Gość w dom to Bóg… czy intruz?

Człowiek, jako istota społeczna i rozumna, w naturalny sposób jest spragniona - i była zawsze - kontaktu i "wieści ze świata" - informacji. (fot. suzettesuzette / flickr.com)
Krzysztof Tarnowski / slo

"Gość w dom, Bóg w dom" - to znane powiedzenie w różnych formach obowiązywało przez długi czas we wszystkich rejonach świata, i to niemal od zarania dziejów. Korzenie podstaw gościnności wywodzą się jeszcze z czasów zamierzchłych, kiedy to zaludnienie było tak małe, że widok każdej przyjaznej istoty ludzkiej - pomijając najbliższą rodzinę - stanowił rzadkość (człowiek był ogromną wartością, i to nie tylko czysto biologiczną - abstrahując od sytuacji drastycznych, takich jak napaści, grabieże, walki itp.).

Często na wielkich bezludnych obszarach ziemi napotkanie innego człowieka graniczyło z cudem. Z czasem, w miarę wzrostu populacji, sytuacja ta zaczęła ulegać stopniowej zmianie. W miastach, gdzie zagęszczenie siłą rzeczy jest duże, problem braku towarzystwa nie przybierał takiej formy jak na wsiach, we dworach i w majątkach, gdzie gości wypatrywano wręcz z utęsknieniem. Każdy, nawet zbłąkany wędrowiec (byle nie wróg) był nie lada atrakcją, wnosił świeży powiew do monotonnego rytmu codziennych zajęć, dlatego był zwykle podejmowany jako ktoś szczególny, wyjątkowy.

Człowiek, jako istota społeczna i rozumna, w naturalny sposób jest spragniona - i była zawsze - kontaktu i "wieści ze świata" (informacji). Praca nie zastąpi towarzystwa i ciekawości życia, a każdy gość to "coś nowego" (nowe doświadczenie) i naturalny pretekst do wspólnych rozmów, refleksji, wymiany poglądów.

Razem spędzony czas, wspólne posiłki (śniadania, podwieczorki, wieczorne biesiady) należały do najprzyjemniejszych chwil w prozaicznej prowincjonalnej rzeczywistości. Z tego też względu tak powszechne były - szczególnie w środowiskach zamożniejszych - wzajemne odwiedziny, wspólne zamieszkiwanie i długotrwałe rezydowanie u krewnych.

DEON.PL POLECA

Stosunek do gościnności, jej form i obyczajów był bardzo różny i dla nas współcześnie może być nieraz zaskakujący. Jako swoistą ciekawostkę dotyczącą staropolskiej gościnności i zmian zachodzących w tym zakresie można podać przykład częstowania gości niemal obowiązkowym ongiś napitkiem (miodem, winem, okowitą).

Dawniej we dworach nietaktem było, aby kielichy gości napełniał gospodarz lub służba. Każdy gość dostawał do dyspozycji własną butelkę, gdyż nalewanie przez służbę lub gospodarza było traktowane jako przejaw skąpstwa i braku taktu - interpretowano to jako wydzielanie, racjonowanie trunku bądź przymuszanie do picia. Zgodnie ze starą tradycją, każdy gość powinien pić według własnego uznania.

Pismo Święte mówi: "Kochaj bliźniego swego jak siebie samego", co w praktyce oznacza konieczność poszukiwania i nawiązywania wspólnej, szczerej więzi z innymi ludźmi. Gościnność powinna objawiać się okazywaniem bliźnim serca i serdecznością. Przebywanie razem powinno sprawiać nam autentyczną przyjemność i radość. Jest to bardzo ważny element naszego człowieczeństwa i istotna kwestia prawidłowego rozwoju całej naszej cywilizacji. Brak gościnności powoduje, że ludzie zamykają się w sobie. Nawyk gościnności jest także niezwykle ważnym elementem wychowywania i kształtowania świadomości dziecka (poprzez przykład rodziców).

Jednak z chwilą pojawienia się mass mediów, a w szczególności wkroczenia do naszych domów wszechobecnej telewizji i Internetu, sytuacja ta ulega systematycznej zmianie. Nadmiar informacji, tempo życia, ilość obowiązków, pogoń za karierą etc. - wszystko to powoduje, że coraz częściej gość z osoby pożądanej staje się intruzem. Mamy coraz mniejszą ochotę na czyjeś - szczególnie niezapowiedziane - odwiedziny, wizyty, życie towarzyskie, przebywanie ze znajomymi. A brak wzajemnych kontaktów niszczy relacje międzyludzkie, rozwija egoizm, wzajemną niechęć, nieufność, a w konsekwencji wywołuje wrogość i agresję.

Dlatego, wbrew przeciwnościom losu, powszechnej apatii i zmęczeniu, trzeba podtrzymywać i pielęgnować gościnność chociażby z powodu wspomnianych względów wychowawczych, "bo kiedy brak gościnności, to brak życzliwości". Bezpośredni kontakt z innym człowiekiem można porównać do bezpośredniego kontaktu z autentyczną kulturą i sztuką, w których tkwi jakiś niewidzialny, nieuchwytny magnetyzm.

Obcowanie z rzeczywistością wirtualną nigdy nie zastąpi kontaktu z drugim człowiekiem. To wzajemne obcowanie ze sobą ma coś z misterium przekazywania sobie niewidzialnej energii duchowej, które może mieć miejsce tylko podczas kontaktu bezpośredniego.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Gość w dom to Bóg… czy intruz?
Komentarze (1)
E
Ewa
15 lipca 2011, 09:56
 Gosc w dom to horrorl.Nie mamy obecnie dworów, słuzby, kucharzy ogromnych salonów czy pokojów goscinnych.Wzrosły tez koszty utrzymania ceny pozywienia , gazu, wody. To nie egoizm, czy internet spowodowały zjawisko "intruza", ale specyfika sytuacji. Nierzadko nie stac nas na przyjęcie i dobry poczestunek dla gości bo sami na sobie oszczędzamy, nie mamy mozliwości przenocowania goscia no bo gzie - nie ma salonów i po prostu gosciem jestesmy zmęczeni gdyz wszystko musimy sami - bez służby robić. To wszystko.