Nie widzę mordercy, widzę człowieka
Wychodzę z założenia: Niech nie wie lewa ręka moja, co czyni prawa. Nie poczytuję sobie mojej pracy na rzecz innych jako zasługi, którą należy się chwalić. Warto promować samą ideę, ale nie mnie. Jestem tylko narzędziem w rękach Boga. To on mną kieruje. Nie chcę podawać swojego nazwiska.
Rozmowa z wolontariuszem Grupy Ewangelizacyjnej, działającej przy Zakładzie Karnym w Nowym Sączu
Staje Pan twarzą w twarz z mordercami, złodziejami, gwałcicielami. Nie czuje Pan lęku?
Jeśli koń ma cztery nogi i może się potknąć, to tym bardziej człowiek, bo ma tylko dwie. Przychodząc do więźniów nie patrzę na nich przez pryzmat tego, co zrobili. Widzę w nich człowieka, który zagubił się w życiu. I tym bardziej trzeba mu pomóc. Pokazać wzorce.
Co Panem kieruje?
Długo przygotowywałem się, zanim dołączyłem do grupy wolontariuszy ewangelizujących braci osadzonych. Nie sądziłem, że mogę się z nimi spotykać. Po rekolekcjach, na które jeździłem razem z grupą wolontariuszy, poczułem powołanie. Wewnętrzny głos od Boga i pragnienie żeby z nimi być.
Pamięta Pan pierwsze spotkanie?
To było 25 lat temu. Pamiętam, że nie było ono zbyt skrystalizowane. Przychodziliśmy większą grupą wolontariuszy, modliliśmy się i rozmawialiśmy na temat Pisma Świętego. Nikt nie narzucał swoich poglądów. W ten sposób udało się nam wzbudzić ich zaufanie.
I nie czuł Pan potrzeby dowiedzieć się, z kim naprawdę się spotyka?
Wiem, za co siedzą, bo sami po jakimś czasie otworzyli się na tyle i opowiedzieli. Ale nie obciążam się tym psychicznie. Nie idę do nich z myślą, że zaraz będę patrzył mordercom w oczy. Idę do nich z miłością. Pokazać, że mogą zacząć swoje życie na nowo. Bo najważniejszy jest człowiek, a nie paragraf, jaki mu przypisano. Chcę pokazać moim braciom osadzonym, że jeśli przewartościują swoje życie i Pan Bóg stanie na pierwszym miejscu, to wszystko inne będzie również na właściwym miejscu.
Zdobył Pan na to dowody?
Doświadczyłem przemiany ludzi, którzy byli recydywistami. Przygotowywałem ich do pierwszej spowiedzi, pierwszej komunii świętej czy bierzmowania. Spotykam niektórych z nich na co dzień. Odsiedzieli swoje i dziś są przykładnymi mężami i ojcami. Od jednego z nich sam mógłbym się wiele nauczyć. Wziął tak zwany biały ślub, żyje ze swoją żoną jak brat ze siostrą. Daje świadectwo innym więźniom. Jest dla mnie przykładem cudownego nawrócenia. Inny stał się wzorowym pracownikiem. Kilkanaście już lat pracuje w jednej firmie. Ręczyłem za niego. Do dziś jego pracodawca mówi mi, że życzyłby sobie samych takich pracowników. Nigdy go nie zawiódł. Widziałem przemianę najbardziej zatwardziałych mężczyzn. W grupie, z którą się spotykałem był osadzony z wysokim wyrokiem. Strasznie przeszkadzał, wręcz terroryzował więźniów, tak że nie chcieli zabierać głosu, zadawać pytań. Po jakimś czasie, poprosił, czy może zabrać głos. Wstał i ze łzami w oczach przeprosił najpierw wolontariuszy, a później każdego ze swoich braci osadzonych z osobna. To był dla mnie szok. Nawet nie przypuszczałem, że słowo Boże może tak skruszyć jego serce. Od tego czasu zmienił się. Fizycznie ten sam człowiek - wielki, umięśniony - duchowo zupełnie inny. Co więcej lawinowo pociągnął za sobą przemianę kolejnych osób. Dla mnie to jest dowód. Jeśli chcemy zacząć od nowa, Bóg daje nam szansę.
A co Panu dają te spotkania?
Dziękuję Bogu, że mogę komuś służyć. Czuje wewnętrzne zadowolenie. Trudno je opisać słowami. W jakiś sposób Bóg mnie wyróżnił. Posłał mnie do więźniów i przez to wyróżnienie czuję się zobligowany, by cały czas głosić im Jego miłość. Choć bywam zmęczony, to w głębi serca przeżywam duchowe zadowolenie. W tej posłudze jest przy mnie moja żona, dodając mi jeszcze więcej siły. Zwłaszcza w momentach zwątpienia. Bo bywają dni, gdy "coś" podpowiada, by się wycofać.
Skomentuj artykuł