Gorzka lekcja księdza Charamsy - rozmowa z o. Augustynem SJ
Kościoła nie "rozkładają" pojedyncze, gorszące sytuacje ale podwójne, cyniczne życie pasterzy i wiernych - mówi KAI jezuita, o. Józef Augustyn.
Jego zdaniem sprawa ks. Charamsy może, paradoksalnie, przysłużyć się dobru Kościoła. "Każdy grzech trzeba uznać i wyznać, wyspowiadać się z niego - oto najważniejsza lekcja wynikająca dla nas z tego bolesnego skandalu" - ocenia znany duszpasterz i kierownik duchowy.
Publikujemy treść rozmowy:
Tomasz Królak (KAI): Ksiądz, polski ksiądz pracujący w najważniejszym watykańskim urzędzie, przyznaje, że jest gejem i wygłasza płomienna obronę "małżeństw homoseksualnych". Szok? Wstrząs? Przerażenie?
Józef Augustyn SJ: - Inspirację do oceny tego wydarzenia przynosi oświadczenie ks. Lombardiego. Watykański rzecznik zachęca do szacunku dla osoby polskiego księdza - bez unoszenia się, emocji i gniewu - ale z drugiej strony wskazuje na ocenę moralną jego działania, nazywając jego decyzję "nieodpowiedzialną".
Dla większości z nas jest to szok i wstrząs. Dla ludzi szukających, niepewnych swej wiary to z pewnością także przerażenie. Narzuca mi się nieodparta myśl, że całe to widowisko zostało precyzyjnie przygotowane i zaplanowane. To wielka medialna gra w przeddzień Synodu. To właśnie nacisk na Synod poprzez media ks. Lombardi nazywa decyzją nieodpowiedzialną.
Ks. Charamsa do bólu wykorzystał swoją pozycję, funkcję, stanowisko. Było to nieuczciwe i nieodpowiedzialne. Był bardzo wysoko, bo cieszył się wielkim zaufaniem i temu zaufaniu się sprzeniewierzył.
Osiemnaście lat kapłaństwa plus sześć lat seminarium - w sumie 24 lata życia w podziemiu homoseksualnym (bez rzeczywistej woli uporządkowania swojej seksualności, jak zobowiązuje się do tego każdy, przyrzekający celibat Panu Bogu - nie Kościołowi najpierw), doprowadziło do takiego nagromadzenia emocji, iż nastąpiła eksplozja. To owoc podwójnego życia społecznego, podwójnej świadomości, podwójnego bycia na co dzień: w urzędzie, przy ołtarzu, na ambonie, w rodzinie. W to podwójne życie ów kapłan wmieszał swoją odezwę.
Szok, wstrząs, ale paradoksalnie służący dobru Kościoła. Kościoła nie "rozkładają" pojedyncze, gorszące sytuacje jak właśnie ta, której jesteśmy świadkami, ale podwójne, cyniczne życie pasterzy i wiernych. Kościół rozkłada grzech zakłamania, udawania, pozorów, trwający latami, a nie umiejętnie reżyserowane widowiska medialne, skądinąd dla Kościoła bardzo bolesne. Sytuacja, z którą mamy do czynienia to pęknięcie jakiegoś wrzodu - z pewnością nie ostatniego.
Wszystko to mówię nie do księdza Charamsy, któremu wyrażam szacunek z moim współbratem księdzem Lombardim, ale do nas, księży, głoszących kazania, spowiadających ludzi, prowadzących katechezę, rządzących w Kościele, wychowujących młodych do kapłaństwa. Mówię też do moich młodszych braci, którzy poważnie myślą o posłudze kapłańskiej. Możemy być słabi, mieć takie czy inne problemy i skłonności, ale musimy żyć w prawdzie moralnej. Nie wolno żyć w kłamstwie całymi długimi latami. Każdy grzech trzeba uznać i wyznać, wyspowiadać się z niego - oto najważniejsza lekcja wynikająca dla nas z tego bolesnego skandalu.
Pyta pan, jak to możliwe, by zadeklarowany homoseksualista pracował w najważniejszym watykańskim urzędzie. To możliwe, gdy podwójność doprowadzona jest do perfekcji, a im wyżej jesteśmy postawieni w skali społecznej czy kościelnej, tym większe mamy możliwości kamuflażu. Mówiłem już kiedyś w rozmowie z panem, że praktykujący księża-homoseksualiści bywają mistrzami kamuflażu. Nie osądzam moralnie ks. Charamsy, nie moja to rola, ale nazywam fakty społeczne i wspólnotowe po imieniu.
Proszę wybaczyć, ale takie rzeczy możliwe są tylko w Kościele katolickim. Wszystko bowiem w Kościele opiera się na pełnym zaufaniu. Za taką zaś nielojalność, której jesteśmy świadkami, swoistą "zdradę" o charakterze wspólnotowym i społecznym, w każdej "świeckiej" firmie trzeba by ponieść srogie konsekwencje. Jezus nie chciał jednak zakładać świeckiej firmy ale wspólnotę Kościoła, którego Głową jest On sam, Miłosierny Sługa Jahwe. Właśnie dlatego takie skandale są możliwe.
Co sądzi Ojciec o ogłoszonych przez ks. Charamsę 10 żądaniach, które określił jako "nowy manifest wyzwolenia"?
- Ks. Charamsa występuje w roli reformatora Kościoła. Nie da się ukryć, że skłania go ku temu jego osobisty problem.
Kościół, jak to wyraźnie widać, będzie musiał dziesięcioleciami zmagać się z wizją ludzkiej seksualności, która została oderwana od Boga - wszystko do tego się sprowadza.
W naszych dyskusjach na temat homoseksualizmu czy gender jest może za dużo naszych emocji. Nie przekonamy nikogo do chrześcijańskiej wizji ludzkiej seksualności i rodziny, jeżeli ta osoba nie przyjmie Jezusa. Trzeba więc najpierw głosić Chrystusa, i to Ukrzyżowanego, a nie zwalczać ruchy gejowskie metodami niemal politycznymi, przytaczając statystyki i "racje naukowe".
Nie traćmy zdrowego rozsądku: papieskie słowo szacunku i życzliwości wobec osób o innej orientacji nie są zapowiedzią zmiany nauczania Kościoła. Musimy odróżnić wiarę od człowieka, który myśli i czuje inaczej. Nie jest wyrazem miłości wypominanie każdemu człowiekowi wszystkich jego grzechów przy każdym spotkaniu z nim.
Trzeba też przyznać, że w dyskusjach o homoseksualizmie czy gender, wspólnocie Kościoła brakuje czasami odpowiedniego języka, łączącego szacunek wobec drugiego człowieka i kompetencję w dziedzinie podejmowanej problematyki. Mamy żyć w zgodzie ze wszystkimi, także z tymi myślącymi i patrzącymi inaczej. Naszym świadectwem życia mamy głosić Jezusa. A On mówi: "Kto mnie miłuje, ten zachowa moje przykazania".
A jak ocenia Ojciec postępowanie ks. Charamsy jako brat w kapłaństwie?
- Bardzo mnie boli, ale nie dziwi i nie gorszy. Boli mnie ze względu na miliony ludzi młodych, którzy trzymając się nauki Jezusa, walczą ze swoimi słabościami, ograniczeniami, modlą się, spowiadają, słuchają nauk księży, a tu wychodzi ktoś, kto przedstawia się do kamery jako "funkcjonariusz Kongregacji Nauki Wary", wykładowca różnych uniwersytetów papieskich i mówi, że wszystko to jest jednym wielkim kłamstwem... Boli zgorszenie maluczkich. Nie mają oni odpowiedniego wykształcenia, przygotowania teologicznego, zdolności rozeznawania duchowego, ojcowskiego wsparcia, żeby się bronić przed takim skandalem.
Kiedyś odszedł z kapłaństwa jeden ze znanych duszpasterzy. Niedługo potem przyszedł do mnie student, który był jego penitentem. Był zupełnie rozbity: komu teraz mam zaufać? - zapytał. Po dzisiejszym skandalu wielu młodych postawi sobie zapewne podobne pytanie.
Ale ostrożnie z emocjami. Nie kierujmy ich przeciwko drugiemu, ale ku sobie, ku swojemu nawróceniu, ku skrusze osobistej i wspólnotowej. Czytałem wiele literackich opisów sytuacji, w których ludzie stawali wobec sytuacji granicznych: na wojnie, w łagrach, w obozach koncentracyjnych. To nauczyło mnie jednego: nie potępiaj nikogo, nie byłeś jeszcze w takiej sytuacji, nie wiesz, co byś zrobił, gdybyś się w niej znalazł.
Jak to się w ogóle mogło stać, że wysoką funkcję w Kongregacji strzegącej katolickiej doktryny mógł przez lata pełnić zadeklarowany homoseksualista? Czy to możliwe, że nikt o tym nie wiedział?
- Na temat lobby homoseksualnego, także w Watykanie, już także kiedyś rozmawialiśmy. Nikt przecież nie uwierzy, że ks. Charamsa był tam samotny jak palec. Pytanie to nie jest do mnie, ale do tych, którzy rozeznają, wybierają, mianują, decydują, posyłają, odwołują, robią ewaluacje postawy i zachowania itd. To ważna lekcja dla Kościoła. Bo wszystkie najtrudniejsze sytuacje w ludzkim życiu są Boże lekcją.
Ostatnio czytamy w czasie Mszy świętej księgę Nehemiasza. Ukazuje ona, że zburzenie Świątyni Jerozolimskiej dla Izraela było bolesną lekcją. Całe to wydarzenie niech będzie lekcją i dla nas. Obserwując w bardzo różnych środowiskach kościelnych pewne decyzje, nominacje, przeniesienia, wyróżnienia, nagany, pochwały, odnoszę niekiedy wrażenie, że liczy się przede wszystkim sprawne funkcjonowanie, wiedza, kompetencja, zdolności zarządzania i "nie sprawianie innym kłopotu". Niedobory moralne i duchowe nie wydają się być w pewnych sytuacjach problemem. Ale kiedy dochodzi do sytuacji takiej jak ta, obecna, okazuje się, że problemy moralności i duchowości są w Kościele ważniejsze od wszystkich wymienionych uprzednio walorów.
Tymczasem znów rozgorzeje dyskusja o złu celibatu...
- Ks. Charamsa przeprasza cały świat za Kościół i moralność, którą Kościół głosi, a my przepraszajmy Pana Boga za nasze grzechy i grzechy całego świata. Także za grzech zgorszenia, jaki ta sytuacja spowodowała.
Musimy bardzo uważać, by ten skandal nie spowodował paniki i fobii homoseksualnej w seminariach. Pierwszym problemem nie jest bowiem pewien rodzaj wrażliwości, taka czy inna skłonność. Problemem nie jest homoseksualizm, ale wierność żyjącemu Bogu i przykazaniom przez Niego nadanym. Wrażliwość homoseksualna nie jest przekleństwem człowieka, lecz wyzwaniem i zadaniem, okazją do wierności żyjącemu Bogu. Bywa, że okazją trudniejszą.
Ludzi dojrzałego sumienia, szukających Jezusa szczerze, nigdy nie trzeba wyrzucać z seminarium. Oni sami podejmą odpowiednią decyzję, rozeznając, jakie są warunki do godnego przyjęcia święceń. Człowiek głęboko uczciwy sam poprosi o stosowną pomoc, gdy ma problem i szczerze szuka rozwiązania współpracując z przełożonymi i wychowawcami. Wiem o tym z bezpośredniego spotkania z setkami, setkami alumnów.
Człowiek wierny swojemu sumieniu znajdzie rozwiązania dla swojej wrażliwości, takiej czy innej; rozwiązania uczciwe, zgodne z intencją Kościoła. Kościół - odwołując się do nauki Chrystusa - ma prawo stawiać wymagania i warunki. Tak było w Kościele przez dwa tysiące lat, jest dzisiaj i tak będzie.
To przykre, że wkrótce po aferze z abp. Wesołowskim - a wcześniej abp. Paetzem - świat obiega wieść o kolejnym skandalu o podłożu seksualnym, z udziałem polskiego duchownego.
- Nie śmiałbym wyciągać wniosków z tego zestawienia nazwisk. Kimże jestem, by coś takiego robić... Ale, nie bądźmy naiwni. Kto nam uwierzy, że to czysty przypadek? Zanim komuś powierzymy ważną misję, trzeba zbadać, rozeznać kogo wysyłamy. Powiązania i motywy osobiste nie powinny być jednak decydujące. Zwłaszcza wówczas, gdy mamy mu powierzyć jakieś bardzo odpowiedzialne zadanie. To kolejna bolesna lekcja. Czy ten człowiek budzi zaufanie moralne? - oto pytanie.
Jaka wobec tego nauka płynie z ostatniego skandalu dla całej wspólnoty Kościoła?
- Myślę, że najmniej rozczarowany tą sytuacją jest papież Franciszek. On czuje Watykan i tamtejszą Kurię jak nikt inny. Dał temu wyraz w wywiadzie dla telewizji meksykańskiej Televisa w marcu br. (opublikowanym następnie w "L'Osservatore Romano"). Otóż papież mówi tam wyraźnie o trudnościach z Kurią, o jej oporze, o braku szczerości w komunikacji z pewnymi osobami. Mówi, że Kuria watykańska to ostatni dwór, jaki się ostał w Europie. I proponuje raczej styl "zespołów roboczych", które miałyby pomagać biskupom. Te watykańskie zespoły robocze byłyby na usługach Kościołów partykularnych.
Cały ostatni skandal ma typowo dworski charakter. Przypomina wypowiedzenie posłuszeństwa i bunt wysoko postawionego "księcia" przeciwko swojemu monarsze. Bardzo zachęcam do lektury wspomnianego wywiadu. Papież Franciszek otworzył w nim swoje serce.
Gdy ktoś robi i mówi rzeczy trudne, bolesne, ale uzdrawiające - nie jest lubianym zwiastunem. Wolimy raczej słuchać wieści dobrych i przyjemnych, takich, które dają samozadowolenie, schlebiają pysze. Te i inne skandale to gorzka lekcja.
Nawiążę jeszcze do zburzenia Świątyni Jerozolimskiej. Bogu Jahwe w pewnym momencie była ona już niepotrzebna, by Żydzi oddawali mu chwałę w sposób bardziej doskonały. Obecna sytuacja skłania do pytań o to, co w naszym kościelnym funkcjonowaniu Panu Bogu nie jest już potrzebne, co się przeżyło. Bóg ma prawo powiedzieć to nam w tak przykry sposób, w jaki powiedział Starszym Braciom. Z pewnością nie jest Mu potrzebna nasza nienaganna opinia w świecie; przekonanie, że jesteśmy lepsi od innych.
Dzisiaj Panu Bogu potrzebna jest przede wszystkim nasza głęboka skrucha. Święta Teresa Wielka mówi, że jeden akt skruchy jest więcej wart niż wiedza całego świata.
rozmawiał Tomasz Królak
Skomentuj artykuł