Czego nauczył mnie ksiądz Jan Kaczkowski

Piotr Żyłka i ks. Jan Kaczkowski (fot. Damian Kramski /Wydawnictwo WAM)

Często powtarzałem i dalej będę powtarzać, że Jan dawał mi po mordzie i stawiał mnie do pionu, kiedy trzeba było. Chciałbym się z wami podzielić kilkoma rzeczami, które dla niego były bardzo ważne i których mnie nauczył. Za co mu będę zawsze wdzięczny.

Mój pierwszy kontakt z księdzem Janem był czysto zawodowy. Robiłem z nim wywiad o Wielkim Poście i zmartwychwstaniu. Był w słabym stanie. Przechodził kolejną chemię i źle ją znosił. Mimo wszystko, ponieważ obiecał mi, że zrobimy ten wywiad, leżąc w szpitalnym łóżku, rozmawiał ze mną przez telefon i dokończyliśmy robotę. To było dla niego bardzo charakterystyczne. Co by się nie działo, nawet jeśli był w fatalnym stanie i nie miał sił, Jan był dla innych. To nie jest pusty slogan. On naprawdę żył na pełnej petardzie. Pokazywał nam wszystkim, że cierpienie można przeżyć świadomie, nie poddawać się załamaniu, wykorzystywać nawet najtrudniejsze sytuacje do zrobienia czegoś dobrego.

Z czasem poznawaliśmy się coraz lepiej. Kiedy przyjeżdżał do Krakowa, dawał mi znać i szliśmy sobie gdzieś na piwo. To właśnie w trakcie jednego z takich spotkań zrodził się pomysł na wspólne zrobienie wywiadu-rzeki. Był październik 2014 roku. Siedzieliśmy w ogródku przed jedną z knajpek w zaułku niewiernego Tomasza. Tego dnia Jan przyszedł roztrzęsiony. Po chwili rozmowy okazało się, że poprzedniego dnia lekarz przekazał mu wyniki okresowego badania. Były fatalne. W zasadzie był to - kolejny już w jego życiu - wyrok. Usłyszał, że zostało mu naprawdę niewiele czasu.

DEON.PL POLECA

Po kilkudziesięciu dniach od tego spotkania znaleźliśmy się w Zurychu. Jan, dzięki uprzejmości dobrego znajomego, przechodził tam specjalną terapię, która miała dać mu trochę więcej czasu. Mieszkaliśmy we trójkę pod jednym dachem. Jan, jego tata i ja. Już po kilku dniach spędzonych z nimi, dobrze rozumiałem, dlaczego nasz onkocelebryta był taki jaki był. Inteligencję, błyskotliwość, zdrowy antyklerykalizm, cięty żart, wszystko to miał po ojcu. Również jego otwartość na drugiego człowieka, bliskość, i czułość - do której nas tak często zachęcał - wyniósł z domu rodzinnego. Patrzenie na ich relację było czymś fantastycznym. Prawdziwy ojciec i syn. Czasem oczywiście byli dla siebie bardzo złośliwi, docinali sobie i dokuczali. Ale to wszystko działo się w szacunku i miłości.

Wieczorami siadaliśmy z Janem w fotelach i nagrywaliśmy kolejne rozmowy. Najczęściej było dużo śmiechu i żartów. Na luzie, bez napinania się i księżowskiej, patetycznej mowy. Tylko raz było inaczej. Usiedliśmy do pracy po kolacji, którą zjedliśmy we trójkę. Pan Józef wyszedł na spacer. I właśnie wtedy widziałem jedyny raz w życiu Jana, który płacze. Nie będę przytaczać tego, co dokładnie mi powiedział, bo to była prywatna rozmowa, ale chodziło o wielką troskę o jego najbliższych. Tak, Jan kochał na zabój swoją rodzinę. Ojca, mamę i rodzeństwo. Dla nich byłby w stanie zrobić wszystko. Zresztą działało to w dwie strony. To jest naprawdę niesamowita i piękna rodzina.

Jan miał też pozytywnego fioła na punkcie Eucharystii. Fascynował się liturgią. Szczególnie starymi, przedsoborowymi rytami. Jednego dnia nagle zawołał mnie do swojego pokoju. Kiedy wszedłem, powiedział w swoim stylu, żartobliwym tonem: "Chodź tu krakowski kato-lewaku, może w końcu nauczysz się czegoś pożytecznego". I wysłał mnie do garażu, żebym przyniósł coś z samochodu. Tym czymś była ogromna, stara księga liturgiczna. Położyłem ją na biurku. Jan otworzył mszał, przewracał kolejne strony i z ogromną pasją tłumaczył mi, dlaczego te wszystkie łacińskie słowa i formuły są dla niego tak ważne. Często powtarzał, że Eucharystia ma dla niego fundamentalne znaczenie. Że jest dla niego źródłem siły. Jeśli miałbym wskazać na jedną rzecz, na której najbardziej mu zależało, to było właśnie to. Chciał wszystkim pokazać, że Eucharystia i Komunia są najważniejsze. Że to w nich powinniśmy szukać zrozumienia i doświadczenia Boga, sensu życia. Taka była jego misja. Tak rozumiał swoje kapłaństwo.

Na koniec lekcja, która była dla mnie najważniejsza. Kiedyś zapytałem go, po co chodził na przykład do programu Tomasza Lisa albo czemu bronił Jurka Owsiaka. Przecież musiał zdawać sobie sprawę z tego, jak to będzie odebrane w wielu środowiskach kościelnych i że spadnie na niego za to lawina krytyki. Jan odpowiadał wtedy bardzo stanowczo. Mówił, że nie obchodzi go, co ludzie będą gadać. Najważniejsze były dla niego dwie zasady, którymi zawsze starał się kierować.

Po pierwsze szacunek dla wszystkich - również niewierzących. Nawet jeśli niektórzy z nich nie mają szacunku dla nas. Mówił, że nigdy do końca nie wiemy, dlaczego ktoś jest niechętny Kościołowi, jaka jest jego historia, co stoi za jego postawą. Może został skrzywdzony, może ktoś mu dokopał (to zresztą znał z autopsji), może nie miał takiego szczęścia jak my i nie spotkał ludzi, którzy sensownie wprowadziliby go w tajemnice wiary. Dlatego zamiast oceniać i potępiać - powtarzał - powinniśmy postarać się być świadkami i szanować tych, którzy idą inną drogą niż my.

Po drugie nieudawanie, że w Kościele są sami doskonali ludzie, że nie mamy żadnych problemów i w ogóle wszystko jest super. Miał do tego mocny mandat, bo sam został ostro przeczołgany przez różne kościelne instytucje i hierarchie. Powtarzał, że kocha Kościół katolicki i to właśnie ze względu na tę miłość nie ma zamiaru udawać, że nie widzi różnych wypaczeń. Nie tolerował zamiatania trudnych spraw pod dywan. I wciąż powtarzał, że chrześcijanie nie mają monopolu na dobro. Dlatego powinniśmy być otwarci na współpracę z niewierzącymi i mieć w sobie na tyle pokory, żeby móc uznać, że wielu rzeczy możemy się od nich nauczyć.

Taki był Jan, którego poznałem. Niewiele osób wywarło tak duży wpływ na moje myślenie, postrzeganie rzeczywistości i życie w ogóle. Kościół stracił człowieka, który był wielkim autorytetem, którego słuchali wierzący i niewierzący. Pozytywne jest to, że straciliśmy Jana tylko w naszej, ziemskiej perspektywie, bo jak sam pisał: "Jeśli Pan Bóg przyjmie mnie do siebie, obiecuję, że na tyle, na ile mi pozwoli, bo to też nie jest takie oczywiste, będę próbował być blisko was".

Pewnie wypadałoby powiedzieć teraz "Odpoczywaj w pokoju", ale i Ty, i ja doskonale wiemy, że teraz to Ty dopiero zaczniesz żyć na pełnej petardzie.

Piotr Żyłka - redaktor naczelny DEON.pl, współautor wywiadu-rzeki z ks. Janem Kaczkowskim "Życie na pełnej petardzie".

Dziennikarz, publicysta, człowiek z Zupy na Plantach. W latach 2015-2020 redaktor naczelny DEON.pl. Autor książek, m.in. bestsellerowego wywiadu z ks. Kaczkowskim "Życie na pełnej petardzie. Wiara, polędwica i miłość", przetłumaczonej na język niemiecki rozmowy z ks. Manfredem Deselaersem "Niemiecki ksiądz u progu Auschwitz" czy "Siostry z Broniszewic. Czuły Kościół odważnych kobiet". Laureat Nagrody "Ślad" im. bp. Jana Chrapka. Prowadzi podcasty "Słuchać, żeby usłyszeć" i "Wiara wątpiących".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czego nauczył mnie ksiądz Jan Kaczkowski
Komentarze (10)
Fala Kwiat
2 kwietnia 2016, 09:44
Panie Piotrze ! Dziękuję za chwilę wspomień!
PG
Pawel G
29 marca 2016, 22:51
Ciekawe, że Deon nie zauważył jakoś śmierci Matki Angeliki, która stworzyła i tworzyła EWTN. Jukos nie ma zalewu artykułów o jej śmierci, jak o śmierci ks. Kaczkowskiego. A trzeba wspomnieć tę naprawdę wielką zakonnicę. A tutaj jest jej głos do liberalnych katolików, czy "otwartych", czy jak ich nazwiemy. Głos sprzed lat, ale jakże aktualny. Posłuchajcie redakcjo Deonu, TP, Więzi, ..., bo warto, bo uważacie się za "otwartych", bo podobno lubicie mocne wypowiedzi na temat sytuacji w Kościele i nazywanie rzeczy po imieniu. Czy te słowa sprzed lat nie są do was? https://www.lifesitenews.com/pulse/mother-angelicas-chilling-message-to-the-liberals-in-the-catholic-church
MS
Marianna Soliwoda
30 marca 2016, 17:07
Myśl logicznie . Artykul jest osmierci ks. Jana Kaczkowskiego a Ty domagasz się czegoś innego. Wyglada to tak jakbys nie umiał czytać ze zrozumieniem. Ks. Jan to dla wielu wielki człowiek. Pozdrawiam
Andrzej Ak
30 marca 2016, 20:36
Bez wątpienia Matka Angelika również dołączyła do grona Świętych.
Oriana Bianka
29 marca 2016, 12:12
Księże Janie, piękny dzień wybrał Pan na początek nowego etapu Twojej podróży. Przed Świętami kupiłam Twoją ostatnią książkę: "Grunt pod nogami" i gdy już moja wielka rodzina wyjechała będę ją czytać. Przekartkowałam ją już i napotkałam fragment, w którym przedstawiasz swoją wizję zbawienia: "stajemy z całą prawdą o sobie wobec Boga, którego rozumiem jako światło osobowe. Osobowe światło piękna, dobra, prawdy i miłości, nie żaden zielony stolik i waga. Prześwietleni przez Bożą prawdę, dobro i miłość widzimy, czy zarówno przez fundamentalne, jak i te drobne, codzienne wybory pasujemy do Boga. Jeśli tak, to nasze poczucie szczęścia będzie przyrastało w postępie geometrycznym. 2, 4, 8, 16, 32, 64, 128 i aż do nieskończoności" Wierzę, że tak się właśnie stało i że w swojej podróży do Boga jesteś nieskończenie szczęśliwy.
WDR .
1 kwietnia 2016, 15:03
+
28 marca 2016, 23:16
Dopiero teraz wieczorem dowiedziałam się, że ksiadz Jan odszedl ale  zaczęłam lekturę od innego artykułu, gdzie napisałam dokładnie  to samo co pan : że ksiądz Jan był dla innych /absolutnie nie ściągałam/ bo takim go właśnie widziałam. Jakiś czas temu oglądałam w telewizji transmisję Róże Gali i swoją różę odbierał tam  ksiądz Jan. To co rzuciło mi się wtedy w oczy to: klasa połączona z absolutnym luzem, ale to nie był luz osoby zmanierowanej, to był luz księdza który ufa Bogu w zwiążku z czym nie ma komplesów, niczego przed nikim nie musi udawać, natomiast to co pan napisał - jest cały dla innych i dlatego właśnie dostał wtedy różę, a że od Gali to bardzo dobrze . Super ksiądz i zwyczajny człowiek. A tak przy okazji to wyrazy współczucia bo chyba się dobrze znaliście i kolegowaliście.
Andrzej Ak
28 marca 2016, 23:07
Te filmy, w których ksiądz Jan ukazał Eucharystię „od środka”(Eucharystia według ks. Jana), są fenomenalne. Muszę przyznać, że On jeszcze bardziej otworzył mnie na tą tajemnicę Eucharystii, którą pragnie się pojąć, a która zawsze będzie ponad możliwości poznawcze człowieka. Bóg i zarazem Jego ofiara w jednym materialnym przaśnym chlebie. Niepojęte! Póki co raz tylko dane mi było ujrzeć Bóstwo Jezusa w tym małym opłatku. Gdyby to mogli zobaczyć wszyscy ludzie przystępujący do Eucharystii, to na kolanach szło by się do ołtarza. A na pewno zwyczaj przyjmowania Eucharystii byłby obowiązkowo sprawowany w pozycji klęczącej i do ust. Jestem przekonany, że ksiądz Jan również miał dane ujrzeć Boskość Jezusa w Eucharystii dlatego tak duży akcent kładł na ten obrzęd liturgiczny Eucharystii. Eucharystia: https://www.youtube.com/watch?v=gE_8l7FhNuE Jak przeżywać Mszę Świętą: https://www.youtube.com/watch?v=hj-QxKyvexw credo i spowiedź księdza Jana: https://www.youtube.com/watch?v=ukfQ8AwAwHM
MarzenaD Kowalska
28 marca 2016, 22:32
Niezwykłość księdza Jana pokazuje także to przesłanie, jakie zostawił, odchodząc do Boga: [url]http://www.fronda.pl/a/ostatnie-jakze-apokaliptyczne-przeslanie-ks-jana-kaczkowskiego,68767.html?utm_source=dlvr.it&utm_medium=twitter[/url]
28 marca 2016, 21:25
"...Dlatego powinniśmy być otwarci na współpracę z niewierzącymi i mieć w sobie na tyle pokory, żeby móc uznać, że wielu rzeczy możemy się od nich nauczyć..." Szkoda, że wszystko na tym jezuickim portalu jest takie nijakie. Niby wielu rzeczy możemy się uczyć, ale nikt nie napisze jakich. Mówi się na tym portalu, że Ci super wierzący katolicy to najmocniej zieją ogniem nienawiści itd itd A ja znam różnych słabo lub mniej wierzących jak i niewierzących i wszyscy zieją ogniem na o.Rydzyka, o aborcji mówią że "dzieci i ryby głosu nie mają..." więc decyduje właścicielka macicy, a nie płacz dziecka i skoro nie ma Boga to ja jestem Bogiem.... A odnośnie samej osoby księdza Jana to na dziś możemy pomodlić się za Jego duszę, a być może w przyszłości będziemy prosić Boga przez Jego wstawiennictwo, gdy być może zostanie wyniesiony na ołtarze.