Bovska: nie biorę w Kościele wszystkiego, jak leci

(fot. Tola Piotrowska)

„Skupiam się na ludziach Kościoła, którzy dają mi wolność w moich poszukiwaniach.” O kobiecości, poprawianiu urody i szukaniu Boga opowiada Magda Grabowska-Wacławek, wokalistka, kompozytorka, autorka tekstów i graficzka, w książce „Kobieta w wielkim mieście”.

Katarzyna Olubińska: Piszesz często w swoich tekstach o kobiecości. Chciałam cię zapytać o współczesny kanon piękna, takiego, nazwijmy to: z Instagrama, o takie kobiety, które wszystkie wyglądają tak samo – co sobie myślisz, kiedy na to patrzysz?

Bovska: To jest trudne, bo myślę, że zwłaszcza na młodsze ode mnie dziewczyny może to znacząco wpływać, skoro i ja nie potrafię być całkiem obojętna. Czasem nawet łapię się na tym, że na mnie to wszystko wywiera presję, bo patrząc na ten świat, podświadomie zaczynam się porównywać z innymi, chociaż mam wyraźną świadomość tego, że porównywanie się jest bez sensu. Nie należy tego robić, zwłaszcza w chwilach słabości, które przecież zdarzają się każdemu.

DEON.PL POLECA

A co myślisz o poprawianiu urody?

Wydaje mi się, że akurat temat poprawiania natury to jest jakaś wyjątkowo polska domena ostatnimi czasy. Nie widać tego na ulicach na przykład Francji czy Niemiec. Nie ma tam kobiet z przesadnie napompowanymi ustami, a w centrum Warszawy, gdzie mieszkam, mijam ich przynajmniej kilka dziennie. Nie jestem jakąś purystką urodową. Uważam, że skoro są nowoczesne metody, to można z nich korzystać w wolności, jeśli się człowiek źle czuje z tym, co dostał od natury, albo by pozbyć się jakiegoś kompleksu lub zniwelować oznaki starzenia się, ale to, co się dzieje dziś na ulicach, już przekracza moje granice dobrego smaku… Bo to po prostu jest brzydkie i wygląda fatalnie. Najpiękniejsza kobieta to taka, która kocha swoje ciało i je akceptuje. Wtedy emanuje pięknem, zwyczajnie. Może mieć zmarszczki i rozmiar większy niż S.

W jaki sposób wpływa na ciebie to sztuczne piękno, które nas dziś niemal zalewa?

Sztucznie kreowane piękno wywiera na mnie wpływ, bo funkcjonuję w społeczeństwie, które tymi kanonami się posługuje, więc chcąc nie chcąc, jakoś wpisuję się w kontekst. Od tego nie da się uciec. To, jak wyglądamy w świecie, w którym rządzi obraz, jest niesamowicie silnym medium. A z drugiej strony widzę w ludziach ogromną potrzebę bliskości, szukania bratnich dusz, dzielenia się swoją historią. Co do wyglądu – nie zawsze przecież jest idealnie. Każda z nas może mieć gorszy dzień, okres, moment, gdy czujesz się gruba i brzydka.

Masz takie dni, że się czujesz gruba albo brzydka?

No naturalnie, jak każdy chyba, miewam takie dni. Patrzę sobie wtedy na taki sztucznie poprawiony świat i myślę: „Nie no… kurczę. Weź, idź, kobieto. Idź mi z tym”. Staram się o tym śpiewać – a może najpierw powinnam powiedzieć: pisać, a potem śpiewać. W ogóle o tym jest cała płyta Kęsy – bardzo bliska kobiecości. Fizyczności i seksualności. Opisuję tam kobietę i jej emocje na swój sposób, swoim językiem. Można powiedzieć, że to język poetycki, chociaż dość bezpośredni. Ja zresztą często piszę wprost, co myślę. Jak w piosence Luksus: „Sztos sztosem mnie pogania, tyrania, pęd działania, uberem, taxify’em, pieniądzem, ciuchem, ciałem. Gładko, lekko i zwiewnie, w rozmiarze S bezwzględnie. Nieważne, że się starasz, nie mieścisz się – wypadasz”. Albo w piosence Bez cukru: „żyję w generacji szybkiej satysfakcji, gdzie smutek to nienaturalny stan, bez akceptacji dla bólu, słabości, cierpienia, dla łez. Bez cukru, soli smutno mi jest”. (…)

W tych wszystkich oczekiwaniach, w tym świecie, w którym dzisiaj się poruszamy, trochę instagramowym, co trzyma cię w ryzach, przy twoich korzeniach, przy sobie samej? Co jest twoim oddechem od tego świata pełnego oczekiwań, również twoich własnych wobec siebie samej?

Ten oddech daje mi kilka rzeczy. Jedną z nich jest praca. W ogóle działanie. Im więcej mam czasu, by zastanawiać się nad rzeczami, które są mało istotne, tym gorzej. Jeśli skupiam się na konkretnym działaniu i na meritum – tym, czym się zajmuję, czyli twórczości – to przestaję mieć te dylematy. Mam inne dylematy, twórcze. One też potrafią spędzać sen z powiek. Ale to jest treścią mojej pracy artystycznej. Tym oddycham. To jest jedna rzecz.

Druga rzecz to ruch. Ruch, rozwój fizyczny, bycie blisko ciała. To daje mi akceptację siebie, łączy mnie z drugim człowiekiem i pozostawia na niego otwartą. Fascynuje mnie człowiek.

Trzecia rzecz to na pewno wiara, bo świadomość, że Ktoś mnie kocha, nieważne, co się dzieje, daje mi poczucie stabilności w życiu. Po prostu buduje mój świat, dzięki czemu łatwiej mi w nim funkcjonować, choć może to trochę samolubne. W tym także zawiera się miłość.

Dlaczego?

Bo gdyby tego nie było, ten świat nie miałby… w pewnym sensie nie składałby się w całość. Dla pragmatyk.w pozostaje zakład Pascala, który twierdził, że nie opłaca się nie wierzyć w Boga. Ale miłość i wiara mają sens tylko wtedy, kiedy człowiek czuje się w nich wolny i nie narzuca innym swoich wartości. Masz prawo żyć, jak chcesz, i ponosić tego konsekwencje. W jakimś sensie podziwiam ludzi niewierzących, bo mnie myśl o całkowitym końcu życia w momencie śmierci przeraża tak bardzo, że chyba nie byłabym w stanie z nią funkcjonować na co dzień.

Inni jednak mówią, że wierząc, z wielu rzeczy trzeba zrezygnować i że to w ogóle za trudne wyzwanie na te czasy. To też zależy od tego, jak kto patrzy na wiarę. A jak jest z tobą? Kto tę wiarę w tobie zakorzenił?

Chyba najwięcej o Bogu mówiła mi na początku babcia, mama mojego taty. Natomiast potrzeba doświadczenia Boga autentycznie się we mnie zrodziła jakoś w szkole podstawowej. Miałam wtedy taki moment – można powiedzieć – nawrócenia. Potem wręcz przeciwnie – liceum i czas dojrzewania to taki okres hiperbuntu, zaprzeczenia wszelkim zasadom, wszystkiemu. A potem znowu nastąpił mój powrót do Boga, bo tak bardzo było mi ciężko, że już nie widziałam sensu i musiałam Go znaleźć, to wydawało mi się jedynym rozwiązaniem. Nie biorę w Kościele wszystkiego, jak leci. Dyskutuję, spieram się, pewne rzeczy mi się nie podobają, drażnią mnie. Skupiam się na ludziach Kościoła, którzy dają mi wolność w moich poszukiwaniach i z którymi można prowadzić dialog. Nikogo przed nimi nie muszę udawać, i to jest super.

Ale było ci trudno, bo się coś trudnego działo, czy po prostu było ci źle bez Boga?

Nie. Działo się w moim życiu coś trudnego, nie potrafiłam sobie poukładać w głowie pewnych rzeczy. Nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na pytania: po co?, dlaczego? Sięgnęłam dna – że się tak wyrażę. Już leżałam na podłodze i nie było kroku dalej. Musiałam coś dalej zrobić ze sobą i zaczęłam się wtedy modlić. I pomyślałam sobie: „Boże, jeśli tu jesteś, spraw, żeby coś się stało, bo ja już po prostu nie wiem. Już nie wiem, co dalej”. I moje życie zaczęło się układać.

Świadomość, że Ktoś mnie kocha, nieważne, co się dzieje, daje mi poczucie stabilności w życiu

Bóg odpowiedział na twoją modlitwę. Sens wrócił?

Tak, tak. Wrócił sens. I sprawy się ułożyły. Ale nie nagle, same z siebie, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Spotkałam osoby, które pomogły mi przejść trudny czas, podjąć decyzje. Burza ucichła.

Tamta trudna sytuacja się też rozwiązała?

Tak. I to od ręki. Ale o szczegółach nie chcę mówić. Zachowam to dla siebie. Wiesz, ja przede wszystkim wierzę w to, że jesteśmy bytami, które muszą same podejmować decyzje. Na tym to wszystko polega, że mamy wolną wolę. W tamtym czasie musiałam podjąć trudną decyzję, która zadecydowała o całym moim życiu, i dziś wiem, że wybrałam dobrze.

Jakie to jest trudne czasem, to podejmowanie decyzji.

Tak. To bardzo trudne.

Jak tu wybrać dobrze, skoro dziś mamy tak wiele możliwości? Zwłaszcza jeśli chodzi o drogi do szczęścia.

Właśnie. Należy podejmować decyzje i słuchać. Jestem przekonana, że warto słuchać ludzi, którzy cię otaczają. Ponieważ rozmowa jest lustrem i widzisz w nim siebie. Możesz nagle odkryć coś, czego nie wiesz, czego nie dostrzegałeś. To jest niesamowicie wzbogacające – spotkanie z drugim człowiekiem. Noszę w sobie uważność na spotkania i między innymi to pomogło mi wyrwać się z jakiegoś doła, z takiej depresji, niezdecydowania wewnętrznego. Może to dość abstrakcyjnie brzmi, ale nie chcę wchodzić w szczegóły.

Rozumiem. Jakaś osobista sprawa. Ważna dla ciebie.

Tak. Osobista i ważna. Ale jeśli chodzi o kobiecość, to wcale nie jest tak łatwo o niej mówić. Ostatnio właśnie rozmawiałam z kimś o tym, że dziś tak dużo jest skrajności. Tak naprawdę w dzisiejszym świecie my, kobiety, jesteśmy dość wyzwolone, mamy szczęście, że mieszkamy tu, w Europie. Żyjemy w czasach, kiedy naprawdę jesteśmy równe mężczyznom. Ja na przykład w swoim życiu zawodowym nie odczuwam bezpośredniej dyskryminacji ze strony mężczyzn. Wiem, że są zawody, w których kobiety doświadczają nierównego traktowania. Są kobiety, które wchodzą na barykady, walczą o prawa. Szanuję to i cenię. Czasem jednak nie podoba mi się język, jakim się posługują, bo sięgają po skrajności, które nie są zgodne z moimi wartościami.

Z kolei po drugiej stronie stoją te, które mówią o kobiecości w taki trochę naturalistyczny sposób i w tej narracji nie ma piękna, którego ja szukam, nie ma subtelności, która jest mi potrzebna. Ale to wynika właśnie z wrażliwości estetycznej sensu stricto. Mnie taki dyskurs też nie odpowiada. Stoję zatem gdzieś pośrodku. Lubię mówić odważnie o tym, co myślę (i chyba im starsza jestem, tym bardziej się tego uczę), jednak preferuję pewną subtelność i finezję przekazu. Lubię głębszą refleksję, a nie wylewanie wiadra z wrzątkiem. Stoję pośrodku, między postawą feministyczną i naturalistyczną. Szukam swojej drogi piękna i prawdy. Lubię m.wić otwarcie i odważnie o pewnych kwestiach. O kobiecej seksualności, o relacjach. Ale staram się przy tym zachowywać szacunek do innych ludzi i poglądów. To jest właśnie esencja kobiecości: delikatność i siła, mądrość, odwaga, pielęgnowanie wewnętrznego piękna.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Bovska: nie biorę w Kościele wszystkiego, jak leci
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.