Czy katolik może czytać "Wiedźmina"?
"Unikajcie wszystkiego, co ma choćby pozór zła" (1 Tes 5,22) - to jeden z najczęściej nadużywanych cytatów biblijnych, jakie pojawiają się w różnych kato-dyskusjach.
Pisałem o tym nieraz, że wśród książek, które najbardziej na mnie wpłynęły za dzieciaka był "Wiedźmin". Po kilkunastu latach wróciłem do sagi i czytam z przyjemnością. Nie tylko dlatego, że to świetnie opowiedziana historia z ostrym jak wiedźmiński miecz poczuciem humoru. Przede wszystkim, książki w niebanalny sposób stawiają pytania o dobro i zło, miłość, przyjaźń, poświęcenie, zaangażowanie polityczne (lub próby zachowania neutralności) itp.
Autor porusza również kwestie, które w momencie pisania książek były w Polsce raczej marginalne, a w ostatnich latach są naczelnymi tematami, które wracają ciągle na nowo w różnych kontekstach: lęku przed tym, co obce, dyskryminacji, cierpienia niewinnych z powodu wojny, homoseksualizmu, czy wynikającego z chciwości niszczenia zasobów naturalnych. Czytając, stawiam sobie pytania i zaczynam szukać własnych odpowiedzi, bo autor - w przeciwieństwie choćby do współczesnych netflixowych produkcji - nie przyjmuje kaznodziejskiego tonu i nie poucza swoich czytelników jak jakichś półgłówków, co jest dobre, a co złe. Pokazuje różne punkty widzenia, wytrąca z monotonnego rytmu utartych kolein intelektualnych, daje do myślenia.
Co na to katolik? Może zobaczyć, że choć z wiedźmińskiego uniwersum można się sporo nauczyć i zainspirować do dobra, to stworzony przez Andrzeja Sapkowskiego kontynent nie jest światem ułożonym według ewangelicznych zasad, więc należy wyrzucić sagę do kosza - w końcu trzeba "odrzucać wszystko, co ma choćby pozór zła".
Z takim podejściem można się jednak wpakować w nielichy kłopot słuchając przypowieści opowiadanych przez Pana Jezusa. Nie brakuje w nich bowiem zachowań złych i niemoralnych, które rabbi z Nazaretu podaje wręcz jako przykład. Można by tu wspomnieć choćby nieuczciwego zarządcę, którego pan domu pochwalił, że jeszcze na odchodne roztrwonił trochę jego majątku, żeby zapewnić sobie "miękkie lądowanie" po wyrzuceniu z poprzedniej pracy (por. Łk 16,1-9). Co tu teraz robić? Odrzucić nauczanie Jezusa noszące "pozór zła", czy zobaczyć, że nie chodzi tu o naśladowanie nieuczciwości, ale o zastosowanie całej swojej kreatywności i operatywności w trosce o Królestwo Boże? A patrząc jeszcze szerzej: czego mnie uczy opisana scena? Co we mnie budzi? W jaki sposób mogę wykorzystać to doświadczenie, żeby przeżywać moją codzienność bardziej po bożemu?
Jasne - są sytuacje, kiedy z różnych względów nie ma sensu wystawiać się na konfrontację z rzeczywistością, która może nas przytłoczyć czy wręcz zmiażdżyć. Ale to powinna być kwestia mądrego rozeznania, a nie wylewania dziecka z kąpielą.
Może zatem patrząc na otaczającą nas popkulturę, zamiast cytować wyrwany z kontekstu przytoczony na początku fragment, warto się cofnąć dosłownie o jeden werset owego piątego rozdziału Pierwszego Listu do Tesaloniczan i przed przeczytaniem kontrowersyjnej książki czy takowego serialu pomodlić się wersetem 21: "Wszystko badajcie, a co szlachetne - zachowujcie!"?
Skomentuj artykuł