Niezastąpiona, czyli ważna? Nie tędy droga
"Jesteś niezastąpiona" - czekasz na takie słowa i lubisz być potrzebna. Jednak zadania zaczynają cię przerastać. Nie masz już ani czasu, ani siły, by żyć własnym życiem.
"Nie mogę bez ciebie żyć. Jesteś niezastąpiona". Pewnie nigdy nie przyznawałam się do tego wprost, ale zdarzało mi się czekać na takie słowa, zwłaszcza w przypadku ważnych dla mnie relacji. Zawsze lubiłam czuć się potrzebna i widzieć dobre owoce działania, w odpowiedzi na potrzeby innych. Można powiedzieć, że to jest jedna strona medalu - ta piękna, błyszcząca, którą można się pochwalić. Jeśli jestem niezastąpiona, jestem też ważna - popatrzcie na mnie, podziwiajcie.
Ważne pytania
Co jednak z drugą stroną medalu? Czy można angażować się w pomoc innym tak bardzo, że przestaje się mieć czas i siły, by żyć własnym życiem? I co dzieje się, gdy powierzone nam zadania zaczynają przerastać nasze możliwości?
Mimo zaangażowania w wielu spraw, które pochłaniały mnie w czasie studiów, w tamtym okresie nie zadawałam sobie takich pytań. Do takich refleksji skłoniło mnie dopiero macierzyństwo, bo nagle okazało się, że moja obecność w wielu sprawach naprawdę jest niezbędna, co niekiedy bywa męczące.
"Jesteś niezastąpiona" - oznajmił mi tuż po porodzie płacz dziecka domagającego się karmienia co trzy godziny. Teraz dzieci mówią mi to samo, choć używają nieco innych słów: "Mamo, pomóż mi w odrabianiu lekcji"… bo jesteś niezastąpiona. "Mamo, zgubiły się moje klocki"… i jesteś niezastąpiona. "Jesteś niezastąpiona" - mówi mąż, dopytując o listę zakupów. Mówią to góra dokumentów na moim biurku i zupa, która kipi w garnku w kuchni. "Jesteś niezastąpiona" - w dodatku teraz, już, natychmiast…
Przez długi czas miałam wyrzuty sumienia spowodowane tym, że w takich sytuacjach traciłam cierpliwość. Potem zaczęłam słuchać dobrych rad - takich, by dbać o podział obowiązków w małżeństwie i nie brać zbyt wiele na siebie. Naczytałam się sporo o roli wypoczynku i odpowiedniej ilości snu. Dowiedziałam się również, że warto dzielić sprawy na ważne i pilne, a potem odpowiednio planować ich realizację. I to były bardzo mądre słowa - dotyczyły jednak teorii, a nie praktyki. Ta okazywała się inna.
Kobieto, zaplanuj swoje życie >>
Totalna zmiana planu
Z biegiem czasu staję się coraz bogatsza w bardzo specyficzne domowe doświadczenia. Dziś wiem na przykład, że mimo najszczerszych chęci dzień może potoczyć się tak: o szóstej rano półka z lodówki wypada na podłogę akurat w momencie, gdy jedno z twoich chorych dzieci właśnie wymiotuje, a drugie płacze, bo chce jeść. I wtedy, stojąc po kostki w rozlanym mleku i kawałkach potłuczonych słoików wraz z ich zawartością, nie rozważasz tego, co jest pilniejsze i ważniejsze, ani tego, w jaki sposób podzielić obowiązki.
Myślisz o tym, żeby jakoś to wszystko ogarnąć i przy okazji nie zwariować - a to przecież naprawdę banalna sytuacja. Życie niesie dużo większe wyzwania i problemy, przed którymi staje się z poczuciem, że to o jedną rzecz za dużo, że to nas przerasta. A jednak trzeba się z nimi zmierzyć, nawet jeśli w pierwszym odruchu chciałoby się uciec i "wsiąść do pociągu byle jakiego", zostawiając za sobą wszystkie problemy.
Gdy czytałam dobrze znane słowa dotyczące budowania na piasku i na skale, nie sądziłam, że mogę odnosić je do rzeczywistości mojego życia ."Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony"(Mt 7,25). Kiedyś wydawało mi się, że ten obraz dotyczy raczej ogólnej zachęty do "budowania na Chrystusie", w związku z czym był dla mnie kolejną teorią dotyczącą życia, zbiorem pięknych słów niemających przełożenia na rzeczywistość.
Pewnego dnia jednak - może właśnie wtedy, gdy któryś z poranków wyczerpał wszystkie moje dobre chęci i siły - "deszcze, potoki i wichry" zmęczyły mnie tak bardzo, że postanowiłam poszukać przed nimi schronienia.
Zaklinanie rzeczywistości
Pomyślałam, że cudownie byłoby mieć takie miejsce, w którym można by schować się przed tym, co przerasta moje siły. Wichry i burze przetaczają się przez moje życie w różnej postaci, a ja zazwyczaj pozwalam, by porwała mnie ich siła. A gdyby w czasie ich trwania schronić się w miejscu, w którym nie będą miały na mnie wpływu? Gdyby naprawdę udało się znaleźć taką przestrzeń, przyjazną jak ciepły dom? Gdyby było we mnie, gdzieś w środku, tam najgłębiej w sercu, takie miejsce, w którym mogę owinąć się w ciepły koc, napić gorącej herbaty i przeczekać najgorszy czas?
Moja codzienna rzeczywistość jest zmienna i nieprzewidywalna. Trudno jest budować na takim fundamencie, a jednak zdarza mi się to robić. Rozstawiam wtedy rusztowanie pozytywnych myśli i usiłuję, cegiełka po cegiełce, odbudowywać to, co zniszczyły we mnie zmagania z przeciwnościami. "Uda się", "będzie dobrze", "dam sobie radę" - próbuję zaklinać rzeczywistość. Kolejne życiowe zawirowania pokazują jednak, że te słowa wcale nie zapewniają pokoju serca.
Prawdziwe budowanie na skale nie oznacza budowania na sobie i swoich siłach. Życie pokazuje mi przecież, że chociaż powtarzam, że mi się uda, rzeczywistość często wygląda inaczej, tak jakby zupełnie nie chciała stosować się do hasła "będzie dobrze". Jest jednak coś, co trwa niezmiennie niezależnie od pogody za oknem. Istnieje w moim sercu taka przestrzeń, w której mogę spotkać się z Bogiem. Budowanie na relacji z Nim oznacza trwały fundament, który pozostanie nienaruszony nawet gdyby góry miały ustąpić i pagórki się zachwiać (por. Iz 54,10). Jeśli On mówi, że "będzie dobrze", to mogę wierzyć Jego słowu.
Budowanie na skale to budowanie przyjaźni z Bogiem. To On jest schronieniem i w to w Jego obecności mogę patrzeć na burze, które przetaczają się tuż za moimi oknami i straszą swoim hałasem. Nie mogą jednak zaszkodzić mi w żaden inny sposób, jeśli strzeże mnie Ktoś, kto mnie kocha. A Jego Słowo zapewnia przecież: "Pan cię uchroni od zła wszelkiego: czuwa nad twoim życiem" (Ps 121,7).
Strzeż mnie jak źrenicy oka
W mojej domowej nieprzewidywalnej rzeczywistości uczę się dostrzegać zwiastuny zbliżającej się nawałnicy i nazywać po imieniu to, co może zabrać mi radość i pokój. Gdy widzę zbierające się ciemne chmury, staram się zawczasu poszukać schronienia tam, gdzie jest ono najpewniejsze. W przypadku wielkiej życiowej zawieruchy albo po prostu depresyjnej i nieprzyjemnej mżawki szukam szybko "drogi do domu".
Najlepiej i najszybciej prowadzi do tego wpleciona w codzienność chwila modlitwy, choćby było to jedynie kilka słów w korku między przedszkolem a miejscem pracy czy w czasie gotowania obiadu. Nawet jeśli właśnie przypalają nam się kotlety - a może zwłaszcza wtedy?
"Strzeż mnie jak źrenicy oka; w cieniu Twych skrzydeł mnie ukryj" (Ps 17,8). To jedne z moich ulubionych słów, które kierują mnie "do domu" i przypominają, że nie jestem sama w codziennych zmaganiach. Czasem wystarczy tylko tyle, by uciec przed burzą i nie dać się jej porwać.
Czasem wystarczy tylko chwila modlitwy, żeby spojrzeć na problem z innej perspektywy - z perspektywy "domu budowanego na skale", domu w którym mogę się schronić. Nawet jeśli na zewnątrz szaleją wichry i ulewy, ja mogę mieć w sobie siłę, by im nie ulec - siłę, której źródło nie jest we mnie, a w relacji z Kimś, kto mnie umacnia.
Jak powinna ubierać się katoliczka? >>
Zadanie dla ciebie:
Spróbuj znaleźć dzisiaj swoją "drogę do domu" - to może być krótkie hasło takie jak "Jezu, ufam Tobie" albo jakiś cytat z Pisma Świętego - coś, co przypomni ci o Bożej obecności i opiece. Zapisz te słowa i wracaj do nich, ilekroć poczujesz, że tracisz wewnętrzny pokój. Spróbuj pamiętać o nich przez cały nadchodzący tydzień.
Już w najbliższy wtorek na DEON.pl przeczytacie kolejny tekst Mai Moller z cyklu "Szczęście na obcasach. Kobiecy nieporadnik". To cykl kobiety, nie tylko o kobietach i nie tylko dla kobiet. "Nieporadnik" dlatego, że zamiast surowych i jedynych w swoim rodzaju porad, autorka zaprosi was do swojego świata i da delikatne sugestie, dzięki którym zbliżycie się do osobistego pomysłu na "szczęście na obcasach".
Dobrej lektury i owocnych zmian!
Majka Moller - aktywna zawodowo mama dwójki dzieci, na co dzień dentystka i magister psychologii. Od lat zakochana w swoim mężu, od zawsze i chyba z wzajemnością - w życiu i górach. Autorka bloga Chrześcijańska Mama.
Skomentuj artykuł