Dlaczego mężczyźni boją się odsłaniać "miękkie podbrzusze"

(fot. Alora Griffiths / unsplash.com)
Łukasz Kuśmierz

Jeśli ktoś przy nas odkrywa swoje czułe, podatne na zranienie miejsca, to traktujemy to jako akt odwagi. Ale jeśli robimy to my sami, to uznajemy to za słabość.

Umiejętność wyważenia między pracą a życiem prywatnym, cieszenie się dobrą kondycją psychiczną i fizyczną, życie pełną piersią, bycie w głębokich relacjach ze swoimi bliskimi. I z drugiej strony: pracoholizm, alkoholizm, przejście przez życie w poczuciu braku celu, rozwód, zawał serca. Nie znam nikogo, kto dobrowolnie zastąpiłby korzyści z pierwszego zdania problemami, które wymieniłem zaraz po nich.

A jednak jest grupa osób, które utarty sposób reagowania na kryzysy prowadzi często do takich konsekwencji. To mężczyźni. Dane pokazują, że choć żyjemy krócej i czujemy się samotniejsi od kobiet, to rzadziej niż one korzystamy z pomocy psychoterapeutów, zgłaszamy się po nią bardzo późno i za namową otoczenia. Podobnie jest z innymi obszarami wsparcia (warsztaty dla mężczyzn, coaching) i badaniami profilaktycznymi. Nas tam po prostu nie ma, a nie ma między innymi dlatego, że się boimy. Myślę o czterech rodzajach lęku: o lęku przed okazaniem słabości, dotknięciem nieprzyjemnych emocji, otwarciem się przed drugim mężczyzną oraz przed nieznanym. Przyjrzyjmy się po kolei każdemu z nich i zobaczmy, jak można się z nimi rozprawić.


Jak zamknę oczy, to potwora nie ma

Dwaj mężczyźni, pośrodku bitwy, wymieniają uwagi:

DEON.PL POLECA


- Jesteś ranny, krwawisz - zauważa pierwszy.

- Nie mam czasu na krwawienie - odpowiada mu drugi.

Śmiejemy się z tej sceny z legendarnego filmu akcji "Predator", po czym w prawdziwym życiu powtarzamy dokładnie ten sam wzorzec zachowania. Odcinamy ból fizyczny, głód, zmęczenie, emocje, które biją na alarm, zagłuszamy myśli wołające "zmień to!". Przekaz kulturowy głosi: mężczyzna nie doświadcza słabości. Wg mnie wielu z nas przyjmuje go na pewnym etapie życia, i już z nim zostaje na mocy przyzwyczajenia. Trochę jak ludzie, którym wiarę przekazali rodzice, a oni sami nigdy potem nie poddali pod refleksję tego, z jakiego powodu i w jakim celu są w Kościele. Przekonanie (przekonanie!), że mężczyzna nie doświadcza słabości kształtują w nas ci wszyscy faceci, którzy z kamienną twarzą znoszą wszelkie przeciwności oraz te kobiety, które nie pozwalają swojemu mężczyźnie na chorobę lub chwilowy rozpad emocjonalny. Rodzi się kolejne szkodliwe przekonanie: "Jeśli skorzystam z terapii/coachingu/pójdę do lekarza, to będzie oznaczało, że sobie nie radzę. Runie mój wizerunek mnie jako mężczyzny w moich własnych oczach, bo mężczyzna radzi sobie z problemami". Więc nie idę. Jak zamknę oczy, to potwora nie ma.

Jacek Masłowski, psychoterapeuta, coach, Prezes Fundacji Masculinum, w książce "Czasem czuły, czasem barbarzyńca" mówi: "Jak pracuję z mężczyznami w gabinecie, to bardzo często słyszę, że okazywanie emocji, zwłaszcza trudnych, czyli smutku, bezsilności, bezradności, wstydu, strachu, lęku, to jest przyznanie się do słabości. To są zresztą emocje, których mężczyźni nie tylko nie lubią okazywać, ale też przeżywać". Niestety, i w wymiarze psychicznym, i w wymiarze duchowym, jeśli coś wypieramy, to to nie znika, ale zaczyna się w nas psuć: "blokada istniejąca na poziomie przekonań uniemożliwia im nie tylko wyrażanie emocji, ale w ogóle ich odczuwanie. Ja na swój użytek taką postawę u ludzi (…) nazywam teflonową. Dlatego, że jakby nie masz o co się zaczepić. Przez co stajesz się niewidoczny. Niewyraźny. Niewnoszący nic do relacji (…). Tego typu mężczyźni w rozmowie właściwie nie wychodzą poza komentarze (…), raczej nie wprowadzą w rozmowę, a co za tym idzie - w relację, perspektywy osobistego doświadczenia opartego na przeżywaniu". Ciekawą rzecz w kontekście słabości zauważyła badaczka wrażliwości, odwagi, wstydu i empatii dr Brené Brown. Na podstawie ponad 12-letnich analiz odkryła ona jeden z paradoksów wrażliwości: jeśli ktoś przy nas odkrywa swoje czułe, podatne na zranienie miejsca, to traktujemy to jako akt odwagi. Ale jeśli robimy to my sami, to uznajemy to za słabość. Ostatnią rzeczą, jaką chcemy, by zobaczyła druga osoba, jest nasze "miękkie podbrzusze".


Emocji się nie wybiera

Kolejnym lękiem, który nas powstrzymuje przed sięgnięciem po pomoc, jest lęk przed dotknięciem trudnych emocji. Wspomniany Jacek Masłowski twierdzi, iż mężczyźni unikają gabinetów terapeutycznych lub warsztatów, ponieważ boją się poruszenia tego, co mają wyparte. Uważają, że stracą wówczas nad sobą kontrolę, rozlecą się. Potwierdzam. Mimo że przeżyłem własną psychoterapię, jestem zanurzony w temacie rozwoju osobistego, to myśl o wzięciu udziału w warsztatach, ba, o głębokim otworzeniu się przed drugą osobą w zwykłej rozmowie wywołuje u mnie ambiwalentne uczucia. Z jednej strony tego pragnę, z drugiej pojawia się lęk: "Ale jak? Popłaczę się przy kimś? Zacznę rzucać w złości przedmiotami?".

Warto dodać, że nasz mózg lubi schematy, strefę komfortu - zmiana dotychczasowego kursu jest dla niego rodzajem kryzysu, więc gdy odkryje coś dla siebie niebezpiecznego/nieprzyjemnego (a zajmowanie się trudnymi emocjami lub badanie lekarskie z niewiadomym z góry wynikiem nie jest miłe), będzie tego unikał. Wyobraź sobie, że emocje to taki gmach składający się z dwóch filarów: jeden filar to emocje przyjemne (radość, zakochanie, podekscytowanie itd.), a drugi to uczucia nieprzyjemne (bezradność, lęk, zażenowanie). Pod którym filarem staniesz? Problem w tym, że to tak nie działa. Jednym z odkryć Brené Brown jest to, że nie możemy tłumić emocji wybiórczo - jeśli wypieramy przykre, uśmierzamy też przyjemne. Wyjmij jeden filar z gmachu, zawali się cały gmach.


Żaden facet nie będzie mi mówił, co mam robić

Był kiedyś ktoś, kto był dla nas całym światem. Gdy jechaliśmy na dziecięcym rowerku lub układaliśmy klocki, zwracaliśmy uwagę na jego reakcje, naśladowaliśmy go w codziennych zachowaniach, chcieliśmy zyskać jego miłość. Ale ten ktoś nas kiedyś przestraszył, skrytykował, odrzucił. To nasz ojciec. Dochodzimy do trzeciego rodzaju lęku, czyli lęku przed otworzeniem się przed drugim mężczyzną. Dla mężczyzny więź z własnym tatą jest szczególnym rodzajem więzi. Jeśli nasze dzieciństwo naznaczyły rany zadane przez ojca, to ten bagaż możemy wnosić w relacje w dorosłym życiu.

Niektórzy np. mogą przeżywać realne trudności, gdy ich terapeutą, coachem, lekarzem jest mężczyzna. Jak tu się otworzyć, zaufać, skoro w głowie mamy wdrukowany skrypt z przeszłości mówiący o tym, że facet zrani lub zawiedzie? Obecność innego mężczyzny (lub grupy mężczyzn) może rodzić w nas napięcie. Możemy odczuwać pokusę do podważania, krytykowania lub wchodzenia w agresywną rywalizację z drugim człowiekiem tylko dlatego, że nosi on twardy zarost i ma niski głos. Sprawa komplikuje się na jeszcze jednym polu. O ile coaching jest relacją poziomą, równych stron, o tyle już terapia lub badanie lekarskie wiąże się z układem hierarchicznym, w tym znaczeniu, że jedna strona przekazuje wiedzę/lekarstwo/rozwiązania, a druga jest biorcą. Inny mężczyzna będzie mi mówił, co mam robić? Nigdy w życiu.

Mówiłem już o tym, że nasz mózg lgnie do tego, co znajome. Mężczyźni lubią mieć poczucie kontroli nad sytuacją, wydarzeniami. Tymczasem dla części z nas pójście na coaching czy terapię wiąże się z utratą panowania nad kierownicą, bo nie wiemy, co nas tam spotka. Pojawia się lęk przed nieznanym. Tym ciężej się z nim rozprawić, że nie ma znowu aż tak wielu mężczyzn, którzy przeszli etap pracy nad sobą, zmienili swoje życie na lepsze i mogą być zachętą dla innych, by również ją podjęli. A jak już są, to niechętnie dzielą się tym publicznie (bo, przypomnijmy, ostatnią rzeczą, jaką chcemy, by zobaczyła druga osoba, jest nasze "miękkie podbrzusze"). Zresztą, osobiście uważam, że obecnie jesteśmy w momencie zmiany modelu reagowania w obliczu trudności. To do naszego pokolenia powoli przebija się świadomość, że mężczyzna może skorzystać z różnych form wsparcia, gdy wyląduje na rafie. Jeszcze nasi rodzice, nie mówiąc już o dziadkach itd., nie mieli takiego dostępu do gabinetów i wiedzy na temat ludzkiego zdrowia. Nie tak rzadkim sposobem (nie)radzenia sobie z traumami było upijanie się, a potem przemoc wobec najbliższych. Zmiana tego kulturowego wzorca zachowań wymaga czasu.


Musisz to wypić do dna

Podejście coachingowe, za pomocą którego pracuję, zakłada szukanie rozwiązań problemów. Myślę, że już samoświadomość, wiedza na temat tego, co nas blokuje przed skorzystaniem z pomocy, wykonuje kawał roboty. Zajęliśmy się tym powyżej. Chcę jednak też zaproponować pomysły na to, jak rozbroić każdy z czterech lęków z osobna. Zacznijmy od lęku przed okazaniem słabości. Jeśli ten lęk jest Ci znajomy, zadaj sobie pytanie, co się stanie, jeśli przyznasz się do słabości. Konkretnie - co będziesz czuł, myślał, jakie pojawią się możliwości, co stracisz, co zyskasz? Sądzę, że taki klient, owszem, najpierw odsłoni swoją słabość, ale dzięki temu da sobie szansę na nową perspektywę. Perspektywę, która sprawi, że będzie żył "bardziej". Jeszcze raz Jacek Masłowski: "zmiana, która się pojawi (…), polega na (…) dotarciu do tego, co jest dla mnie naprawdę ważne" ("Czasem czuły..."). Mężczyzna, który pozwoli na rozpad dotychczasowego, fałszywego "ja", łapie głębszy oddech, zyskuje wewnętrzną wolność, zaczyna żyć, czuć, widzieć własne potrzeby, polepszają się jego relacje z żoną, dziećmi, w pracy. Czasem trzeba się rozlecieć, by zbudować się na nowo.

Zresztą, a jeśli słabość nie jest wcale słabością? A konkretniej - jeśli można na nią spojrzeć z zupełnie innej perspektywy? Myślę teraz o ciekawym zdaniu, które usłyszałem u dr Brené Brown. W wolnym tłumaczeniu brzmi ono tak: nie ma większej odwagi niż odsłonić się przed drugą osobą ze świadomością, że jeśli zrobimy to naprawdę, na 100%, to się rozpadniemy. Kobiety w tej materii w ogóle dostarczają nowego spojrzenia. Jednym z odkryć Jacka Masłowskiego, którym dzieli się w wywiadzie dla tygodnika "Polityka", było to, że mężczyźni łączyli korzystanie ze wsparcia z przyznaniem się do słabości, natomiast kobiety z rozwojem: "jestem w porządku, ale rozwijam się". I choć nie jestem przekonany, że stwierdzenie: "popatrzcie, a one mają inaczej!" zmieni męskie nastawienie, to warto wiedzieć, że do słabości można podejść inaczej.

Jeśli chodzi o lęk przed dotknięciem trudnych emocji, to z odsieczą przychodzi chrześcijaństwo i jego nauka o zaparciu się samego siebie. Można powiedzieć, że na całe szczęście, bo z jednej strony chroni nas przed uduszeniem się w kokonie egoizmu i toruje drogę do bliźnich, a z drugiej pomaga nam samym w radzeniu sobie z emocjami. Bo chrześcijaństwo mówi: myśl, że w życiu ma być nam wyłącznie przyjemnie, to kłamstwo. Czasem będziesz musiał zaprzeć się samego siebie, przejść przez trudne doświadczenia. Trudne jednak może być dobre (jak i przyjemne może być złe). Piękna wypowiedź o. Tomasza Gaja, dominikanina, terapeuty, o uczuciach to dla mnie obraz tego, jak wygląda psychoterapia: "Wyobraźmy sobie, że nasz organizm to butelka, w której znajduje się mieszanka uczuciowego płynu. Nie jest on jednorodny, ale ułożony w nakładające się na siebie warstwy. Najbliżej powierzchni znajdują się te uczucia, które są nieprzyjemne i bolesne (zwłaszcza jeśli nasze dotychczasowe doświadczenia nie były pozbawione relacyjnych porażek), a dopiero głębiej kryją się te, które kojarzymy z miłością i szczęściem. Pozytywne uczucia są na dnie butelki i żeby do nich dotrzeć, musimy najpierw wypić dawkę uczuć bolesnych" ("W drodze", nr 497; 1/2015). Wypić, czyli poczuć je i wyrazić.


Stań na świeczniku

Co do trudności przed zaufaniem mężczyźnie, to dużą rolę do odegrania widzę tu po stronie samych coachów, terapeutów i lekarzy. Pamiętając o tym, jakie doświadczenie w relacji z własnym ojcem ma wielu z nas, musimy w kontakcie z klientem/pacjentem postępować na odwrót. To znaczy być z nim w trudnych dla niego doświadczeniach, budować poczucie bezpieczeństwa, atmosferę zrozumienia, słuchać, nie krytykować, nie osądzać, wspierać, kibicować, interesować się jego życiem (z zachowaniem szacunku wobec prywatności klienta), pokazywać mu jego mocne strony, nie śpieszyć się z dawaniem rad, cieszyć się wraz z nim z sukcesów. A co może zrobić sam mężczyzna, który myśli o przekroczeniu progu gabinetu specjalisty? Może się zastanowić, co by pomogło w tym, żeby mu zaufał. Wyobrazić sobie, że to już nastąpiło, że zaczął podchodzić do relacji z drugim mężczyzną z większym zaufaniem - co takiego się wydarzyło, że nastąpiła zmiana?

Potrzebujemy wreszcie przykładów facetów, którzy wykonali pracę nad sobą i żyją pełną piersią. Takich jak Daniel Qczaj - kiedyś zmagający się z agresywnym ojcem, własnym alkoholizmem, a dziś wspierający kobiety w budowaniu poczucia własnej wartości i przeciwstawianiu się przemocy ze strony mężczyzn. Liderów, czyli punktów odniesienia, jak być dobrym mężem, ojcem, przyjacielem, pracownikiem czy katolikiem. Strach przed nieznanym można pokonać przez inspirację - jeśli osoba, która się waha, na widok takiego człowieka pomyśli "wow, ja też chcę tak żyć!", bilans zysków przeważy nad bilansem strat, i zgłosi się po pomoc. "Słowa uczą, przykłady pociągają". To zachęta dla wszystkich mężczyzn, by mówili głośno o tym, co zyskali dzięki pracy nad sobą i by (licząc się ze swoją grzesznością i słabością) nie wstydzili się przejąć koszulki lidera: "Nie zapala się (...) światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu" (Mt 5,15).

W końcu problem to nie wyrok. Jeśli potraktujemy go jak wyzwanie, to może się on stać punktem zwrotnym, z którego odbijemy się w inne, lepsze miejsce w życiu. Przekaz kulturowy, dotychczasowe modele zachowań, nasze własne zranienia, a także - nie zapomnijmy o nim - działający z tylnego siedzenia Szatan (że zacytuję Johna Eldredge’a: "mnie-tu-nie-ma") skutecznie karmią nasz lęk przed okazaniem słabości, dotknięciem trudnych emocji, zaufaniem drugiemu mężczyźnie i nieznanym. Pytanie, czy pozwolisz im dalej to robić?

Łukasz Kuśmierz - coach chrześcijański, autor bloga Lider Coaching. Zajmował się komunikacją: pracował jako dziennikarz, PR-owiec, marketingowiec, a także jako trener zdrowia w relacji z indywidualnym klientem. Te ostatnie obowiązki realizował za pomocą narzędzi coachingowych, pracując z ponad 20 klientami. Pasjonuje go odkrywanie własnej męskości, komunikowanie się "face-to-face" z drugą osobą i chrześcijaństwo. W wolnym czasie lubi czytać, oglądać filmy, słuchać muzyki, gotować, interesuje się sportem

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dlaczego mężczyźni boją się odsłaniać "miękkie podbrzusze"
Komentarze (1)
Martino
29 kwietnia 2019, 11:09
Bardzo dobry tekst. Zupełnie jakbym czytał o moim przełożonym w pracy, który od pretensji i żądań wszystkich dookoła (podwładnych i szefostwa wyższego szczebla) orazi własnego poczucia odpowiedzialności  i związanego z tym pracoholizmu zaraz wybuchnie albo dostanie udaru - ale nic z tym nie robi. Życzę więc wszystkim mężczyznom odwagi w odrzucaniu stereotypów i absurdalnych oczekiwań otoczenia, niekiedy nawet (niestety) rodziny i bliskich.