Pułapki asertywności
Zacznę od osobistego świadectwa. Gdy w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku przeczytałam po raz pierwszy o zachowaniach asertywnych, ogarnęła mnie entuzjastyczna radość. W tamtych czasach uwierało mnie, że często powstrzymuję się od powiedzenia wprost, co czuję i myślę, aby nie stracić czyjejś sympatii, nie urazić kogoś albo nie zezłościć.
Wiadomość, że istnieją zachowania, które pozwalają człowiekowi być w zgodzie ze sobą i jednocześnie blisko z innymi, że tych zachowań można się uczyć i że nauka taka przebiega z pełnym poszanowaniem godności klienta i jego prawa do bycia sobą - była naprawdę dobrą nowiną. Szybko okazało się, że tę palącą chęć i potrzebę - by z godnością, poszanowaniem praw innych i bez agresji jak najpełniej wyrazić siebie, pełnym głosem powiedzieć, co naprawdę chcę, lubię, czuję i myślę - ma wiele osób dookoła. Sytuacja społeczna końca lat osiemdziesiątych nadawała tej potrzebie dodatkowo ponadosobisty charakter.
Miałam przyjemność poprowadzić prawdopodobnie pierwszy w Polsce trening asertywności, a potem uczestniczyć w twórczej pracy grupy trenerów opracowujących i wdrażających nowe wówczas techniki zmiany zachowań. Wspólnie uczyliśmy się asertywności i pomagaliśmy sobie w rozwiązywaniu trudnych sytuacji zarówno klientów, jak i własnych, wszystko bowiem wypróbowywaliśmy na sobie. Przez następne lata wiele razy byłam świadkiem, jak ludzie się zmieniają: pod wpływem impulsów zaczerpniętych z treningów asertywności zaczynają wyrażać siebie, nawiązują z otoczeniem nowe relacje, realizują swoje potrzeby i marzenia. Widziałam też, czym jest asertywność w rodzinie. Choćby przez to, że w mojej własnej było i jest dwóch trenerów asertywności...
Dysponując opisanymi obserwacjami, chętnie przyjęłam propozycję, by dokonać refleksji krytycznej nad konsekwencjami wprowadzenia postawy asertywności w życie człowieka.
Jak to wyrazić?
Bycie sobą, świadomość swoich potrzeb, uczuć i myśli oraz ich wyrażanie stanowią sztandarowe cele zdrowego rozwoju człowieka w myśl założeń psychologii humanistycznej. Intuicja psychologiczna, a następnie doświadczenie pracy z pacjentami podyktowało terapeutom tego nurtu przekonanie, że miłość do drugiego człowieka może płynąć tylko z "obfitego źródła", czyli od człowieka, który sam obdarza siebie zaufaniem, życzliwością i troską. Wiele osób - jeśli nie wszyscy - co najmniej w jakimś okresie swojego życia rozmija się ze sobą: aby przypodobać się rówieśnikom, spełnić oczekiwania rodziców, zrealizować uwewnętrznione przekonania na własny temat, być w zgodzie z przyjętymi normami.
To rozminięcie się ze sobą ma poważne skutki. Powoduje, że człowiek staje się zagubiony, pełen wątpliwości, odcięty od naturalnej busoli postępowania, jaką są jego własne uczucia, myśli i potrzeby. Wskazówek do życia poszukuje na zewnątrz, nie ufa samemu sobie. Robi wrażenie ryby bez wody -kogoś pozbawionego naturalnego środowiska. Niech jednak trafi na prawdę o sobie, niech odkryje jakąś prawdziwą potrzebę czy uczucie, niech powie nagle z akcentem odkrycia: "Przecież tak naprawdę to ja nigdy nie lubiłem..." albo: "Zawsze chciałem...", wówczas ujrzymy inną osobę - nagle prawdziwą, pełną blasku, energii, pana na swoich włościach.
Jednak odkrycie wewnętrznej prawdy o sobie - co się lubi, czego się nie lubi, czego się pragnie - stawiać może człowieka w obliczu konfrontacji. Trzeba to zwykle komuś zakomunikować, komuś, kto przyzwyczaił się do innej prawdy o nas albo dla kogo ta inna prawda o nas - a raczej nieprawda - stała się wygodna. W grze różnych interesów, jaką jest życie między ludźmi, wyrazistość czyichś pragnień prowadzi do konfrontacji, choć niekoniecznie do walki. I w tym miejscu przydaje się asertywność, czyli odpowiedź na pytanie "Jak to wyrazić?". Odpowiedź zorganizowana w system zasad, odnoszących się do szczegółowych sytuacji życiowych. Jak to wyrazić, by jednoznacznie stwierdzić prawdę o sobie, a jednocześnie nie wyzwać drugiej osoby do walki ani jej nie zranić?
Oprócz praktycznej życiowo porady asertywność ofiaruje niepewnemu jeszcze swoich racji człowiekowi drugi prezent: wspiera go w przekonaniu, że ma on prawo wyrażać siebie. W sposób odpowiedzialny, liczący się z konsekwencjami dla siebie czy otoczenia, każdy ma prawo wybrać własną drogę, zarządzić życiem zgodnie ze swoimi potrzebami, uczuciami i wartościami. Nawet jeśli innym się to nie podoba, jest to w porządku.
Może dlatego właśnie, że asertywność ofiarowuje użytkownikowi i wsparcie moralne ("Masz prawo"), i rozstrzygnięcia praktyczne, pewna liczba asertywnościowych neofitów wpada w "pułapkę wiary" i zaczyna traktować asertywność jako wartość samą w sobie, a zasady zachowań asertywnych niemal jak nakazy religijne. Chcą, żeby wszystko w ich życiu było "asertywne" - czyli konkretne, bezpośrednie, jasno wyrażone komunikatami typu "ja", zgodne z aktualnymi uczuciami, wybrane w dorosły sposób za pomocą decyzji. Martwią się i oskarżają, gdy nie są wystarczająco asertywni, oceniają innych pod kątem ich asertywności. Powoli z uwalniającego kiedyś zdania "Mam prawo być asertywny" robi się nakaz "Asertywność to mój obowiązek", a czasem nawet "Asertywność to mój moralny obowiązek".
Niebezpieczeństwa asertywności w skrajnym ujęciu
Dlaczego to się nie udaje? Dlaczego nie można wszystkich sytuacji życiowych rozstrzygać stanowczym asertywnym cięciem, dorosłą decyzją? Dotykamy tu natury człowieka. Wygląda na to, że do zdrowego życia potrzebujemy różnych klimatów komunikacyjnych i emocjonalnych - czasem bycia w pełni odpowiedzialnymi dorosłymi, czasem oddającymi się przyjemnościom i zabawie dziećmi, kiedy indziej jeszcze ferującymi mądre wyroki autorytetami. Próba narzucenia sobie na stałe jakiejś jednej i do tego obowiązkowej formuły bycia z innymi powoduje, że człowiek usycha - poszukując prawdziwości, staje się nieprawdziwy.
Inne niebezpieczeństwo, związane z chęcią bycia asertywnym "w stu procentach", wiąże się z nadmierną koncentracją na sobie. Ludzie, którzy kiedyś zbyt rzadko wyrażali własne opinie i uczucia, teraz chcą w każdym momencie zaznaczać swoją osobę, dlatego też nieprzerwanie pytają siebie samych: "Czy ja na pewno tego chcę?"; "Czy ja to naprawdę lubię?". To naturalny proces zmiany, kiedy człowiek początkowo przesadza w gorliwości, dzięki czemu skuteczniej uczy się czegoś nowego. Ważne jest jedynie, by nie utknąć w tym punkcie na stałe. Byłby to bowiem kolejny pancerz, przeszkoda w elastycznym funkcjonowaniu wewnętrznym i zewnętrznym. I znowu refleksja dotycząca natury człowieka: jak się wydaje, pojedyncze akty zachowań niezgodnych z własnymi chęciami czy uczuciami, o ile nie dotyczą spraw życiowo najistotniejszych, nie wyrządzają ludziom znaczącej szkody. Szkodę przynosi dopiero chroniczne odchodzenie od siebie w określonych sytuacjach, ponieważ stoi za tym jakaś niemożność, niewola. Asertywność, pomagając wyrwać się z niewoli podporządkowania pewnym ludziom i sytuacjom, nie powinna stać się nowym ograniczeniem.
Po latach doświadczeń wiemy już, czym asertywność nie jest. Nie jest wartością autonomiczną, prawem moralnym ani wewnętrznym obowiązkiem. Obsadzanie jej w tej roli zubaża nasze życie i szkodzi rozwojowi. A jak asertywność wpływa na nasze więzi z ludźmi? Generalnie pozytywnie - pozwala lepiej się rozumieć i szybciej przezwyciężać konflikty, rozbraja opory i rozświetla niejasności. Jak wszędzie, i tu istnieją jednak zagrożenia.
Najbardziej asertywna osoba pośród moich znajomych jest jednocześnie największym samotnikiem. Trzyma się siebie tak mocno -"O tej porze chcę już być w domu", "Tędy nie lubię chodzić", "Takiej muzyki nie słucham" - że niewiele jest miejsca dla tych, którzy chcieliby do niej dołączyć. Wybór własnych potrzeb kosztem więzi z innymi jest dla niektórych osób jedyną możliwą formą przetrwania w świecie, który kiedyś okazał się dla nich bardzo raniący. W tym wypadku asertywność pomaga zbudować mur, który skutecznie chroni, ale i skutecznie oddziela.
I wreszcie istnieją osoby, które wykorzystują swoją sprawność w budowaniu asertywnej komunikacji do dominowania mniej wyedukowanego otoczenia. Jeśli tylko ja potrafię swobodnie wyrażać moje potrzeby i uczucia i tylko ja potrafię bronić mojego zdania, to jest duże prawdopodobieństwo, że tylko moje potrzeby, uczucia i opinie będą w danej grupie respektowane.
Pomoc w trudnych sytuacjach
Chcę podkreślić, że piszę ten tekst nie tylko jako długoletni trener i superwizor asertywności i jej zwolenniczka, ale też osoba, która w swoim życiu wiele skorzystała dzięki asertywnym zachowaniom. I nie chcę wcale powiedzieć, że umiejętności asertywne są groźne i człowiekowi niepotrzebne. Wręcz przeciwnie: potrzebne, bardzo, ale nie w pojedynkę. Nie jako jedyna recepta na ostateczny kształt relacji. Poszukując bardziej uniwersalnej formuły stosunków interpersonalnych, chciałabym z jednej strony podzielić się moją zasadą bezpiecznego i ograniczonego używania asertywności, z drugiej zastanowić się, co mogłoby stanowić istotne dopełnienie postawy asertywnej.
W moim przekonaniu bezpieczna asertywność to po prostu asertywność ograniczona, czyli potraktowana jako sposób na trudne sytuacje. W łatwych sytuacjach, gdy nie kneblują nas wewnętrzne obawy, a wokół mamy ludzi życzliwych i zainteresowanych zrozumieniem nas - wystarczy prawdopodobnie być otwartym i pełnym dobrej woli. Gdy jednak mam do czynienia z ludźmi, których interes osobisty jest odmienny od mojego, którzy w danym momencie nie są zainteresowani rozumieniem mnie i dodatkowo jeśli rzecz taką robię po raz pierwszy, wówczas mogę (nie muszę) wypróbować (a nuż się przyda) formułę asertywności. W tym ujęciu asertywność to nie ideologia kontaktów interpersonalnych, ale pomoc w trudnych sytuacjach. I nie przesadzę, gdy powiem, że setki razy byłam świadkiem, jak opracowanie asertywnej reakcji i jej zastosowanie pomogło człowiekowi uratować zdrowie psychiczne, a czasem nawet fizyczne, jak też interesy materialne.
Gdyby jednak pomyśleć o asertywności szerzej, nie jako o doraźnym sposobie zachowania, ale o generalnej postawie interpersonalnej - rodzi się pytanie, co mogłoby stanowić jej dopełnienie, pomagające przezwyciężyć opisywane wyżej pułapki? Po pierwsze, nastawienie na rozumienie drugiej osoby. Nie jest to wcale takie powszechne, jakby się pozornie wydawało. To kosztowna inwestycja interpersonalna, która wychyla mnie w kierunku partnera kontaktu, tworzy więzi i może równoważyć asertywnościowe nastawienie ku sobie. Po drugie, bezinteresowna, za darmo udzielona życzliwość. To też jest nastawienie uprzednie, zanim się spotkamy. Zaczynasz ze mną spotkanie, mając już na koncie zgromadzony przeze mnie dla ciebie kapitał przychylności. Skąd wezmę ten kapitał? Z własnego serca, "z obfitego źródła".
I tak na zakończenie wracamy do początku naszych rozważań, a jednocześnie dotykamy nowego wątku: procesualnego, cyrkularnego charakteru rozwoju człowieka. Przypomnijmy: zagubiony, zdystansowany wobec siebie człowiek odnajduje własne uczucia, potrzeby, myśli. Chcąc je wyrażać, korzysta z asertywności. Choć, być może, wpada w różne pułapki, jednak skutecznie realizuje swoje potrzeby. Uczy się pewności siebie, wiary w swoją siłę. Zaczyna sobie ufać, szanować i lubić. Nie musi się już tak bronić, ponieważ czuje się silny. Ma w sobie "obfite źródło", z którego czerpie bezinteresowną sympatię dla innych, będącą odbiciem życzliwości dla siebie. I tak dalej...
Czy ten pozytywny proces przebiega automatycznie? Czy zawsze "pułapki asertywności" są tylko dziecięcymi chorobami neofity, z których i tak z czasem wyrośnie? Czy coś jeszcze, coś spoza tego układu, jest potrzebne, żeby to wszystko tak dobrze poszło? Zostawiam Państwa z tymi pytaniami.
Maria Król-Fijewska (ur. 1952), psycholog kliniczny, psychoterapeutka, superwizor psychoterapii i treningu grupowego, współzałożycielka Ośrodka Litra. Opublikowała między innymi: Stanowczo, łagodnie, bez lęku; Trening asertywności.
Skomentuj artykuł