Życie bez stałego adresu zameldowania

(fot. victor nuno / flickr.com)
Ewa Śródka / slo

Wcale nie chodzi o pilotów wycieczek, stewardesy czy kierowców TIRów. Mowa o ludziach w różnym wieku, choć największą grupę stanowią osoby 30+, które postanowiły podróżowanie zamienić w swoją codzienność.

Dowodem na to jest coraz większa liczba blogów podróżniczych pojawiających się w sieci. Ich autorzy na bieżąco informują swoich bliskich oraz wszystkich innych czytelników o tym, w jakim miejscu świata się aktualnie znajdują i jak sobie radzą. Ludzi tych jednak należy zdecydowanie odróżnić od tzw. backpackersów. Ci, owszem, wyjeżdżają indywidualnie, nie korzystając z biur podróży, a koszty wyjazdu obniżają tanim jedzeniem i spaniem w schroniskach, ale zawsze jednak jest to wyjazd wakacyjny, na maksymalnie parę tygodni, w przerwie od pracy czy nauki.

Ci, którzy z podróży uczynili swój styl życia, zarabiają tylko na kolejny wyjazd i nie pozostają w swoim rodzinnym kraju dłużej niż jest to konieczne, aby zdobyć środki. Czasem w ogóle nie wracają, tylko przenoszą się z jednego miejsca na świecie w drugie, tam zdobywając pieniądze lub chwilową pracę.

Życie bez stałego adresu, jeżdżenie po świecie brzmi jak wieczne wakacje. I pewnie każdy przykładny i "stacjonarny" obywatel, który wyjeżdża raz w roku na dwutygodniowe wczasy, pewnie zadaje sobie pytanie: ale... jak właściwie to zrobić? Jak można rzucić wszystko, to stabilne życie z ciepłą posadę z comiesięcznym dopływem gotówki i postawić się w sytuacji życia z dnia na dzień? Można! Rzecz leży w uświadomieniu sobie czy naprawdę te elementy poukładanej rzeczywistości są tak niezbędne, jak się wydaje... "Życie jest zbyt piękne, zbyt krótkie i oferuje zbyt wiele fascynujących możliwości, by marnować je na pracę" - pisze na swoim blogu jedna z żyjących w podróży - "Etap, kiedy identyfikowałam się z wykonywanym zawodem, kiedy pozwalałam pracy nadawać mojemu życiu rytm, a czasem i sens, w moim przypadku minął, mam nadzieję, bezpowrotnie". Wszyscy zawodowo podróżujący mówią o tym, jak wspaniałe jest odkrycie, że tak naprawdę... nic nie trzeba: nie ma obowiązku zarzynania się dla firmy, nie trzeba tak naprawdę posiadać niczego, co jest zbędne (ciuchów, samochodu na raty, kuchni z systemem Bluma itp), nie trzeba zmuszać się do czynności, których się nie lubi. Trzeba uwierzyć w siebie i zaufać, że na drodze spotka się ludzi, którzy ułatwią podróżnikowi przetrwanie w drodze.

Aby zacząć żyć w podróży, konieczna jest jednak jakaś gotówka. Choćby na pierwszy bilet i jakieś drobne na początek. Podróżnicy mają dwa sposoby na zapewnienie sobie finansowania. Niektórzy najmują się do jakiejkolwiek pracy na parę miesięcy, i odkładają 80% zarobków na najbliższą podróż. Można zostać opiekunem osoby niepełnosprawnej w Anglii, pracować jako kelner (też raczej za granicą, bo tam lepiej płacą), pokojówką albo zbieraczem owoców. Najlepsze są te zajęcia, w które wliczony jest darmowy pokój i jedzenie, bo wtedy można zaoszczędzić szybciej i więcej. Tyra się więc przez 4 miesiące, a za zarobione pieniądze następne 12 spędza w Tajlandii, Kambodży, Wietnamie, na Karaibach lub włócząc się po indiańskich wioskach w Ameryce Południowej - co kto lubi. Na miejscu także warto szukać pracy, aby podreperować budżet: jako tłumacz lub nauczyciel angielskiego, w recepcji (np. za łóżko do spania), kelner czy kasjer. I naprawdę nie są to wyimaginowane pomysły. Takie opcje nieustannie się pojawiają na drodze każdego podróżnika - dowody można znaleźć na różnych blogach podróżniczych. Mnie w czasie krótszych podróży też zdarzało się dorobić; kiedyś pomagałam w kawiarni, w której zachorował pracownik. Dowiedziałam się o tej ofercie, bo codziennie piłam tam kawę i gawędziłam z właścicielami. Zawsze jakoś da się zarobić lub dogadać z kimś w kwestii darmowego noclegu. Świat pełen jest pomocnych ludzi - warto o tym pamiętać, ruszając w drogę.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Życie bez stałego adresu zameldowania
Komentarze (6)
AP
Adrian Podsiadło
23 grudnia 2011, 05:35
Maciek, na pierwszy rzut oka blog niczego sobie. Będę zaglądał. Pozdrawiam.
AP
Adrian Podsiadło
23 grudnia 2011, 05:32
Z tego nie da się wyleczyć. Wiem z własnego doświadczenia :-)
M
Maciek
23 grudnia 2011, 04:57
 Pozdrawiam stukniętych www.skokwbokblog.com
S
stuknięta
16 grudnia 2011, 18:23
samo poznawanie, to dla mnie środek do celu. A nie cel ;)
Bogusław Płoszajczak
16 grudnia 2011, 17:47
Uważam, że poznawanie dla poznawania już może byc dobrym celem!
S
stuknięta
16 grudnia 2011, 15:57
Żeby zdecydować się na coś takiego trzeba, byc chyba lekko stuknietym;) ale mnie sie takie coś podoba. Tylko trzeba pomyśleć jeszcze, jak to zrobic żeby nie było to puste "włuczęgostwo" ale żeby ta droga miała jakiś sens(oprócz zwiedzania i poznawania nowych miejsc)i cel.