Przepis na szczęście do potęgi siódmej
Po 21 latach małżeństwa Dorota i Krzysztof - rodzice siedmiorga dzieci, patrzą na siebie z taką samą miłością jak w dniu ślubu. Zapytani o przepis na szczęśliwy związek, postanowili go zdradzić.
- Dziecko to zawsze i kłopot, i radość. Ale każdy kolejny model jest jeszcze bardziej udoskonalony - śmieją się Dorota i Krzysztof Janiakowie, rodzice siedmiorga dzieci.
Chata w szczęście bogata!
W tym domu nie ma czasu na nudę. Rozalka i Klara znalazły gdzieś "Mózg elektroniczny", którym bawił się przed laty ich tata i teraz, skupione, marszczą nad nim czoła. Zastanawiają się, który z narysowanych liści to liść klonu, a który brzozy. Daniel pogrywa na gitarze, Michał, tegoroczny maturzysta, stuka w klawiaturę, Julian podnosi doniczkę z kwiatkiem, która właśnie - po raz kolejny zahaczona stopą - przewróciła się na podłogę, a babcia podkręca ukochane radio. Jasiek i Ela siadają ze mną przy stole, łapiąc się za głowy.
- Fajnie mieć tyle rodzeństwa, ale ten hałas już mnie wkurza! Jak jest ciepło, idę uczyć się na podwórko, ale zimą muszę jakoś wytrzymać - żali się Ela, uczennica Technikum Ekonomicznego.
- Uczę się w hałasie, śpię w hałasie, wszystko robię w hałasie. Nie da się inaczej! - mówi Janek.
- No, to jest masakra! - dopowiada Julek.
Mieszkają w małej miejscowości pod Łodzią. Mają tu do dyspozycji 4 pokoje. Pierwszy w dzień jest salonem, jadalnią, pokojem zabaw, studiem muzycznym i halą sportową. W nocy - sypialnią rodziców. W drugim mieszka niepełnosprawna babcia razem z najmłodszą Klarą. Pozostałe dwa to królestwo "starszaków".
- Marzę o tym, żeby każde dziecko miało swoje biurko i mogło się przy nim rozwijać - mówi mama całej ferajny, Dorota. - Mąż każdą wolną chwilę spędza na remontowaniu piętra. Jutro skończy gipsować, potem weźmiemy się za malowanie i położymy panele.
Najmłodsza Klara bierze mnie za rękę i pokazuje, gdzie w nowym, "dziewczyńskim" pokoju będzie stało jej łóżko, a gdzie szafa. Nie może się już doczekać, kiedy zaśnie pod sufitem pomalowanym w gwiazdki. Tak sobie wymarzyła.
Ale na razie jedynym miejscem, w którym można chwilę odetchnąć jest… zimna piwnica. To tutaj Michał stawiał pierwsze muzyczne kroki, a tata Krzysztof skrywa się czasem, by pograć na puzonie.
Miłość w rytmie jazzu
Po 21 latach małżeństwa Dorota i Krzysztof patrzą na siebie z taką samą miłością, jak w dniu ślubu. A może nawet i większą. Zapytani o przepis na szczęśliwy związek odpowiadają: nie przestawać się sobą zachwycać.
Dorota: - Krzyś był kolegą mojej przyjaciółki. Mówiła mi: "musisz go poznać, bo gadasz tak samo, jak on. Kiedy słyszę co on mówi to tak, jakbym ciebie słyszała". I zaprosiła nas na swoje urodziny. Co prawda przyszłam na nie ze swoim chłopakiem, ale pomyślałam: "skoro ten Krzysiek jest taki fajny, to chyba warto go poznać". Zaczęliśmy rozmawiać. A on cały czas patrzył mi w oczy.
Krzysztof: - Akurat wtedy Metheny nagrał nową płytę "Rejoicing" i chciałem jej posłuchać, a Dorota podeszła i mi przeszkadzała - śmieje się. - Ale pomyślałem, że to w sumie fajna osoba i pewnie mogłoby coś z tego być, gdyby nie fakt, że wtedy nie szukałem dziewczyny.
Wpadli na siebie ponownie po… 10 latach. Na sylwestrze. Ona: 29-letnia pani pedagog. Zdołowana, bo nikt fajny się nie trafia. On: 30-letni muzyk, po 5-letnim związku i odrzuconych oświadczynach.
Dorota: - Spotkaliśmy się jako osoby dojrzałe, które chciały założyć rodzinę. We wcześniejszych związkach coś nam nie wychodziło. To nie była wielka miłość z motylami w brzuchu, choć pisałam o nim wiersze, ale raczej pewność, że to jest człowiek, któremu mogę zaufać i który patrzy w tym samym kierunku. Nie było żadnych wątpliwości.
- Krzyś nie był superprzystojniakiem, ale mi się podobał. Pomyślałam: fajny facet i tyle. Jaki był pierwszy komplement, który od niego usłyszałam? "Jesteś strasznie chuda" - wspomina ze śmiechem.
Na zabawie sylwestrowej Krzysztof postanowił poderwać Dorotę na… gitarę. Zgasło światło i zaczął grać. Wszystko, cokolwiek chciała, choć twierdził, że nie umie. Po imprezie odprowadził ją do domu. Trzy dni później, 3 stycznia, znów się spotkali. W walentynki padł z kwiatami na kolano. Jak mówią, nie było na co czekać!
Ich narzeczeństwo trwało pół roku. Bardzo chcieli wytrwać w czystości przedmałżeńskiej, więc prosili o pomoc Pana Boga.
- Modliliśmy się razem, żeby nie wylądować na łóżku. A że wstydziliśmy się trochę tej modlitwy, klękaliśmy i nic nie mówiliśmy. Wytrzymać było trudno, ale się udało - mówią.
Jasna Góra, czyli miodowy tydzień w trampkach
Ich ślub odbył się w sierpniu, podczas pieszej pielgrzymki na Jasną Górę. Zaprosili wszystkich, którzy tylko przyszli im do głowy, czyli ponad… 500 osób.
- Dzień przed ślubem myślałem, że nic z tego nie będzie, bo moja narzeczona pokłóciła się ze mną o nocleg. W sumie nawet do dziś nie wiem, o co poszło - śmieje się Krzysztof.
- Chciałeś spać w stodole, a nie z nami! - dopowiada Dorota.
- Byłem naprawdę załamany! Bo jak tu odwołać tych wszystkich gości? Nie było w pobliżu żadnego telefonu - wspomina Krzysztof.
Ale ślub się odbył i zabawa weselna była przednia. Ks. Konrad Krajewski, obecny arcybiskup ad personam i jałmużnik papieski, śpiewał "Sto lat" na wszystkie melodie świata. Było też wielkie ognisko z kiełbaskami i tańce do upadłego. Na Jasną Górę weszli już jako małżonkowie, w ślubnych strojach i trampkach.
Miesiąc po ślubie począł się Michał. Nie mogli się doczekać, bo zawsze marzyli, by mieć dzieci. Najlepiej troje.
- Trochę wam nie wyszło… - podsumowuje Ela.
- Wielka by była szkoda, gdyby na trójce się skończyło! - zapewnia Dorota.
- Wszystkie nasze dzieci planował Pan Bóg, a nie my. Urodził się Michał, a potem Daniel, Ela, Jasiek, Julek, Rozalka i - 10 kwietnia 2010 r. - najmłodsza Klara - dodaje.
Rodzina - sport ekstremalny
Prowadzenie takiego domu to niezłe wyzwanie! Rodzice wstają o 5.00 i rozpoczynają dzień od wspólnej modlitwy. Starszaki zwlekają się z łóżek o 6.00, a młodsze dzieciaki o 7.00. Potem szybkie śniadanie, szkoła i przedszkole. Kiedy dzieci są poza domem, Dorota ma czas na domowe obowiązki i zajęcie się 89-letnią mamą, która niedawno miała udar, a wcześniej straciła nogę.
Późnym popołudniem, kiedy rodzina jest w komplecie, przychodzi moment na rozmowy o szkole i nie tylko, na odrabianie lekcji i zabawę. 21.00 to czas na wspólny kwadrans dla Pana Boga. Jak sobie z tym wszystkim poradzić i nie zwariować?
- Łatwo nie jest, to pewne, więc czasem trzeba umieć odpuścić - mówi Krzysztof.
- Ogarnia się to, co najważniejsze. Zakupy i gotowanie muszą być. Z porządkami bywa różnie… - dopowiada Dorota.
Ale każdy stara się, jak może. Rozalka niedawno nauczyła się cerować skarpetki i teraz dzielnie ćwiczy.
- Ostatnio byliśmy na kilkudniowych rekolekcjach. Nie mieliśmy z kim zostawić chorej babci. I co? Ela zaproponowała, że zostanie i się nią zaopiekuje. Dobry wynalazek, taka Ela - śmieje się Krzysztof.
Choć nierzadko sobie dokuczają, bardzo się lubią. I bez trudu potrafią wymienić zalety życia w takiej ekipie.
- Mogę pod przykrywką oglądać z młodymi bajki i nikt nie powie mi, że jestem dziecinny - śmieje się Daniel, uczeń Technikum Informatycznego.
- Albo grać w gry dla dzieci! - dopowiada Ela.
- Można też powiedzieć komuś: "mam starszego brata! Jak się nie uspokoisz, to zobaczysz!" - przekrzykują się.
- A jak się ich dobrze zorganizuje, to przyniosą ci wszystko, o co poprosisz - żartuje Daniel.
Dorota chciałaby, żeby spędzali razem więcej czasu. Ale dobrze przynajmniej, że siadają wspólnie do sobotnich i niedzielnych obiadów.
Chodzące cuda
Dorota: - Każde z naszych dzieci jest cudem, niesłychaną wartością i darem od Boga. Nasze małżeństwo też jest cudem. I dom też.
- Nic nie wskazywało na to, że będziemy tak mieszkać. A udało nam się zamienić mieszkanie w blokach na dom z ogrodem. Luksus! Jest komfort, przestrzeń i nadzieja na to, że każdy będzie miał kąt dla siebie.
O czym jeszcze marzą? Żeby udało im się znaleźć dobry sposób na to, by zarobić na rodzinę. Może własny interes? Jeszcze nie wiedzą. Dorota pracowała w przedszkolu przez 13 lat.
Odkąd urodziła piąte dziecko, zajmuje się domem. Krzysztof był do niedawna kierownikiem sprzedaży w "Ruchu", ale właśnie go zwolnili. Szuka kolejnej posady.
Krzysztof: - Ludzie mówią: "o, teraz dostaniecie 500+, będziecie mieć dużo kasy". To nieprawda. 500+ jest szansą, żeby przetrwać. Ale nieprawdą jest też to, że nie opłaca się mieć dużej rodziny. Czy ma się jedno dziecko, czy siódemkę, pieniędzy ma się tyle samo. Czyli: się nie ma.
Dorota ma nadzieję, że dzięki 500+ dzieci w końcu będą mogły rozwijać swoje zainteresowania. Michał chciał kiedyś chodzić na karate, ale na wydatek 60 zł miesięcznie nie było ich stać. Może w końcu pojadą też na wymarzone wakacje.
Jacy więc oni właściwie są?
- Wyjątkowi. Już przy pierwszym spotkaniu urzekła mnie ich serdeczność i otwartość. Podziwiam Dorotę, jak to wszystko ogarnia: siódemka dzieci, leżąca mama... Ale przy tym wszystkim są też niezwykle dobrzy dla innych. Pamiętam, jak kiedyś w rozmowie wspomniałam, że zepsuła mi się zmywarka i w żadnym serwisie nie chcą jej naprawić. Po kilku dniach Dorota dzwoni z prośbą o tę zmywarkę, bo jej znajomym bardzo by się przydała.
Powiedziałam, że nie wiem, czy z tego sprzętu będzie jeszcze jakiś pożytek. A Dorota na to: "Krzysiek wszystko potrafi naprawić!". Tak też się stało - pan "złota rączka" i tym razem nie zawiódł ukochanej. Jakie trzeba mieć wielkie serce, by mając tyle swoich spraw, robić jeszcze coś dla innych! - podkreśla Renata, ich znajoma z kręgu Domowego Kościoła.
Kiedy Janiakowie patrzą na siebie - mimo zmęczenia - nie kryją szczęścia.
- Sama popatrz na te dzieci. Czy któregoś mogłoby nie być? Nie! Wszystkie są potrzebne i kochane - mówi cicho Krzysztof.
A ja spoglądam ukradkiem na rozbieganych po kątach: Michała, Daniela, Elę, Jaśka, Julka, Rozalkę i Klarę, i myślę, że Krzysztof dobrze wie, co mówi.
Skomentuj artykuł