Antydepresant przez internet
Okazuje się, że można leczyć skutecznie przez internet. Aczkolwiek w przypadkach rzeczywistych problemów zdrowotnych polecam wizytę u lekarza. Takiego, co ma dyplom medyka, a nie namnożonych ostatnio uzdrowicieli obiecujących natychmiastowy cud.
Od kilku dni goszczę w Medyni. To nasz nowy dom. Ekipa tu wspaniała, kobitki gotują świetnie, pogoda się poprawiła-spa jednym słowem. Nie znaczy to, że nic nie robimy, bo kto tylko jeszcze się rusza, to robi jak i ile może. Teren do zagospodarowania, toniemy w błocie. Na pomoc przyjechały chłopaki z Zochcina i płot stawiają. Jak postawią, to można będzie posiać warzywka. Kury sąsiadów nie znają zasady "mój dom moją twierdzą" i naruszając zasady miru domowego łażą "po naszym" grzebiąc i dziobiąc co się da. Nie pomagają żadne poważne ostrzeżenia i roztaczane wizje wylądowania w rosole. Kura wie swoje i łypie bezczelnie oczkiem, że niby jasne iż to czcza gadanina. Zupełnie jak niektórzy z naszych mieszkańców, kiedy wydobywam z siebie najsroższe dźwięki wobec jakiejś głupoty czy bezczelności i grożę mękami piekielnymi, a oni robią/dziobią swoje, jak gdyby nic.
Poznaję nową okolicę co kończy się czasem krążeniem w kółko po wioskach zanim trafię na tę właściwą, albo wylądowaniem w szczerym polu w wersji "słuchaj pana z GPS-u". Pole było mocno podmokłe i pan z GPS-u już nie poradził jak się z błota wydostać, ale dałam radę. Nigdy nie jest za późno na przygodę.
W niedzielę msza św. w tutejszej parafii. Dobrze jest czasem pomodlić się z rzeszą braci w wierze, jako, że w Nagorzycach ludek nasz Boży malutki. Ludzie mi nieznani. Jedyny, który nas łączy to Chrystus. I tak sobie dumałam, że może ta staruszka obok mnie właśnie wymadla mi cosik dobrego powtarzając w kółko wezwania koronki do Miłosierdzia Bożego i wkładając w to całe serce?
Rozpaczliwa prośba z pewnego OPS-u o przygarnięcie bezdomnego człowieka - zwrot z dalekiego kraju. Po leczeniu szpitalnym, kraj ów już go nie chce i trudno się dziwić, a tu nigdzie miejsc nie ma, bo zanim ruszy procedura umieszczenia w domu pomocy gość musi gdzieś po prostu być. Kolejny taki przypadek i będzie ich coraz więcej, bo ci, co wegetują na europejskich ulicach od lat, starzeją się i chorują. A bezdomnych Polaków jest tam mnóstwo. Póki kosztują niewiele lub nic, jak sobie radzą, to nikt się tym nie martwi. Dopiero jak goszczące państwo zaczyna ponosić koszty leczenia i oni sami już ledwo zipią, zaczyna się akcja sprowadzania do Ojczyzny. Na ogół konsulaty w tym pomagają, a niektóre wręcz robią więcej niż wynika to ściśle z ich obowiązków. Tak po ludzku. Pomagają też rodacy i księża. Parę miesięcy temu przywieziono człowieka z Aten - do samiutkiego Zochcina. Ludzi dobrych jest więcej niż nie-dobrych. Mamy zwroty z Belgii, Włoch, Anglii. Bywa też ruch w drugą stronę, bo trafiają się nam wędrowcy z innych krajów, przeważnie zagubieni i chorzy.
Nieszczęście nie ma narodowości, a bezdomność z definicji nie ma domu, więc także i granic. Nie da się jej ujarzmić dekretami, strukturami i decyzjami administracyjnymi.
Na stacji benzynowej gdzieś tutaj, w rzeszowskim, podszedł do mnie chłopak, "O, siostra Chmielewska!". No tak, to ja, więc czekam na dalszy ciąg znanego mi scenariusza, czyli "Widziałem siostrę w telewizji". A tu zmiana. "Ratuje mnie siostra od depresji. Pracuję za granicą i jak mam doła, to słucham siostry na internecie". Rety, antydepresant jestem i do tego SOR! Kolejna sprawność wzorowego zucha i okazuje się, że można leczyć skutecznie przez internet. Aczkolwiek w przypadkach rzeczywistych problemów zdrowotnych polecam wizytę u lekarza. Takiego, co ma dyplom medyka, a nie namnożonych ostatnio uzdrowicieli obiecujących natychmiastowy cud. Modlitwa musi towarzyszyć racjonalnym działaniom, a nie je zastępować. A miłego chłopaka, co pracuje w Norwegii serdecznie pozdrawiam. Może spotka naszą Pipi? Ona jest doskonałym antydepresantem ze swoim poczuciem humoru.
Czy u nas nie jest "bosko"? No czasami nie jest, ale ogólnie to jest.
nad-oobowiązko
Legenda o św. Janie
Stary Apostoł na wygnaniu miał malutką przyjaciółkę - białą kuropatwę, którą często pieścił. Ludziom, którzy gorszyli się, że tak uczony i święty człowiek zabawia się z ptakiem, odpowiedział: "Cięciwa łuku nie może być stale napięta". Bóg nie tylko pozwala, ale wręcz zachęca do korzystania z drobnych radości tego świata.
Św. Marcin z Porres, dominikański brat, mulat, żył w Peru w XVI w. W domu swojej siostry utrzymywał szpital dla psów i kotów.
Św. Sergiusz z Radoneża żył w leśnej pustelni i skromny posiłek dzielił z zaprzyjaźnionym niedźwiedziem. Kiedyś oddał mu ostatnią kromkę chleba i sam pozostał głodny.
"Pamiętaj o sobie gdy pomagasz innym, miej w tym radość, zatrać się Bogu, miłości, radości, a nie pomaganiu." /św.Sergiusz/
Św. Goderyk ukarał dzikie zające, jelenie i sarny, które wyjadały warzywa z ogrodu przeznaczone dla ubogich. Zaprzestał upraw, aż zwierzaki zgłodniały. Wtedy dał im marchwi, nawymyślał srogo i odesłał do lasu. Nie nagabywały go więcej. Wężom pozwalał grzać się przy swoim ogniu w zimne dni.
Oni nie zostali świętymi za zasługi dla ochrony zwierząt. Oni kochali zwierzęta, bo kochali ich Stwórcę. Kto kocha Stwórcę, kocha wszelkie stworzenie, ale przede wszystkim człowieka stworzonego na obraz Stwórcy. Wszyscy słynęli z miłosierdzia wobec ubogich.
* * *
Tekst pierwotnie ukazał się na blogu: siostramalgorzata.chlebzycia.org
Skomentuj artykuł