Tradycja nie jest zła

(fot. sxc.hu)
Daniel Wyszogrodzki / slo

Dzieci wielkich artystów nie mają łatwego życia, ale Adam Cohen stanął na nogi. Syn wielkiego barda to utalentowany artysta, ale dowiódł tego późno. Wcześniej starał się oddalić od rodzinnej tradycji. Wydał kilka płyt, jedną nawet po francusku ("Mélancolista", 2004). I dopiero album "Like A Man" (2011) pokazuje, że syn jest godnym kontynuatorem dzieła ojca.

Dla fanów papy Cohena ta płyta to nawiązanie do albumu "The Songs of Leonard Cohen" z 1968 roku. Czyli do pięknych wzorców.

Adam Cohen: Byłem pełen niepewności, jak zostanie przyjęta. Ale szczęśliwie okazało się, że ludzie raczej są zadowoleni z tego, co na niej słyszą. Wokół tego albumu narosła też pewna opowieść, być może ona także pomaga w odbiorze muzyki. Wygląda na to, że wizja syna przyjmującego z miłością dorobek ojca ma pozytywne oddziaływanie. A ojciec może być pewien, że dochowam wierności jego dziełu. Widzę, że zawsze spoczywała na mnie odpowiedzialność, ale dopiero od niedawna jestem w stanie ją udźwignąć.

Zbyt długo koncentrowałem się na tym, żeby zaistnieć na rynku muzycznym. Żeby zbudować sobie nazwisko, reputację. I żyłem w przeświadczeniu, że muszę zrobić coś zupełnie innego. Że nie powinienem iść śladami ojca. Sam fakt, że zająłem się muzyką stanowił wystarczające powinowactwo. Nie odważyłem się sięgnąć po sekretne składniki ze sprawdzonej rodzinnej receptury.

DEON.PL POLECA

Nie bałem się bezpośrednich porównań. Zawsze chyba wiedziałem, że tworzę coś niezależnego od twórczości mojego ojca. Bo tak było. Problem polegał na tym, że posunąłem się za daleko. Niepotrzebnie oddaliłem się od tradycji. Od dziedzictwa, które miałem na wyciągnięcie ręki, a od którego niepotrzebnie chciałem uciec.

Jest to naturalne. Niestety. Bo zdaję sobie sprawę, że mogłem nigdy nie osiągnąć stanu, w którym znalazłem się teraz. Groziło mi, że zacznę się oddalać coraz bardziej. Ten mój powrót na łono rodziny - w sensie artystycznym, ale także w głębszym sensie, duchowym - dokonał się, kiedy sam zostałem tatą. Bardzo mnie to zbliżyło do ojca. Syn ma cztery lata, ale jego wychowanie jest fascynującym doświadczeniem i rozwija mnie jako człowieka o wiele bardziej, niż wszystko, co dotąd przeżyłem.

Może to być dla niego bardzo trudne, ale mam nadzieję, że nie jest na to skazany. Pocieszam się, że to ja wziąłem na siebie główny ciężar. I że wiele się nauczyłem - do czego zachęcać, co odradzać. Mam w tej chwili jasność, co do tego, o czym mówiono mi w nadmiarze, a czego słyszałem zbyt mało. Oczywiście nie zamierzam spekulować, co ewentualnie może grozić memu synowi. Ma dopiero cztery lata.

Jest to z pewnością moim celem. Rodzice powinni dzielić się z dziećmi wszystkim tym, co dodaje im nadziei. Nie tym, co może ją odebrać. Ale nic nie zmieni faktu, że wychowanie to po prostu sztuka improwizacji. Dzieciom nie można wyznaczać celów - i tak znajdą własne. Nie można im mówić, co powinny robić, a czego nie - i tak się zbuntują. A przede wszystkim nie można ich obciążać własnym niespełnieniem. Moją jedyną intencją na obecnym etapie jest kochać i obserwować. Być dobrym ojcem.

Dorastałem w czasach zimnej wojny i pamiętam opowieści ojca o koncertach w Polsce w połowie lat 80. Miał poczucie, że jest podsłuchiwany, a to rozpalało moją wyobraźnię. A teraz słyszę, że Warszawa jest jednym z najbardziej kwitnących miast w Europie i że jest bardzo seksy. Mój ojciec niezwykle ciepło wypowiada się o Polsce. Nasza rodzina pochodzi z tych rejonów, wiemy też, że są kraje, w których podobny rodzaj twórczości, czy raczej wrażliwości, cieszy się szczególnym uznaniem. Polska jest takim miejscem, podobnie jak Norwegia. Zawsze słyszałem, że w tych dwóch krajach stosunek do mojego ojca jest wyjątkowy. Liczę, że może i na mnie spłynie część przyjaznych uczuć, jakimi otaczacie jego twórczość. Ale wiem, że właśnie w takich krajach jak Polska mogę spotkać się ze szczególnie ostrym krytycyzmem.

Po raz pierwszy pokazałem barwę głosu, którą odziedziczyłem po ojcu. Wcześniej starałem się ją ukryć. Język mojego ojca, cała owa poetycka architektura, którą on stworzył, to przecież soundtrack mojego życia. I chcę być teraz wierny tej tradycji, oczywiście nie mówimy o naśladowaniu, tylko o czerpaniu z tego, co najlepsze i… najbliższe. To jest takie naturalne, a mnie zajęło tyle lat, żeby to zrozumieć.

To wszystko dlatego, że tak bardzo się starałem być kimś innym. Chciałem być wokalistą, szukałem miejsca w muzyce pop, ponieważ twórczość ojca sytuowała się artystycznie na wyższej półce, a ja uciekałem od konfrontacji. Stawiałem na atuty, które okazywały się słabościami. To jest jak sztuka uwodzenia, kiedy wybieramy się na pierwszą randkę i staramy się zrobić na kobiecie wielkie wrażenie. Jest taki cytat - nie pamiętam, czy to Montaigne, czy Voltaire, w każdym razie któryś z tych wielkich Francuzów, zapewne był to Balzac, który powiedział: "Zdobywamy serca zaletami, które demonstrujemy, zatrzymujemy serca zaletami, które naprawdę mamy."

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Tradycja nie jest zła
Komentarze (2)
A
Alicja
8 stycznia 2012, 22:55
Cohen po hebrajsku znaczy kaplan. Ostatnio, poznalam zyciorys innego Cohena Hermana, ur.1820 r. w Hamburgu, z rodzicow Izraelitow, Dawida Cohena i Rozali Benjamin,ktory byl pianista, uczniem Liszta i prowadzil w Paryzu zycie pelne sukcesow i ekscesow do momentu, az Pan dotknal jego serca i Herman konwertowal na Katolicyzm, wstapil do Karmelu, przyjal  imie Augustyn- Maria od Najswietszego Sakramentu i zaczal komponowac i grac dla Boga. Ciekawa postac, warta blizszego poznania. Wszystkim zainteresowanym goraco polecam ksiazke," Zycie ojca Hermana-Augustyna-Marii od Najswietszego Sakramentu".
A
Alicja
8 stycznia 2012, 22:33
Czytajac powyzszy wywiad z Adamem Cohenem, poruszyly mnie dwie rzeczy, a mianowicie tytul " Tradycja nie jest zla" oraz stwierdzenie muzyka: "niepotrzebnie oddalilem sie od tradycji. Od dziedzictwa, ktore mialem na wyciagniecie reki, a od ktorego niepotrzebnie chcialem uciec".Nasuwa sie refleksja w odniesieniu do naszego Kosciola Katolickoego i coraz czestszych w Nim ekspetymentow. Czy to jest dobre? Czy nie lepiej zaufac tradycji?