Ciało sfilmowane

(fot. absche / flickr.com)
Katarzyna Jabłońska / DEON.pl i Laboratorium WIĘZI

Kino daje nam możliwość bezpiecznego spotkania z człowiekiem, w którego ciele zapisana jest jakaś inność budząca w nas lęk, a czasem też i niechęć. Kino może pomóc przygotować się na takie spotkanie w realnym życiu. Albo może wytrącić nas z samozadowolenia, że nic już w tej kwestii nie mamy do zrobienia.

O ciele w kinie można mówić długo i namiętnie. Ciało bywa w kinie pokazywane, oglądane i podglądane, jest nie tylko jednym z ulubionych tematów kina - bardzo zresztą filmowym - ale i swego rodzaju medium. To przecież ciała i cielesności aktora używa kino, żeby opowiadać prawdziwe i wymyślone historie (przez te wymyślone też można dotrzeć do prawdy). W filmie dokumentalnym problem ciała i cielesności istnieje w sposób jeszcze bardziej dojmujący - tu już nie aktor mówi w imieniu swojej postaci, ale konkretny człowiek mówi, pokazuje swoją twarz i odkrywa swoje emocje w swoim własnym imieniu.

Czy kino, które tylko czasem bywa sztuką przez duże S, ze swej natury jest przecież sztuką jarmarczną i przynoszącym krociowe zyski przemysłem, jest w stanie podjąć z widzem poważną rozmowę o ciele? Z pewnością ma do tego narzędzia, ale czy wystarcza mu odwagi?

Ciało mówi

Oczywiście, że kino brało czynny udział w przełamywaniu różnorodnych tabu dotyczących ciała, cielesności i płci. Żarliwie sekundowało wszystkim tym przemianom kulturowym, które starały się wyprowadzić ciało i cielesność ze sfery prywatnej, intymnej na widok publiczny. Oczywiście, że powody, dla których podejmowano tego rodzaju działania, były różne - wynikały z niskich, ale niekiedy też szlachetnych pobudek. Danie miejsca w przestrzeni publicznej ciału zniekształconemu chorobą, starością, słabością, kalectwem, upośledzeniem - to wielka wartość. Wprawdzie wciąż chętniej na kinowym ekranie pokazywane jest ciało nie dość, że ze swej natury urodziwe, to jeszcze w sztuczny sposób upiększone - tę praktykę kino zarówno fabularne, jak i dokumentalne także niejednokrotnie czyniło przedmiotem swojego opisu. Kino jednak udowodniło już niejednokrotnie, że potrafi pokazywać piękno nie tylko zewnętrzne.

La strada Federica Felliniego, Człowiek słoń i Prosta historia Davida Lyncha, Anioł przy moim stole Jane Campion, Moja lewa stopa Jima Sheridana, Ósmy dzień Jaca Van Dormaela, Ja też! Antonia Naharry i Álvara Pastora, dokumentalni Nienormalni Jacka Bławuta, Kolory raju Majida Majidiegoto tylko niektóre z filmów, w których udało się sfotografować to, co niewidoczne dla oczu - pokazać, że wewnątrz niedoskonałego, przeczącego kanonom zewnętrznego piękna ciała kryje się zaskakujące bogactwo. Potencjał i właśnie piękno, które nie podlega niszczącemu działaniu czasu, a naruszone może zostać jedynie bezdusznością czy okrucieństwem drugiego człowieka.

Łatwiejszy kontakt

Spotkanie za sprawą filmu człowieka obarczonego okaleczonym, zniekształconym chorobą czy starością ciałem, także ciałem poddanym transgresji, to możliwość trudna do przecenienia. W realnym życiu moglibyśmy nie przełamać swych oporów - w kinie nie musimy się bać, że nie sprostamy tej sytuacji, urazimy, czy - wcale tego nie chcąc - upokorzymy drugiego człowieka swoim zachowaniem. Kino daje nam możliwość bezpiecznego spotkania z człowiekiem, w którego ciele zapisana jest jakaś inność budząca w nas lęk, a czasem też i niechęć. Kino może pomóc przygotować się na takie spotkanie w realnym życiu. Albo może wytrącić nas z samozadowolenia, że nic już w tej kwestii nie mamy do zrobienia.

Dobrym testem może okazać się wchodzący właśnie na nasze ekrany film Paola Sorrentino Wszystkie odloty Cheyenne’a. Tytułowy bohater, pięćdziesięciolatek wyglądający jak siostra swojej żony i zachowujący się jak jej córka, początkowo - mówiąc delikatnie - może budzić irytację lub w najlepszym razie dystans. Jednak towarzyszenie mu w jego podróży - bo to niezwykły film drogi - po prowincjonalnej Ameryce, a przede wszystkim w podróży do najgłębszej prawdy o sobie - wprawia w zdumienie i zachwyt nad tym, jak piękny może być człowiek. Wirtuozersko zagrany przez Seana Penna bohater zawstydza. Okazuje się, że banalna zasada, żeby nie patrzeć na człowieka przez pryzmat jego zewnętrzności, nigdy nie jest dość uwewnętrzniona. Sprzeczny z nią sposób patrzenia na innego potrafi zaczaić się w nas i ujawnić się, wprawiając w nieprzyjemne rozczarowanie, że odżegnując się od tej zasady na co dzień - także potrafimy jej ulec.

Dotknąć ran i problemów

Bo kino również do tego służy, żeby było nam w nim czasem bardzo nieprzyjemnie. Jest naprawdę niemało twórców, którzy mają odwagę robić filmy o sprawach najważniejszych i najtrudniejszych Jednym z takich trudnych i raczej niechcianych przez widzów tematów związanych z ciałem i cielesnością jest ten, który podjął Marcin Koszałka w swoim dokumencie Istnienie. Film opowiada o człowieku, który decyduje się zapisać w testamencie swoje ciało na potrzeby nauki. Tym człowiekiem jest wybitny aktor, Jerzy Nowak, drugim bohaterem filmu jest prof. Konstanty Ślusarczyk, anatom, wykładowca w Śląskiej Akademii Medycznej w Zabrzu; ale najważniejszym bohaterem Istnienia jest… martwe ludzkie cało, które służy studentom medycyny do nauki.

Prof. Ślusarczyk podczas ćwiczeń w prosektorium uczy swoich studentów nie tylko anatomii ciała, ale też anatomii szacunku wobec ludzkich zwłok: ,,Musicie wiedzieć - mówi młodym ludziom - że to jest rzecz, ale ona pochodzi od człowieka. Pamiętajcie, że istnieje druga warstwa, to wysokie C - element człowieczeństwa". W rozmowie z Magdaleną Lebecką profesor mówi: "Tego oczekuję od studentów, nie oznacza to jednak, że mamy wiecznie trwać w pogrzebowym nastroju. Podczas moich zajęć zdarzają się czasem również sytuacje humorystyczne. Nie widzę w tym nic złego, z zastrzeżeniem, że nie powinny być czymś nagminnym. Mówię studentom, że tu nie istnieją żadne przepisy ani paragrafy. Oni sami muszą wyczuć tę nieprzekraczalną granicę. Bardzo przestrzegam, aby nie używano tu wulgarnych słów, nie mówiono o ludzkich szczątkach w sposób lekceważący. I muszę przyznać, że młodzież te zasady respektuje, w przeciwieństwie do mediów, które często, jeśli już podejmują sprawę donacji ludzkiego ciała, traktują ją w sposób sensacyjny".

W kinie, podobnie jak w całej popkulturze, ciało często sprowadzane zostaje po prostu do gadżetu - najlepiej z funkcją erotyczną. A pokazywanie różnych nadużyć, dewiacji seksualnych często nie służy temu, by wskazać na istotny i nierzadko przemilczany ważny problem społecznych, ale żeby pobudzić niezdrową, niską ciekawość. Jednak są i tacy twórcy, którzy mają odwagę mówić o zdradzie, jakiej człowiek dopuszcza się wobec swojego ciała. Należy do nich Marek Koterski - jego film Wszyscy jesteśmy Chrystusami to porażające studium samodegradacji człowieka zniewolonego nałogiem.

Inny twórca, Steve McQueen, bohaterem swego głośnego Wstydu uczynił mężczyznę, który ma obsesję na punkcie seksu. Ten "męczennik ciała" jest tragicznym dzieckiem czasów, w których z seksu uczyniono jedną z wielu używek, stosowaną dla poprawienia sobie nastroju czy rozładowania napięcia. McQueen ma odwagę pokazać, że seks traktowany jak kawa z bitą śmietaną, a czasem jak nędzna lura z automatu nazywaną kawą, to tragiczna w skutkach pomyłka, nadużycie. Seksualność oddzielona od uczuć i odarta z intymności staje się jedynie czynnością fizjologiczną i paradoksalnie nie przynosi spełnienia ani zaspokojenia - ono jest jedynie chwilowe i nie uśmierza głodu bliskości. Fizjologia działa bez zarzutu, ale sprawia, ze ciało staje się maszyną do uprawiania wyczynowego seksu.

Jak widać kino wcale nie tak rzadko stara się zainicjować ważną, czasami też trudną rozmowę na temat ciała, tyle że my, widzowie, z różnych powodów często nie chcemy jej podjąć. Nie chcemy nie tylko dlatego, że wolimy kino łatwe, gładkie i przyjemne. Ale również dlatego, że zmęczeni codziennymi troskami szukamy w kinie raczej odpoczynku i rozrywki niż wysiłku. Ten wysiłek może jednak okazać się cenny i nas zaskoczyć. Bohaterowie przywołanych tutaj filmów (i wielu jeszcze, które chciałabym tu wymienić, ale lista ta byłaby bardzo długa, poprzestanę więc jeszcze na kilku: Nic osobistego Urszuli Antoniak, Róży Wojciecha Smarzowskiego, Grbavicy Jasmily Žbanić, Rozstania Asghara Farhadiego) doświadczyli rzeczy strasznych. Jednak każdy z tych filmów może być rodzajem rekolekcji - przedstawione w nich historie nie tylko stać się mogą układem odniesienia dla własnego życia, ale pokazują, że zło nie musi mieć ostatniego słowa. Również to zło oznaczające okaleczenie czy ułomność, którą dotknięte zostało nasze ciało. I jeszcze jedna dobra wiadomość: zdarzają się filmy, które opowiadają o tym w sposób bardzo wiarygodny i zarazem niezwykle zabawny. Takim filmem są Nietykalni. Obraz Oliviera Nakachego i Erica Toledano za chwilę będzie miał premierę w polskich kinach.

Katarzyna Jabłońska - absolwentka Wydziału Filologii Polskiej UW, krytyk filmowy. Z WIĘZIĄ współpracuje od 1992 r., od 1997 sekretarz redakcji. Redaktor serii książkowej "Ludzie Polskiego Kina". Publikowała również w "Tygodniku Powszechnym", "W drodze", "Charakterach", "Kwartalniku Filmowym" i "Zwierciadle". Mieszka w Otwocku.

Powyższy tekst był cześcią wielkopostnego cyklu artykułów, w których ciału przyglądaliśy się z pięciu punktów widzenia. Cykl ten zostal przygotowany przez portal DEON.pl i Laboratorium WIĘZI.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Ciało sfilmowane
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.