążaniu Jego drogą.
*
Petr Jašek trafił do sudańskiego więzienia w wyniku działań mających na celu pomoc humanitarną. Z tego samego powodu trzech współpracujących z nim Sudańczyków, również zostało poddanych karze pozbawienia wolności. Dwoje współoskarżonych - pastor Hassan Kodi oraz student Abdulmonem Abdulmawla, którzy dostali wyrok 12 lat więzienia - zostało uwolnionych 11 maja bieżącego roku. Trzeci z nich - pastor Kuwa Shamal - wyszedł na wolność z powodu braku obciążających dowodów.
Jerzy Chodorek z wykształcenia kulturoznawca. Obecnie studiuje antropologię kulturową na Uniwersytecie Jagiellońskim. Interesuje się dialogiem międzyreligijnym i międzykulturowym. W wolnych chwilach zajmuje się muzyką (czynnie i biernie), podróżami, aktywnością fizyczną lub piciem yerba mate. Współpracował m.in. z Tygodnikiem Powszechnym, serwisem internetowym pl.aleteia.org, portalemmagazyndywiz.pl
Skomentuj artykuł