Farsa z pojednania
Niełatwo zrezygnować z lukratywnych przywilejów i przyznać się do winy. I nie chodzi tylko o nagłe odcięcie od koryta.
Był sobie raz rozwodnik, a właściwie kandydat na powtórnego rozwodnika. Już raz się rozwiódł, więc wiedział, jak to się robi, by nie stracić. Podczas sprawy rozwodowej powołał fałszywych świadków, którzy "obrobili" jego żonę, zszargali jej opinię… W efekcie sąd przyznał mu ich dziecko oraz lwią część majątku. Na koniec wyciągnął rękę do byłej już żony, mówiąc: "Rozstańmy się w zgodzie. Przepraszam, jeśli cię obraziłem. Nie żywmy do siebie urazy". Czy to jest pojednanie?
Wiele ksiąg biblijnych opisuje nastroje panujące w Izraelu w okresie schyłkowego królestwa. Dużo silniejszy wróg osaczał ich państwo. Ludzie pielgrzymowali do sanktuarium, by złożyć ofiary, błagając o ocalenie. Ale prorocy twierdzili, że Bóg gardzi tymi całopaleniami, wypluwa je, ma je w nienawiści, bo zamiast porzucić wykorzystywanie słabszych, oni się bogacą na ludzkiej krzywdzie, na ucisku "współobywateli". I rzeczywiście uprowadzeni do niewoli zostali przede wszystkim owi "wyzyskiwacze". Składali ofiary, modlili się, ale bez szczerego pojednania z tymi, których prześladowali.
Jak można mówić o pojednaniu bez zadośćuczynienia, bez wynagrodzenia krzywd (a przynajmniej szczerej chęci ich wynagrodzenia)? A to znowu nie jest możliwe bez przyznania się do konkretnej winy.
Z wymierzania kary możemy zrezygnować. Ale gest pojednania musi być poparty oddaniem tego, co zostało "skradzione", przywróceniem dobrego imienia, zdemaskowaniem fałszywych oskarżeń. Żeby się pojednać po fali oszczerstw i dyfamacji, trzeba pokazać, jak wyglądały mechanizmy tego niszczenia dobrego imienia, kto w tym brał udział i za jakie profity. Inaczej pojednanie będzie farsą, a podawanie ręki wymuszaniem gestu poddańczego. Trzeba odciąć się od szczujących na moją korzyść. Inaczej wyciągnięta ręka będzie zakłamana, będzie tylko oszustwem mającym na celu przyklepanie gwałtu i pokazanie, że oto druga strona pogodziła się z tą„grabieżą” i że już będzie siedzieć cicho…Tym bardziej że "ów rozwodnik" wie, iż bez tej jego "szczujni" nie oszukałby sądu i nie wygrałby rozprawy rozwodowej.
Czy to jest możliwe? Dla owych "pasących swoje brzuchy" na krzywdzie ludzkiej było to zbyt trudne. Woleli składać ofiary w sanktuarium (z części tego, co sobie przywłaszczyli), niż rezygnować z posadek i oszustw. Wzywali do wspólnych modłów i procesji, zamiast zadośćuczynić za krzywdy.
Nie jest łatwo zrezygnować z lukratywnych przywilejów i przyznać się do winy. I nie chodzi tylko o nagłe odcięcie od koryta. Wielkim problemem jest samo wyznanie winy, np. przyznanie się do przyzwolenia na to, by w moim imieniu ktoś oczerniał tego, do kogo teraz wyciągam rękę.
Skomentuj artykuł