Droga ojcostwa

(fot. nanny snowflake / flickr.com)
Tadeusz Smoliński / slo

Nie sposób pisać o ojcostwie, pomijając moją własną historię życia. Zanim zostałem ojcem, byłem synem moich rodziców. Byli oni ludźmi wierzącymi, ale ich małżeństwo było bardzo niedobrane i trudne. Mam jedną starszą siostrę. Zawsze mieszkałem w wielkim mieście.

Ojciec żył na marginesie rodziny, zajęty swoimi sprawami, ośmieszany i lekceważony przez matkę. Spowodowało to spore konsekwencje w moim życiu. Zostałem pozbawiony wzoru ojcostwa - nie mogłem go ani przyjąć, ani odrzucić. Uświadomienie sobie tego braku nie było dla mnie łatwe. Żeniąc się, nie byłem skłonny myśleć o przyszłych dzieciach. To, ile będziemy mieli dzieci i kiedy będziemy je mieli, było dla mnie pytaniem na później.

Byłem raczej skłonny słuchać tego, co do powiedzenia na ten temat ma moja narzeczona, która dziś jest moją żoną i matką czwórki dorosłych już naszych dzieci.

Trzy lata po ślubie przyszło na świat pierwsze dziecko - syn. Bardzo chciałem mieć najpierw syna. Chociaż przekonany jestem, że córkę przyjąłbym również z miłością, jednak byłem bardzo dumny, że jestem ojcem syna.

DEON.PL POLECA

Nietrudno się domyślić, że w świetle tego, co napisałem o moich rodzicach, nie byłem psychicznie przygotowany na przyjęcie dziecka. Poczułem się jakby odsunięty od żony. Nagle nasze małżeństwo się zmieniło - nastawienie na bycie razem zastąpiło oddanie wszystkich sił naszemu dziecku. Początkowo nie zdawałem sobie z tego sprawy. Cały mój dzień dzieliłem na czas poświęcony pracy zawodowej (jestem artystą muzykiem) i na pielęgnację naszego małego synka. Starałem się towarzyszyć żonie, gdy oczekiwała dziecka, a potem czynnie włączyłem się w opiekę nad niemowlęciem. Przyjąłem bez większych przeszkód wszystkie trudy, jakie towarzyszą temu okresowi (zmęczenie, niedospanie), ale był to jednak dla mnie trudny czas.

Pracowałem wtedy w teatrze, a ta praca wymagała na co dzień dużej koncentracji. Rano odbywała się próba, wieczorem - przedstawienie. Tylko w środku dnia miałem czas na bycie z rodziną. Jest to normalny tryb życia, ale wówczas odbierałem to inaczej. Nie czułem już tej spójności i wyłączności z żoną, jaką odczuwałem wcześniej, a sam fakt bycia ojcem nie wypełniał mnie wewnętrznie na tyle, bym jednocześnie mógł odczuwać radość.

Starałem się służyć w spełnianiu codziennych spraw związanych z naszym dzieckiem, ale czułem się jakby rozdwojony albo rozbity faktem, że nie mogę się skupić tylko na pracy zawodowej i na związku z moją żoną.

Były też oczywiście chwile głębszej radości: "Tak, to mój pierwszy syn, jestem mężczyzną, kocham nasze dziecko". Pamiętam, że w czasie świąt Bożego Narodzenia kupiliśmy płytę z kolędami, wśród których była i ta o dorastającym synku i słowa: "dzisiaj jesteś mały jak okruszek"; "kiedyś tam będziesz spodnie miał na szelkach"... Dzisiaj nasz najstarszy syn ma 26 lat, skończył studia i żyje własnym życiem.

Nasz najstarszy syn Michał rósł i widział mnie codziennie grającego na skrzypcach. Przykład "zadziałał" i tak zrodziła się w nim chęć naśladowania taty. Michał był bardzo zdolny. Zaczął chodzić do szkoły muzycznej. Ja również uczyłem go grać na skrzypcach, zwłaszcza przed egzaminami. Chociaż wtedy nie postrzegałem tego tak wyraźnie, to wiem, że stanąłem wówczas przed wyborem: być surowym i wymagającym pedagogiem albo podchodzić do nauki spokojnie z wyrozumiałością, traktując czas spędzany razem jako budowanie naszej relacji. Wybrałem przymuszanie Michała do gry. Wymuszałem ją fizycznie i psychicznie. Chciałem, żeby był dobry, żeby odniósł sukces. Rezultatem takiego postępowania była utrata dobrego kontaktu z moim synem na wiele lat.

Z upływem lat Michał nabierał poczucia własnej wartości. Powoli zaczęło odbudowywać się między nami partnerstwo. Zaczęliśmy się zbliżać, starając się pomagać sobie wzajemnie na co dzień w różnych pracach domowych, a także więcej i częściej ze sobą rozmawiać. W ten sposób w naszym kontakcie dokonała się zasadnicza zmiana. Zacząłem patrzeć na syna jak na kogoś, z kim chciałem porozmawiać, kogo chciałem poznać. Interesowało mnie, co myśli, co czuje, co sądzi o różnych sprawach. Później patrzyłem na niego jak na dorastającego człowieka, obdarowanego wolnością, kogoś, kto będzie sam dokonywał wyborów, nierzadko trudnych, ale właściwych.

Dzisiaj Michał właściwie opuścił nasz dom. Szuka swojej drogi. Nie jest to dla niego łatwe. Mogę jednak rozstać się z nim bez żalu, ze spokojem i zaufaniem. Widzę, że przyjął bardzo wiele z systemu naszych wartości i jestem spokojny o jego dalsze losy.

W miarę upływu lat, kiedy rodziły się kolejne dzieci zmieniło się moje podejście do roli ojca. Trójkę naszych młodszych od Michała dzieci obdarzaliśmy większą wolnością. Dużo z nimi rozmawialiśmy (piszę w liczbie mnogiej, bo staraliśmy się razem z żoną uzgadniać wiele spraw dotyczących sposobu wychowania, widzę, że autorytet ojca jest wzmacniany przez matkę, a autorytet matki przez ojca).

Dzieci bardzo chcą, żeby rodzice się kochali, i jeśli tak nie jest, bardzo cierpią. Miałem nieraz możliwość zaobserwowania zachowań dzieci rodziców, którzy się rozchodzą lub już są rozwiedzeni. Dzieci cierpią wówczas psychicznie, co objawia się niewłaściwym zachowaniem w szkole i trudnościami w nauce, fizycznie - mają kłopoty ze zdrowiem, oraz duchowo.

Dzieci naśladują codzienne relacje rodziców. Nie chodzi tylko o słowa, ale przede wszystkim o czyny. Posłużę się tu małym przykładem. Gdy myję naczynia, mam zwyczaj odkładać już umyte na ich właściwe miejsce. Kiedy nasze dzieci już dorosły, zauważyliśmy, że często robią to samo. Moja żona słusznie stwierdziła, że mnie naśladują.

Oprócz pracy zawodowej starałem się pracować społecznie. Ludzie mają przecież tyle potrzeb. Ilość i rodzaj pracy społecznej uzgadniałem z żoną, która w czasie takiej mojej pracy opiekowała się dziećmi. Uważałem, że praca społeczna w pewnym sensie "poszerza" naszą rodzinę i że dzięki niej nie skupiamy się tylko na sobie. Przyszedł jednak taki czas, kiedy uświadomiłem sobie, że zbyt mało czasu spędzam z moimi dziećmi. Zacząłem się wówczas zastanawiać nad wykorzystaniem czasu w moim życiu, nad tym, co jest w danym momencie najważniejsze, i czy należy wybrać bycie z dziećmi, czy też pomaganie innym.

Wybór nie był prosty. W działaniu społecznym na rzecz innych rezultaty dają się zazwyczaj szybko zauważyć. Przebywanie razem z dziećmi było codziennością. Ale w tej codzienności bardziej mogłem poznawać moje dzieci. W ten sposób, gdy pojawiały się jakieś nagłe trudności, np. choroba, mój udział w nich stawał się bardziej naturalny. Właśnie wtedy moje dzieci mogły poczuć we mnie oparcie. Było ono na tyle wielkie, na ile byliśmy sobie bliscy na co dzień. Wybory, których dokonałem, nie były proste i na pewno popełniłem sporo błędów, zanim doszedłem wewnętrznie do takiego widzenia sprawy.

Dzisiaj, kiedy pracuję zawodowo, głównie jako nauczyciel muzyki, staram się "rozszerzyć" moje ojcostwo na kontakty z dziećmi, które uczę. Nie jestem ich ojcem, ale wiem już, że podstawą nauki jest nasz kontakt, a jakość gry na skrzypcach - wyłącznie rezultatem tego kontaktu. Takie spojrzenie na dziecko pozwala mi dostrzec, z czego biorą się jego trudności w nauce, a wtedy zastanawiam się, jak mu pomóc. Dla mnie ojcostwo teraz to słuchać tego, co dziecko chce mi powiedzieć, poznać je, służyć mu, a dopiero potem wymagać od niego i uczyć je.

Myślę, że doświadczenie bycia ojcem nie zamyka się w jakimś konkretnym punkcie. Mężczyzna staje się ojcem, jest to proces. W tym procesie przyjmuje się wszystko, co niesie życie, także siebie samego ze swoimi zranieniami, ograniczeniami, błędami. Droga ojcostwa to droga otwarta, ciekawa, na której można spotkać różne niespodzianki, droga stawiająca wezwania do przemiany.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Droga ojcostwa
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.