Jezuici i działka w Krakowie

Ks. Dariusz Kowalczyk SJ

Niestety, nikt z piszących na ten temat dziennikarzy nie skontaktował się ze mną, aby zapytać o fakty i moją opinię. A byłem wówczas prowincjałem i jako taki miałem pełną wiedze na temat sprawy. Ów absolutny brak kontaktu jest zadziwiający. Dziennikarzy nie interesowała jednak rzeczywistość, ale jedynie gotowe, kłamliwe tezy. To, co napisano o odszkodowaniu dla jezuitów było przemieszaniem kłamstw, insynuacji i przemilczeń. Przypomnijmy podstawowe fakty, które obnażają medialne manipulacje.

Jezuitom bezprawnie (niezgodnie z prawem obowiązującym w PRL) zabrano atrakcyjne nieruchomości w Lublinie: teren i okazały budynek, który zakon zaczął budować z własnych środków w roku 1922. W budynku tym mieściła się uczelnia "Bobolanum", która była uznana nie tylko przez Stolicę Apostolską, ale także przez władze polskie przed wojną. Co więcej, status jezuickiej uczelni został potwierdzony przez Ministerstwo Oświaty jeszcze w 1946 roku. W czasie wojny budynek został zajęty przez Niemców, a wielu jezuitów aresztowano i wywieziono do obozów. Po wojnie w budynku zainstalował się szpital wojskowy, który tyleż systematycznie, co bezprawnie, bez żadnych odszkodowań wypychał jezuitów. Ostatni jezuici zostali zmuszeni do opuszczenia nieruchomości w 1951 roku. Wojsko przejęło cały teren i budynek. Na mocy ustawy z 17 maja 1989 roku pojawiła się możliwość oddania zabranego mienia lub wyznaczenia sprawiedliwego odszkodowania. Podmiotami w sprawie są wojsko i jezuici. Wieloletnie starania, podejmowane w ścisłym porozumieniu obydwu stron i w oparciu o procedury działania Komisji Majątkowej, przyniosły efekt w postaci obustronnych porozumień zmierzających do zakończenia sprawy. I wtedy rozpoczął się medialny festiwal oszczerstw.

DEON.PL POLECA

22 X 2008 r. ukazał się tekst w "Gazecie Wyborczej" zatytułowany "Kraków: ta ziemia jest nasza nie jezuitów". Czytamy w nim: "Komisja Majątkowa działająca przy MSWiA przekazała zakonowi jezuitów atrakcyjne nieruchomości w Krakowie. Władze miasta mówią dość. [...] Na tym terenie trzy krakowskie dzielnice chciały zbudować komisariat policji". Otóż nie było i nie jest prawdą, że Komisja przekazała jezuitom działkę. Taka decyzja nie została podjęta. Drugie matactwo jest jeszcze bardziej podstępne. "Wyborcza" sugeruje mianowicie, że jezuici zabierają coś "na siłę" Krakowowi, który tym samym jest pokrzywdzony. A przecież wskazana przez wojsko nieruchomość w krakowskich Bronowicach jest własnością wojska. Miasto nie jest w tej sprawie żadną stroną. Kraków mógłby jedynie tę działkę kupić, gdyby wojsko chciało mu ją sprzedać. Co więcej, w piśmie z 31 X przesłanym przez Ministerstwo Obrony Narodowej do warszawskiej prowincji jezuitów stwierdza się, że działka w Bronowicach nie zostanie jednak przekazana zakonowi jako nieruchomość zamienna za nieruchomości w Lublinie, gdyż "powinna pozostać w zasobach nieruchomości wojskowych, jako nadal niezbędna na cele obronności i bezpieczeństwa państwa". O żadnych planach przekazania działki miastu nie było i nie ma mowy. Jakże więc można dawać tytuł "Kraków: ta ziemia jest nasza..."? Ta ziemia nigdy nie należała do miasta Krakowa i nie ma planów, aby miasto ją nabyło. A skoro tak, to jakim prawem władze miasta ingerują w porozumienia pomiędzy stroną wojskową a stroną jezuicką? W jednym z ostatnich tekstów dziennikarka "Gazety Krakowskiej" stwierdza: "Na razie nie wiadomo, jakie działki zaproponuje MON w zamian za tę w Bronowicach. Urzędnicy mają cichą nadzieję, że będą to tereny poza naszym regionem, bowiem przyznanie w Krakowie gruntów zakonnikom z dalekiej Lubelszczyzny wywołało spore emocje". Zadziwiające, urzędnicy niby praworządnego miasta mają nadzieję (rozumiem, że za nadzieją może iść działanie w pożądanym przez nich kierunku), że jeden podmiot (wojsko) nie odda zgodnie z prawem drugiemu podmiotowi (jezuitom) należących do niego (a nie do miasta) nieruchomości. Czy to nie jest dyskryminacja podmiotu kościelnego? Urzędnicy mają działać zgodnie z prawem a nie swoimi (np. antykościelnymi) emocjami. Ponadto nie chodzi o zakonników z dalekiej Lubelszczyzny, tylko o Prowincję Wielkopolsko-Mazowiecką jezuitów, która działa jako podmiot prawny na terenie całego kraju.

W artykule "Gazety Wyborczej" z 22 X czytamy: "Miesiąc temu rozmawialiśmy z ministrem Klichem i wszystko wskazywało na to, że będzie to [zbudowanie na działce przez miasto jakiegoś obiektu] możliwe - mówi radny Piotr Klimowicz. - Okazało się jednak, że komisja przekazała teren zakonowi jezuitów". Tymczasem otrzymałem kopię listu, jaki radny Klimowicz wysłał do redaktora naczelnego "Gazety". W liście czytamy m.in.: "wnoszę o zamieszczenie następującego sprostowania: W związku z przytoczeniem mojej wypowiedzi w artykule «Kraków: Ta ziemia jest nasza, nie jezuitów» informuję, że nie wyrażałem i nie wyrażam negatywnej oceny w sprawie zwrotu na rzecz Zakonu Jezuitów (ani na rzecz innych kościelnych osób prawnych) nieruchomości położonych w Bronowicach. Nie uważam decyzji Komisji Majątkowej w tej (i w innych znanych mi sprawach) za wymagające «podważania»". Ale cóż pomogą sprostowania, skoro kłamstwo poszło już w świat. Wszak nie chodzi w całej sprawie o prawdę, ale o robienie antykościelnego szumu. Podobny list radny Piotr Klimowicz wysłał do naczelnego "Trybuny", która 23 X opublikowała perfidny tekst pod tytułem "Miasto skubane przez Kościół". Teksty te można znaleźć na stronach internetowych. Kłamstwa w nich zawarte zaowocowały chamstwem i agresją w komentarzach internautów.

29 X w "Gazecie Wyborczej" ukazał się tekst "Kościołowi źle oddane", którego autorka insynuuje: "Zakon [...] składa wniosek o zwrot utraconego majątku. Jest to najczęściej niemożliwe, bo od lat na odebranym terenie stoi szpital albo centrum handlowe. Wtedy zakon wskazuje inną ziemię, którą jest zainteresowany - jej wartość ma być zbliżona do wartości utraconego majątku. Rzecz w tym, że cenę obu nieruchomości określa sam zakon. [...] Po uzyskaniu nieruchomości zakon sprzedaje ją na wolnym rynku, często z kilkakrotnym przebiciem". Tyle "GW". A jak w przypadku sprawy "jezuickiej" wyglądają fakty?

Po wielu latach starań ze strony jezuitów, którym władze PRL ukradły nieruchomości w Lublinie, Ministerstwo Obrony Narodowej w piśmie z dnia 21 II 2007 r. wskazało nieruchomości w Białymstoku, Poznaniu, Krakowie jako możliwe nieruchomości zamienne za będącą w rękach wojska jezuicką nieruchomość w Lublinie. Prowincja zakonna przyjęła ofertę działki krakowskiej. Po czym MON w oficjalnym piśmie potwierdził, że akceptuje nieruchomość w Bronowicach jako nieruchomość zamienną. Dalsza procedura dokonała się również z najwyższą starannością. Zakon jezuitów dokonał na własny koszt wyceny nieruchomości w Lublinie. Strona Wojskowa dokonała wyceny nieruchomości zamiennej w Krakowie. Obydwie powyższe wyceny, na wniosek Strony Wojskowej, zostały przesłane do oceny Komisji Arbitrażowej przy Polskiej Federacji Stowarzyszeń Rzeczoznawców Majątkowych w Warszawie. Okazało się, że utracona działka w Lublinie jest więcej warta niż działka w Krakowie. Mimo to jezuici, biorąc pod uwagę upływający czas oraz trudności z uzyskaniem faktycznie równoważnej nieruchomości zamiennej, ostatecznie zgodzili się uznać obie nieruchomości za równoważne. W odpowiedzi na naszą zgodę około miesiąca temu został przygotowany przez Stronę Wojskową (Departament Infrastruktury MON) i uzgodniony z Prowincją projekt ugody. Projekt ten został również uzgodniony w Resorcie Obrony Narodowej z Departamentem Prawnym i Biurem Antykorupcyjnym. Po tych uzgodnieniach jezuici zostali poinformowani, że projekt ugody zostanie przedstawiony Ministrowi Obrony Narodowej do ostatecznej akceptacji.

W tym właśnie czasie zaczęły się - jak już zauważyłem - oszczercze ataki w mediach. Długi okres obustronnych porozumień został przerwany wycofaniem się strony wojskowej. "Gazeta Wyborcza" z 8-9 listopada w tekście "Ziemia dla jezuitów? Nie od razu" ogłosiła to jako niebywały sukces wojska: "Kiedy dwa tygodnie temu Komisja Majątkowa [...] wskazała ten teren jako rekompensatę dla zakonu jezuitów w zamian za ziemie utracone w Lublinie, wydawało się, że dla wojska Bronowice są już stracone". Cóż za kłamliwy patos! W świetle przedstawionych powyżej faktów działka w Bronowicach została zaproponowana prawie dwa lata temu przez samo wojsko i nic nikomu się nie wydawało, ani nikt do niczego nie był przymuszany. Po prostu, dwie strony realizowały z wielką starannością kolejne stopnie prawnej procedury.

Dziennikarka "GW" opowiada banialuki stwierdzając: "Trzy dni temu nieoczekiwanie Komisja Majątkowa zaprosiła na spotkanie przedstawicieli wojska na negocjacje w sprawie działki. W efekcie komisja uwzględniła oczekiwania właścicieli". Prawda jest taka, że Komisja Majątkowa o spotkaniu planowanym na 4 XI 2008 r. powiadomiła wszystkie strony postępowania listem z dnia 20 X. Nic tu nie działo się nieoczekiwanie (nieoczekiwane było jedynie wycofanie się wojska z przygotowywanej wspólnie od wielu miesięcy ugody). Zresztą wszystkie strony były powiadamiane o wcześniejszych spotkaniach w tej sprawie. Przede mną leżą kopie stosownych zawiadomień z lat 1999, 2001, 2005 i 2006. Dlaczego więc cytowany w artykule "Ziemia dla jezuitów?" pełnomocnik prezydenta miasta Krakowa stwierdza: "Pierwszy raz strony zostały potraktowane jak uczestnicy postępowania"?.

"Gazeta Krakowska" ogłosiła z radością: "W bitwie o ziemię jezuici polegli pod Bronowicami". W tekście czytamy: "Atrakcyjna działka, na której mógłby stanąć duży komisariat, akademiki AGH lub budynki sądu okręgowego, zostaje w gminie Kraków. Tak zakończył się bój wojska z jezuitami". Kilka zdań, a tyle przekłamań i manipulacji. Znowu sugestia, że chodziło o działkę, której oddanie jezuitom byłoby stratą dla Krakowa. Powtórzmy raz jeszcze, że działka należała i należy do wojska, które samo już dwa lata temu postanowiło przekazać ją jako nieruchomość zamienną. Proszę pokazać mi na papierze, kiedy władze Krakowa lub jakaś instytucja krakowska zwróciła się do wojska z formalną prośbą o możliwość nabycia działki. A poza tym, gdyby jezuici otrzymali tę działkę w ramach słusznego odszkodowania, to działka też zostałaby w gminie Kraków (przecież nie zostałaby przeniesiona na księżyc) a wszystkie wymienione instytucje mogłyby, gdyby rzeczywiście chciały, zwrócić się do zakonu z propozycją wykupu ziemi dla swoich celów. "Gazeta Krakowska" sugeruje jakąś zaciętą bitwę, w której jezuici ponieśli porażkę. W świetle przedstawionych faktów sprawy przedstawiają się zdecydowanie inaczej. Zakon zwrócił się do wojska o załatwienie - zgodnie z ustawa z 1989 r. - sprawy należącego się odszkodowania. Wojsko samo wskazało działkę, po czym obydwie strony w kolejnych, merytorycznych i spokojnych porozumieniach zmierzały ku podpisaniu ostatecznego porozumienia. Bitwę wywołały media (nie wnikam, w jakiej mierze i przez kogo podjudzone), których dziennikarze ze złą wolą lub tylko nieświadomą głupotą pisali swoje ideologiczne teksty. W kontekście owego medialnego ostrzeliwania wojsko - wbrew wielomiesięcznym uzgodnieniom - w ostatnim tygodniu finalizowania sprawy wycofało się i oświadczyło, że działka w Bronowicach okazała się raptem niezbędna dla obronności kraju. A bezinteresownie antykościelni dziennikarze odtrąbili zwycięstwo. Jeśli pod Bronowicami coś poległo, to były to uczciwość i prawda.

Swoją drogą może ktoś z internautów wie, co teraz dzieje się na wojskowej działce w Bronowiczach?

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jezuici i działka w Krakowie
Komentarze (13)
jazmig jazmig
19 listopada 2011, 20:42
Jak widać, o. Mądel z uporem godnym lepszej sprawy, broni kłamliwych publikacji GW. Gdyby gmina Kraków występowała do MON o tę działkę, to MON najpewniej nie proponowało jej do rozliczeń z o.o. jezuitami. Ale o. Mądel wie lepiej od wszystkich - gratuluję daru jasnowidzenia o. Mądelowi. Dosadne stwierdzenia i i wątpliwe założenia. Nie popisałeś się jazmig Podtrzymuję swoją opinię. GW kłamała, a o. Mądel w tym konkretnym przypadku racjonalizuje łgarstwa GW.
J
jer
19 listopada 2011, 19:46
Jak widać, o. Mądel z uporem godnym lepszej sprawy, broni kłamliwych publikacji GW. Gdyby gmina Kraków występowała do MON o tę działkę, to MON najpewniej nie proponowało jej do rozliczeń z o.o. jezuitami. Ale o. Mądel wie lepiej od wszystkich - gratuluję daru jasnowidzenia o. Mądelowi. Dosadne stwierdzenia i i wątpliwe założenia. Nie popisałeś się jazmig
DF
DZISIEJSZY FARYZEIZM
18 listopada 2011, 14:57
010-09-24 proboszcz bazyliki Mariackiej wydał oświadczenie, w którym stwierdził, że nic nie wiedział o przeszłości esbeckiej swego pełnomocnika Marka Piotrowskiego. Równocześnie w wywiadzie dla "Gazety Krakowskiej" przyznał się, że już w 2003 r. wiedział o tym z mediów, a pomimo tego zatrudniał Piotrowskiego aż do 2007 r. Z parafii odszedł, ale został mianowany wikariuszem generalnym archidiecezji krakowskiej. Jako pełnomocnik metropolity odpowiada oczywiście za diecezjalną kasę. Dziś praktycznie uznać go można za pierwszego zastępcę kardynała Stanisława Dziwisza. Jest jego osobistym przyjacielem ze studiów i organizatorem jego bizantyńskiego ingresu sprzed pięciu lat. Ks. Bronisław Fidelus miał powody, by polecać Marka P. Przy jego pomocy zyskał w Krakowie rekompensatę za utracone w PRL dobra, w postaci działek wartych ok. 10 mln zł. Obecnie prowadzi na ogromną skalę rodzinną działalność gospodarczą (głównie, hotele, sklepy i restauracje). Ja też mam bezprawnie, nawet jak na PRL-owskie prawo, utracone dobra, a odzyskanie go trwa już 15 lat. I końca pewnie nie będzie... Na podstawie dostępnych materiałów np. IPN nie da ostatecznie ustalić skali inwigilacji tajnych służb za PRL - niszczenie akt SB rozpoczęło się we wrześniu 1989 r i trwało parę lat. Pamiętajmy jednak, że kopie wszystkich materiałów (tych nie zniszczonych również !!!) są w posiadaniu służb specjalnych obecnej Rosji ! Pamiętajmy także o tzw. "komisji Michnika". Adam Michnik w 1990 roku dostał nieograniczony i niekontrolowany dostęp do najściślej strzeżonej wiedzy. Wertował akta, w tym personalne, przez ponad dwa miesiące. Nie wiadomo także co naprawdę znalazł. Dziś już dobrze wiemy, że Okrągły Stół i zmiana sytuacji w roku 1989 nie były jakimś przełomem, końcem komunistów, rozliczenia agentur rodzimych oraz obcych lecz był to czas dogadania się różnych obozów, środowisk i układów. Gdzie jak czas pokazał jedną ze stron był KK.
.
.
18 listopada 2011, 14:24
Ja mam takie czysto formalne pytanie. D. Kowalczyk był prowincjałem prowincji Wielkopolsko-Mazurskiej, czy Prowincji Południowej ? No i jak to się ma do Krakowa ?
jazmig jazmig
18 listopada 2011, 14:10
 Jak widać, o. Mądel z uporem godnym lepszej sprawy, broni kłamliwych publikacji GW. Gdyby gmina Kraków występowała do MON o tę działkę, to MON najpewniej nie proponowało jej do rozliczeń z o.o. jezuitami. Ale o. Mądel wie lepiej od wszystkich - gratuluję daru jasnowidzenia o. Mądelowi.
KM
Krzysztof Mądel SJ
9 października 2009, 23:58
Nie w tym rzecz. Gdyby mnie ktoś proponował coś w Krakowie wzamian za rzecz straconą w Lublinie, to wiedziałbym, że wcale mi nie chce tego dać, a artykuły prasowe uprzytomiiłyby mi, że doszło do znaczącego podbicia ceny tej transakcji lub nawet odsunięcia jej w czasie na świętego Nigdy. Kłopot z waszą umową polega też na tym, że MON nie do końca jest stroną. Po części z powodów psychologicznych. Wszyscy tam wiedzą, że reforma się zbliża, więc z właścicieli stają się podświadomie klientami, którym bardziej zależy na tym, żeby samemu wziąć niż dać komuś i zrobić u siebie porządek. Zdaje się, że planach reformy jest likwidacja wielu wojskowych szpitali, więc warto o Bobolanum pytać, bo może tylko dlatego nikt, go wam nie chce oddać, że wie, że wam zamknie usta czymś innym i jeszcze prasą postraszy. Właściwą stroną sporu jest państwo polskie, a komisja majątkowa właściwą instancją. Jeśli MON wziął to wszystko kiedyś na siebie, to wykazał się max. dobrej woli, której dzsiaj już raczej nie wykaże, co gorsza, jeśli nawet wykaże, a da ziemię, o którą ktoś inny może się upomnieć, to jego dobra wola będzie niewiele warta. Klich kiedyś mnie bronił w sprawie lustracji, ale przypuszam, że on tej sprawy na siebie nie weźmie, bo obecne leży ona głównie w Krakowie, jego okręgu, a teraz zrobiła się w 100 proc. polityczna, całe odium trzeba wziąć na siebie, a potem możne się okazać, że jezuici opchną ziemię za grube pieniądze i odium się jeszcze zwiększy. Jeśli miasto upomina się o tę ziemię, to zapewne dlatego, że od lat układało się o nią z wojskiem (każdy może to łatwo sprawdzić), w Krakowie wiele spraw z wojskiem, koleją, infrastrukturą, resortem gospodarki tak się ciągnie, jak zresztą w każdym mieście. Nie chodzi w wtedy o sprzedaż, bo to nie ma najmniejszego sensu, ale raczej o darowiznę, ewent. zamianę (partrz majątkowe przepychanki na krakowskim lotnisku). I jeszcze jedno, gdyby sprawa dot. majątku małej wartości, pewnie już byłoby po tej sprawie.
DK
Dariusz Kowalczyk SJ
9 października 2009, 19:15
Toś mię Krzysztofie zadziwił. Po pierwsze, w czasie dwoch lat kiedy jezuici procedowali z wojskiem cala sprawe, zaden podmiot, w tym miasto Krakow, nie zglaszal formalnie zainteresowania tym terenem. Ergo, informacje o tym, ze miasto ma jakies powazne plany byly wyssane z palca ad hoc. Po drugie, wlascicielem dzialki jest MON i ma prawo przedstawic swoja wlasnosc jako nieruchomosc odszkodowawcza bez pytania sie miasta, ktore obecnie nie ma zadnych praw do dzialki. Wojsko nie moze sprzedac dzialki ot tak po prostu innemu podmiotowi, nawet panstwowemu. Jesli chce cos sprzedac, to przekazuje teren do Agencji Mienia Wojskowego, a Agencja dokonuje sprzedazy. Miasto mogloby ta droga nabyc ow teren, ale nie wyrazilo takiej intencji, a poza tym teren w ogole nie byl przekazany do Agencji, tylko wyznaczony przez MON jako teren dla jezuitow w ramach odszkodowania. Po trzecie, gdybysmy otrzymali ten teren w ramach odszkodowania, co w normalnie funkcjonujacym kraju powinno sie stac, to miasto mogloby zglosic sie do nas, aby ow teren zakupic. Po czwarte, piszesz, "jezuitom tej ziemi nie zabrano, wiec jej dostac raczej nie powinni". Jesli panu X pan Y cos ukradl, to moze zwrocic to, co ukradl lub - jesli sie dogadaja - inna rzecz, ktora wyrownuje szkody. Tak bylo w tym przypadku. Wosjko nie chce oddac Bobolanum w Lublinie, ale zaproponowalo inna swoja nieruchomosc, a my sie zgodzilismy; stad zupelnie nie rozumiem Twego zdania.
KM
Krzysztof Mądel SJ
9 października 2009, 15:55
Darku, nie we wszystkim masz rację. Miasto nie jest właścicielem rzeczonej działki w Krakowie, ale chce ją przejąć i wcale nie musi jej kupować. Jeśli nie będzie większych przeszkód wojsko pozbędzie się wielu podobnych działek (reformy polskiego wojska nikt do tej pory nie zrobił, ale ona musi być zrobiona), a wtedy miasto lub uczelnie krakowskie są pierwszym naturalnym beneficjentem tej reformy, o ile nie istnieje prywatny właściciel, który się o nią ubiega. Jezuitom tej ziemi nie zabrano, więc jej dostać raczej nie powinni, a jeśli jakaś instancja będzie podejmować niezawisłe decyzja, to powinna dać pierwszeństwo miastu. Czym innym natomiast są złośliwe publikacje dot. starań kościelnych instytucji o odzyskanie majątku. Sensacyjne wątki są zawsze atraktycjne dla wydawców, więc ta potrzeba jest pierwszym motorem podobnych tekstów, zwłszcza, że strona kościelna z reguły się przed nimi nie broni, a bardzo nieudolnym wyjaśnianiem swojego stanowiska jeszcze bardziej je eskaluje. Drugim poważnejszym, choć trudny do udowodnienia motywem, są interesy osób, który stronie kościelne wyświadczają przysługi niedźwiedzie, tzn. wykonują skok na kasę korzytając z tego, że jakiś zakon potrzebuje właśnie pomocy prawnej. Krzykliwe artykuły mają wtedy służyć korzystnemu dopięciu tego interesu, tzn. wystraszeniu strony kościelnej faktem, że trzyma w ręce gorący kartofel i skłonieniu jej, żeby jak najszybciej na jakichkolwiek warunkach zechciała się go pozbyć. Ten mechanizm zadziałał w ostatnich latach całkiem dobrze wiele razy, niestety, nie bez winy strony kościelnej, o czym dobrzą wiedzą notariusze, policja i sama Stolica Apostolska
DK
Dariusz Kowalczyk SJ
9 października 2009, 15:06
Do Krakowianki. Po pierwsze, jesli dziennikarz pisze na jakis temat, to nie powinien zmyslac i klamac, tylko skontaktowac sie z tym, kto ma wiedze na dany temat. To chyba oczywiste! Po drugie, probowalem zainteresowac dziennikarzy wiekszych dziennikow sprawa, ale sie nie udalo. Czy myslisz Kraklowianko, ze jak ktos rozmyslnie naklamal, to potem bedzie to uczciwie prostowal? Ow tekst ukazal sie w KAI-u, do ktorego wiekszosc dziennikarzy ma dostep. Ale cisza! Bo tekst nie pasuje do z gory zalozonej tezy. A co do pytania Patryka, to nie jest tutaj istotne, co bysmy na dzialce wybudowali, czy tez bysmy ja sprzedali. Zachecam do chwytania istoty rzeczy. Zauwaze tylko, ze jesli zakon prowadzi szkoly, instytucje medialne, domy rekolekcyjne, troszczy sie o zabytkowe nieruchomosci itd., to raczej nie uzbiera na stosowne inwestycje z tacy. Zapewniam, ze grosza nie marnujemy na etaty dla znajomych, ani na samochody dla siebie.
KJ
Krakowianka jedna
9 października 2009, 12:50
Dlaczego o. Kowalczyk nie wyśle tekstu do "GW"? Media przedstawiają działania komisji jako trzeci (klerykalny) rozbiór Polski. Nie jestem pewna, jak jest naprawdę, ale myślę, że argumenty strony kościelnej powinny być szerzej znane. Może trzeba dziennikarza zaprosić, zaproponować rozmowę, a nie czekać? Zrobić KK dobry PR, a nie tylko narzekać na dziennikarzy...
Patryk Stanik
9 października 2009, 10:00
Bardzo ciekawy tekst (gdyby - znowuż - nie zakładał najgorszego ze strony "wrogów"), ale chciałbym jeszcze dowiedzieć się: co Towarzystwo chciałoby wybudować na odzyskanej działce?
Robert W
8 października 2009, 21:39
prawda choć może bolesna z którą wiele osób nie potrafi się zgodzić
K
kris
8 października 2009, 21:30
bardzo dobry tekst. dziennikarstwo w naszym kraju osiąga poziom bruku