Apostaci policzeni i niepoliczeni
Liczba zadeklarowanych apostazji w Polsce rośnie, co próbują wykorzystać niektórzy politycy. Jednak duży problem leży gdzie indziej.
W grudniu ubiegłego roku niektóre media w Polsce poinformowały, że w internecie pojawił się „Licznik apostazji”. Nie założył go Kościół katolicki. Za tą inicjatywą stoją politycy. Na konferencji prasowej tłumaczyli, że „licznik” ma stać się „spisem powszechnym” ludzi, którzy wystąpili w naszym kraju z Kościoła. Ma też pokazać, że Kościół nie ma większości i „że nie ma żadnego powodu, żeby był ponad prawem i żeby wchodził w każdy aspekt naszego życia”. Nie pozostawiali też wątpliwości, że pomysł wiąże się z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego z 22 października ubiegłego roku, który wywołał falę ulicznych protestów. Inicjatorzy internetowej strony, na której można się dopisać jako apostata, uzasadniali jej stworzenie zwiększeniem liczby odejść z Kościoła w ostatnim czasie.
Istotnie, nastąpił w minionym roku wzrost liczby aktów apostazji w Kościele w Polsce. Potwierdzili to np. rzecznicy archidiecezji warszawskiej i lubelskiej. Jak wynika z opublikowanych danych, w całej stolicy w 2020 r. formalnie potwierdziło utratę wiary 577 osób - 445 w archidiecezji warszawskiej i 132 w diecezji warszawsko-praskiej. Rok wcześniej w Warszawie miało miejsce 305 aktów apostazji (odpowiednio 220 po lewej stronie Wisły i 85 po prawej). W archidiecezji lubelskiej w 2020 r. całkowite porzucenie wiary chrześcijańskiej zadeklarowały 64 osoby (rok wcześnie 31).
Przytoczone wyżej przykładowe dane pokazują skalę zjawiska. Można ją różnie oceniać. Miesiąc po uruchomieniu „licznika” część mediów w naszej Ojczyźnie donosiła, że przedsięwzięcie „nabiera tempa”. W tym samym czasie inne donosiły, że okazał się on „kompletnym niewypałem”. Faktem jest, że 14 stycznia br. rano zawierał 1468 zgłoszeń. Trudno powiedzieć, czy wpisy są w jakikolwiek sposób weryfikowane.
Łatwo dostrzec, że „licznik” jest konceptem politycznym. Administratorem danych, które są na stronie prezentowane, jest partia polityczna. Czy to znaczy, że również akt apostazji jest w swej istocie działaniem motywowanym politycznie? Być może takie przypadki się zdarzają. Rodzi się wtedy pytanie, z czym faktycznie mamy do czynienia. Z rzeczywistą utratą wiary chrześcijańskiej (bo tak rozumiana jest w Kościele katolickim apostazja), z oburzeniem na sposób funkcjonowania Kościoła, z demonstracją wątpliwości i rozczarowania wobec niektórych jego działań (np. w sferze rozliczania nadużyć seksualnych duchownych wobec dzieci)? Ujawnione niedawno w telewizyjnym reportażu fragmenty uzasadnień niektórych aktów apostazji dokonanych w naszym kraju potwierdzają potrzebę takich pytań.
Chociaż pojawiają się politycy, którzy próbują jakoś zdyskontować akty apostazji na swoją korzyść, to jednak w istocie nie są one przede wszystkim kwestią polityczną. Są problemem Kościoła. Problemem, którego nie można ignorować ani lekceważyć jako zjawiska marginalnego. Problemem, z którym trzeba się zmierzyć i który trzeba analizować, m. in. po to, aby nie był instrumentalizowany.
Niedługo po uruchomieniu przez polityków internetowego „licznika apostazji” ks. Wojciech Sadłoń SAC, dyrektor Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego poinformował, że po trwającej dekadę przerwie (z powodu „niewielkiej skali zjawiska”) Kościół w Polsce znów będzie badał kwestię utraty wiary i odejść wiernych. Szef ISKK zadeklarował, że jego firma chce się zająć kwestią apostazji także pod kątem motywacji. „Dziś z rozmów z duszpasterzami w parafiach wnioskujemy, że najogólniej mówiąc, apostazja wynika oczywiście z braku wiary, ale również negatywnego postrzegania roli instytucji Kościoła i jego obecności w przestrzeni publicznej” - wyjaśnił ks. Sadłoń.
Przytoczone wyżej liczby mogą prowadzić do wniosku, że wciąż mamy do czynienia ze zjawiskiem o stosunkowo niewielkich rozmiarach (choć każde odejście z Kościoła jest dla wspólnoty wiary bardzo bolesną raną) i nie ma powodów do paniki. Mamy jednak w ostatnich latach do czynienia z czymś o wiele mniej spektakularnym niż podpisywanie formularzy w obecności proboszcza, ale za to mającym wielkie znaczenie dla przyszłości Kościoła w naszej Ojczyźnie. Można rzecz nazwać „cichą apostazją”. Chodzi o faktyczny, choć nie poparty pisemnymi deklaracjami, odpływ młodych Polaków ze wspólnoty wierzących w Jezusa Chrystusa.
Jak pokazują badania, to grupa, w której następuje bardzo szybki proces laicyzacji (według Pew Research Center najszybszy na świecie). To ludzie, którzy naprawdę tracą wiarę. Wielu z nich w ogóle nie odczuwa potrzeby jakiejkolwiek religii w życiu. Choć formalnie pozostają członkami Kościoła, w rzeczywistości się nimi nie czują. Już nawet nie zależy im na kościelnej oprawie np. przy zawieraniu małżeństwa.
Czy już należy ich „spisać na straty”? Nie, wręcz przeciwnie. Trzeba mieć świadomość, że to właśnie im w nadchodzących latach Kościół w Polsce będzie głosić Ewangelię.
Skomentuj artykuł