Marek Kamiński: każda porażka czegoś nas uczy
"Spełnienie i prawdziwą satysfakcję można osiągnąć nie wtedy, gdy pławimy się w nadmiarze wrażeń, lecz gdy przezwyciężamy trudności". Znany podróżnik pisze o tajemnicy swojej pasji.
Czy gdybym nie zdecydował się na wyprawę na biegun południowy w kilka miesięcy po zdobyciu bieguna północnego, wybrałbym się jeszcze kiedykolwiek na Antarktydę? Nie wiem.
Czasem pojawia się taki "drive", który jest w stanie zaprowadzić nas daleko, i jeżeli za nim nie podążymy, energia może się rozproszyć. Gdybym wtedy nie poszedł, pewnie pozostałbym niespełniony w dziedzinie polarnictwa. Dopiero na drugim z biegunów, kiedy wydawało mi się, że więcej osiągnąć już nie można, byłem z siebie zadowolony. Wojtek Moskal prawdopodobnie był spełniony już na biegunie północnym. Udało mu się osiągnąć coś, o czym być może marzył przez większość życia. Biegun północny był bardziej jego biegunem niż moim. Tak naprawdę to Wojtek go zdobywał, a ja szedłem z nim. Dlatego był mi potrzebny jeszcze biegun południowy, który miał być już moim biegunem, biegunem Marka, z którego nie musiałem się przed nikim tłumaczyć. Może gnała mnie tam tęsknota za swoim miejscem na ziemi, takim całkowicie własnym. Kiedy już zdobyłem własny biegun, poczułem, że nie muszę iść dalej. Otrzymałem wówczas propozycję udziału w wyprawie Roba Halla na Mount Everest. Byłby to dla mnie trzeci biegun w przeciągu roku. Wielu uczestników tej wyprawy zginęło. Jon Krakauer napisał o tym książkę "Wszystko za Everest" (Into Thin Air). Było to w 1996 roku, w jednym z najtragiczniejszych sezonów w historii wspinaczki na najwyższą górę świata. O mały włos nie znalazłem się wtedy na tej wyprawie.
Nie dołączyłem do niej, bo w tamtym momencie czułem się spełniony. Chciałem wejść na Mount Everest, ale wtedy uznałem, że na razie wystarczy mi podróży. Nie potrzebowałem zdobywania najwyższej góry świata. Może jest tak, że gdy zyskamy poczucie spełnienia, lepiej przystanąć, niż iść od razu dalej. Inaczej można łatwo stracić grunt pod nogami. Przeżyłem coś podobnego również w czasie wyprawy przez Pustynię Gibsona. Zabrałem sprzęt do nurkowania, kombinezon, butlę, bo pomyślałem, że po przejściu pustyni będę mógł ponurkować na Wielkiej Rafie Koralowej. Ale gdy dotarłem na drugą stronę Australii, czułem się tak spełniony, że nawet nie chciałem o nurkowaniu myśleć. I nie chodziło nawet o zmęczenie. Było we mnie tyle wrażeń, że byłoby nonsensem szukanie następnych i przeżywanie kolejnej wielkiej przygody.
Ważne jest, by się zanadto nie rozpędzać, ale równie istotne, by nie zatrzymać się przed czasem. Gdybym nie poszedł na biegun południowy, być może nie otrzymałbym od losu drugiej szansy. Ze szczytu możemy co prawda spaść, ale też dostrzec znacznie więcej. Nie wolno przegapić tego widoku. Gdybym wtedy nie zaufał intuicji, może nigdy nie doszedłbym na swój biegun. Zajmowałbym się biznesem, czułbym się niespełniony i żałowałbym, że straciłem swoją szansę.
W 1990 roku byłem na Spitsbergenie, w 1993 przeszliśmy z Wojtkiem Moskalem Grenlandię, w 1995 zdobyliśmy biegun północny. Wojtek myślał o biegunie południowym, ale za rok czy dwa. A tak wszystko potoczyło się znacznie szybciej. W moim własnym rytmie.
Wyprawa na Mount Everest bezpośrednio po zdobyciu bieguna tu nie pasowała. Niespełna rok później podjąłem kolejne ekstremalne wyzwanie - próbę przejścia Antarktydy. Nie udało mi się, zatrzymałem się na biegunie. Wracałem z tej wyprawy z poczuciem zawodu. Ale gdy patrzę na to z dzisiejszej perspektywy, ważne jest dla mnie to, że jednak spróbowałem. Gdybym nie podjął wyzwania, poczucie niespełnienia byłoby o wiele większe. Nieraz wydaje nam się, że skoro coś się nie udało, nie warto było się starać, ale dużo ważniejsza od porażki jest sama próba. Poza tym każda porażka czegoś nas uczy. Bardziej liczy się to, że spróbowaliśmy, niż to, że nie dotarliśmy do celu. Wiele zawdzięczam wyprawie Solo TransAntarctica. Jeżeli żyję do dzisiaj, zawdzięczam to lekcjom, które dała mi wówczas Antarktyda. Nauczyła mnie pokory, dystansu do siebie, potrzeby jeszcze staranniejszego przygotowywania się. A przede wszystkim pokazała mi, że wyprawy to nie wszystko, że poza nimi też jest życie. Musiałem podjąć próbę, by się tego dowiedzieć. Gdybym nie zaryzykował samotnej drogi na biegun południowy, być może nigdy nie byłbym postrzegany jako samodzielny polarnik i zostałbym jedynie członkiem wyprawy Wojtka Moskala na biegun północny. Nie byłoby to niczym złym, ale o wiele cudowniej jest narodzić się dla samego siebie. Może nie każdemu jest to potrzebne, ale każdy, kto tak czuje, powinien próbować i szukać.
To nie znaczy, że koniecznie trzeba samemu docierać do swoich biegunów. Jeżeli źle funkcjonujemy w pojedynkę, powinniśmy znaleźć sobie towarzysza. Ważne, by wszystko robić w zgodzie z sobą. Na tym polegają nasze narodziny. Przypomnijmy sobie historię Salvadora Dalego i Gali. Mimo że malarz był wielkim indywidualistą i ekscentrykiem, nie umiał żyć bez żony. Kiedy jego drugiej połowy zabrakło, przestał być sobą, nie potrafił się odnaleźć.
Dążenie do spełnienia nie polega na mnożeniu i konsumowaniu wrażeń i często wiąże się z ich ograniczaniem. Starania, by jak najwięcej doznać i jak najwięcej rzeczy zdobyć, nie przynoszą satysfakcji. Rzeczy nas wciągają, tak naprawdę odbierają nam życie. Musimy mieć styczność z rzeczami, ale nie możemy się do nich zanadto przywiązywać. Podczas mojej wyprawy na bieguny próbowałem raczej ograniczać ich liczbę. Kiedy skończyłem studia i założyłem firmę, miałem możliwość podróżowania po świecie i odwiedzania wielu atrakcyjnych miejsc. Mogłem stać się kolejnym turystą czytającym przewodniki po to, by odkryć, gdzie trzeba być i co zobaczyć. A tymczasem nigdy nie widziałem z bliska piramidy Cheopsa ani Taj Mahal, byłem jedynie w hotelu o tej nazwie w Bombaju. Pełen wrażeń po wyprawie do Meksyku, doszedłem do pozornie niezrozumiałego wniosku, że trzeba ograniczyć poznawanie świata. Z wrażeniami jest jak z rzeczami. Człowiek je gromadzi, a potem staje się ich niewolnikiem. W swojej pracowni mam setki książek. Jest ich za dużo i przez to nie mogę zająć się tymi najciekawszymi. Gdy oczyszczę przestrzeń, ułatwię sobie do nich dostęp. Gdy posegreguję wrażenia, zyskam dostęp do tych najistotniejszych. Nie tych, które będę mógł konsumować, ale takich, z którymi będę w harmonii.
Chodzi przede wszystkim o harmonię. Mogłoby się wydawać, że w swoim życiu kolekcjonuję wrażenia. Najpierw bieguny, potem pustynia i kolejne podróże. Nie chodzi jednak o kolekcjonowanie, ale o to, żeby nie kopiować tego, co już zrobiłem. Życie polegające na powtarzaniu tego, czego się nauczyłem, przytłaczałoby mnie. Dlatego nie można przestać szukać nowych wrażeń. Ktoś mnie kiedyś zapytał: "Co nowego u pana, panie Marku, jakieś nowe plany? Na biegun by pan jeszcze raz nie poszedł?". Odpowiedziałem, że smutne byłoby życie, które polegałoby na ciągłym powracaniu na bieguny. Każda moja wyprawa, nawet jeżeli ruszałem do rejonów polarnych, była inna. Powtarzanie tego samego doprowadziłoby mnie do depresji. Harmonia czasem polega na tym, żeby stanąć, zatrzymać się, a czasem na tym, żeby szukać. Harmonię tworzy nasza relacja z otoczeniem, miejscem, okolicznościami życia. Gdy brakuje harmonii, jedni są nieszczęśliwi z powodu biedy, a inni z powodu bogactwa. Tymczasem ani brak rzeczy, ani ich nadmiar nie jest sednem, podobnie brak wrażeń lub ich przesyt.
Odkryłem, co to znaczy żyć w harmonii z otoczeniem, tuż przed biegunem południowym. Wcale nie wtedy, gdy na biegunie stanąłem. Dużo bardziej ekscytująca od momentu osiągnięcia celu była sama droga, a szczególnie ostatnie dni, gdy zdałem sobie sprawę, że prawdopodobnie dotrę tam, gdzie zamierzałem. To było wyzwalające, spadł ze mnie ciężar odpowiedzialności. W pełni zaakceptowałem siebie i świat, wszystkie dobre i złe rzeczy, które zdarzyły się wcześniej. Teraz wszystko było dobre, nie było już rzeczy złych.
W życiu zwykle czegoś nam brakuje, coś jest nie tak, dręczymy się przeszłością, obawiamy o przyszłość, nosimy w sobie żal do siebie i innych. W drodze na biegun południowy to wszystko zniknęło. Spełnienie i prawdziwą satysfakcję można osiągnąć nie wtedy, gdy pławimy się w nadmiarze wrażeń, lecz gdy przezwyciężamy trudności. Nie chodzi o zdobycie szczytu, ale o wiarę, wytrwałość, chęć dążenia do celu. W przezwyciężanie słabości angażujemy się całym sobą, a słuchając swojej intuicji, splatamy w jedną całość wiele nitek.
Zaznacz właściwą odpowiedź:
A. Lepiej jest ograniczać wrażenia niż je mnożyć. TAK NIE
B. Ważniejsze jest to, jak dochodzi się do bieguna, niż to, czy się na nim stanęło. TAK NIE
C. Spełnienie polega na ograniczeniu. TAK NIE
Tekst pochodzi z książki "Wyprawa".
Marek Kamiński - podróżnik i filozof, przedsiębiorca, mówca motywacyjny, autor książek. Jako pierwszy człowiek w historii zdobył oba bieguny Ziemi w jednym roku. Poprzednio opublikował "Idź swoją drogą"
Skomentuj artykuł