Bez ojca nie jestem mężczyzną
To bardzo często trudna relacja. Dla mnie też taka była. Dopóki nie zacząłem po prostu nad nią pracować.
Nie, nie uważam tego za proste, chociaż to tak brzmi.
Zaczęło się od ignorancji. Nie pamiętam, żeby ojciec okazywał mi uczucia, już tak od małego. Był twardy, silny, mądry... ale niestety nie bliski. Później, zaczynając od lekkich żartów, skończyło się na kpinach. Pomimo, że nie byłem gruby, to żyłem w świadomości, jakbym był. Między innymi przez żarty o opróżnianiu lodówki, apetycie itd.
Najgorzej było, gdy przyszedł czas dojrzewania. Pomoc przy budowie domu była możliwa, ale tylko pod warunkiem wysłuchania kazania na temat nieporadności. "Bo ty wszystko potrafisz zepsuć" - słyszy od ojca chłopak, który wywrócił taczkę cegieł, tylko dlatego, że nabrał więcej, by zaimponować. I tak za każdym razem.
Wielu zapewne zna taką sytuację, że ze wszystkimi "cięższymi" sprawami idzie się do mamy, bo taty albo nie ma, albo jest za straszny.
Prowadzi to do sytuacji, w której dziecko wyjeżdża z domu i znika z pola widzenia rodziców. Byle dalej. Byle nie wracać za często.
Czasem jest to potrzebne, zwłaszcza w ekstremalnych sytuacjach, jak toksyczna miłość ojca czy matki. Ale w tym przypadku to może sprawić, że relacja umrze.
Śmierć relacji z ojcem w życiu dorastającego mężczyzny powoduje potężną wyrwę, którą ciężko zapełnić. Brak wzoru do naśladowania sprawia, że szukamy sobie innych, często bardzo oddalonych wzorców. Jednak najważniejsze jest to, by ten wzorzec znać.
I w tym, wydaje mi się, tkwi właśnie cały problem celebrytów i idoli. Są ładni z daleka. Wyretuszowani, przecedzeni przez odpowiedni kadr kamery lub aparatu. A na tym cedzaku sporo zostaje. I nie jest problemem to, że nie są idealni, że coś jednak przez ten cedzak nie przechodzi.
Kłopot leży w tym, że my tego nie widzimy. Bo dla ekranu to nie jest atrakcyjne lub po prostu niemożliwe do pokazania. Nie da się pokazać życia takiego idola. To bardzo ułatwia popadanie w kompleksy.
Z kolei wzorzec, mentor, mistrz czy ojciec jest bliski i to jest klucz. A ojciec jest przecież najbliżej, razem z matką. O większą bliskość ciężko. Żyjesz z nim na co dzień.
Ja mam to szczęście, że pomimo wielu skaz i rys mój ojciec jest dla mnie (i zawsze był) wzorem. Zawsze ciężko pracował na utrzymanie nas, nie uciekał przed trudnościami i problemami. Jest straszliwie nerwowy, to fakt, ale jest w tym również pewna stanowczość.
Musiałem jednak swoje przejść, żeby tej stanowczości się nie bać, ale czerpać z niej to, co dobre. Czerpać z tego, co od taty otrzymałem, a nie nienawidzić.
To da się wypracować, ten moment da się uzyskać. Ze strachu lub nienawiści, z myślenia typu: "byle nie być tak jak on", przejść do wdzięczności, przyjaźni i miłości. Jestem gdzieś w połowie drogi. Ale wydaje się, że ten najtrudniejszy etap już za mną.
Tę drogę po prostu trzeba podjąć. To samo się nie zrobi.
Może nam się wydawać, że skoro to człowiek, relacja, to nie można nad tym pracować, że to jakoś samo wyjdzie. Tak jak trzeba się wysilić i postarać o przyjaźń, tak samo czasem trzeba zawalczyć o własnego ojca.
U mnie były to po prostu rozmowy, przełamywanie się, stolarka i poranne wyjścia na ryby. Szczególnie te ryby wykańczały psychicznie, dały jednak efekt.
Wiem, że przypadki mogą być różne, nawet bardzo ciężkie. I jasne, że trzeba o tym myśleć z rozwagą. Ale jednak warto. Ojca nie da się zastąpić.
Maciej Pikor - student, chodzi do słynnej "Beczki", pisze dla Deon.pl, współpracuje z Liturgia.pl i Orygenes +, fascynat Pisma, szczęśliwy chłopak pięknej dziewczyny
Skomentuj artykuł