Nie warto umierać za skarpetki

(fot. shutterstock.com)
Stanisław Morgalla SJ

Zaczęło się od drobiazgu. Przy śniadaniu zauważyła, że założył sobie jej białe skarpetki, więc zareagowała ostro i zdecydowanie, żądając natychmiastowego ich zwrotu. Udał, że nie słyszy. Było wcześnie rano, byłem zaspany i na dodatek bolała mnie głowa - w kiepskim stylu będzie później tłumaczył. Ale ona nie ustąpiła.

Rozdrażniona dodatkowo jego obojętnością coraz bardziej podnosiła głos i ponawiała żądanie, każdorazowo wbijając mu jakąś złośliwą szpilę. Banalna historia, jakich wiele.

Istna karykatura hiszpańskiej corridy: ospały, nieruchomy byk i tańczący koło niego żeński torreador w szlafroku. Nie pamięta, kiedy zamachnął się ręką. Właściwie był to odruch bezwarunkowy, podobny do opędzania się od złośliwej muchy lub komara. Na nieszczęście trafił ją prosto w twarz, na tyle mocno, że zachwiała się i osunęła na podłogę. Kiedy wstała, nie powiedziała już ani słowa. Ubrała się i wyszła z domu. Zgłosiła pobicie na policję, co też zostało skrupulatnie udokumentowane. Od tamtej pory nie rozmawiają z sobą. On ma do niej pretensje o wszczęcie przeciwko niemu postępowania karnego, ona o wszystko inne.

DEON.PL POLECA

Obnażyć przemoc, skompromitować i puścić w samych skarpetkach - oto zadanie, przed jakim stoimy. Trudność w tym, że przemoc - zwłaszcza naga - cierpi na całkowity zanik wstydu i wcale się nie zapada pod ziemię, a przeciwnie, szyderczo szczerzy zęby w złośliwym uśmiechu.

A gdyby tak cofnąć czas…

Spróbujmy cofnąć ciąg wydarzeń do owego feralnego odruchu damskiego boksera, zatrzymać scenę i na spokojnie przedyskutować sytuację. Przecież w tym momencie (patrz stopklatka) można było jeszcze wszystko uratować. Ciekaw jestem, jak rozkładają się nasze sympatie? Zdecydowana większość pewnie stoi po stronie kobiety, uzbrojona po zęby w argumenty, gotowa przekonać mężczyznę, by po prostu oddał skarpetki, bo po pierwsze nie kradnij, po drugie w białym zupełnie mu nie do twarzy, a po trzecie jeśli nie odda, to dopiero zobaczy…

Inni przeciwnie, w imię męskiej solidarności lub żeńskiej roztropności biorą w obroty kobietę, by ją skłonić do uświęconej tradycją uległości lub bardziej nowoczesnego użycia rozumu (Nie warto umierać za skarpetki!). Scenariuszy nie brakuje. Jakby jednak nie rozkładały się nasze sympatie i jakich byśmy nie użyli argumentów, jedno jest pewne: wcześniej czy później dalibyśmy się wciągnąć w wir dyskusji, a ta - gdyby nie ograniczenia czasoprzestrzeni - w naturalny sposób przeszłaby od słów do czynów, a może nawet rękoczynów.

Bo czy ktoś jest w stanie spokojnie przyjąć do wiadomości, że jest "szowinistyczną, męską świnią" lub (dla równowagi) "wstrętną, stetryczałą feministką"? A takie argumenty na pewno by padły. Znając naszą polską kulturę prowadzenia dyskusji, doszłoby do stosownego podkolorowania czarno-białej rzeczywistości, tak by można było wytoczyć największe armaty i zarzucić drugiej stronie wszelką niegodziwość (z antysemityzmem, ksenofobią, homofobią i rasizmem włącznie). Zatem by nie dać powodów do rozpętania kolejnej wojny światowej ucinam dalszą dyskusję i oświadczam: on i ona są rodzeństwem, praktykującymi katolikami, oboje stanu wolnego, biali, heteroseksualni, bez nałogów i do tej pory nie byli karani. Poróżniły ich jej białe skarpetki…

Korzenie zła

Nawet ten banalny przykład odsłania uniwersalne mechanizmy przemocy. Ten, który chcemy podkreślić, dotyczy reakcji łańcuchowej, jaką zwykle przemoc wyzwala: zaczyna się niepozornie, rozwija stopniowo, ale w narastającym tempie, by zakończyć spektakularną destrukcją. To świetna ilustracja efektu motyla i niezbity dowód na jego autentyczność. Oczywiście, tylko dla niepoprawnych entuzjastów. Wnikliwy czytelnik nie zgodzi się z tezą, że to białe skarpetki były przyczyną całego opisanego powyżej zamieszania. Przeciwnie, dociekliwie zacznie szukać korzeni zła zupełnie gdzie indziej.

Dlatego najpierw przepyta dokładnie każde z rodzeństwa, następnie przeanalizuje schemat relacji rodzinnych, dalej uważnie przeprowadzi wywiad środowiskowy, zastosuje też standardową serię psychologicznych testów i dopiero na podstawie tak bogatego materiału pokusi się o odsłonięcie ukrytych przyczyn przemocy. Obawiam się jednak, że nie usłyszymy niczego nowego poza przypomnieniem kilku bardziej lub mniej znanych teorii na jej temat.

Ktoś dopatrzy się przyczyn agresji we frustracji rodzeństwa: oboje bezrobotni, samotni, bez wykształcenia i perspektyw na przyszłość w małej popegeerowskiej wsi. Dla uwiarygodnienia można przecież zawsze powołać się na jakiś autorytet i tajemnicze, naukowe pojęcie, choćby Emila Durkheima i zjawisko anomii (tj. bezprawia), które ogarnia każde społeczeństwo w momencie transformacji. Teoria stara, ale aktualna. Ktoś inny wyciągnie na wierzch jakieś brudy rodzinne: nieobecnego i zimnego emocjonalnie ojca oraz znerwicowaną i agresywną matkę, czyli małe rodzinne piekiełko, za ciasne, żeby godnie żyć, za ciepłe, by z niego uciec. A ponieważ niedaleko pada jabłko od jabłoni, więc mamy powtórkę historii: on przejął bucowatość i pasywną agresję po tacie, ona złośliwość i zajadłość w stylu "i ci nie odpuszczę aż do śmierci" po mamusi. Moglibyśmy tak ciągnąć w nieskończoność i mnożyć kolejne wyjaśnienia, ale obawiam się, że efekt byłby odwrotny od zamierzonego: zamiast rozjaśnić pociemniałoby nam w głowie. Zróbmy zatem coś niespodziewanego, przyznajmy się do słabości wobec przemocy.

Zniewalający urok przemocy

Coś jest na rzeczy, bo przemoc nigdy nie zapada się pod ziemię ze wstydu, lecz przeciwnie - ma się nieźle, a nawet coraz lepiej. Wciąż świetnie się sprzedaje w prasie, radiu i TV, podbija Internet oraz inne wirtualne światy i zasadniczo nigdy nie narzeka na "złą prasę" (zawsze lokuje się na pierwszych stronach gazet i w czołówkach serwisów informacyjnych). Czas więc zerwać z tą hipokryzją i przyznać się szczerze, że przemoc nas fascynuje i pociąga. Gdyby było inaczej, media, które nią epatują, już dawno by splajtowały. To naszym dzieciom, młodzieży i dorosłym sprzedaje się coraz więcej i coraz bardziej wymyślnych gier komputerowych z przemocą w roli głównej, choć nauka na setki sposobów wykazała ich zgubny wpływ na psychikę.

Dlaczego? Po prostu, popyt na nie wciąż rośnie. Siedemnastoletni Tim Kretschmer (ktoś słyszał o nim wcześniej?), który w marcu tego roku w niemieckim Winnenden zastrzelił 15 osób, na dzień przed tragedią w wirtualnym świecie gry komputerowej strzelał z takiego samego modelu pistoletu w głowy wirtualnych postaci. Może nie wystarczały mu już wirtualne emocje i chciał spróbować w rzeczywistości? Nie dowiemy się, jak było w jego przypadku, ale z wiarygodnych badań wiemy od dawna, że stosowanie przemocy gratyfikuje potrzebę dominacji i kontroli otoczenia, podnieca i uzależnia jak narkotyk. To w naszych społeczeństwach seryjni mordercy stają się celebrytami: piszą książki, sprzedają prawa autorskie do historii popełnionych zbrodni producentom filmowym, mają rzesze fanów itd.

Nie bójmy się szczerości. Na usprawiedliwienie naszej fascynacji przemocą mamy również sporo naukowych teorii. Choćby tę, że z natury jesteśmy agresywni i mniejsza o to, czy uzasadnimy to wrodzonym instynktem, czy genetycznym zaprogramowaniem (teoria tzw. samolubnego genu). Naukowcy już dawno temu stwierdzili, że przemoc jest produktem ewolucji, bo od zarania dziejów ludzie rywalizowali między sobą o przeżycie i najlepsze warunki reprodukcji. Przemoc i seks - tego nie wymyślił Freud, w to już grali jaskiniowcy. Rzecz w tym, że dla dalszego ciągu ewolucji jest to gra śmiertelnie niebezpieczna i otwarta fascynacja przemocą wcale niczego nie rozwiązuje, a wprost przeciwnie, jeszcze bardziej sprawę komplikuje. Przemocy trzeba postawić granice - inaczej nas zniszczy.

Zaklęty krąg

Zanim spróbujemy dać jakąś pozytywną odpowiedź na nasz tytułowy przewodni problem, najpierw spróbujmy uświadomić sobie starą pułapkę, w którą ciągle wpadamy jak ślepi. Musimy zerwać z romantyczną wizją przemocy, w której istnieje czarno-biały podział na pozytywnych i negatywnych bohaterów, gdzie wiadomo, kto jest Kainem, a kto Ablem, kto katem, a kto ofiarą. Już greckie tragedie pokazywały, że fortuna kołem się toczy i kto wcześniej był ofiarą, później staje się katem i odwrotnie (np. Edyp w Królu Edypie jest ciemiężcą, ale w Kolonie pada ofiarą uciemiężenia). To samo potwierdzają współczesne badania: sprawcami aktów przemocy są zazwyczaj osoby wcześniej krzywdzone. Trzeba więc najpierw przerwać zaklęty krąg przemocy: agresja - ofiara - zemsta - przemoc itd. Odpowiedź przemocą na przemoc zawsze kończy się wojną, a na wojnie wszyscy przegrywają, nawet zwycięzcy.

Warto w tym momencie wsłuchać się w słowa Jezusa, który - ku zgorszeniu wielu - ciągle nawołuje, by nie sprzeciwiać się złu, ale zło dobrem zwyciężać. W Kazaniu na górze czytamy: Słyszeliście, że powiedziano: Oko za oko i ząb za ząb! A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Nie stawiać oporu złemu znaczy nie pozwolić się wciągnąć w zaklęty krąg przemocy. To nie przejaw słabości, ale siły, choć zupełnie innego rodzaju niż przemoc. Krok drugi jest bardziej pozytywny: zło dobrem zwyciężyć. Trudno podać gotowe rozwiązania, więc by nie rozpłynąć się w pobożnych rozważaniach może warto wrócić do historii, którą otwarliśmy nasz tekst. Nasze rodzeństwo z pewnością wiele by skorzystało, gdyby choć jedno z nich nie uległo pokusie i nie pozwoliło się wkręcić w spiralę przemocy. Przecież zło można było zwyciężyć równowartością pary skarpetek. Wiem, wiem - zaraz usłyszę serię zarzutów z cyklu mądry Polak po szkodzie, ale od czegoś zawsze trzeba zacząć. Dobro jest zawsze realne, zło jest tylko jego brakiem. Realizm dobra weźmie więc pod uwagę każdą następną nadarzającą się okazję, bo choć ta ze skarpetkami w tle już przepadła, to następna nadchodzi. Ciągle jest miejsce na pojednanie i przebaczenie z jednej i drugiej strony.

Nasz problem z przemocą tkwi w tym, że próbujemy sobie sami z nią poradzić. Dlatego wciąż kręcimy się w jej zaklętym kręgu. Nie stać nas na to, by się przyznać do słabości w tym temacie, cokolwiek ona znaczy. Dlatego nasza słabość nie jest dla nas źródłem siły, ale przeciwnie, przyczyną każdego następnego upadku. Może warto z nową świadomością zacząć wypowiadać te oklepane słowa: Nie dozwól, bym uległ pokusie oraz Wybaw nas od złego.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie warto umierać za skarpetki
Komentarze (14)
J
jewka
12 sierpnia 2014, 10:43
Drogie Siostry i Bracia w wierze, bo zakładam, że ten portal odwiedzają głównie katolicy - Wasze komentarze zwalają z nóg. Autor wyraźnie pisze, że nie chodzi mu o kolejną "racjonalną" dyskusję - bez względu na źródło i rodzaj użytych argumentów. Ojciec Stanisław chciał nam przypomnieć, że JEDYNĄ drogą do pkonania przemocy jest ta wskazana przez Jezusa. Fakt - wymaga wysokich kosztów. Ale to właśnie pokazał nam Pan Jezus - przemoc pokonuje się używając ROZUMU I ŚWIADOMEJ WOLI. Wszystkie teorie naukowe stworzone przez człowieka sprowadzają się do poznania mechanizmów działania obowiązujących w naturze czyli świecie materialnym. Tymczasem człowieka od pozostałych stworzeń różni właśnie rozum i wola, które POWINNY PANOWAĆ NAD REAKCJAMI MATERII. Pan Jezus nie pozwolił się za nas przybić do krzyża "odruchowo" czy w wyniku takiego czy siakiego "treningu" - to był ŚWIADOMY WYBÓR reakcji na atak zła. Wszyscy wiemy, że NIE JESTEŚMY W STANIE do końca opanować reakcji (czytaj: emocji) naszego ciała. Ale w naszych czasach jakoś zupełnie "odpuściliśmy" sobie chociaż próby zapanowania nad naszymi emocjami. Fakt, że rozzumiemy już mechanizmy, które rządzą naszym ciałem i psychiką, powinien nam w tym pomagać a nie zwalniać nas z odpowiedzialności za nasze postępowanie ...
K
kuradomowa
11 sierpnia 2014, 17:11
według mnie najistotniejsze jest  zdanie ostatnie-jesteśny bezradni  wobec przemocy nie potrafimy  pojąć wyjaśnić...a  to co nieogarniete jest straszne...po  co  tu szukać winy, lepiej  poszukac lekarstwa
R
rafi
18 października 2013, 22:16
@Kobieta Masz rację, też uważam że jest to ewidentna wina chłopaka. Po pierwsze, przecież nie wyskoczyła na niego bez powodu, a po drugie, nic nie usprawiedliwia uderzenia drugiej osoby w twarz. A kobieta nie ma obowiązku być aniołkiem, i znosić cierpliwie wszystkich upokorzeń. W sumie sprawa jest do odkręcenia, tragediii nie ma... Mam nadzieję.
A
abstrakcyjny
18 października 2013, 16:13
Proszę nie piszmy "...otwarliśmy...", niby poprawnie ale nieźle drażni :)
K
Kobieta
27 sierpnia 2013, 10:49
Autor zadał sobie dużo trudu by dość szczegółowo opisać tę historię, ale od początku razi mnie jedno nieprawdzie stwierdzenie, że cios to był tylko odruch bezwarunkowy, jak opędzanie się od muchy, ale przypadkowo trafił w twarz i ona osunęła się na podłogę. FAŁSZ. Jestem pewna, że nigdy z takim "odruchem" nie wyjechał w pracy do szefa bo ma po prostu zakodowane, że NIE WOLNO. W przypadku siostry a i owszem czemu nie. Jeśli osunęła się na zimię to był to po prostu przemyślany cios. Jego napięcie rosło, aż znalazło ujście. Gdyby to był przypadek, na pewno pomógł by jej wstać i solennie przeprosił, co nawet jeśli nie zakończyło by sprawy to zapobiegło zgłoszeniu na policję. Nie jestem femintką, mam kochającego męża, ale facet, który ma siostrę powinien wiedzieć co wyprowadza ją z równowagi, powinien wiedzieć co to np. napięcie przedmiesiączkowe i bardziej wyrozumiale podchodzić do siostry, przedstawicielki płci uznanej za fizycznie słabszą. Nie był zaatakowany fizycznie tylko werbalnie i nie miał prawa użyć siły fizycznej tak samo nie ma prawa uderzyć szefa, kolegi, czy kogolwiek na ulicy, kto go nie atakuje fizycznie.
C
Czlowiek
11 sierpnia 2014, 17:13
nie jestes mezczyzna wiec nie wiesz jak dziala testosteron, gwarantuje Ci ze gdyby szef niesamowicie zdenerowal obojetnie jakiego faceta to ten tez by dzialal bezwarunkowo
R
Rezinkin
11 sierpnia 2014, 23:25
Zgadzam się z przedmówczynią. Odruchem bezwarunkowym nie może być bicie kobiety po twarzy... 
J
jewka
12 sierpnia 2014, 10:23
człowieku - ile razy przyłożyłeś "odruchowo" szefowi - tylko nie mów, że nie masz szefa albo, że NIGDY cię nie doprowadził do białej gorączki ....
AC
Anna Cepeniuk
8 sierpnia 2013, 19:44
~Haytham - nie wiem w którym miejscu mojego komentarza odczytałeś alternatywę albo... albo..... Ja odniosłam sie do "wypartych" uczuć i nie uzdrowionych ran..... I absolutnie nie podważam dialogu, który warto prowadzić......
Tomek
8 sierpnia 2013, 13:58
@Effa Stawiasz fałszywą alternatywę: albo przemoc albo nieuzdrowione rany. Tutaj nikt nie pisze o tym, że należy zamknąć się i nic nie mówić. Tutaj została skrytykowana przemoc, którą jest i uderzenie i krzyk, agresja słowna. Normalnym rozwiązaniem problemu jest rozmowa, której zabrakło tak po jednak, jak po drugiej stronie. Fakt, że czasem druga strona nie chce rozmawiać, albo po prostu za nic nie zrezygnuje ze swojej "racji", ale cóż... zdarza się. To też nie jest "powód do bicia".
AC
Anna Cepeniuk
8 sierpnia 2013, 11:32
Świetny tekst i badzo trafnie pokazuje, jak wyparte "niekochane" uczucia dochodzą do głosu.... Ale skoro w kościele i w domu ( starsze pokolenia) słyszą ciągle - nie gniewaj się, nie złość się,..... itp. to takie są owoce..... Świetnie napisana książka Emmanuela Shmidta "Przypadek Adolfa H" pokazuje dokładnie mechanizm wypartych uczuć i nie uzdrowionych ran.... zadanych przez najbliższych... Mnie osobiście bardzo pomogła w nabraniu dystansu do wielu zachowań...... A dla zrozumienia "niekochanych uczuć" polecam CD ks. Krzysztofa Grzywocza o tym tytule...
Y
ya
8 sierpnia 2013, 00:08
warto za to tytuł newsa zmienić
26 sierpnia 2010, 08:58
Co zrobić w sytuacji, gdy ona żąda skarpetek, a on powoli zaczyna buzować? (nikt nie ma racji) Nic. Wyjść z pokoju, odczekać. Powstrzymać reakcje (w każdym momencie - przed uderzeniem, a jeżeli uderzył, to po uderzeniu). To jeden z wniosków, które sobie zapamiętałam z deonowych, letnich rekolekcji o. Augustyna. Wiem, że trudno jest powtrzymywać reakcje, ale czasem mi się udaje i to działa :).
N
niespokojny
17 listopada 2009, 16:23
Jak rozmawiać z młodymi, którzy lubią przemoc? Fala przemocy przelewa się przez nasze szkoły, a my reagujemy dopiero jak jest za późno. A co powiedzieć o przemocy w strukturach kościelnych, gdzie wszystko tłumaczy się posłuszeństwem.