Mówią, że małżeństwo to koniec miłości

(fot. shutterstock.com)
Beata i Tomasz Strużanowscy

Przed ślubem były randki i kolacje przy świecach. Teraz są troski, stresy i pośpiech. Czujemy, że "druga połówka" zamiast uskrzydlać, ogranicza. Jak nie dać się nabrać?

Jeśli decydujemy się iść za Jezusem, czyli uwierzyć Mu, że sposób życia, który nam proponuje, jest dla nas najlepszy, wiele rzeczy nagle staje na głowie. Jezus odwraca ludzki sposób myślenia i wartościowania, a ściślej mówiąc, oczyszcza go, odziera z tego, co egoistyczne, ukierunkowane na zaspokajanie próżności i pożądliwości. Zaprasza, by popłynąć pod prąd. Radzi "zaprzeć się samego siebie", "brać na co dzień swój krzyż", a ostatecznie "obumrzeć".

"Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity" (J 12, 24).

Prawda, że brzmi to ponuro i mało zachęcająco? Owszem - może się to wydawać szokujące, zwłaszcza w zestawieniu z tym, co obłudnie mówi do nas świat reklam: "używaj; należy ci się; jesteś tego wart; kup za pół ceny to, co przygotowaliśmy z myślą o tobie; podaruj sobie odrobinę luksusu; jesteś dla nas najważniejszy"…

A jednak - każda inna droga prowadzi donikąd.

Co to znaczy "umrzeć w małżeństwie"?

To znaczy umieć postawić dobro małżonka wyżej od swojego. To znaczy zrezygnować z egoizmu, postawy "mnie się od ciebie należy", "po to ci daję, żeby od ciebie też dostać". To znaczy oddać wszystko, nie oglądając się na odpłatę, a potem ze zdumieniem odkryć, że w zamian otrzymało się nieporównanie więcej…

Umrzeć za żonę, za męża, za dzieci to znaczy oddawać im po trochu swoje siły, zdrowie. To znaczy nie wyspać się, nie obejrzeć meczu, nie polakierować sobie codziennie paznokci, nie kupić sobie czegoś, co sprawiłoby przyjemność, nie przeczytać gazety, nie obejrzeć filmu, nie zrobić aż takiej kariery, jaką by można, żyjąc w pojedynkę.

Czy to znaczy, że mam się stać wiecznym cierpiętnikiem z bólem serca poświęcającym dla najbliższych swoje przyjemności, pasje, marzenia, aspiracje?

Niekoniecznie, bo po pierwsze, wiele z nich jak najbardziej można zrealizować również w małżeństwie, pod warunkiem że się to wszystko mądrze poukłada i zaplanuje. Po drugie, w kochającym się małżeństwie nie jest tak, że jedna strona tylko daje, a druga tylko bierze.

W kochającym się małżeństwie służba, poświęcenie są obustronne i co rusz okazuje się, że dałem dużo, a w zamian dostałem jeszcze więcej. "Umarłem", "poświęciłem się" i ze zdumieniem dostrzegam, że tym pełniej, tym piękniej żyję, że to, co robię, ma sens, bo wywołałem uśmiech na twarzy żony, bo "uskrzydliłam" męża, który z wdzięczności gotów jest wyłazić ze skóry, aby też wyrazić swą miłość…

Nierealne? Ależ skąd! Jak najbardziej możliwe, jednak pod warunkiem że oboje w to uwierzą i zaczną to praktykować. Trudne? Tak.

"Z tym największy jest ambaras,
Żeby dwoje chciało na raz"…

Jezus nie umarł po to, aby pozostać w grobie, lecz po to, aby zmartwychwstać. Ze śmierci przyjętej z miłości rodzi się nowe życie. Uwierz, po przyjęciu takiej optyki aż chce się żenić i wychodzić za mąż!

Lead i tytuł pochodzą od redakcji.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Mówią, że małżeństwo to koniec miłości
Komentarze (2)
20 września 2016, 10:39
Niestety za dużo się oczekuje od człowieka, Wiara oczekuje obumierania i oddania siebie na 100%, pracodawca oczekuje najwyższej wyfdajności, zaangażowania na 100%, dzieci oczekują oddania się im na 100%, szkoła oczekuje zaangażowania rodziców i nieustannego doglądania poczynań szkolnych dzieci, współmałżonek też oczekuje wszystkiego co możliwe, każdy czegoś oczekuje i żąda. Same oczekiwania, obumierania, zaangażowania, oddawania siebie, do tego dom, zakupy, pranie, sprzątanie, gotowanie i tysiące obowiązków. Efekt: frustracja, depresja, zmęczenie i podupadłe zdrowie. Małżeństwo to niestety najcięższy zakon na dokładkę bez drogi ucieczki, jak się raz wdepnie to się człowiek morduje do śmierci. Fajnie pisać jak się to i tamto powinno tylko życie jest zdecydowanie bardziej skomplikowane i nie każdy jest w stanie iść idealną wyznaczoną przez teorię zawodowych nauczycieli małżeństwa ścieżką.
K
Krzysiek
20 września 2016, 09:49
Artykulik trochę przykótki. Można w tym temacie napisać sporo mądrego. Od siebie dodam, że w teorii wszystko jest takie łatwe, przyjemne i w zasięgu ręki. W życiu pojawia się, niestety, rutyna, zmęczenie, frustracja. Bez szczerego kontaktu z innymi ludźmi bardzo trudno jest dojrzeć samemu sens w byciu z kimś ograniczającym. Szczerze zachęcam do wchodzenia we wspólnoty dla małżeństw. Na takich spotkaniach, można naprawdę poznać jakimi rzeczy są, a nie żyć w mylnym przekonaniu że wszędzie jest dobrze tylko nie u mnie.