Czy adwent może stać się szansą na usłyszenie własnego serca?

Zdjęcie ilustracyjne (Fot. depositphotos.com)

Wielkimi krokami zbliża się nowy rok liturgiczny oraz adwent. Patrzę na to, co dzieje się w mediach społecznościowych i myślę z lekkim uśmiechem „nowy rok, stara ja”. Cieszę się z tego ile inicjatyw pojawia się na „rynku” katolickim. Kalendarze adwentowe, wyzwania, lektury duchowe, rekolekcje. Dużo tego, bardzo dużo. To dobrze, choć rodzi to też pewne zagrożenie. Trzeba umieć z tego na tyle mądrze skorzystać, by nowy rok liturgiczny nie płynął pod hasłem „stara ja”, ale by niósł szansę na realną, autentyczną przemianę serca. Jak to zrobić i w jaki sposób wykorzystać do tego mnogość zalewających nas propozycji?

Jakiś czas temu mocno zapragnęłam tego, by codziennie sięgać po czytania z dnia. Te, które na dany czas proponuje nam Kościół, odczytywane podczas Mszy. Wiedząc o tym, że potrzebuję dodatkowej motywacji, by zbyt szybko nie poddać się zniechęceniu, zaproponowałam ludziom obserwującym moje konta w mediach społecznościowych byśmy czytali je razem. Zaproponowałam też byśmy zapisywali codziennie jedno zdanie, które poruszy nas z całości liturgii słowa najbardziej – tak by dać sobie szansę, aby przeżyć je głębiej. Nie spodziewałam się tak ogromnego odzewu, ani tego jak wiele osób zaangażuje się w to codzienne wyzwanie. Nie przypuszczałam, że będę co rano dostawać dziesiątki wiadomości ze słowami, że ktoś bardzo potrzebował tak prostej, mało angażującej, ale regularnej akcji. Piszę o tym, myśląc o zbliżającym się adwencie i o tym, że tak naprawdę nie potrzebujemy zbyt wiele, ale trzeba nam czasem wsparcia drugiej osoby i zwyczajnej regularności.

Znam wielu katolików, którzy głęboko pragną realnej, mocnej przemiany swojego życia. Łatwo im wpaść w pułapkę nadmiernego zaangażowania. Tu książka, tam post od słodyczy, rekolekcje i może jakieś wyzwania. Dużo, bardzo dużo treści, od których mózg puchnie, ale nic nie dociera do serca, bo zwyczajnie jest tego zbyt wiele. Jedno zagłusza drugie, i choć to dobre i wartościowe treści, nie przyniosą wewnętrznego pożytku. Przyniosą za to zmęczenie i rozczarowanie brakiem „efektu”. Być może pojawi się również wewnętrzny zawód samym sobą, że nie udało się dotrwać do końca adwentu, bo było tego tak wiele, że zwyczajnie zabrakło na wszystkie aktywności czasu i siły. To jedna, bardzo niebezpieczna skrajność.

Drugą może być podejście na zasadzie: po co się męczyć, wszak i tak nic się nie zmieni. Brak zaangażowania i odpuszczenie jakichkolwiek postanowień rzeczywiście nie przyniesie nic. Może to wypływać ze wcześniejszych doświadczeń, albo po prostu z trudnego czasu strapienia, który ktoś aktualnie przeżywa. Warto jednak pójść tutaj za wskazówką wielkiego świętego, Ignacego Loyoli, który zaleca by w czasie strapienia nie odpuszczać, ale np. przedłużać czas modlitwy, choćby miała być dłuższa tylko o dwie minuty. Małe rzeczy, ale regularnie.

Nie mam wielkich adwentowych postanowień. Noszę w sobie pragnienie, by choć kilka razy wybrać się z dziećmi na poranne roraty. Chciałabym nie poddać się w codziennym czytaniu słowa. Ogromnie pragnę by świadomie przeżywać każdą Mszę świętą, na której uda mi się być i by dobrze przeżyć spowiedź (to znaczy przygotować się do niej solidnie!). Nie planuję jednak nic więcej, bo wiem, że to co jest wystarczy mi na dziś w zupełności. Ktoś stojący z boku mógłby powiedzieć, że mogę np. odmówić sobie kawy, skoro tak ją uwielbiam, ale pytanie jaki miałoby to skutek. To jest chyba klucz adwentowych wyzwań – czy one realnie przyniosą mi dobro?

Trudno jest odpowiedzieć na takie pytanie, gdy nie słuchamy samych siebie na co dzień i gdy nie jesteśmy świadomi swoich ograniczeń, pragnień i celów. Trudno, gdy zewsząd otacza nas masa dobrych propozycji. Poprzeczka postawiona jest wysoko, pytanie czy muszę przelecieć nad nią, czy mogę przejść pod nią z godnością i świadomością samej siebie. Nie zmarnujmy tego adwentu. Nie pozwólmy się też zapchać tym, co nas nie nakarmi. Dobry rachunek sumienia, w którym spojrzę nie tyle na swoje grzechy, co na moje potrzeby, na to jak dziś wygląda moje życie i relacje z Bogiem, drugim człowiekiem i samą sobą, może być idealnym startem w nowy rok liturgiczny. Nowy rok, nowa ja? Czemu nie? Mamy szansę, wykorzystajmy ją mądrze.

Z wykształcenia pedagog i doradca rodzinny. Z wyboru żona, matka dwóch synów. Nie potrafi żyć bez kawy i dobrej książki. Autorka książki "Doskonała. Przewodnik dla nieperfekcyjnych kobiet". Prowadzi bloga oraz Instagram.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Czy adwent może stać się szansą na usłyszenie własnego serca?
Komentarze (2)
MN
Mariusz Nowak
23 listopada 2024, 21:11
A co z Black week? Korzystać, czy nie?
SK
~Solomon Kane
22 listopada 2024, 18:14
Adwent - oczekiwanie na nadejście kogoś kochanego, fajnego, najlepszego, na kogo liczymy, że zmieni świat na lepsze. To po co czcić to czekanie rezygnacją z kawy ???? To nie Wielki Post . Inne rzeczy to owszem. Szykowanie ducha na przyjście Świętego Malucha !