Biskup Arabii: problemem jest słabość chrześcijaństwa
- To nie siła islamu jest problemem, lecz raczej słabość chrześcijaństwa w Europie - powiedział wikariusz apostolski Arabii Południowej z siedzibą w Abu Zabi, bp Paul Hinder. Pochodzący ze Szwajcarii kapucyn stoi na czele Kościoła katolickiego w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Omanie i Jemenie.
74-letni hierarcha, który jest uznanym specjalistą od islamu, poinformował, że na Półwyspie Arabskim jest około 3 mln chrześcijan, w tym 2,5 mln katolików różnych obrządków. Jednak wszyscy oni są imigrantami, głównie z Filipin, Indii, Bangladeszu, Pakistanu, Sri Lanki, ale także z krajów arabskich: Libanu, Palestyny, Iraku, Syrii i Egiptu.
Jest to więc "Kościół obcokrajowców dla obcokrajowców". Przyjeżdżają oni do pracy, a ich pobyt jest ściśle określony czasowo kartą pobytu. Nie ma też mowy o ich integracji, która nie jest ani pożądana, ani wspierana przez władze. Jest to "Kościół pielgrzymów", żyjący w kontekście ograniczonej wolności religijnej. Istnieją np. wymogi architektoniczne dotyczące budowy kościołów, które nie mogą mieć ani krzyży, ani dzwonów.
W Zjednoczonych Emiratach Arabskich chrześcijanie cieszą się wolnością religijną wewnątrz murów świątyń. Mogą tam organizować wielkie liturgie. W kraju tym obcokrajowcy stanowią 85 proc. ludności. Spośród nich 10 proc. wyznaje chrześcijaństwo. Jest ich tam prawie milion, skupionych w zaledwie ośmiu parafiach, które są dla nich domem, gdyż mogą się tam spotkać ze swymi rodakami. Biskupi z krajów ich pochodzenia twierdzą, że na emigracji ludzie ci stali się bardziej aktywnymi katolikami niż w swojej ojczyźnie.
- Chrześcijanie mają ten sam status co inni obcokrajowcy. Jesteśmy tam na czas określony, by pracować. Wizy wydawane są na najwyżej trzy lata, po czym muszą być przedłużane - podkreślił bp Hinder. Dodał, że wyznawcy Chrystusa są w tym kraju dobrze przyjmowani, a niemuzułmańskim przywódcom religijnym okazuje się tam szacunek.
Jeśli jednak ktoś zachowuje się w sposób niezgodny z prawem, np. rozdając muzułmanom Biblie lub próbując ich nawracać, jest wydalany z kraju. Gdy np. chrześcijanie ewangelikalni łamią przepisy zabraniające prozelityzmu, skutki tego odczuwają wszyscy chrześcijanie. - Mieszkańcy czują się bezpiecznie, gdyż wiedzą, że obcokrajowcy nie mogą zbytnio ryzykować... Sam miałbym czasem coś do powiedzenia, ale się powstrzymuję, wiedząc, czym to grozi - wyznał hierarcha.
Odnosząc się do coraz liczniejszej obecności muzułmanów w Europie, bp Hinder wyraził pogląd, że wyjściem nie jest zwalczanie islamu. Europejczycy powinni natomiast odkrywać swoje korzenie, których częścią od 2000 lat jest chrześcijaństwo. - To dziedzictwo nie jest wyryte raz na zawsze w granicie, może więc wyparować - wyjaśnił wikariusz apostolski Arabii Południowej. Wskazał, że do chrześcijańskich korzeni należą takie wartości, jak solidarność czy niestosowanie przemocy, ale "czy mogą one przetrwać, gdy religia, która je stworzyła nie jest już zachowywana?". - Możecie na pewien czas zostawić ziemię leżącą odłogiem. Ale jeśli się nią nie zajmiecie, nie nadejdzie chwila, gdy zacznie na niej rosnąć las - zobrazował hierarcha, dodając, że troską o korzenie Europy jest przekazywanie wiedzy nt. Biblii i chrześcijaństwa.
Skomentuj artykuł