"My już wiemy, kim jest nasze dziecko"

(fot. shutterstock.com)

Internet jest już tak bardzo oczywisty w naszym życiu, że nie zauważamy, jak bardzo się przez niego uwsteczniamy. Jeśli nic się nie zmieni, to czeka nas epoka jaskiniowców posługujących się monosylabami. Najmocniej widać to wśród młodych. Czy Facebook zabiera nam zdolność kochania i przeżywania?

[Szymon Żyśko] Porozmawiajmy o relacjach. Face to face czy Facebook?

[Iwona Pasławska-Smęder]: Powiem tak. Przyszła do mnie dziś czternastoletnia uczennica z bardzo głębokimi cięciami na rękach. Nie dogaduje się z rodzicami, nie ma z nimi żadnego kontaktu, głównie się awanturują. Dzień wcześniej chciała odebrać sobie życie. Rodzice, gdy dowiedzieli się o jej ranach na rękach, przeczytali wszystkie jej wiadomości na Facebooku i to był powód targnięcia się na swoje życie. "Zabrali mi wszystko, ja już nic więcej nie mam" - powiedziała. Takie było jej poczucie.

Czym w takim razie jest Facebook, skoro tak mocno zareagowała ta uczennica? Czy to tylko jeden z wielu portali?

DEON.PL POLECA


I.P.S.: Facebook to przede wszystkim niezobowiązująca forma relacji. To jest dla młodzieży coś, co kiedyś odbywało się dla nas w takiej formie intymnej, czyli bliskie spotkania. Oni tam otwierają się, szukają akceptacji.

[s. Halina Mol]: To jest dla nich taka czarna skrzynka, która kryje wszystkie ich tajemnice. Jeśli do niej dotrzesz, to wiesz o nich "wszystko". Ale nie znaczy to wcale, że taka jest prawda. Przybierają tam różne maski, piszą przede wszystkim tak, jak siebie widzą lub chcą widzieć. Dowartościowują się tam. Przypomina to kult samego siebie. W rzeczywistości jednak mają ogromne braki w postrzeganiu samych siebie.

I.P.S.: Zrobiło się trochę poważnie, a to jest błąd dorosłych, że my często przeceniamy te treści. Rodzice tej dziewczyny powiedzieli mi w rozmowie: "My już wiemy, kim jest nasze dziecko". Dopiero, jak przeczytali to, co zamieszczała na Facebooku. Wcześniej nie wiedzieli, kim jest ich dziecko. Na ile to jest prawdziwa wiedza? Kiedyś poznawaliśmy nasze dzieci w rozmowie i relacji domowej.

[Małgorzata Wątkowska]: Facebook daje poczucie bezpieczeństwa, to przestrzeń, w której możemy się wypowiedzieć. Dostajemy informację zwrotną w postaci lajków. Najczęściej umieszczamy tam rzeczy fajne, które mówią o mnie, że jestem kimś ciekawym i wartościowym. Rzadko kiedy informujemy o własnych porażkach. Młodzi ludzie powiązali swoją wartość z tymi reakcjami. Są polubienia, to znaczy, że jestem fajny. Nie ma polubień - jestem słaby. Tracimy poczucie rzeczywistości.

Co zastępują "lajki"?

I.P.S.: Jeden z chłopaków powiedział mi podczas zajęć: "To, co jest nieupublicznione, nie istnieje". Zapytałam go, czy w takim razie wyobraża sobie miłość opartą jedynie na słowach? I myślę, że lajki są tym wszystkim, co w relacji z ludźmi znaczą komunikaty niewerbalne: uściski, uśmiechy, gesty akceptacji. Tych gestów nie ma pomiędzy ludźmi, którzy siedzą obok siebie, ale kontaktują się przez telefon.

s.H.M.: Facebook przyjmie wszystko, cały mój trudny bagaż. Nie muszę nawet mówić, o tym, co się stało. Wystarczy, że opublikuję wpis, że jest mi smutno. Sypią się polubienia, słowa wsparcia, a my liczymy, ile ich było. W życiu to zastępuje relacja z Bogiem i przyjaźń z ludźmi. Ja np. staram się spowiadać raz w tygodniu, wstaję wcześniej rano, żeby chwilę pomedytować, idę z bagażem potęgi i siły, angażuję cały sztab aniołów i co? I wywalam się na pierwszym schodku, bo pojawia się taki uczeń, który mnie na powitanie wyprowadza z równowagi. Zawalam ciągle, każdego dnia, ale to wszystko zostaje u Boga. A co dopiero dziecko, które żyje w ogromnym kryzysie. Młodzi nie dopuszczają, że mogą się pomylić, być w błędzie, że czasem się zwyczajnie nie udaje. Szybko leczą to poczucie w Internecie i szukają potwierdzenia dla swoich reakcji. Ja staram się szukać tego wsparcia przede wszystkim u Boga, a On może mi przecież zwrócić uwagę, że to ja coś zrobiłam nie tak.

M.W.: Lajki dają poczucie bliskości i obecności. Nie potrafimy dzisiaj być sami i musimy czuć, że ktoś jest obok. Cisza i samotność przerażają. Zapytałam ostatnio moich uczniów, dlaczego krzyczą do siebie, a nie mówią. Usłyszałam od nich: "bo my siebie sami nie słyszymy". Młodzież ma coraz mniej wglądu w samych siebie. Wszystkiego szukają na zewnątrz, wątpiąc, że odpowiedzi na najważniejsze pytania mogą znaleźć w sobie. Nie słuchamy również siebie wzajemnie. Jesteśmy jak pociągi, które się mijają.

Granice świata rzeczywistego i wirtualnego uległy zatarciu?

I.P.S.: Jeden z moich uczniów opisał mi ostatnio swoją nową relację z dziewczyną. Mówił, że się spotykają, chociaż nigdy jej nie widział, nie słyszał jej głosu. Tak dla wielu wyglądają dzisiaj "spotkania". Piszemy ze sobą i to wystarczy.

M.W.: Ja spotykam się coraz częściej z czymś takim, że pytając na lekcji o przykład z życia, otrzymuję np. cytaty i opisy sytuacji z gier komputerowych. I to wcale nie są żarty z ich strony. Dla nich to się dzieje naprawdę.

s.H.M.: Czasami nawet trudno schylić się po długopis, bo przecież w grze wszystko samo się podnosi i wraca do ręki (śmiech).

I.P.S.: Mnie najbardziej niepokoi, że młodzi traktują to, co zostało powiedziane lub napisane w wirtualnym świecie jako fakt. Dlatego też tak bardzo szukają tam prawdy o sobie. Największe przyjaźnie potrafiły się skończyć, bo ktoś coś powiedział czy napisał. To mogła być zupełna nieprawda, ale Internet nie zapomina. Plotka zaczyna żyć własnym życiem. Opinie na swój temat traktują jako prawdę "Tak, ja taki jestem". Wojny i kłótnie toczy się w świecie wirtualnym, ale przeżycia wewnętrzne są jak najbardziej rzeczywiste. Emocji nie przeżywa się już w domu, wśród najbliższych, ale na portalach społecznościowych.

Pomimo tego smutnego obrazu widzicie jednak pozytywne strony wirtualnego świata. Jakie one są?

I.P.S.: Nie wiem, dlaczego, ale mam tutaj skojarzenie z Czerwonym Kapturkiem. Jeśli dziecko wchodzi w ciemny las, to warto za nim pójść, bo może, jak my będziemy tam razem, to łatwiej uda nam się wystarczyć wilka. Uda nam się wspólnie obronić. Nie możemy negować całego świata tylko dlatego, że my żyliśmy w zupełnie innym. Wkładanie młodym do głowy, że Internet to świat, w którym są skazani sami na siebie, jest pułapką i fałszem. Mogą liczyć na nas, bo my też tam jesteśmy.

s.H.M.: Internet jest skarbnicą wiedzy - banalne, ale prawdziwe. A ja w tym widzę jeszcze coś ważniejszego, czyli źródło motywacji. Wszystkie aplikacje ułatwiające nam życie to też metoda, aby dotrzeć z motywacją do młodych w ich własnym języku. My się tego języka powinniśmy uczyć.

M.W.: Powinniśmy potraktować Internet jako kolejną wspólną przestrzeń i szansę na spotkanie. To nie jest nasz wróg, pod warunkiem że potrafimy wykorzystać te pozytywne strony. Mnie również uczniowie pytają często, czy mam konto na Facebooku. Dla nich jest ważne, że ja również uczestniczę w jakiejś części ich świata. To była nasza pierwsza nić porozumienia. Ale ja też jestem świadoma, że muszę postawić jakieś granice, aby uczniowie nie zrównali mnie ze sobą w tej wirtualnej rzeczywistości. Dlatego daję im dostęp do informacji o mnie w sposób świadomy, ale wybiórczy.

I.P.S.: Towarzyszenie młodym w Internecie wcale nie tworzy jeszcze większej przepaści, ale odwrotnie, wzrasta poziom zaufania do siebie. Rozmawiamy o jakimś zagrożeniu i mój uczeń lub dziecko wie, że mamy wspólny kontekst, że chociaż trochę rozumiem świat, o jakim mówię. Podoba mi się metafora lasu, więc użyję jej jeszcze raz. Nie wystarczy powiedzieć, że ten grzyb jest trujący. Przecież w środku wszyscy to wiemy i mamy ograniczone zaufanie, ale i tak każdego roku znajdują się ludzie, którzy trafiają do szpitala z zatruciem. Warto wyjaśnić młodemu człowiekowi pewien schemat działania, pokazać mu argumenty takiej, a nie innej naszej oceny. Dorosły jest tym, który powinien mieć przy sobie atlas grzybów w tej wyprawie (śmiech).

Internet sprawił, że mamy kryzys autorytetów?

s.H.M.: Nie widzę tak tego. Moje doświadczenie pokazuje, że rodzice wciąż są autorytetami dla swoich dzieci. W różnych pytaniach i ankietach prawie 90% z nich to deklaruje. Jak to argumentują? To mama ze mną rozmawia, to mama mnie motywuje, to ona mnie akceptuje w całości, coś jej się w życiu nie udało, ale wyszła z tego zwycięsko. Pokazała mi inną wartość. Takie są odpowiedzi licealistów.

I.P.S.: Czasem autorytetami są dla nas celebryci. Ale właściwie, dlaczego? Bo przedstawiają się jako ci, którzy błyszczą, zawsze się uśmiechają i nigdy nie mają gorszego dnia. To dla niektórych jest wyznacznikiem autorytetu: błyszczeć i mieć pieniądze.

Kultura must-have?

I.P.S.: Tak, dzisiaj to przede wszystkim mieć, a nie być. Tylko że to na dłuższą metę nie wystarcza. Moi uczniowie do podobnych pytań podchodzą z żartem. Ale jak już się wyśmieją, to po wyliczance pieniędzy, sławy i prestiżu wszyscy przyznają prawdę. "Tak najbardziej to chciałbym mieć szczęśliwy dom".

M.W.: Ja robię często takie zadanie, stawiam uczniom pytanie: bez czego nie wyobrażam sobie życia - muszą odpowiedzieć na nie szybko, bez zastanowienia. I najwięcej odpowiedzi, co mnie niezmiennie pozytywnie zaskakuje, to rodzina. To pierwotna potrzeba, która wciąż jest, chociaż ukryta pod tymi wirtualnymi pragnieniami.

I.P.S.: Nawet trochę się nie dziwię rodzicom, że sami zwalniają się z bycia autorytetem dla swoich dzieci, bo wiedzą, że oni nie są jak ci ludzie na obrazkach. Zawsze uśmiechnięci, zawsze rozumiejący, z pełnym portfelem, akceptujący. Jeśli ludzie są ze sobą blisko, to tam wręcz musi iskrzyć, ale tego już nie widzimy w kolorowych pismach. Lekarstwem na rozpad relacji są pieniądze i nowe relacje. Tylko życie naprawdę tak nie wygląda. O pustce w sercu nie mówi się głośno. To działa w dwie strony, bo rodzice także czują presję, by mieć najzdolniejsze dziecko. Sama wpadłam w tę pułapkę. Usłyszałam: "Pani dziecko to nie jest tak najbardziej bystre". No i dobrze, ono nie musi być bystre, niech pracuje zgodnie ze swoimi możliwościami, nie musi udawać kogoś innego. Dawniej bym szukała dodatkowych zajęć i kursów. Dzisiaj wiem, że to nie jest najważniejsze. Nie obarczam dzieci swoimi aspiracjami.

Czy to wszystko miało wpływ na powstanie książki? Jaka w ogóle była idea?

M.W.: Tak. Usiadłyśmy kiedyś razem przy gorącej czekoladzie i postanowiłyśmy zrobić coś, aby odpowiedzieć na wszystkie pytania, jakie często są nam zadawane. Chciałyśmy zbliżyć te dwa światy: młodych i dorosłych, wirtualny i realny, i pokazać uczniom, że znajdują u nas zrozumienie.

I.P.S.: Idea była taka, by zrozumieć ścieżki, jakimi chodzą młodzi. Stwierdziłyśmy, że trzeba ich zapytać, czego oni potrzebują, co ich interesuje, a co boli. Zrobiłyśmy wśród uczniów ankietę. Pytania zawarte w książce są wybrane przez nich. Byłam bardzo zaskoczona ich wyborem. To jest książka dla ludzi, którzy nie odpuszczają.

M.W.: Zauważyłyśmy też, że młody człowiek jest sam, mimo że funkcjonuje w jakiejś większej grupie, ma setki znajomych na Facebooku. Dlatego też chciałyśmy uniknąć tonu pouczania, ale raczej wzbudzić jakąś kontrowersję, która zachęci do wyjścia poza własne myślenie, do drugiego człowieka.

A co było najbardziej zaskakujące wśród odpowiedzi młodych?

I.P.S.: Mnie zaskoczyło, że ulubionym pytaniem młodzieży jest "czy można mnie pokochać?". To jest dla nich ważne i mam wrażenie, że dlatego oni tak poszukują akceptacji i jakiegoś pokrewieństwa. Oni są zaskoczeni tym, że zasługują na miłość.

Dlaczego mówicie w tej książce językiem historii? Każdy rozdział zaczyna się od niej i kończy miejscem na "moją historię".

M.W.: Po pierwsze dlatego, że przecież Facebook też wykorzystuje język historii i służy do opowiadania o sobie. Pomyślałyśmy o tym, by była to książka zachęcająca do zatrzymania w biegu życia. Stąd koncepcja mówienia za pomocą opowieści, ale też pytań. Stąd też pozostawienie miejsca na twoją własną opowieść, by pokazać, że twoja historia też jest ważna. Niezależnie od tego, czy się tobie podoba, jakie ma pozytywne i negatywne zwroty. Mówimy naszemu czytelnikowi: Jesteś ważny.

I.P.S.: Młodzi ludzie kreują jakiś obraz siebie w Internecie. Jednak głęboko w środku skrywają to, jacy są naprawdę. Chcemy, by opowiedzieli tę prawdziwą historię przede wszystkim samym sobie. Usłyszeli, kim są. Do tego ma zachęcić historia opowiedziana przez nas, że są sytuacje i ludzie podobni do nich. Nie są sami w swoim przeżywaniu.

Świetnie się odnajdujecie w relacjach z młodymi. Jaka waszym zdaniem powinna być relacja nauczyciel - uczeń? Nauczyciel powinien być mistrzem czy przyjacielem?

I.P.S.: Zdecydowanie mistrz - uczeń, ale oparta na szacunku i poważnym traktowaniu młodego człowieka. Dobrze jednak pamiętać, że rozumiejąc język młodych, musimy też być wierni sobie. Ja tu nie mam dylematu. Byłam świadkiem kłótni uczennicy z nauczycielką i obie zachowywały się jak dwie niedojrzałe dziewczynki. Tak nie może być. Jak idziemy w wysokie góry, to potrzebujemy zaufanego przewodnika. Dla mnie zaufanie jest kluczowe. Wiarygodność jest bardzo ważna.

M.W.: Ja bym powiedziała trochę inaczej. Staram się być towarzyszem w doświadczeniu. Dla mnie ważne jest, aby uczeń nie szedł krok w krok po moich śladach, ale by iść z nim po jego drodze i służyć radą. I na tych różnych etapach wchodzić w odmienne role: przewodnika, doradcy, powiernika. Mam większe doświadczenie i wiedzę, ale jeśli chcę, by młody człowiek odnalazł siebie i ukształtował, to muszę być obok. Samo przekazywanie wiedzy nie wystarcza. Ale muszę też pamiętać, że jestem odpowiedzialna za nas na tej drodze.

Wspominacie swoje dzieciństwo i młodość z pewnej perspektywy. Znacie realną wagę decyzji, jakie podejmowałyście w swoim życiu. Jak widzicie dorosłość swoich uczniów, jeśli nic się nie zmieni? Kim będą i gdzie, jeśli w porę nie otrząsną się z życia na granicy świata wirtualnego i rzeczywistego?

I.P.S.: Będą bardzo zmęczeni, bardzo szybko się zestarzeją. Będą ludźmi na pokaz, a w samotności domu odczują pustkę i rozpacz. Widzę ich jako młodych staruszków.

M.W.: Ja widzę obraz nowoczesnego jaskiniowca. Kogoś, kto będzie zamknięty w swojej jaskini. Nie wiem, jak technika pójdzie do przodu i co będzie ich ograniczać, ale widzę człowieka kompletnie odciętego od rzeczywistości, w swoim świecie, posługującego się w kontaktach monosylabami i emotikonami. To mogą być ludzie, którzy nie potrafią niczego przeżywać, a swoje emocje będą magazynować i wyłączać jak aplikację.

Uwstecznienie?

I.P.S.: Tak. W sensie osobowościowo-mentalnym.

M.W.: Mamy jakąś taką postępującą infantylizację. Żyjemy w świecie gadżetów i zabawek. Możemy kiedyś nawet nie zauważyć, że drugi człowiek też stanie się jedną z nich. Czy rzeczy, które znamy, jak np. miłość, będziemy przeżywać tak samo?

I.P.S.: Nowoczesność ma swoje pułapki. Chcemy być tak bardzo zindywidualizowani, a postępuje pod wieloma względami nasza unifikacja. A przecież nikt nie chce być nijaki, przeciętny.

M.W.: Młodzi mają wielki potencjał, w każdej epoce, w której żyją. Dobrze, jeśli podporządkują technologię sobie, a nie siebie technologii. Mogą wiele osiągnąć i wiele stracić. Wierzę w nich jednak.

I.P.S.: Nie powinni oddawać tego, co najcenniejsze.

***

S. Halina Mol, Iwona Pasławska-Smęder, Małgorzata Wątkowska - nauczycielki, pedagożki, autorki książki "Face to face czy Facebook"

Szymon Żyśko - dziennikarz i redaktor DEON.pl, publicysta, prowadzi autorskiego bloga www.nothingbox.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"My już wiemy, kim jest nasze dziecko"
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.