Łatwiej być szefem niż żoną alkoholika

(fot. shutterstock.com)
ks. Robert Krzywicki

Mówię do żony alkoholika, że potrzebuje terapii, a ona odpowiada, że przecież on nigdy się na to nie zgodzi i nigdzie nie pójdzie. Ona już nawet nie słyszy, że ja mówię o niej. Jej już nie ma.

Jest tylko jej mąż i jego problem. Przekonanie o tym, że tylko alkoholik ma problem i potrzebuje pomocy, jest błędne. Koalkoholizm także najczęściej wymaga pomocy terapeuty. Jeżeli Twój bliski pije, to najpewniej Ty także wymagasz pomocy.

Zdecydowanie łatwiej jest być pracodawcą osoby z problemem alkoholowym niż jego żoną. Łatwiej kogoś wyrzucić z pracy niż z domu. Żona staje się więźniem swojego małżeństwa. Mąż ciągle ją atakuje, żeby w ten sposób odwrócić uwagę od siebie. Może wykazywać cechy psychopatyczne, stosować przemoc. Ona musi postawić mu granice, a sama z siebie tego nie potrafi.

DEON.PL POLECA

Życie to poligon. Nie ma miejsca na słabości. Kłopoty DDA >>

Spotkałem się kiedyś z takim przypadkiem, że mąż, przemocowiec i alkoholik, brał jakieś syntetyczne narkotyki i zaczął stosować przemoc psychiczną i fizyczną wobec żony. Podsłuchiwał ją, nagrywał, podejrzewał o zdradę. Doprowadził ją do takiej desperacji, że w zasadzie zgodziłaby się na wszystko. Szczęśliwym trafem jednym z jego pomysłów był przyjazd do Lichenia, żeby porozmawiać w Centrum o jej rzekomych zdradach. Wystarczyła krótka rozmowa, kilka konkretnych pytań i zacząłem podejrzewać, że to ona potrzebuje pomocy. Otrzymała wsparcie. Dziś toczy się sprawa rozwodowa. Ich sześcioletnie dziecko jest pod opieką dziecięcego psychologa.

Oboje przeżyli prawdziwą tragedię. Teraz już są bezpieczni. To rzecz jasna drastyczny przypadek. Nie zawsze dochodzi do przemocy. Jednak w większości przypadków potrzebna jest pomoc. Problem w tym, że wiele osób w podobnej sytuacji nie potrafi się przyznać, że jej potrzebuje.

Buntują się. Czują, że to niesprawiedliwe. Wiedzą, że znaleźli się w takiej sytuacji nie z własnej winy. Zwyczajnie nie mieli na to wpływu. Czują, że niesprawiedliwie przypina im się etykietkę. Dodatkowo osoby współuzależnione odczuwają presję, a nawet oskarżenia ze strony otoczenia. Ich dalsza rodzina patrzy im na ręce. Uważa, że są obojętne, albo że za mało się starają. "Dlaczego czegoś nie zrobią, żeby alkoholik nie pił? Przecież są na miejscu. Niech go ratują!". Tymczasem nie da się kogoś zmusić, żeby pozwolił sobie pomóc. Nawet jeśli się go ubezwłasnowolni i sądowo nakaże detoks, to nie zmusi się go do tego, żeby pozytywnie przyjął terapię. Może uczestniczyć w terapii, przetrwać ją, ale koniec końców wróci do picia i będzie jeszcze gorzej.

Zdrowienie zależy od tego, czy alkoholik w wewnętrznej wolności przyjmie pewne treści i zacznie nad nimi pracować. Osoby współuzależnione potrzebują raczej wsparcia niż żądania od nich spełnienia nierealistycznych oczekiwań. Jeśli nie otrzymują go ze strony rodziny, zdarza im się pójść po pomoc do księdza. Jeśli usłyszą, że... mają się modlić, to jeszcze bardziej potęguje ich frustrację. "Trzeba coś jeszcze robić?". A jak modlitwa nie działa (a sama w sobie nie zadziała!), to jeszcze żyją w poczuciu winy, że modlą się za mało, albo - co gorsze - że Bóg ich opuścił, już o nich nie pamięta, jest głuchy na ich prośby, okrutny…

Co robić, kiedy twój bliski pije? >>

W terapii osoby uzależnionej i współuzależnionej chodzi o to, żeby ta pierwsza przestała koncentrować się wyłącznie na sobie i swoich trudnościach i wzięła odpowiedzialność za swoje picie, a ta druga przestała brać za nie odpowiedzialność i w końcu zajęła się sobą. Osoby współuzależnione często uciekają w pracę, biorąc na siebie zbyt wiele, bo muszą przecież zarobić także na osobę pijącą, nie potrafią odpoczywać, mają bardzo niskie poczucie własnej wartości, są bardzo nieszczęśliwe.

Zapominają o sobie, a to jest karykatura przykazania miłości bliźniego, które mówi, że mamy kochać innych jak siebie samego. Skoro zaniedbujemy siebie, to rodzi się pytanie, jaka jest ta miłość? Dobrze pojęta miłość do samego siebie nie jest egoizmem. Osoby współuzależnione muszą zająć się sobą, swoim życiem. Paradoksalnie, nie jest to łatwe dla osoby, która przez lata radziła sobie ze swoim cierpieniem w szkodliwy dla niej sposób i wyrobiła w sobie okupione bólem i lękiem takie, a nie inne mechanizmy.

Dlatego osoby współuzależnione bronią się przed terapią, boją się radykalnych zmian, które ona zakłada. Jeśli jednak się zdecydują, to zaczynają żyć na nowo. Pomaga im sama terapia, a także grupy wsparcia, na przykład - analogiczne do grup Anonimowych Alkoholików - grupy Al-Anon. Zaczynają oni rozmawiać o tym, co czują, jak reagują, jak radzą sobie z osobą pijącą. Opowiadają sobie o tym, jak przeżyli tydzień, jakie sytuacje ich spotkały, i wspierają się. Osoba współuzależniona przypomina czajnik z gotującą się wodą, w którym ktoś pozamykał wszystkie otwory. Żyje na skraju wybuchu. Potrzebuje sposobu, żeby spuścić parę.

Mityngi są ku temu dobrą okazją. Stwarzają przyjazne środowisko, żeby opowiedzieć o swoim trudzie, zostać zrozumianym i przyjętym, a jednocześnie nikt nikomu nie prawi tu morałów ani nie mówi, co ma robić, bo takie są zasady. Ja nie wiem, co ona ma zrobić, bo nie jestem na jej miejscu, to jej życie i ciężar, który dźwiga. Mogę jej jedynie towarzyszyć i podzielić się swoją sytuacją. Pomóc jej się otworzyć. Na spotkaniach Al-Anon osoby współuzależnione poznają dwanaście stopni (w odróżnieniu od dwunastu kroków, które poznaje się na mityngach Anonimowych Alkoholików), uczą się, jak rozmawiać z alkoholikiem, żeby wziął za siebie odpowiedzialność, a sami uczą się nie brać jej na siebie. Może się zdarzyć, że alkoholik pójdzie na terapię, ale nie udźwignie tego ciężaru i koniec końców zapije się na śmierć. Wtedy jego rodzina musi przeboleć tę stratę i też potrzebuje w tym wsparcia.

Jakie są wymierne skutki tego, że osoba współuzależniona zawalczy o siebie, zacznie chodzić na terapię czy na mityngi? Na przykład żona alkoholika zaczyna o siebie dbać, spotykać się z przyjaciółmi, realizować swoje pasje, rozwijać talenty. Chodzi do fryzjera i kosmetyczki. Kupuje sobie nowe ubrania. Dba o swoje zdrowie, wygląd, odpoczynek. Odnawia relacje, które nadszarpnęła przez lata. Teraz to ona dyktuje warunki. Mąż ma wybór: albo walczy o swoje małżeństwo, albo idzie w uzależnienie, ryzykując, że może się to dla niego skończyć dramatycznie. Ona uczy się stawiać mu te warunki. Zaczyna inaczej z nim rozmawiać. Wie, że krzykiem i płaczem niczego nie zdziała. Wie też, że on nie może obiecać, że nie będzie pił. Może natomiast obiecać, że pójdzie na terapię.

Mówi na przykład: "Albo pójdziesz na terapię, albo musisz się wyprowadzić". Może zagrozić separacją bądź rozwodem, i to nie mogą być żarty. Ona nie może się z tego wycofać, musi być konsekwentna i stanowcza. Pierwszym krokiem są proste zasady. Zamiast podawać ciepły obiad pijanemu mężowi, mówi mu, że wtedy nie ma co liczyć na posiłek. Sam musi sobie coś przygotować. Może ją boleć serce, kiedy widzi go w takim stanie: zaniedbanego, głodnego i nieszczęśliwego, ale musi to wytrzymać. Jeśli on wraca i robi jej awanturę, że jest głodny, a w lodówce nie ma nic do jedzenia, a ona odpowiada, że teraz leci jej serial, to on widzi, że nie jest najważniejszy na świecie.

Fragment pochodzi z książki "Wspólna droga do wolności. Poradnik dla alkoholików i ich bliskich"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Łatwiej być szefem niż żoną alkoholika
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.