"Tata zwykle bił mnie milcząco". O dłoniach, które mogą być narzędziem czułości, ale i zadawać ból
"Dłonie. Symbol czułości i bliskości. Symbol mocy. Łączą się z pojęciem łaski i działania, błogosławieństwa i przekleństwa. Dłonie mogą przygotować chleb i nakarmić nim głodnego, mogą sięgnąć po broń i zabrać życie. Mogą dawać i zabierać". Pisze Agnieszka Kozak w książce "Uwięzieni we własnej głowie. Jak zrozumieć przeszłość i mieć szczęśliwsze życie".
Historia wielu domów
Próbowałam znaleźć jakieś dobre wspomnienie związane z ojcem. To było trudne. Pamiętam akwarium, pozwalał mi karmić rybki. Ale czy to jest dobre wspomnienie o ojcu? Generalnie pamiętam krzyk, bicie i strach. Kiedyś wróciłam do domu i spał pijany, a obok niego przy łóżku leżał wilczur, którego przytargał do domu. I kiedy chciałam podejść, pies warczał, bronił go. Nazywał się Nero - czarny. Podobno ojciec go uratował. Pies był mądry. Przez pierwsze kilka dni nie odstępował ojca, aż do pierwszej awantury. Potem ojciec już mnie nigdy nie uderzył - kiedy próbował mnie bić, na drodze stawał pies. Nawet zamykanie go nic nie dawało - wyszarpywał klamki, żeby mnie bronić. Trwało to ze dwa lata. Potem pies zniknął, kiedy pojechałam na kolonie - podobno chorował. Zastanawiałam się kiedyś, dlaczego tak kocham ogień i ciepło pieca kaflowego. Przecież palenie w piecach dla małej dziewczynki to była masakra. Bałam się chodzić do piwnicy, ale bardziej bałam się lania, jak nie napalę. Boję się zimnych pomieszczeń, nie cierpię zimna. Może dlatego w dorosłym życiu nie boję się wyzwań - umiem działać mimo strachu. Palenie w piecu dawało jakąś ulgę, piec dawał ciepło, zwłaszcza gdy byłam blisko. Ciekawe, martwy przedmiot dawał ciepło, a ojciec był jak lodówka - zimny, niedostępny i okrutny. Kiedyś, gdy poszłam się bawić na podwórko i nie rozpaliłam w piecu na czas, ojciec się wściekł i za karę kazał mi podawać wszystkie zabawki i - mimo że strasznie płakałam - "musiałam ponieść tę karę i nauczyć się odpowiedzialności" - spalił wszystkie. Nie miałam się już czym bawić, więc byłam odpowiedzialna. Odpowiedzialnie robiłam zakupy, oszczędzałam pieniądze, sprzątałam w domu, zdobywałam kolejne szczeble kariery w mojej firmie. Odpowiedzialnie, w odpowiedzi na okrucieństwo, zamrażałam swoje potrzeby i emocje, by uniknąć kary.
No tak, miałam poszukać czegoś dobrego, ale jakoś mi nie idzie. Ale ten piec mnie pociąga. Lubiłam roztapiać czekoladę, kiedy paliłam w piecu. Jest! Mam jedno dobre wspomnienie związane z ojcem. Pamiętam, że jak był w dobrym humorze, to - kiedy się kąpałam - trzymał kołdrę przytuloną do pieca i pamiętam, jak wbiegałam na łóżko, a on mnie przykrywał - to było ciepłe. To jedyny moment bezpieczeństwa, który kojarzy mi się z ojcem. Może dlatego zawsze mam kołdrę zakrytą po szyję? Kiedy mam napady lęków nocnych, tylko to jest w stanie mnie jakoś ukoić - musi być ciepło, nawet jak jest lato. Przez lata bałam się też Boga - że przyłapie mnie na czymś i że kara będzie wielka. Nieunikniona. Że nie wybaczy. Ciekawe, co? Tak bardzo bałam się kary, że robiłam wielkie rzeczy - za duże na mnie, ale wtedy nie wiedziałam, że są za duże. Myślałam, że są normalne, bo przecież siła strachu była nie do pokonania.
Strach ma zapach skóry paska
To historia wielu domów, w których był alkohol. Ojcowie silni i dzielni na zewnątrz, a w czterech ścianach damscy bokserzy, zimni i niedostępni. Dzieci alkoholików potrafią zrobić wiele. Przekroczyć siebie. Nadużyć. Pracować ponad miarę i mówić, że przecież robią normalne i zwykłe rzeczy. Bo potrafią. Od małego nauczone robić dużo, nie wiedzą, że można czegoś nie zrobić. Skoro rodzic kazał, to trzeba. Dlatego są świetnymi pracownikami - odpowiedzialność mają wytatuowaną gdzieś głęboko w ciele. Blizn po biciu nie ma, ale pamięć lęku przed karą zostaje. Trudno jest sobie wyobrazić, że można by czegoś nie zrobić, bo przecież zawsze było zrobione, a niezrobienie groziło straszną karą. Strach ma zapach skóry paska. Ojciec jest nadal nieobecny, zdaje się nie pamiętać tego, co robił. Dla otoczenia jest miłym panem Marianem, sympatycznym panem Markiem, dobrotliwym panem Zenkiem.
Przyszła do mnie przepiękna kobieta, która opowiadała mi, jakie niesamowite rzeczy potrafi wyczarować swoimi dłońmi. Piekła wspaniałe ciasta, robiła biżuterię, malowała, wyrabiała słodkie pralinki, potrafiła wyczarować małe cuda na szydełku. Była dumna z tego, że precyzji nauczył ją tata, kiedy zabierał ją do zakładu i uczyła się obrabiać drewno, szlifując je godzinami, już jako 7-letnia dziewczynka. Nie mogłam oderwać wzroku od jej dłoni - pięknych i delikatnych. Praca w zakładzie była za ciężka dla tak małego dziecka! Jednak ona nie widziała w niej nadużycia, widziała tylko to, co ta praca jej dała. Odkryła możliwość tworzenia.
Dłonie ojca
Kamil, mimo 40 lat, wygląda jak nastolatek. Jakby czas się w nim zatrzymał. Włosy często w nieładzie, zapomina o różnych rzeczach, nie wyrabia się na czas, a jednak łatwo mu to wszystko wybaczyć, kiedy z serdecznym uśmiechem na twarzy tłumaczy, dlaczego się nie wyrobił. Kiedy patrzę, jak żyje, to mam wrażenie, że jest w ciągłym biegu, jakby musiał się ruszać i działać. Niedospany, jedzący często byle co i byle jak, bo "nie ma czasu na przyziemne rzeczy".
Ma czas dla młodych - jest dla nich jak najlepszy ojciec. Zawsze ma czas, zawsze z empatią, z niezwykłą czułością w spotkaniach z nimi. Lubią z nim być. Przychodzą - bo stworzył dla nich miejsce spotkania, w którym każdy może przysiąść, wypić gorącą herbatę, poczuć, że ktoś ma dla niego czas, że jest ważny i widziany. Od kilku lat mówi o tym, że chyba już jest za stary na pracę z młodymi, a jednak nadal przy nich jest. Trwa. Jest jak skała, która jest zawsze.
Ciekawe jest widzieć w nim ten dualizm - przewidywalności dla dzieciaków i braku zatrzymania w zadbaniu o siebie. Myślę, jak wielkim i dobrym ojcem jest dla nich, i jak trudno mu zatroszczyć się o siebie - o małego Kamila w sobie.
Jaki masz obraz w głowie, kiedy mówię słowo "ojciec"?
To zależy. Jak myślę o tym, że coś jest ojcowskie, to myślę o czymś, co jest bliskie, troskliwe, dające bezpieczeństwo, powiedziałbym, że jest życiodajne. To chyba podstawowa rola ojca.
Jednak samo słowo »ojciec« nie jest moim ulubionym. Ojciec to filar. Taki solidny, wszystko podtrzymujący, nieruchliwy, potężny, broń Boże, żeby drgnął, bo wszystko się zawali. Jednocześnie ten filar jest zimny i odległy, taki, który nie przeżywa i nie czuje. Trudno się do niego przytulić. No i ma jeszcze jedną cechę: gdyby taki filar pochylił się nad kimś, na przykład nad dzieckiem, to wszystko się zawali. Więc może lepiej, żeby stał, jak stoi.
Mam też jednak inne obrazy. Na przykład dużego mężczyzny tulącego małego chłopca, z dłońmi na jego barkach. Trochę jak z obrazu Rembrandta. W tym przytuleniu jest opowieść o wartości, bezwarunkowości i turboakceptacji. I, jak w obrazie Rembrandta, na barkach syna są dłonie ojca, które umiejętnie łączą siłę i czułość.
Jest chyba jakieś napięcie między obrazami, o których mówię. Myślę, że to napięcie też jest jakimś obrazem, być może nawet mi najbliższym, kiedy pytasz o ojca.
"Czułem na własnej skórze i na głowie, że to są naprawdę silne dłonie"
Dłonie. Symbol czułości i bliskości. Symbol mocy. Łączą się z pojęciem łaski i działania, błogosławieństwa i przekleństwa. Dłonie mogą przygotować chleb i nakarmić nim głodnego, mogą sięgnąć po broń i zabrać życie. Mogą dawać i zabierać. Mówisz o napięciu, a ja chciałabym zapytać o obraz dłoni Twojego ojca. Jak je pamiętasz?
Lubiłem patrzeć na dłonie taty. Jak byłem chłopcem, patrzyłem na nie z podziwem. Dłonie taty były inne niż dłonie innych dorosłych mężczyzn - te bywały często zaniedbane, brudne po pracy (najczęściej w gospodarstwach), duże i twarde. Tata miał inne ręce - zadbane, zwykle czyste, chyba że pracowały przy jakichś domowych zadaniach. Wtedy też bardzo chciałem mieć brudne dłonie. Dłonie taty miały widoczne na wierzchu żyły. Pamiętam, że kiedyś powiedział mi, że tak się dzieje, jak ktoś dużo pracuje. Odtąd bardzo chciałem mieć dłonie z wyraźnie zarysowanymi żyłami. Zdarzało się, że tata swoje ręce zranił, tak czasem się dzieje przy pracy. Jak było trzeba, owijał je opatrunkiem. To wszystko opowiadało mi wtedy o wartości pracy, o jego poświęceniu, o milczącym wysiłku, który podtrzymywał nasz dom. Te tatowe ręce opowiadały mi o męskim, ojcowskim świecie, za którym próbowałem bezskutecznie nadążyć.
Te same ręce taty miały też w sobie jakąś mądrość. Tata fizycznie pracował tylko w domu, zawodowo zajmował się pracą biurową na kierowniczym stanowisku. Jego dłonie były więc też tymi, które nosiły czarny, skórzany, bardzo dla mnie tajemniczy neseser, przekładały ważne papiery i parafowały je niezwykle precyzyjnym, estetycznym podpisem.
Dłonie taty mówiły mi dużo więcej niż on sam.
Były też rzeczy, których wtedy nie umiałem odczytać. Nie wiedziałem, że te filarowe męskie, silne i - jak miałem przekonanie - mądre dłonie mogłyby też być czułe i delikatne. Były tak zapracowane, że wydawało mi się, że to wystarczy. Nawet sobie nie wyobrażałem, że mogłyby mnie złapać pod pachami i podrzucić do góry albo położyć na ramieniu, wyrażając aprobatę, a może nawet dumę, albo dziarsko rozczochrać włosy, albo przytulić jak w obrazie, o którym mówiłem. Tego dłonie taty nie robiły, a ja nie wiedziałem, że bardzo bym tego chciał. Najtrudniej było wtedy, gdy tata tymi cenionymi przeze mnie dłońmi postanowił doprowadzić mnie do porządku, kiedy zrobiłem coś nie tak. Wtedy czułem na własnej skórze i na głowie, że to są naprawdę silne dłonie. Wtedy też tylko one »mówiły«.
Tata zwykle bił mnie milcząco.
Chyba mówiły to samo, co zawsze, miały tę samą funkcję filara, który podtrzymuje ten dom i reaguje, jak zrobię coś, co burzy jego porządek. Trudno było pomieścić w sobie, że w moją głowę uderzały dłonie taty godne podziwu i takie, jakie sam chciałbym mieć.
Dłonie są zarówno narzędziem głowy, jak i serca
Pewnie nadal trudno to pomieścić w głowie. Stąd twój ból głowy, kiedy pojawia się rozmowa o tacie. I kiedy tam jesteś, to głowa boli. W sumie to dość częsty objaw - kiedy coś dziecku nie może się w głowie pomieścić, to ona boli. Jakby miała wybuchnąć od środka. Jakby tego w środku było za dużo. Czułe dłonie, które biją po głowie. Miłość, która się nie mieści…
Dłonie są zarówno narzędziem głowy, jak i serca. Są naszym narzędziem do kontaktu ze światem. Myślę, że może na początku nie są narzędziem - przecież dziecko tulone w dłoniach mamy doświadcza czułości i delikatności. Dłonie ze swoją wrażliwością są przygotowane do kontaktu ze światem zewnętrznym, a zmysł dotyku pozwala nam na odnalezienie się w otoczeniu. Pozwalają nawiązać bliskość i dzięki niej ją utrzymujemy - przez trzymanie się za ręce, przytulanie, głaskanie, podawanie przygotowanej herbaty, otulanie ciepłym kocem, rozczochrywanie włosów na głowie…
Linie papilarne to mój indywidualny podpis, są wyrazem mojej tożsamości. Dłoń jest mną. Czasami myślę, że to, jak odnosimy się do naszych dłoni, może odzwierciedlać to, jaką mamy czułość dla siebie. Podanie dłoni oznacza przekazanie ważnej informacji o sobie.
O tym, ile we mnie delikatności i siły lub cierpienia i lęku.
Trudno jest utulić samego siebie w dorosłym życiu, jeśli dłonie, które miały nieść miłość, nie były czułe ani delikatne. Bo przecież rodzące się dziecko w pierwszych momentach swojego życia jest w czyichś rękach. One je witają na świecie, pomagają się wydostać i robią, co mogą, by otulić i dać ciepło. Mają moc niezwykłą. Doświadczenie dotyku wpływa na naszą więź z drugim człowiekiem. Bezpośredni kontakt z ciałem mamy już godzinę po porodzie reguluje temperaturę ciała noworodka. Wpływa korzystnie na jego pracę serca, oddech i zmniejsza płacz. Dotyk jest bardzo ważny także dla mamy - dzięki niemu uwalnia się oksytocyna, co buduje wzajemną więź i uspokaja.
Kiedy ostatnio oglądałeś swoje dłonie? Tak, żeby się im przyjrzeć? Może nawet mogłabym zacząć od pytania: czy lubisz swoje dłonie? Czy lubisz tę część siebie, która najczęściej dotyka innych lub jest dotykana w różnych relacjach? Wiele badań mówi o tym, jak ważny dla naszego rozwoju jest dotyk. Wiemy już, że brak dotyku i przytulania rodzi poważniejsze konsekwencje, niż mogłoby się nam wydawać. Stopniowo powoduje ubytki emocjonalne: niepokój, brak poczucia bezpieczeństwa, rozdrażnienie, przygnębienie.
Jakie są twoje dłonie? Co one niosą światu?
Przypomina mi się pewna historia. Miałem kilka lat, nie pamiętam, czy to było w przedszkolu, czy już w szkole. Kiedy po zajęciach mieliśmy wracać do domu, dowiedziałem się od mojej koleżanki, że w przeciwieństwie do mnie, jej mama na nią w domu nie czeka i nie ma przygotowanego obiadu. Powiedziałem jej wtedy, że może w takim razie zjeść obiad u nas, wziąłem ją za rękę i poprowadziłem do siebie. Mam nadzieję, że moje dłonie, choć zdecydowanie nie mają wyraźnie zarysowanych żył z intensywności pracy i nie widać po nich jakieś wielkiej fizycznej siły, zachowały w sobie tę zdolność do brania za rękę tych, na których nikt nie czeka. Wierzę, że w tej wrażliwości, delikatności i czułości jest siła większa niż fizyczna, a fizyczna siła dłoni jest potrzebna, by obronić tą pierwszą.
Lubię swoje dłonie. Mam nadzieję, że kiedy dotykają innej dłoni lub ramienia, opowiadają o bliskości tak silnej, że aż życiodajnej. Jest jeszcze jedna ważna cecha moich rąk. Podjąłem kiedyś taką życiową decyzję, że ani tych rąk, ani reszty siebie nie oddam żadnej pięknej, wybranej kobiecie.
Ta decyzja była konsekwencją wcześniejszej, o byciu księdzem. Inne konsekwencje tej decyzji są daleko idące: moje dłonie nie będą trzymały innej jedynej dłoni i nie będą tak wyrażać miłości, nie będą opowieścią dla niemowlęcia i dziecka o całym bezpiecznym świecie, który tworzy tata.
Nie będą też pracować w trosce o utrzymanie rodziny.
Mają jednak inną cechę. Kiedy zostałem księdzem, wydarzył się taki obrzęd, w którym te moje ręce biskup namaścił świętym olejem.
Wyjaśniam od razu: nie mam przez to świętych rąk. Mam natomiast ręce, które mają zupełnie niezasłużony zaszczyt dotykać tego i trzymać to, co święte.
Mam więc jeszcze tę jedną nadzieję, że moje dłonie (ciągle niezasłużenie!) są dla świata opowieścią o takiej czułości, bliskości i sile, która w przeciwieństwie do tej ludzkiej nigdy nie rani.
Są, możesz być pewien. Widzę to w twojej pracy z ludźmi, zwłaszcza z dzieciakami.
Myślę, że dłonie mamy po to, by podawać je tym, którzy sami nie mogą wstać…
…tym, którzy się boją.
…tym, którzy stracili nadzieję na to, że są dla kogoś ważni.
…tym, którzy potrzebują bliskości.
…tym, którzy są osamotnieni w zgiełku świata.
…tym, którzy obawiają się wyjść z trudnych domów.
…tym, którzy wstydzą się tego, kim są.
"Cały ojciec"
Potrzebujemy dłoni, które niosą czułość i z delikatnością opatrują stare rany.
Patrzę na swoje dłonie. Są tak bardzo podobne do dłoni ojca. Zresztą to moje przekleństwo - bardzo jestem do niego podobna. "Cały ojciec" - to zdanie słyszałam przez całe dzieciństwo i nienawidziłam go tak, jak nienawidziłam ojca. Czy to źle, że go nienawidziłam? Podobno tak. Wielu ludzi uważało, że jestem złym dzieckiem, kiedy odważyłam się tak powiedzieć. Więc przestałam mówić. Ale umiałam pomagać - korzystać z moich dłoni na rzecz innych - by oni byli bezpieczni, by im było ciepło, by czuli, że są zadbani.
Był taki pomysł, żebym grała na pianinie - piękne długie palce cudnie układały się na klawiszach. Widziałam siebie piękną przy czarnym fortepianie. W pięknej sukience, złotych pantofelkach, obsypaną kwiatami, które są miękkie i pachnące.
A potem karciłam siebie, że jestem próżna, pragnąc być na scenie. Oczywiście nie poszłam na lekcje gry, bo "nie było nas na to stać". Za to umiałam zrobić wiele rzeczy, które wymagały precyzji i delikatności. Może dlatego tak sprawnie posługuję się igłą, szyjąc ludziom rany?
Podobno nie zostają po moim szyciu blizny. Staram się. Korzystam z tego, że moje dłonie mogą nieść dobro tam, gdzie powstają największe rany - ludziom po wypadkach.
Nadal robię rzeczy wielkie, ale już nie z lęku - teraz już z wyboru…".
Przebaczenie
Czasami przeszłość staje się brudnym ogonem, który nie pozwala zamknąć drzwi za sobą. Unurzani w niej widzimy tylko to, co trudne, słabe, niesprawiedliwe. Po napisaniu Uwięzionych w słowach rodziców najwięcej głosów sprzeciwu dostawałam na temat rozdziału o wybaczeniu. Głosy oburzenia grzmiały "jak można wybaczyć takie traktowanie", "jak można wybaczyć, gdy było się katowanym dzieckiem", "jak można…". Wiele osób uważa, że nie można. Moje doświadczenia pracy psychoterapeutycznej pokazują, że można. Czasami mam pacjentów, którzy niosą w sobie takie historie, że mogliby obdarować nimi 10 innych osób i wszystkim im byłoby trudno. A jednak wybrali, że wybaczą. Uznając krzywdę, opłakując stratę, wykrzykując ból i nienawiść, zrobili miejsce na życie.
Zauważ, że krzywda nas wikła. Myśl o niej powoduje, że pięści się zaciskają. Zaciśnięta pięść nie weźmie drugiej dłoni i nie da się poprowadzić ani nie może dać bliskości drugiej osobie. Pięść wymaga wysiłku. Spróbuj teraz zacisnąć swoją i ściskaj powoli - mocniej i mocniej. Czujesz? Zauważ, jak napięcie powoli przechodzi do łopatki. Bolą cię czasami łopatki? Może napinasz je nieświadomie. Lubię te lekcje metody Feldenkraisa, które nazywane są "poranną modlitwą". Nie chodzi w nich oczywiście o modlitwę - to lekcje ruchowe, w których szukamy lekkości i łatwości w ciele. Za każdym razem odkrywam w nich, że jednak mamy w sobie potencjał do rozwijania skrzydeł - kiedy rozluźniam łopatki, mam ochotę rozpostrzeć "skrzydła". Ciekawe jest, ile mamy powiedzeń typu "dodać komuś skrzydeł", "dmuchnąć komuś w skrzydła", "dać komuś wiatr w skrzydła". Jednak żeby wznieść się ku wolności, potrzebujemy zdjąć z siebie plecak przeszłości.
"Kiedy wybaczam, to uwalniam jakąś historię, która mnie wikła, trzyma, karmi trucizną. To tak, jakby oczyszczać się z emocjonalnych złogów, które w nas gniją i ciągną za sobą pewien smrodek przeszłości, który cały czas kładzie się cieniem na teraźniejszości. To rodzaj puszczenia, odpuszczenia, tego, co było i czas przestać to pielęgnować. Słowo baczyć - oznacza uważać, zobaczyć - zauważać, wybaczyć - przestać kierować swoja uwagę na to jedno, móc zająć się innymi sprawami. Wybaczyć oznacza otworzyć sobie perspektywę na drugiego człowieka, inną niż nasza. Rozszerzyć swoje pole widzenia, przetrzeć oczy, zajrzeć w głąb" (A. Kozak, J. Wasilewski, Uwięzieni w słowach rodziców. Jak uwolnić się od zaklęć, które rzucono na nas w dzieciństwie, Wydawnictwo Sensus, 2022).
Znasz powiedzenie: "wszystko jest w twoich rękach"? W twoich dłoniach jest potencjał do tworzenia. One są tym kawałkiem ciebie, dzięki któremu możesz tworzyć bliskość ze sobą i z innymi.
Zawsze mamy wybór
Miłości lub nienawiści
Życia lub śmierci
Fragment książki Agnieszki Kozak "Uwięzieni we własnej głowie. Jak zrozumieć przeszłość i mieć szczęśliwsze życie"
Skomentuj artykuł