Eklezjalny populizm jako pokusa
Populizm, choć jest zjawiskiem przede wszystkim politycznym, naznacza głęboko także przeżywanie i głoszenie Kościoła. I choć tego typu działanie może przynosić „sukcesy” to głęboko naznaczone jest czymś, co określić można mianem „demonizmu”.
Proste odpowiedzi na trudne pytanie, jasne określenie przeciwników czy wrogów, którzy są odpowiedzialni za zachodzące w przestrzeni społecznej zjawiska, budowanie wspólnoty zagrożenia i wreszcie sprawne, a czasem cyniczne wykorzystywanie realnych lęków, jakich doświadczają ludzie obserwujący, jak ich świat głęboko się zmienia, a niekiedy rozpada - tak najkrócej opisać można populistyczną politykę. Jeśli do tego dodać charyzmatycznego, uobecniającego emocje pewnej części elektoratu emocje to obraz - naszkicowany zaledwie - ale stanie się niemal pełny.
Identyczne elementy znajdziemy zaś w działaniach niektórych hierarchów czy duchownych, którzy na głęboki kryzys religijności i wiary, a także na dynamicznie i w kompletnie niekontrolowany sposób zmieniającą się rzeczywistość instytucji Kościoła odpowiadają właśnie jasnym wskazaniem przeciwników czy wrogów (może to być „tęczowa zaraza”, „ideologia gender”, „lewicowi politycy”, „ludzie pragnący odebrać dzieciom wartości i wprowadzić ich w przestrzeń nihilizmu” itd. itp.); przekonywaniem, że jedyne, co pozostaje ludziom wierzącym jest budowanie niewielkiej, zamkniętej na nowoczesność i zmianę grupki prawdziwie wiernych, którzy w istocie odseparują się od świata zła i destrukcji; czy wreszcie wskazując, że odpowiedzią na realne procesy sekularyzacji, rozpadu pewnego modelu świata i Kościoła jest działanie polityków i partii, które przedstawiane są jako realne, sakralna niemal odpowiedź na zło jakie nas otacza.
Ten model głoszenia wiary nie powstał w próżni. Odpowiada on na głębokie lęki części wiernych, którzy doświadczają - by posłużyć się tytułem książki jaką niegdyś napisałem - „końca Kościoła jaki znają”, ale także końca pewnego światowego status quo, w którym wszyscy wzrastaliśmy. Modele komunikacji rozbijają wspólnoty i budują w nich miejscu wirtualne, określane poglądami politycznymi plemiona, rozpada się model rodziny i przeżywania seksualności, laicyzacja i sekularyzacja stają się raczej kulturową normą niż wyjątkiem, a chrześcijaństwo rzeczywiście zostaje wypierane przez inne modele kulturowe i przekształca się w wypłukane z religijnych odniesień, wypełnione często odmienną aksjologicznie treścią postchrześcijaństwo. Jednolite etnicznie społeczeństwa - a dotyczy to także Polski - stają się wieloetniczne i wieloreligijne, co także nie jest bez znaczenia w przeżywaniu własnej tożsamości. Odpowiedzią na te zjawiska jest zaś często lęk, brak zrozumienia, akceptacji i szukanie prostych odpowiedzi. I na tym właśnie bazuje populizm, także ten religijny, kościelny.
Czy z punktu widzenia instytucji jest on skuteczny? Tak, bo rzeczywiście pozwala zgromadzić wokół instytucji, a niekiedy tylko charyzmatycznego jej przedstawiciela, grupę najbardziej wiernych. Jest on także realną (choć nieprawdziwą albo prawdziwą tylko do pewnego stopnia) odpowiedzią na realne lęki i zjawiska. I wreszcie daje on mocne emocjonalne spoiwo tym, którzy przy instytucji pozostają. Z perspektywy czysto liczbowej, instytucjonalnej czy politycznej może to być więc racjonalna strategia przetrwania trudnych czasów. Tyle, że w Kościele poza skutecznością liczyć się musi także z jednej strony wiara, a z drugiej moralność. Ta druga przypomina, że strategia działania opierająca się na wykluczaniu, stygmatyzacji Innego jest nie do pogodzenia z moralnością wyrastająca z Ewangelii, która nakazuje „miłość nieprzyjaciół”, przyjęcie obcych i Innych, nawrócenie serca, a nie przymusową przemianę innych. Populizm - opierając się na lękach, które wykorzystuje, a nie przemienia płynącą z wiary odwagą - jest wiec z definicji niemoralny.
Ale nie to jest największym wobec niego zarzutem. O wiele istotniejsze jest to, że przyznając doczesnym, zmiennym formom, politycznym poglądom, partyjnym przekazom dnia walor świętości, sakralności czy katolickości w istocie prowadzi on do uczynienia tego, co profaniczne, polityczne sakralnym. A to już jest uleganie pokusie demonicznej. „Jeszcze raz wziął Go diabeł na bardzo wysoką górę, pokazał Mu wszystkie królestwa świata oraz ich przepych i rzekł do Niego: «Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon». Na to odrzekł mu Jezus: «Idź precz, szatanie! Jest bowiem napisane: Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz»” (Mt 4, 8-10) - czytamy w Ewangelii św. Mateusza. Populizm jest taką właśnie pokusą, jest uznaniem, że ceną za zachowanie religijności, struktur, wpływów ma być oddanie pokłonu bieżącej polityce, jednej z partii, jej wąsko rozumianym interesom.
Ta pokusa, jak zresztą każda inna, jest złudą i nie prowadzi do celu jaki sobie zakłada. Jej skutki są zaś zdecydowanie odmienne od obiecywanych, choć na krótko pozwala zbudować zwartą wspólnotę czystych, to w dalszej perspektywie prowadzi do odrzucenia innych, świata i fałszuje Ewangelię. I właśnie dlatego powinna być traktowana jako nieakceptowalna.
Skomentuj artykuł