Dla tych, którzy nie czują sensu świąt...
Kolacja wigilijna za nami. Jedni przeżyli ją radośnie, głęboko i rodzinnie – inni w samotności, nieutulonym smutku i rozczarowaniu. W każdym z nas mogą pojawiać się różne myśli, stany i uczucia. Może pojawić się też myśl, że święta nie do końca nam wyszły i nie wyglądają tak jak pragnęliśmy…
Chciałem zgody, a i tak doszło do sprzeczki przy stole. Miało pachnieć siankiem i emanować radością, a atmosfera tego nijak nie oddała. Żyłem nadzieją na pokój i spokój, a w sercu burza i na zewnątrz nieustanne spięcia z najbliższymi. Nie jest to opis moich prywatnych doświadczeń. To dotknięcie rzeczywistości, która mogła (choć nie musiała) przydarzyć się wielu z nas.
A może jeszcze nic straconego? Jeszcze jest czas, by przeprosić. Jest przestrzeń na to, by przytulić się do bliskiej osoby, proponując wyłączenie telewizora, odłożenie na bok smartfona i wspólne wypicie kawy. Albo odwrotnie – rodzinne posiedzenie przed telewizorem, wtulając się w drugiego. Nie wiem jaki brak dziś nosisz, ale może to jest dobry czas by go nazwać i zrobić krok ku temu, by go zaspokoić?
Mawia się, że święta Bożego Narodzenia to najbardziej rodzinny czas w roku. W teorii tak zapewne jest, choć często rozmija się ona z praktyką życia, z naszymi osobistymi doświadczeniami. To boli. Czasem tak bardzo, że marzymy tylko o tym, by święta się skończyły, by wrócił czas „normalny”, gdzie sprawy pracy i zwykłej codzienności pochłaniają tak bardzo, że łatwiej zagłuszyć swój ból, odciąć się, nie myśleć, nie czuć.
Tymczasem Pan Jezus narodził się pomimo tego. Przyszedł. Jest. Możemy tego zupełnie nie odczuwać. Uciekać od obrazu małego, bezbronnego Boga w żłobie. Mamy też jednak inną możliwość – by się przy Nim zatrzymać. To właśnie On przyszedł na świat w Betlejem, w stajni. Nie było tam idealnych warunków, były smród i ubóstwo. Bóg narodził się pomimo tego. Co to może oznaczać dziś w moim życiu? Czy w sytuacji, gdy wokół mnie jest tylko ból, łzy, pustka i niezrozumienie, czy może narodzić się Bóg? Owszem, może.
Czasem nie mamy wpływu na to, jak wygląda nasza rzeczywistość. Nie zmienimy na siłę ludzi wokół nas, nie zmusimy nikogo do miłości czy zainteresowania. Jednak to, co możemy dziś zrobić to zatrzymać się przy Jezusie, Maryi i Józefie. Nawet jeśli nigdy wcześniej nie praktykowaliśmy takiej modlitwy – może warto tym razem spróbować? Popatrzeć na ich samotność, zagubienie, na to jak odmawiano pomocy rodzącej Maryi… Pomimo tego wszystkiego właśnie w takich warunkach rodzi się Zbawiciel. Przychodzi i daje radość, życie, spełnienie.
Nie szukajmy winnych tego, że te święta nie wyglądają tak, jak sobie zaplanowaliśmy. Poszukajmy sposobu na to, by wypełnić je dobrem i miłością. Tam, gdzie jest miłość, tam jest Bóg. Czasem w sposób bardzo nieoczekiwany, zaskakujący i nieoczywisty.
Warto marzyć i dążyć do spełnienia swoich pragnień, robiąc tyle, ile jesteśmy w stanie. Z drugiej strony pozwólmy sobie na to, że nie wszystko musi być tak, jak byśmy chcieli. To jest trudne, może boleć. Jednak do czego potrzebny byłby nam Zbawiciel, gdyby świat wokół nas był już dziś sielski, idealny, bezgrzeszny?
Jezus leżący w żłobie uczy mnie zaufania i przyjęcia swojej bezbronności. Na szczęście to On jest zbawicielem świata. Moją rolą jest tylko i aż kochać. Tak jak dziś potrafię. W moim małym, osobistym Betlejem.
Skomentuj artykuł