Gdyby nie przeprowadzka Moniki Dudek do Tenczynka, może by tańców, kręgu, tanecznic wcale nie było (fot. www.tancuj.pl)
Piotr Subik / "Dziennik Polski"

Rozwiane włosy, fruwające spódnice, błysk w oku. Trzysta lat temu spalono by nas na stosie - mówi Monika Dudek, etnolog, choreoterapeutka, popularyzatorka etnicznych tańców w kręgu.

Klaskanie w dłonie - i raz, i dwa, i trzy; pełno przy tym śmiechu. I w kółko - w jedną, potem w drugą stronę. Prawdziwa zabawa. Tak, doprowadzą się zaraz do szaleństwa, obłędu, nawet do ekstazy; bo po to się schodzą one wszystkie - tanecznice.

Gdyby Monikę Dudek spytać: "Dlaczego taniec?", odparłaby bez wahania: że był obecny w życiu człowieka od zarania dziejów; wyrażano nim emocje, komunikowano się z Ziemią i między sobą. Że w tańcu podejmowano decyzje, leczono, przygotowywano się do walki; błagano bogów o opiekę, udane zbiory albo deszcz. Odpowiedziałaby także, a może przede wszystkim, że ludzie tańczyli zanim zaczęli mówić. A w kręgu akurat dlatego, że przynosi harmonię, pozwala na bycie razem.

Teresa Piekara przyjeżdża tu z Krzeszowic; dyrektor dużej firmy, pracę ma odpowiedzialną, stresującą, a co gorsza taką, która absorbuje. Lecz gdyby nie pociągało jej nic poza nią, w życiu nie zostałaby... tanecznicą. Pewnego dnia zadzwonił telefon: "Przyjdź na tańce!" - zachęcała koleżanka. "Nie wiem, czy mąż ma ochotę" - taka była odpowiedź. Przyjaciółka rozwiała wątpliwości: "To nie o takie tańce chodzi. Tu kobiety przychodzą same!".

Postanowiła spróbować; im więcej ma zajęć, tym lepiej się organizuje. Przyznaje: - Nie wiedziałam, czego się mogę spodziewać. Teraz tańcom potrafi podporządkować nawet pracę - żadnych wtedy delegacji, spotkań biznesowych. Ten czas musi mieć tylko dla siebie.

Katarzyna Kowalczyk prowadzi z mężem naukę jazdy samochodem, mieszka w Zabierzowie; półtora roku temu na przystanku MPK dostrzegła ogłoszenie: "Gimnastyka z elementami tańca". Kiedyś tańczyła w zespole "Łoniowiacy" w rodzinnej Łoniowej pod Brzeskiem. Potem były studia i 10 lat przerwy w tańczeniu; wreszcie znalazła coś dla siebie: tańce w kręgu. Było ich wówczas ledwie pięć, sześć; wszystko rozkręciło się potem. Katarzyna: - Mąż stwierdza, że dzięki tańcom stałam się grzeczniejsza.

Lidia Gala również mieszka w Zabierzowie, ale w Krakowie prowadzi kwiaciarnię. Wcześnie wstaje, pracuje intensywnie, późno kładzie się spać. Ale czas na spotkania w kręgu znajduje. Podkreśla: - Taniec i śpiew zawsze we mnie były. A że życie ma poukładane, dzieci dorosłe - nadrabia zaległości.

Jolantę Pawlikowską, pracownika naukowego AGH - teraz mieszkankę Krakowa, a za niedługo Tenczynka - również zachęciła koleżanka. "Chodź zobacz, chodź spróbuj!" - powtarzała. Taniec okazał się lepszy niż terapia na kozetce. Wyszła z dołka psychicznego, przestała być zahukana; ma się czym zająć na emeryturze.

Gdyby nie przeprowadzka Moniki Dudek do Tenczynka, może by tańców, kręgu, tanecznic wcale nie było. Stąd pochodzi, lecz wiele lat mieszkała w Krakowie; uczyła się, poznawała świat. Powrót do korzeni - dwa i pół roku temu - okazał się trafionym pomysłem. Teraz w czwartkowe popołudnia w Samorządowym Centrum Kultury i Promocji Gminy Zabierzów zdarza jej się krzyknąć: - Baby! Laski! Tańczymy!

Tańce bywają wtedy różne, zawsze piękne: i greckie - choćby syrtos Greka Zorby, i bałkańskie, i szwedzkie, i duńskie, i serbskie, i rumuńskie, i rosyjskie, i irlandzkie, i te z Macedonii, Słowenii, Węgier. I polskie, oczywiście, też: "Staro Baba", czardasz śląski, cięta polka. I żydowskie -tradycyjne, i izraelskie - tworzone ku zjednoczeniu narodu.

Te nie tańczone w parach, ani w korowodach - wszystkie w kręgu. Monika uśmiecha się: - Tańczymy to, czego akurat nauczy się prowadząca. A że jestem otwarta na świat, jeżdżę, gdzie mogę, uczę się bez przerwy.

Przede wszystkim etnolog po Uniwersytecie Jagiellońskim, kwalifikowana instruktorka tańca ludowego z ministerialnymi papierami. Także choreoterapeutka; tańcem wspierać można każde leczenie. Tańczy od dwudziestu lat; folklorem i tańcami ludowymi zainteresowała się w liceum. Był więc najpierw zespół pieśni i tańca w Chrzanowie - bez nazwy; potem Studencki Zespół Góralski "Skalni" z Krakowa. W nim przetańczona dekada.

Dane jej było podpatrywać tancerzy w Rumunii, Czechach, Francji, we Włoszech, na Węgrzech i na Słowacji. Bywała także w Siedmiogrodzie; setki osób z całej Europy potrafią tam tygodniami uczyć się tańców owego regionu - w tanecznych taborach. Taką muzyką nasiąkła; taką najbardziej lubi. To, nie ma wątpliwości, miłość do folkloru. Mówi tak: - Przeciętnemu Polakowi taniec ludowy kojarzy się, niestety, z obciachem, z zespołem "Mazowsze", a nie jak na całym świecie ze wspólnotą, z radością, ze swoim miejscem na ziemi.

Kiedy postanowiła połączyć swe wszystkie pasje: tańce, etnologię i choreoterapię, odkryła tańce w kręgu. A że po drodze jej było z kobietami, zwołała je do Zabierzowa.

Teraz mówią one o Monice tak: pełna energii - ma jej za nie wszystkie, i zapału. Dziewczyna z pasją, z niejednego pieca chleb jadła. Wiedzą dysponuje ogromną; inteligentna, pełna inwencji, kreatywna, twórcza. Teresa Piekara: - Tu nie ma monotonii, ciągle dzieje się coś nowego. Tańczę rok i nie wiem, czym nas jeszcze Monika zaskoczy.

Ma charyzmę, coś ciągnie do niej ludzi. Powie: "Cicho, baby!", to baby są cicho. Nawet dostała w prezencie gwizdek, by łatwiej jej było nad nimi zapanować.

Gdyby nie ona, w Zabierzowie tanecznic z pewnością by nie było. A tak są, i to całkiem ich sporo - kilkadziesiąt.

Są różne: młode i mniej młode; dwudziestokilkulatki i po sześćdziesiątce, studentki i emerytki, młode mamy i babcie, brunetki i blondynki, wysokie, niskie. Coraz to nowe. Każda ma coś do powiedzenia; każda inna od drugiej. Uzupełniają się nawzajem. - Łączy je na pewno jedno; wszystkie musiały sobie zadać sobie pytanie: "Co bym chciała dla siebie zrobić?". I to stało się dla nich impulsem do wyjścia z domu - mówi Monika Dudek.

 

Wychodzą więc, by potańczyć; przynajmniej raz na tydzień, przynajmniej przez półtorej godziny. To dla nich jak ładowanie baterii; gdy robi się to systematycznie, starcza potem energii do następnego razu. I to energii dobrej. Nie ma nacisku, że ktoś musi; nie chce tańczyć, siedzi więc i się tylko przygląda.

Wcale nie trzeba im reklamy; to swoisty... łańcuszek. - Jedna pani za drugą przychodzi - mówi Katarzyna Kowalczyk. A Lidia Gala dorzuca: - Niektóre z koleżanek pytają mnie: "Co wy tam robicie, same kobiety?!". Mówię więc im: "Przyjdź, zobaczysz". Która przychodzi - zostaje. Najlepszym wabikiem jest zadowolenie każdej z nas.

Monika: - Relaksujemy się tu przede wszystkim, i to jest chyba, kurcze, najważniejsze. Banał to, ale prawdziwy.

Panie dodają: "relaks, i to totalny"; doskonała terapia, sposób na wolny czas, na odpoczynek. Do tego w kapitalnej atmosferze. Gimnastyka lepsza chyba nawet niż aerobik; czasem nieźle się człowiek spoci, przy szybkich tańcach potrzeba kondycji. Z czasem nabywa się więc odpowiedniej sprawności; z czasem nabywa się też nowe znajomości, może nawet takie na całe życie. Krąg pozwala zacieśniać więzi. I ciągle ich siebie mało nawzajem.

Niektóre odżyły dopiero teraz, bo wcześniej: praca, dzieci, wnuki. - Spotykamy się także poza tańcami; zależnie od czasu i możliwości - twierdzi Lidia Gala. Idą wtedy na kawę, albo na pizzę; obchodzą wspólnie imieniny. I to wszystko w gronie kobiecym. Wszystko - czyli przede wszystkim tańce. Monika: - Pokutuje mit, że żeby tańczyć trzeba mieć tańczącego partnera. Tańczenie związane jest z emocjami, a mężczyznom trudniej je wyrażać, trudniej odkryć się, zdjąć z twarzy maskę, wrzucić na luz. Nie każdy mężczyzna to potrafi.

Także z innego powodu mężowie zostają za drzwiami. Katarzyna Kowalczyk, o tańcu w gronie kobiet: - Nie ma skrępowania, nie ma prostowania pleców, wypinania piersi. Tańczymy, a nie zmieniamy się w kokietki.

- W układach damsko-męskich zaraz zaczyna się czarowanie, zaczyna się erotyzm. A tu tylko muzyka, taniec i odpowiednia koordynacja ruchu. Przed nikim nie musimy się popisywać - wylicza z kolei Jolanta Pawlikowska. Czasem też zdarza im się śpiewać. Nie żeby świntuszyły, ale obowiązuje wówczas pełna swoboda wyrażania myśli...

Żadna nie zastanawia się, czy w to popołudnie nie lepiej byłoby odpocząć.- Choćbym padała na twarz, na czas tańców zmęczenie ustępuje - mówi Teresa Piekara. Taniec to przecież wielka radość; zwłaszcza ten przed publicznością.

Zaczęło się to przypadkowo, rok temu; od występu na Dniu Kobiet w Zelkowie, niedaleko Zabierzowa. Brawom i bisom nie było końca; dziewczęta spodobały się wszystkim. Potem tańczyły też w Dolinie Kobylańskiej, w Karniowicach i Zabierzowie.

Wcześniej żartowały same do siebie, rzucały słówka: "Może kiedyś się pokażemy...". A teraz ludzie żartują z nich, z sympatią: "W takim wieku, a robią karierę!". Bo tu występ, tam występ; zejdą się w pięć, sześć - i zaraz coś się dzieje. Robią to bez oporów.

Skład grupa tanecznic, tych scenicznych, nieustannie się zmienia; nie zawsze każda może, nie zawsze ma ochotę. - Są osoby, które tańczą świetnie i nigdy nie występują. I są takie, które w to weszły na stałe. Owszem, pierwszy, drugi, trzeci raz była niepewność. Potem szło nam już jak z płatka - opowiada Monika Dudek.

- Nie spotkałam się z żadnym objawem negacji naszych pokazów, jeśli taka się zdarza - to może za naszymi plecami. A prosto w oczy słyszymy same zachwyty - uśmiecha się Teresa Piekara.

Największy sukces - pierwsza od lat zabawa w Tenczynku, tego roku w karnawale. Zorganizowała ją Monika Dudek, zorganizowały jej tanecznice. Kapela folkowa "Gdziebasy" cięła jak należy; był chodzony, litewska vingierka, miotlarz, kozak, wiwat; potem polki, oberki, walczyki - bez przerwy. Tłum na parkiecie wielki; deptano sobie po palcach. Nikt nie odpuszczał, wszyscy poszli na żywioł. I starsi, i młodsi, i najmłodsi - stawili się licznie, choć zaproszeń żadnych nie było, tylko plakaty, ogłoszenia. Mówili: "Powinno tak być częściej!". Bo czasem potańczyć trzeba, a nie ma gdzie. - Młodzi idą na dyskotekę, a starsi, nawet jak się spotkają, to tylko, żeby pojeść, popić, pogadać. A tu, rewelacja. Nigdy w życiu nie zobaczylibyśmy tego w telewizji - mówi Jolanta Pawlikowska.

Zespół roztańczonych kobiet zadomowił się w Zabierzowie, zdaje się, na stałe. Miały się zwać... "Jurajskimi Babami", wszak to fajne babki z Jury Krakowsko-Częstochowskiej; takie do tańca i do różańca. To się jednak nie przyjęło.

- Może, jak mówi mój mąż, będziemy Zabierzowskimi Nimfami? - zastanawiała się też swego czasu Katarzyna Kowalczyk.

Stanęło jednak na "Tanecznicach"; choć nazwa kojarzy się jednoznacznie. Może niekoniecznie z ladacznicami, ale z czarownicami na pewno. Monika Dudek nie ukrywa: - Wystarczy na nas spojrzeć. Rozwiane włosy, fruwające spódnice, błysk w oku; zapamiętane w tańcu, pewne siebie dwadzieścia kobiet. Trzysta lat temu spalono by nas za to na stosie. Tak mogły wyglądać sabaty...

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Tu kobiety przychodzą same!
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.