Mam dobre CV. I co z tego?

(fot. Phillie Casablanca / flickr.com)

Zaczynali studia w przekonaniu, że dyplom uczelni wystarczy, by rynek padł im do nóg. Dziś - już z tytułem magistra - słyszą: pracy brak!

Do tej pory mówiono o nich: dzieci szczęścia. Urodzeni pod koniec lat osiemdziesiątych. Raczkowali, kiedy dogorywał komunizm. Przed pokoleniem ich rodziców nagle otworzyły się bajeczne wręcz możliwości. Wielu skorzystało - robili kariery błyskawiczne i błyskotliwe. Płacili za to wysoką cenę: nie było ich w domu. Jednak uwolniona ręka rynku, która niespodziewanie sięgnęła po młodych, wypuściła do domów na wcześniejsze emerytury pokolenie poprzednie - mogli zająć się wnukami.

Młodzi mieli pieniądze, by inwestować w dzieci. Dziadkowie mieli czas, by realizować staranny program wychowawczy. Zaś pierwsze pokolenie wychowane w wolnej Polsce mogło wreszcie szczęśliwie żyć. Języki obce, dobra szkoła, jeszcze lepsza uczelnia - najchętniej zagraniczna. A poza tym jazda konna, szkoła muzyczna, tenis - to bogata wersja wielkomiejska. Dyplom wyższej uczelni, mniejsza o to jakiej, może być marketing i zarządzanie lub administracja - to poziom aspiracji tych mniej zamożnych z prowincji.

Dziś jednych i drugich socjologowie sprowadzają do wspólnego mianownika: pokolenie Y. Pierwsze zderzenie aspiracji Ygreków i możliwości rynku nastąpiło w 2008 r. Świat przeżywał kryzys, wzrost PKB wyhamował, bezrobocie podskoczyło. Firmy - zamiast rozwijać się - przystąpiły do restrukturyzacji, cięcia kosztów, zwalniania.

Ygreki tego nie pamiętają, ale bywało gorzej. W 2003 r., gdy na rynek pracy wszedł demograficzny wyż początku lat osiemdziesiątych, bezrobocie sięgnęło 20 proc. Osoby do 25 roku życia stanowiły niemal połowę wszystkich bezrobotnych. Dziś oficjalna stopa bezrobocia przekracza 10 proc. z hakiem. Według szacunków GUS, młodzi to jedna czwarta pozostających bez pracy, co oznacza 400 tys. osób.

Wydawałoby się zatem, że jest znacznie lepiej, niż dziesięć lat temu. W 2003 r. były jednak perspektywy: wszyscy liczyli na skutki szybkiego wzrostu gospodarczego. Po cichu też na to, że wstąpienie do Unii pozwoli najbardziej przedsiębiorczym lub zdeterminowanym znaleźć pracę za granicą.

Dziś krajom starej Unii imigranci z nowej Europy nie są potrzebni. Międzynarodowa Organizacja Pracy przypuszcza zaś, że w Polsce bez zatrudnienia pozostaje znacznie więcej, niż wynika ze statystyk GUS, bo aż 1,3 mln młodych ludzi.

Jednocześnie na krajowym rynku pracy robi się coraz ciaśniej. Nowi absolwenci dołączają do tych, którzy kończyli studia kilka lat temu i - nie mogąc znaleźć pracy - przedłużali swoją edukację o dodatkowe kierunki, studia podyplomowe czy doktoranckie. A teraz, uzbrojeni w kolejne dyplomy, znów pukają do tych samych, zamkniętych drzwi.

Teraz szuka pracy jako specjalista ds. PR. - Złożyłam oferty w kilkudziesięciu firmach. Pielgrzymowałam tam, gdzie wydawało mi się, że są większe szanse. Najczęściej słyszałam: Zachowamy panią w bazie danych. Żadnych konkretów, żadnych perspektyw.

Wyższa Szkoła Śpiewu i Tańca

Za masowy wysyp bezrobotnych z dyplomem odpowiada także system edukacji. Masowo zakładane w połowie lat dziewięćdziesiątych płatne szkoły wyższe, w których profesorowie chętnie dorabiali do pensji, miały dokonać rewolucji edukacyjnej. Trend był taki, by doganiać kraje Europy Zachodniej, w których obywateli z wyższym wykształceniem było wielokrotnie więcej, niż w Polsce. Uczelnie - czasem ironicznie określane jako wyższe szkoły śpiewu i tańca - mamiły obietnicą łatwego zdobycia dyplomu. Tytuł magistra zdawał się zaś otwierać drzwi do kariery urzędniczej. Wygodnej, może i marnie płatnej, ale stabilnej pracy. Stąd popularność kierunków, takich jak marketing i zarządzanie, administracja, prawo. Ale także dziennikarstwo i psychologia.

Jednocześnie na uczelniach technicznych i kierunkach ścisłych świeciło pustkami. Nikt nie chciał zostać inżynierem. Rektorzy musieli organizować dodatkowe nabory. Teraz absolwenci marketingu i zarządzania czują się oszukani. Z tytułem magistra biorą każdą pracę - w fast foodzie czy call center. Przez osiem godzin podają towary, udzielają informacji. Ślą klientom służbowe uśmiechy. I dochodzą do wniosku, że skoro robią to, co i tak by robili, szkoda było tracić czas i pieniądze na studia.

Z punktu widzenia pracodawcy sprawa też nie jest prosta.

Firma B: - Nazywamy ich "ludzie-dywany". Przychodzą na rozmowę o pracę z bogatym CV. Dołączają do niego plik zaświadczeń o szkoleniach, stażach, czasem studiach doktoranckich. Są jednak tak skupieni na sobie i swoich potrzebach, że zapominają, po co przyszli. Kiedy pytam: - A co konkretnie chciałby pan u nas robić? - Słyszę: - Ja to bym chciał się rozwijać!

W tle tli się konflikt pokoleniowy. Ci, którzy dziś prowadzą rekrutacje, kiedy sami byli w wieku Ygreków, potrafili dla kariery poświęcić wszystko. Porzucali studia bez dyplomów. W firmach spędzali po kilkanaście godzin. Dziś okopali się na zdobytych pozycjach. A w młodych widzą zagrożenie. Są lepiej wykształceni, władają biegle językami, korzystają z technicznych nowinek równie sprawnie, jak z noża i widelca. Ale jednocześnie demonstrują ostentacyjną niezależność i niewielką elastyczność, jeśli chodzi o poświęcenie życia prywatnego dla pracy.

W rezultacie Ygreki otrzymują ofertę: praca za darmo lub - przy większym szczęściu - tzw. umowa śmieciowa. Przystają na to, licząc, że w ten sposób zakorzenią się wewnątrz firmy. A jeśli nawet nie zagrzeją w niej miejsca, u kolejnego pracodawcy będą mogli się pochwalić doświadczeniem.

Gdy Małgorzata uzyskała dyplom Politechniki Warszawskiej, pracodawca, u którego dorabiała na studiach, przedstawił ofertę: albo minimalna krajowa pensja plus mały procent od projektów, w których weźmie udział albo rozstanie. - Właściwie nie mam wyboru - ocenia. Jej zawód wymaga zdobycia uprawnień projektanta, a takie kwalifikacje może zdobyć tylko pod okiem pracodawcy. Nic dziwnego, że właściciel firmy to wykorzystał.

Socjologowie zwracają uwagę, że bezrobocie wśród młodych odsuwa perspektywę ich usamodzielnienia się, założenia własnej rodziny. Średnia wieku, w którym Polki decydują się na pierwsze dziecko w ciągu ostatnich lat i tak przesunęła się z 23 do 26 lat.

Psychologowie z kolei ostrzegają, że przedłużające się bezrobocie może prowadzić do patologii. Najmniej zaradnych, którzy dziedziczą biedę, doprowadzi do wykluczenia społecznego. Bardziej aktywni utoną w szarej strefie. Będą żyć z przemytu. U wielu zaczną zanikać normy moralne. Kradzież, prostytucja, sponsoring dadzą się wytłumaczyć łatwiej. Nieprzyzwyczajeni do rygoru i dyscypliny, wciąż będą szukać łatwego zarobku. Za kilka lat ten negatywny proces może być już nieodwracalny.

Ministerstwo pracy ma na razie jedną receptę. Do tego wątpliwą. Pilotażowy program, zgodnie z którym młodym bezrobotnym pracy poszukają specjalni doradcy. Ministerstwo ma zamiar rozdawać bony na szkolenia i naukę, finansować staże, płacić za wynajem mieszkania, a także finansować premie dla pracodawców. Problem w tym, że w ten sposób rynku pracy się nie uleczy. Niewielkie środki przeznaczone na ten cel - ledwie 12 milionów złotych - szybko się skończą. A młodzi bezrobotni i tak wrócą do urzędów pracy. Tyle że bogatsi o nowe doświadczenia.

Agnieszka Rybak - jest na co dzień dziennikarką i publicystką "Rzeczpospolitej"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Mam dobre CV. I co z tego?
Komentarze (12)
22 kwietnia 2012, 20:32
Pozwoliliśmy na zlikwidowanie (zupełnie rozsądnego) przemysłu. Przemysł może był rozsądny, ale nikt do niego nie chciał dopłacać, a jego produkcja nadawała się wyłącznie na rynek rosyjski za ruble. Gdy Polska zaczęła żądać dolarów, Rosjanie zaczęli kupować towary nowoczesne, których w Polsce praktycznie rzecz biorąc, nie produkowano. Oczywiście masz rację ale niestety nikt nie chce tego przyjąć. Swoją drogą bezrobocie to jedno z największych nieszczęść mogących dotknąć człowieka bo praktycznie czyni go wykluczonym.Walka z bezrobociem to powinien być priorytet każdego rządu.Powinien to być zintegrowany program wielu ministerstw polegający min. na tworzeniu nowych miejsc pracy i zawodowym przygotowaniu ludzi
JN
Jan Nowak
22 kwietnia 2012, 20:15
Obecnie żyjemy w czasach gospodarki opartej na wiedzy. Mało osób zdaje sobie z tego sprawę. Niestety nic nie da stawianie na sam przemysł jak za czasów minionych. Teraz liczy się dobre wykształcenie, najlepiej w kierunkach technicznych. Jednak, młodym ludziom nie chce się podjąć wysiłku studiowania na kierunkach technicznych. Wolą socjologię, politologie itd. Potem tylko można już narzekać, że rząd jest zły.
23 lutego 2012, 09:48
Pozwoliliśmy na zlikwidowanie (zupełnie rozsądnego) przemysłu.   Przemysł może był rozsądny, ale nikt do niego nie chciał dopłacać, a jego produkcja nadawała się wyłącznie na rynek rosyjski za ruble. Gdy Polska zaczęła żądać dolarów, Rosjanie zaczęli kupować towary nowoczesne, których w Polsce praktycznie rzecz biorąc, nie produkowano.
S
Szaweł
21 lutego 2012, 13:36
Kolejny raz opisane objewy, bez diagnozy przyczynowej. Zbudowaliśmy "gospodarkę opartą na niewiedzy". Dopuściliśmy do dramatycznego obniżenia poziomu wykształcenia oraz patologicznej struktury poziomów i kierunków. Pozwoliliśmy na zlikwidowanie (zupełnie rozsądnego) przemysłu. W wyniku tego potrzebna jest wyłacznie rezerwowa siła robocza do prostych prac, sprzedawcy towarów dla tubylców oraz prosty, nie rozwojowy przemysł zaopatrujący tubylców w dobra, które trzeba wytwarzać na miejscu (spożywka). Do czasu pozostaje on w rękach (mało rozgarniętych, za to pewnych siebie - z niewiedzy) tubylców. Wnioski proszę wyciagnąć samodzielnie. 
M
Maria
20 lutego 2012, 20:04
Moja znajoma od miesięcy bezskutecznie poszukuje dobrego stolarza do swojej firmy i na nic jej osoba ,która skończyła wyższą uczelnię na wydziale technologii drewna, a jakże z tytułem magistra,ale nie mająca pojęcia o stolarstwie .I tak jest wszędzie. Nie ma w tym nic złego ,że ktoś chce mieć wyższe wykształcenie,ale trzeba się obudzić, otrząsnąć z kompleksów, i ...nabierać konkretnych umiejętności.
S
Stilgar
20 lutego 2012, 19:01
12 mln na staże, naukę, szkolenia. Ludzie obudźcie się! Trzeba wspierać gospodarkę i przez to tworzyć nowe miejsca pracy, a nie wydawać pieniądze na durne programy. "GOSPODARKA GŁUPCZE!" jak mawiał klasyk. Drugim problemem jest jakość studiów. Większość ludzi którzy dzisiaj mają magistra, za PRL-u by się nawet na studia nie dostało. Nie jest problemem to, że ktoś studiował Zarządzanie ale to że nic po tym nie potrafi nawet w dziedzinie którą studiował...
Szymon Anonim
20 lutego 2012, 14:37
 inna sprawa że małe firmy nie dostają żadnej pomocy od państwa.. a weźmy wielkie korporacje zagraniczne, w Polsce mają tyle udogodnień.. tu nie płacą tego itego.. zamiast rozwijać w Polsce małe firmy, lokalne, rząd skupia się na durzych.. to doprowadza do monopolizacji, mniej  substytutów na rynku, nie konkurencyjne ceny itd.  innymi słowy, NIE inwestując w rozwój małych firm, rodzinnych, tracimy wszyscy ;/ w Nowym Jorku są głównie jedno- dwu osobowe firmy i jak na tym wychodzą.. genialnie. ;]
E
Eljot
20 lutego 2012, 11:36
 Hm... Dla mnie ciekawe jest to, ze z perspektywy firm problemem jest znalezienie kandydatow do pracy z WLASCIWYMI umiejetnosciami. Sa nawet sklonne PLACIC za znalezienie im kandydatow! Sprawdzcie <a href="http://www.rekomend.me">www.rekomend.me</a> Mysle wiec ze problemem w duzym stopniu jest niedopasowanie umiejetnosci uzyskiwanych w czasie studiow z wymaganiami rynku (=pracodawcow)
M
Mmm
20 lutego 2012, 11:25
 Ministerstwo ma zamiar rozdawać bony na szkolenia i naukę, finansować staże, płacić za wynajem mieszkania, a także finansować premie dla pracodawców Szkoda, że tylko nie było czegoś takiego, gdy ja rozpoczynałem pracę po studiach. Teraz jestem zdany sam na siebie. Języki obce, dobra szkoła, jeszcze lepsza uczelnia - najchętniej zagraniczna. A poza tym jazda konna, szkoła muzyczna, tenis - to bogata wersja wielkomiejska. Dyplom wyższej uczelni, mniejsza o to jakiej, może być marketing i zarządzanie lub administracja - to poziom aspiracji tych mniej zamożnych z prowincji. Co do artykułu to trochę tendencyjny, dyktat młodych, wykształconych ciągle widoczny
Bogusław Płoszajczak
20 lutego 2012, 11:21
To wszystko prawda ale jakże przykra!
A
Andrzej
20 lutego 2012, 10:53
Nie ma się co dziwić produkcję przesunęliśmy do Chin więć tam jest praca. Nie łudźmy się  z samego przekładania papierków (praca urzędnika bardzo potrzebna ale) nie wzbogacimy się .
20 lutego 2012, 10:17
 Wszyscy winni, tylko nie państwo, a konkretnie rząd oraz sami absolwenci. Jak ktoś miał problem dostać się na studia, to szedł na marketing i zarządzanie, żeby mieć 3 literki przed nazwiskiem, a ponieważ takich ludzi są tłumy, to w konsekwencji mają problem ze znalezieniem zatrudnienia. Jednakże pierwszym i głównym winnym jest rząd, który utrzymuje regulacje, zezwolenia, licencje, uprawnienia itp. biurokratyczne blokady dla absolwentów. Wrtykuł przytacza przykład projektantki, która, aby otrzymać uprawnienia musi pracować ze bezcen przez kilka lat. Po co skończyla studia, skoro ma robić jakieś dodatkowe uprawnienia przez kilka lat? Jeżeli koniecznie muszą być uprawnienia, to w wyniku państwowego egzaminu, a komisja i pytania powinny być spoza środowiska, które jest zainteresowane tym, aby było jak najmniej ludzi w ich zawodzie.  Po co jest przymus przynależności do korporacji zawodowych takich jak budownictwo? na przełomie lat 80/90 bankrutowały masowo państwowe firmy, a bezrobocie trwało krótko dzięki temu,  że istniała ustawa Wilczka, która zniosła wszelkie bariery w zakładaniu i prowadzeniiu firm. Dzisiaj założenie firmy to niemały problem, a jej prowadzenie to kolejny poważny kłopot. Sam podatek VAT, który miał być prosty i przejrzysty został tak skonstruowany, że najmniejsza firma musi zatrudniać księgowego, albo korzystać z biura rachunkowego. To wszystko zmniejsza chęć do inwestowania, zakładania firm, nawet jednoosobowych, a skutkiem jest bezrobocie, szczególnie absolwentów oraz w wieku przedemerytalnym.