(fot. neal. / flickr.com)
Maria Król-Fijewska / slo

Zacznę od osobistego świadectwa. Gdy w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku przeczytałam po raz pierwszy o zachowaniach asertywnych, ogarnęła mnie entuzjastyczna radość. W tamtych czasach uwierało mnie, że często powstrzymuję się od powiedzenia wprost, co czuję i myślę, aby nie stracić czyjejś sympatii, nie urazić kogoś albo nie zezłościć.

Wiadomość, że istnieją zachowania, które pozwalają człowiekowi być w zgodzie ze sobą i jednocześnie blisko z innymi, że tych zachowań można się uczyć i że nauka taka przebiega z pełnym poszanowaniem godności klienta i jego prawa do bycia sobą - była naprawdę dobrą nowiną. Szybko okazało się, że tę palącą chęć i potrzebę - by z godnością, poszanowaniem praw innych i bez agresji jak najpełniej wyrazić siebie, pełnym głosem powiedzieć, co naprawdę chcę, lubię, czuję i myślę - ma wiele osób dookoła. Sytuacja społeczna końca lat osiemdziesiątych nadawała tej potrzebie dodatkowo ponadosobisty charakter.

Miałam przyjemność poprowadzić prawdopodobnie pierwszy w Polsce trening asertywności, a potem uczestniczyć w twórczej pracy grupy trenerów opracowujących i wdrażających nowe wówczas techniki zmiany zachowań. Wspólnie uczyliśmy się asertywności i pomagaliśmy sobie w rozwiązywaniu trudnych sytuacji zarówno klientów, jak i własnych, wszystko bowiem wypróbowywaliśmy na sobie. Przez następne lata wiele razy byłam świadkiem, jak ludzie się zmieniają: pod wpływem impulsów zaczerpniętych z treningów asertywności zaczynają wyrażać siebie, nawiązują z otoczeniem nowe relacje, realizują swoje potrzeby i marzenia. Widziałam też, czym jest asertywność w rodzinie. Choćby przez to, że w mojej własnej było i jest dwóch trenerów asertywności...

Dysponując opisanymi obserwacjami, chętnie przyjęłam propozycję, by dokonać refleksji krytycznej nad konsekwencjami wprowadzenia postawy asertywności w życie człowieka.

Jak to wyrazić?

Bycie sobą, świadomość swoich potrzeb, uczuć i myśli oraz ich wyrażanie stanowią sztandarowe cele zdrowego rozwoju człowieka w myśl założeń psychologii humanistycznej. Intuicja psychologiczna, a następnie doświadczenie pracy z pacjentami podyktowało terapeutom tego nurtu przekonanie, że miłość do drugiego człowieka może płynąć tylko z "obfitego źródła", czyli od człowieka, który sam obdarza siebie zaufaniem, życzliwością i troską. Wiele osób - jeśli nie wszyscy - co najmniej w jakimś okresie swojego życia rozmija się ze sobą: aby przypodobać się rówieśnikom, spełnić oczekiwania rodziców, zrealizować uwewnętrznione przekonania na własny temat, być w zgodzie z przyjętymi normami.

To rozminięcie się ze sobą ma poważne skutki. Powoduje, że człowiek staje się zagubiony, pełen wątpliwości, odcięty od naturalnej busoli postępowania, jaką są jego własne uczucia, myśli i potrzeby. Wskazówek do życia poszukuje na zewnątrz, nie ufa samemu sobie. Robi wrażenie ryby bez wody -kogoś pozbawionego naturalnego środowiska. Niech jednak trafi na prawdę o sobie, niech odkryje jakąś prawdziwą potrzebę czy uczucie, niech powie nagle z akcentem odkrycia: "Przecież tak naprawdę to ja nigdy nie lubiłem..." albo: "Zawsze chciałem...", wówczas ujrzymy inną osobę - nagle prawdziwą, pełną blasku, energii, pana na swoich włościach.

Jednak odkrycie wewnętrznej prawdy o sobie - co się lubi, czego się nie lubi, czego się pragnie - stawiać może człowieka w obliczu konfrontacji. Trzeba to zwykle komuś zakomunikować, komuś, kto przyzwyczaił się do innej prawdy o nas albo dla kogo ta inna prawda o nas - a raczej nieprawda - stała się wygodna. W grze różnych interesów, jaką jest życie między ludźmi, wyrazistość czyichś pragnień prowadzi do konfrontacji, choć niekoniecznie do walki. I w tym miejscu przydaje się asertywność, czyli odpowiedź na pytanie "Jak to wyrazić?". Odpowiedź zorganizowana w system zasad, odnoszących się do szczegółowych sytuacji życiowych. Jak to wyrazić, by jednoznacznie stwierdzić prawdę o sobie, a jednocześnie nie wyzwać drugiej osoby do walki ani jej nie zranić?

Oprócz praktycznej życiowo porady asertywność ofiaruje niepewnemu jeszcze swoich racji człowiekowi drugi prezent: wspiera go w przekonaniu, że ma on prawo wyrażać siebie. W sposób odpowiedzialny, liczący się z konsekwencjami dla siebie czy otoczenia, każdy ma prawo wybrać własną drogę, zarządzić życiem zgodnie ze swoimi potrzebami, uczuciami i wartościami. Nawet jeśli innym się to nie podoba, jest to w porządku.

Może dlatego właśnie, że asertywność ofiarowuje użytkownikowi i wsparcie moralne ("Masz prawo"), i rozstrzygnięcia praktyczne, pewna liczba asertywnościowych neofitów wpada w "pułapkę wiary" i zaczyna traktować asertywność jako wartość samą w sobie, a zasady zachowań asertywnych niemal jak nakazy religijne. Chcą, żeby wszystko w ich życiu było "asertywne" - czyli konkretne, bezpośrednie, jasno wyrażone komunikatami typu "ja", zgodne z aktualnymi uczuciami, wybrane w dorosły sposób za pomocą decyzji. Martwią się i oskarżają, gdy nie są wystarczająco asertywni, oceniają innych pod kątem ich asertywności. Powoli z uwalniającego kiedyś zdania "Mam prawo być asertywny" robi się nakaz "Asertywność to mój obowiązek", a czasem nawet "Asertywność to mój moralny obowiązek".

Niebezpieczeństwa asertywności w skrajnym ujęciu

Dlaczego to się nie udaje? Dlaczego nie można wszystkich sytuacji życiowych rozstrzygać stanowczym asertywnym cięciem, dorosłą decyzją? Dotykamy tu natury człowieka. Wygląda na to, że do zdrowego życia potrzebujemy różnych klimatów komunikacyjnych i emocjonalnych - czasem bycia w pełni odpowiedzialnymi dorosłymi, czasem oddającymi się przyjemnościom i zabawie dziećmi, kiedy indziej jeszcze ferującymi mądre wyroki autorytetami. Próba narzucenia sobie na stałe jakiejś jednej i do tego obowiązkowej formuły bycia z innymi powoduje, że człowiek usycha - poszukując prawdziwości, staje się nieprawdziwy.

Inne niebezpieczeństwo, związane z chęcią bycia asertywnym "w stu procentach", wiąże się z nadmierną koncentracją na sobie. Ludzie, którzy kiedyś zbyt rzadko wyrażali własne opinie i uczucia, teraz chcą w każdym momencie zaznaczać swoją osobę, dlatego też nieprzerwanie pytają siebie samych: "Czy ja na pewno tego chcę?"; "Czy ja to naprawdę lubię?". To naturalny proces zmiany, kiedy człowiek początkowo przesadza w gorliwości, dzięki czemu skuteczniej uczy się czegoś nowego. Ważne jest jedynie, by nie utknąć w tym punkcie na stałe. Byłby to bowiem kolejny pancerz, przeszkoda w elastycznym funkcjonowaniu wewnętrznym i zewnętrznym. I znowu refleksja dotycząca natury człowieka: jak się wydaje, pojedyncze akty zachowań niezgodnych z własnymi chęciami czy uczuciami, o ile nie dotyczą spraw życiowo najistotniejszych, nie wyrządzają ludziom znaczącej szkody. Szkodę przynosi dopiero chroniczne odchodzenie od siebie w określonych sytuacjach, ponieważ stoi za tym jakaś niemożność, niewola. Asertywność, pomagając wyrwać się z niewoli podporządkowania pewnym ludziom i sytuacjom, nie powinna stać się nowym ograniczeniem.

Po latach doświadczeń wiemy już, czym asertywność nie jest. Nie jest wartością autonomiczną, prawem moralnym ani wewnętrznym obowiązkiem. Obsadzanie jej w tej roli zubaża nasze życie i szkodzi rozwojowi. A jak asertywność wpływa na nasze więzi z ludźmi? Generalnie pozytywnie - pozwala lepiej się rozumieć i szybciej przezwyciężać konflikty, rozbraja opory i rozświetla niejasności. Jak wszędzie, i tu istnieją jednak zagrożenia.

Najbardziej asertywna osoba pośród moich znajomych jest jednocześnie największym samotnikiem. Trzyma się siebie tak mocno -"O tej porze chcę już być w domu", "Tędy nie lubię chodzić", "Takiej muzyki nie słucham" - że niewiele jest miejsca dla tych, którzy chcieliby do niej dołączyć. Wybór własnych potrzeb kosztem więzi z innymi jest dla niektórych osób jedyną możliwą formą przetrwania w świecie, który kiedyś okazał się dla nich bardzo raniący. W tym wypadku asertywność pomaga zbudować mur, który skutecznie chroni, ale i skutecznie oddziela.

I wreszcie istnieją osoby, które wykorzystują swoją sprawność w budowaniu asertywnej komunikacji do dominowania mniej wyedukowanego otoczenia. Jeśli tylko ja potrafię swobodnie wyrażać moje potrzeby i uczucia i tylko ja potrafię bronić mojego zdania, to jest duże prawdopodobieństwo, że tylko moje potrzeby, uczucia i opinie będą w danej grupie respektowane.

Pomoc w trudnych sytuacjach

Chcę podkreślić, że piszę ten tekst nie tylko jako długoletni trener i superwizor asertywności i jej zwolenniczka, ale też osoba, która w swoim życiu wiele skorzystała dzięki asertywnym zachowaniom. I nie chcę wcale powiedzieć, że umiejętności asertywne są groźne i człowiekowi niepotrzebne. Wręcz przeciwnie: potrzebne, bardzo, ale nie w pojedynkę. Nie jako jedyna recepta na ostateczny kształt relacji. Poszukując bardziej uniwersalnej formuły stosunków interpersonalnych, chciałabym z jednej strony podzielić się moją zasadą bezpiecznego i ograniczonego używania asertywności, z drugiej zastanowić się, co mogłoby stanowić istotne dopełnienie postawy asertywnej.

W moim przekonaniu bezpieczna asertywność to po prostu asertywność ograniczona, czyli potraktowana jako sposób na trudne sytuacje. W łatwych sytuacjach, gdy nie kneblują nas wewnętrzne obawy, a wokół mamy ludzi życzliwych i zainteresowanych zrozumieniem nas - wystarczy prawdopodobnie być otwartym i pełnym dobrej woli. Gdy jednak mam do czynienia z ludźmi, których interes osobisty jest odmienny od mojego, którzy w danym momencie nie są zainteresowani rozumieniem mnie i dodatkowo jeśli rzecz taką robię po raz pierwszy, wówczas mogę (nie muszę) wypróbować (a nuż się przyda) formułę asertywności. W tym ujęciu asertywność to nie ideologia kontaktów interpersonalnych, ale pomoc w trudnych sytuacjach. I nie przesadzę, gdy powiem, że setki razy byłam świadkiem, jak opracowanie asertywnej reakcji i jej zastosowanie pomogło człowiekowi uratować zdrowie psychiczne, a czasem nawet fizyczne, jak też interesy materialne.

Gdyby jednak pomyśleć o asertywności szerzej, nie jako o doraźnym sposobie zachowania, ale o generalnej postawie interpersonalnej - rodzi się pytanie, co mogłoby stanowić jej dopełnienie, pomagające przezwyciężyć opisywane wyżej pułapki? Po pierwsze, nastawienie na rozumienie drugiej osoby. Nie jest to wcale takie powszechne, jakby się pozornie wydawało. To kosztowna inwestycja interpersonalna, która wychyla mnie w kierunku partnera kontaktu, tworzy więzi i może równoważyć asertywnościowe nastawienie ku sobie. Po drugie, bezinteresowna, za darmo udzielona życzliwość. To też jest nastawienie uprzednie, zanim się spotkamy. Zaczynasz ze mną spotkanie, mając już na koncie zgromadzony przeze mnie dla ciebie kapitał przychylności. Skąd wezmę ten kapitał? Z własnego serca, "z obfitego źródła".

I tak na zakończenie wracamy do początku naszych rozważań, a jednocześnie dotykamy nowego wątku: procesualnego, cyrkularnego charakteru rozwoju człowieka. Przypomnijmy: zagubiony, zdystansowany wobec siebie człowiek odnajduje własne uczucia, potrzeby, myśli. Chcąc je wyrażać, korzysta z asertywności. Choć, być może, wpada w różne pułapki, jednak skutecznie realizuje swoje potrzeby. Uczy się pewności siebie, wiary w swoją siłę. Zaczyna sobie ufać, szanować i lubić. Nie musi się już tak bronić, ponieważ czuje się silny. Ma w sobie "obfite źródło", z którego czerpie bezinteresowną sympatię dla innych, będącą odbiciem życzliwości dla siebie. I tak dalej...

Czy ten pozytywny proces przebiega automatycznie? Czy zawsze "pułapki asertywności" są tylko dziecięcymi chorobami neofity, z których i tak z czasem wyrośnie? Czy coś jeszcze, coś spoza tego układu, jest potrzebne, żeby to wszystko tak dobrze poszło? Zostawiam Państwa z tymi pytaniami.

Maria Król-Fijewska (ur. 1952), psycholog kliniczny, psychoterapeutka, superwizor psychoterapii i treningu grupowego, współzałożycielka Ośrodka Litra. Opublikowała między innymi: Stanowczo, łagodnie, bez lęku; Trening asertywności.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Pułapki asertywności
Komentarze (19)
Z
zola149@gazeta.pl
16 marca 2015, 11:56
Pani Mario . Zmieniła Pani pozytywnie moje życie.Materiały z Panią Jolą przerabiałam na warsztatach w Poznaniu . Jestem asertywna . Mam więcej przyjaciół , umiem powiedzieć nie .Dziękuję . Psychoterapia to najlepsza rzecz jaka mi się w życiu przytrafiła .Zosia
K
K
26 maja 2013, 20:36
Bardzo dziękuję za ten artykuł. Nazwał w pewnej mierze to, z czym aktualnie się zmagam.
jazmig jazmig
19 października 2012, 13:58
 Każdy lis własny ogon chwali. Ta pani nie jest dla mnie żadnym autorytetem. To, co ona nazywa asertywnością, często jest zwyczajnym chamstwem. W stosunkach międzyludzkich, ważne jest dążenie do wzajemnego zrozumienia. Potrzebne jest do tego sformułowanie swoich poglądów i racji, ale również uważnego wysłuchania poglądów i racji innych ludzi. Tyle - i aż tyle.  Trzeba również umieć pogodzić się z faktem odrzucenia przez innych naszychoglądów.
R
RP
19 października 2012, 13:35
Podoba mi sie ten artykul, tylko konczy sie tak niespodziewanie. Myslalam, ze autorka pokusi sie zeby odpowiedziec na postawione na koncu artykulu pytania, bo ma po prostu doswiadczenie. Asertywnosc to troche technika komunikacji, i ja nie przeciwstawialabym jej Bogu, wierze itd, jak to robia niektorzy autorzy komentarzy. Bardzo ciekawe, ze autorka pisze o ograniczeniach asertywnosci i sugeruje aby uzywac tej techniki raczej tylko w trudnych sytuacjach.
G
gość
17 października 2012, 22:52
Autorka zachwycona asertywnością, która stanowi jedynie drobny skrawek całości, do której się nawet pobieżnie nie odniosła. Zostawia czytelnika oczywiście z głową pełną pytań i zachęconego. Bez urazy, ale dobrze że nie ma podanego adresu swojej poradni prywatnej
T
tak
2 czerwca 2012, 11:51
Cytuję: „Chcąc je wyrażać, korzysta z asertywności. Choć, być może, wpada w różne pułapki, jednak skutecznie realizuje swoje potrzeby. Uczy się pewności siebie, wiary w swoją siłę. Zaczyna sobie ufać, szanować i lubić. Nie musi się już tak bronić, ponieważ czuje się silny. Ma w sobie "obfite źródło", z którego czerpie sympatię dla innych, będącą odbiciem życzliwości dla siebie. I tak dalej...” Ja to wszystko znajduję w wierze w Boga. I sądzę, że to jest najlepsza droga- znałem osobę mi bardzo bliska, której asertywność podziwiałem, ale też mnie denerwowała. Jej asertywność pochodziła z głębokiej wiary i zaufania Bogu. Gdy ufam Bogu i jego wizji człowieka wtedy nie ma większych autorytetów, które by mnie skłaniały do niechcianych zachowań. Autorka o tym nie wspomina i wtedy , mimo, że twierdzi, że tak nie jest, asertywność w pewnym sensie ma zastąpić Boga . Założenie, że najwyższym dobrem jest realizacja własnych potrzeb jest już akceptacją egoizmu. Może to zbyt drastyczne , ale co z realizacją potrzeb pedofilów? Najwyższym dobrem i „obfitym źródłem” dobra jest prawda o człowieku, która znajduje się tylko w wierze w Boga. Gdy znam prawdę o sobie dzięki , której wiem kim jestem i co jest godziwe, wówczas wiem co robić. Czyż święci, dzięki swemu zawierzeniu Bogu nie byli najbardziej asertywni? Czyż to nie oni śmiało swoim życiem świadczyli o tym w co głęboko wierzyli? Po cóż mi asertywność gdy mam Boga? Oczywiście wiem, że kontrargumentem może być to, że ludzie mają zahamowania i mogą one też dotyczyć ujawniania swojej wiary. Jednakże jest to oznaka braku asertywności czy braków w wierze, w całkowitym zawierzeniu Bogu?
T
tak
2 czerwca 2012, 11:24
Miejscami trochę zacierają się w tym tekście różnice między asertywnością a egoizmem, zwłaszcza w tym miejscu gdy Autorka pisze o człowieku, który ciągle jest skupiony na swoich potrzebach Np. cytuję: "O tej porze chcę już być w domu", "Tędy nie lubię chodzić", "Takiej muzyki nie słucham". Źle by było gdybyśmy zamienili wartościujące pojęcie egoizmu , eleganckim pojęciem asertywności , czyli zamienili to co złe na to co wręcz pożądane.
D
dokładnie
30 maja 2012, 21:32
TAK dla asertywności jako pożytecznego ludzkiego zachowania (rzecz jasna mądrze zrozumianej we własnym życiu), a NIE dla wszelkiego zachłyśnięcia się ideologiami, psychologizmami, samodoskonałością, i dla traktowania rzeczy takich jak choćby asertywność w oderwaniu od służby drugiemu i od odniesienia ku Bogu. Tutaj z reguły i tak trafiają się ludzie ogarnięci, ale warto czasem o tym przypomnieć. :)
O
OK
29 maja 2012, 23:55
Z asertywnością jest pewno tak jak z wieloma innymi (zideologizowanymi) pomysłami psychologii. Myślę tu np. o Freudzie czy nawet Maslowie z jego tzw. samorealizacją. Nie dostrzegano fundamentalnego skażenia - w postaci zamykania człowieka w immanencji, w sobie. Oddawano niby usługę człowiekowi, wyzwalając w nim - w sensie ujawnienia się i spełnienia!, a jakże - całej mrocznej strony serca (psychiki,głębi), łącznie ze zdolnością do powiedzenia Bogu NIE! Taż to jest grzech w czystej postaci! Z grzechu negacji Boga i zradykalizowanej SAMO-afirmacji i SAMO-spełnienia uczyniono najwyższą wartość! No i jak się to ma do Prawdy Bytu - w oświetleniu "porządnej" (realistycznej) filozofii, a co dopiero w świetle Objawienia Bożego, Dekalogu i Przykazania Miłowania Boga ponad wszystko, a w Nim wszystkich (w tym siebie) i wszystkiego? - Jak się traci fundamenty, a - skądinąd sympatyczne "nowinki" psychologów bierze za Całość (i niemal za szczyt wiedzy o człowieku), to trzeba się potem "rakiem" wycofywać z przesadnego "kultu" tej czy owej (w końcu) cząstkowej wizji człowieka i podstawowych relacji. Problemem naszych czasów jest wciąż całościowa wizja człowieka. Całościowa, czyli otwarta na Stwórcę, na Transcendencję. W samej ludzkiej immanencji podusimy się (siebie i innych)! I będziemy dawać fałszywe nadzieje na zbawienie. A zbawia tylko Bóg! A nie asertywność, samorealizacja itp.  Tak, artykuł jest ciekawy. Inspiruje do myślenia i poszukiwań, ale wyczuwa się w nim brak śmiałego odwołania się do "porządnej", ugruntowanej w filozofii i teologii (Objawieniu), antrolpologii. Wtedy droga do prawdy wydłuża się. I sądzi się, że w ramach jakiejś "nowoczesnej" dyscypliny (różnych szkół psychologicznych czy socjologicznych) znajdzie się odpowiedź na pytanie o SENS.
E
Ewa
28 maja 2012, 22:38
Chcę bardzo podziękować autorce artykułu, gdyż otworzyły mi się oczy na coś czego wcześniej nie widziałam. Zasłanianie się asertywnością może być szkodliwe nie tylko w relacjach z innymi, ale też może powodować blokowanie samego siebie. Chcę coś zrobić, osiągnąć jakiś dobry cel – np. upiec placek z jabłkami (albo założyć rodzinę), ale czuję że krojenie jabłek (albo wyjście na imprezę gdzie mogę kogoś poznać) nie jest tym co chcę robić, jest sprzeczne z moim ja, ze mną samym. Więc nie kroje jabłek (siedzę w domu i nie idę na imprezę). W efekcie końcowym postępując niby w zgodzie z własnym „ja” nie realizuję siebie i tego co zamierzam. Eureka! Pozdrawiam
WD
Wojtek Duda
27 maja 2012, 18:42
 dobry artykuł. tak to już jest  - wielu rzeczy, można używać w różny sposób - tak jak noża...  Ale tekst świetny, merytoryczny. 
N
Neon
27 maja 2012, 12:32
Z asertywnością ostrożnie. Dla wielu jest usprawiedliwieniem i zaproszeniem do chamstwa Jak to było? Asertywnośc to cienka granica między chamstwem a uległością...
27 maja 2012, 09:51
Asertywność i pokochanie siebie  to dzisiaj  często pretekst i usprawiedliwienie dla wygodnictwa i egoizmu  gdyż dzieli je cieniutka linia
jazmig jazmig
27 maja 2012, 09:47
 Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego. Gdy ktoś cię uderzy w jeden policzek, nadstaw mu drugi, kiedy ktoś chce twojego płaszcza, daj mu i suknię, gdy ktoś chce żebyś z nim poszedł kawałek drogi, aby mógł z tobą rozmawiać, pójdź z nim i dwa razy dłuższą drogę...
Olinka
26 maja 2012, 17:21
@Grzesiek, czytałeś artykuł? Przecież on głównie podkresla problemy, na jakie można natrafić, gdy fłaszywie zinterpretujemy pojęcie asertywności. A komentarzami nie należy się denerwować, lecz warto z nimi polemizować ...
G
Grzesiek
26 maja 2012, 14:54
Zdenerwowałem się komentarzami pod artykułem. To tak jak dostać telewizor i skupiać się jedynie na tym, że może mnie kopnąć prąd, spaść na głowę, mogę się od telewizora uzależnić. I teraz za każdym razem kiedy oglądam mecz z kolegami, film z dziewczyną mam się skupiać na tym, czy nie jest go za dużo, co 5 minut sprawdzać izolację? Zagrożenia w każdej instrukcji obługi zajmują najwyżej jedną kartkę. Reszta jest o tym, do czego urządzenie służy, żeby móc się nim cieszyć. Dziękuję za podsumowanie artykułu, pani Mario. Za pokazanie zagrożeń i skupienie się na tym, że asertywność jest środkiem dobrym. Za proporcje. Nie bójcie się ucieszyć światem, ludziska. Są na nim zagożenia, ale on jest dobry. Bóg chciał i dalej chce, żeby świat istniał. Bóg chce świata. Nie bójcie się nie mieć wyrzutów sumienia. One nie chronią przed popełnianiem zła, one zabierają radość i zatrzymują nas na naszych błędach. A nasze grzechy to nie jest prawda to nas samych, Bogu i innych. Świat jest po to, żeby się nim cieszyć i już teraz dzielić radością z Bogiem i innymi. Zagrożenia są, ale nie bójcie się szukać prawdy, bo możecie zabłądzić. Szukajcie prawdy, a nie koncentrujcie się na niezgubieniu się. Szukajcie prawdy, a nie "świętej" pewności. Pozdrawiam serdecznie.
26 maja 2012, 11:08
Jak z wieloma innymi sprawami, tak i z asertywnością - potrzeba umiaru i zdrowej równowagi. Bardzo ważne jest to, aby asertywność nie stała się po prostu ładnym opakowaniem dla egoizmu i okazywania wyższości nad innymi.
MR
Maciej Roszkowski
26 maja 2012, 10:01
Z asertywnością ostrożnie. Dla wielu jest usprawiedliwieniem i zaproszeniem do chamstwa
Olinka
26 maja 2012, 09:27
Ciekawy artykuł, oceniłam go na 5*, ale... Zastanawim się , czy asertywność jednej osoby powodująca jej dominację w grupie, albo czy wyrażanie i zaspokajanie swoich potrzeb skutkujące izolacją od grupy, są jeszcze rzeczywista asertywnością? Moim zdaniem - nie. Asertywność jest przecież wartością pozytywną.