Mamo! Tato! Daleko jeszcze?!

(fot. shutterstock.com)
Joanna Winiecka-Nowak

Wyruszyliśmy kiedyś na drugi koniec Polski, by obejrzeć rekonstrukcję Bitwy pod Grunwaldem. Niestety nasze wojska zostały skutecznie zatrzymane przez szereg remontów z obowiązkowym ruchem wahadłowym oraz jedną przebudowę obwodnicy miasta. Przed rozkładem moralnym uratowały nas zabawy okolicznościowe.

Rozrywek na ulicy poszukujemy nie tylko podczas oczekiwania na wydarzenia dziejowe, ale również ot tak, dla sportu, jadąc na przykład do szkoły. Najczęściej bawimy się po prostu innymi samochodami. W najprostszej wersji liczymy mijane pojazdy. Aby nie utknąć gdzieś miedzy siódmym a ósmym milionem ograniczamy się do jednej kategorii np. tych o żółtej karoserii, dostawczaków, fordów. Na najdłuższe trasy rezerwujemy sobie perełki - karetki pogotowia, wozy strażackie czy pomoc drogową. Czasem, zamiast akcji zespołowej, nastawiamy się na rozgrywki z elementami konkurencji. Generuje to jednak sporo wrzasku i krótkotrwałych konfliktów (To był mój samochód! Wyraźnie widziałam, że widzę go pierwsza!!!).

Kiedy znudzi się nam zwykłe rachowanie, uatrakcyjniamy sobie czas na przykład robiąc zakłady. Ile aut nas minie, nim dotrzemy do następnej miejscowości? Ile dostrzeżemy czerwonych, zanim pojawi się pierwszy jasnoniebieski? Czego będzie więcej - ciężarówek czy vanów? Tego typu pytania mogą spędzić sen z powiek kierowcy i marudzenie z warg pozostałych członków ekipy.

DEON.PL POLECA

Czasami - zwłaszcza w przypadku korków oraz przy przeczesywaniu miasta - wprowadzamy Wariant Sokole Oko i koncentrujemy się na szczegółach. Dla przykładu szukamy tablic rejestracyjnych z zapisaną największą lub najmniejszą liczbą, albo tych, które zaczynają się na 7, mają w sobie dwie dwójki bądź jedną piętnastkę. W ten sposób możemy też przeprowadzić prawie prawdziwą rozgrywkę bingo. Wystarczy wypisać na bilecie z parkomatu dziesięć par liczb i przez jakiś czas wynajdywać je na tablicach. Kto skreśli więcej - wygrywa. Absolwenci klasy pierwszej i starsi członkowie załogi zabawiają się też w dodawanie cyfr z tablic i porównywanie ich ze sobą. W ten sposób mogą zagrać w wojnę bądź w oczko - w zależności od ustaleń sprawdzają, kto uzyskał wynik najwyższy lub najbardziej zbliżony do 21. W sumie to duża frajda.

Do pojedynków używamy również liter umieszczonych na samochodach. Dla rozgrzewki tropimy cały alfabet, a potem idziemy na całość, za każdym razem w trochę innym kierunku. Na przykład szukamy naszych inicjałów lub wozu oznakowanego przynajmniej trzema literami z naszego nazwiska. Liczymy, ile razy trafi nam się zestaw PZ. Rozszyfrowujemy rejestracje wymyślając, jakie wyrazy są ukryte za kolejnymi znakami graficznymi. PO254MO może oznaczać "Proszę o 254 małe ogórki" albo "Patrycja odkryła 254. mizerną owcę". Przy okazji rozglądamy się, czy jadą obok nas obcokrajowcy. Kilka razy udało się nam zapisać kod z naklejki by dowiedzieć się, z jakiego kraju gość przyjechał i czy miał do nas daleko. Trochę to wścibskie, ale czyż ciekawość nie jest pierwszym stopniem do wiedzy?

Oczywiście w czasie naszej podróży nie ograniczamy się tylko do pojazdów. W końcu za oknem przewijają się różnorodne krajobrazy - lasy i pola, dzielnice mieszkalne i tereny przemysłowe. Aż prosi się, by zacząć wyszukiwać określone elementy, dla przykładu sprawdzać, kto znajdzie więcej budynków trzypiętrowych lub ogłosić stronniczy konkurs: gdzie będzie więcej różowych elewacji - po lewej czy po prawej stronie ulicy? Dla dodatkowej zabawy możemy wprowadzić skomplikowany system punktowy: za różowy dom - 10 punktów, komin fabryki - 5, kiosk ruchu - 3, psa - 1 itd. Napięcie rośnie wprost proporcjonalnie do powiększającej się przewagi jednego z zawodników.

Nam szczególnie przypadło do gustu typowanie konkretnych trzech obiektów (np. pies, rower, zasłonięte okno) i wypatrywanie ich do skutku. Kiedy już któryś z punktów zostaje zaliczony, jego miejsce w Wielkiej Trójce zajmuje inny detal (np. zwierzę mieszkające na innym kontynencie, może być narysowane). Kiedyś w ten sposób przejechaliśmy od Pienin po Beskid Żywiecki, przy czym na końcu trasy dzieci oświadczyły, że jadą dalej, bo nadal nie zobaczyły nikogo w ludowym stroju góralskim. Byliśmy jednak stanowczy i wypakowaliśmy grupę wycieczkową.

Rozglądanie się można zamienić też w grę "Nasz samochód mija…". Wystarczy wypatrywać przedmiotów lub budynków, których nazwy zaczynają się na kolejne litery alfabetu. Dla utrudnienia każdy gracz musi powtórzyć wszystkie poprzednio wymieniane nazwy. Zanim wylicytuje, że nasze auto minęło Aptekę, Bociana, Ciastkarnię, Dom, Ekran, Flagę i z dwadzieścia innych rzeczy, będzie się o dobre pięć kilometrów bliżej celu.

Czasami do zabawy zapraszamy również nazwy mijanych przez nas miejscowości. Znajdujemy do nich rymy, albo układamy z nimi mini-wierszyki. Przestawiamy w nich sylaby lub coś dokładamy, by było śmieszniej. Mówimy lokalnym językiem - używając wyłącznie wyrazów zaczynających się na pierwszą literę nazwy. Na długich trasach zapisujemy najśmieszniejsze znaleziska, choć i tak wiemy, że nic nie przebije osady Złe Mięso, którą dla odmiany spotkaliśmy na spływie kajakowym.

Dużą popularnością cieszy się u nas również casting na najciekawszą dostrzeżoną rzecz lub zjawisko. Ostatnio, na trasie do Warszawy, w ścisłej czołówce znalazł się zabytkowy wiatrak, kabriolet oraz tęczowy most (tylko proszę bez skojarzeń). Tego typu pomysły można spisywać w zeszyciku, a nawet stworzyć sobie swój Dziennik Podróży. Zanotujemy w nim również godzinę wjazdu do większych miejscowości i przekroczenia rzek. Wkleimy rachunek za paliwo i pokwitowanie z autostradowej bramki. Najbardziej zapaleni Kronikarze mogą nawet umieszczać adnotacje odnośnie widzianych zabytków - na szybko rozpoznamy je śledząc brązowe tablice informacyjne rozstawione wzdłuż dróg lub korzystając z mapy okolic.

Wymieniając wycieczkowe hity nie można pominąć działu zagadek. Zabawa jest prosta. Wystarczy, że ktoś zamknie oczy i podejmie się próby odpowiedzenia na szereg niedyskretnych pytań. Czy przejeżdżamy teraz przez las liściasty czy iglasty? Po której stronie jest stado krów? Bądź - ku urozmaiceniu- jakie buty ma dziś na nogach mama?

Czasami przyjmujemy też bezpieniężne zakłady bukmacherskie. Przed zamkniętym szlabanem obstawiamy, ile przejedzie wagonów, jaki rodzaj pociągu pojedzie, czy będzie wagon Wars? W centrum miasta szacujemy, ile postoimy na światłach. Podczas deszczu robimy natomiast wyścigi kropli. Która pierwsza spłynie na dół okna?

Rozwikłanie łamigłówki może trwać też godzinami. Przykładowo w "Zgadnij, co widzę na literę D" wybrany członek załogi typuje w myślach jedną, faktycznie mijaną rzecz. Pozostali starają się odgadnąć zagadkę zadając pytania, na które można odpowiedzieć tylko Tak albo Nie. Kto wygrywa staje się prowadzącym. W sytuacji patowej, gdy nijak nie da się dojść do rozwiązania następuje mała kłótnia ("No jak to - Duch Przygody Na Księżycu? Zwariowałaś???") i losuje się następnego wodzireja.

Ulewy i mgły poważnie ograniczające widoczność również nie psują nam humoru. Naturalnie nie mówię tu o kierowcy usiłującym dociec, gdzie się kończy poprzedzający nas samochód, tylko o młodzieży, która gra w Statki, Kółko i krzyżyk, Szubienicę czy Państwa-miasta. Zajmuje się tropieniem na ulotce ze stacji paliw najdłuższego słowa, wyrazu o przynajmniej pięciu samogłoskach względnie wszystkich miejsc, w których użyto wyrazu "jest". Zabrana na wakacje książka może być czytana na wyrywki. Kiedy prowadzący ucichnie reszta odgaduje, w jaki sposób może kończyć się przerwane zdanie. Zwykła kartka staje się korespondencją detektywistyczną, na której jest zapisywana wiadomość szyfrem. Jakim? To już tajemnica. Jeśli zaś nie mamy kartki, lub nasza choroba lokomocyjna nie pozwala nam z niej skorzystać, sięgamy po fantazjowanie ("Gdybym miała zamieszkać na bezludnej wyspie zabrałabym…), grę w skojarzenia lub - dla stojących mocniej na ziemi - "Kamień, nożyce, papier".

Możliwości rozrywki w samochodzie są prawie nieograniczone. Czasem jednak ogólne zmęczenie czy rozdrażnienie powoduje, że przez wiele godzin po prostu słuchamy radia albo audiobooka. I to bez wyrzutów sumienia - początek wakacji ma być relaksem, a nie bawieniem się na siłę. Aleksander Dumas nie miał racji. Wypoczynek nie musi się kończyć zmęczeniem.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Mamo! Tato! Daleko jeszcze?!
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.