Czy ksiądz (i biskup) musi głosić Ewangelię?
Tytuł jest może prowokacyjny, ale realistyczny. Faktem jest, że niektórzy z nas, choć wiele i ładnie mówią, a nawet potrafią “czarować” słuchaczy, to z trudem w ich wypowiedziach można się doszukać Ewangelii. Jakie to ma konsekwencje? Praktycznie niewielkie. Jakoś z tym żyją…
Mam taki zwyczaj – i namawiam do tego innych księży – aby raz na jakiś czas stanęli pośród wiernych i uczestniczyli w Eucharystii stojąc pod chórem. Warto wtedy z uwagą posłuchać kazania i na koniec zadać sobie pytanie: czy to, co usłyszałem, przybliżyło mnie do Pana Boga, czy nie? No i czy moje kazania ukazują innym Boga? Bo niestety, niektórzy z nas w kazaniach - teoretycznie wyjaśniając słowo Boże, bo kazanie właśnie od tego jest – wcale nie tłumaczą Ewangelii, a nawet (o zgrozo!), swego wywodu na niej nie opierają! O czym więc mówią? Różnie to bywa.
Oczywiście prawie zawsze moralizują!
Sprawny moralizator każde zdanie z Ewangelii potrafi przedstawić tak, że staje się ono powodem do oskarżenia i wzbudzenia wyrzutów sumienia. Na przykład: “Pan Jezus przyjmował niezliczone tłumy – a my mamy zamknięte serca!”; “Pan Jezus darmo rozdawał cudownie rozmnożony chleb – a my jesteśmy skąpi i tak mało dajemy na bieżące potrzeby parafii!”. A potem już następuje długa seria wyrzutów, które wcale nie skutkują pragnieniem nawrócenia, a jedynie niecierpliwym czekaniem, kiedy kaznodzieja to ględzenie skończy. Ci, którzy tak konstruują swoje kazania, jakby zapomnieli, że to nie “bycie grzecznym” umożliwia spotkanie z Jezusem, ale odwrotnie: spotkanie z nim owocuje wewnętrznym nawróceniem. Tak przynajmniej było w przypadku Zacheusza (Łk 19, 1-10). Moralizowanie może jednak przyjąć bardzo subtelny wyraz i wystroić się w bardzo pobożne szaty. Wcale nie jest to trudne. Aby to osiągnąć, wystarczy sięgnąć po odpowiednie słowa.
Umiłowani w Chrystusie Panu!
Ten jeden zwrot teoretycznie wszystko załatwia. Jest deklaracją pozytywnego nastawienia do słuchaczy, a jednocześnie zapowiada, że wszystko, co w kazaniu usłyszą, będzie oparte na Chrystusie. Słowo “umiłowani” wprowadza dodatkowo uroczysty klimat, często kreowany specjalnie na potrzeby modlitwy. Niektórzy w kazaniach z upodobaniem sięgają po archaizmy, bez których nie wyobrażają sobie mówić o Bogu, nieraz mimochodem nawet poprawiając Boga: bo np. Pan Jezus powiedział: “bierzcie i jedzcie”, ale kaznodziejom zasadniczo słowo to nie przechodzi przez gardło, tylko zamiast “jeść”... “spożywają”. Tych uwzniośleń doczekały się też całkiem banalne czynności i gesty, bo – zwróćmy uwagę – niewielu powie do zgromadzonych: “wstańmy”, za to z upodobaniem używają słowa: “powstańmy” (choć w rzeczywistości słowo to ma zupełnie inne znaczenie). Można by podać dziesiątki tego typu przykładów, ale problem tkwi nie w nadętym języku, ale prawdziwym dramatem jest to, że to wszystko to tylko fasada, za którą… nie ma nic, żadnej ewangelicznej treści. Wzniosłe słowa stają się oszustwem, ponieważ kaznodzieje, którzy nie głoszą Ewangelii…
…przedstawiają własną wizję wiary
Bo to nie jest tak, że mówi się tylko o polityce, wytyka się ludziom ich błędy albo po prostu ględzi bez sensu, używając do tego wzniosłych słów. Te polityczne analizy, (na które nikt w kościele nie czeka), straszenie Bożą karą albo zwykłe pustosłowie można przedstawić jako płynące bezpośrednio z Ewangelii, choć w rzeczywistości nie są z nią w żaden sposób związane. Przykładem jest częsta niechęć do głoszenia Bożego miłosierdzia, choć jest ono tym, co tak pięknie charakteryzuje Boga. W zamian o wiele łatwiej jest straszyć Bożym gniewem. Bo, jak to nieraz słyszymy, Bóg jest miłosierny, ale… lepiej z tym uważać i nawrócić się zawczasu. W ten sposób, teoretycznie mówiąc o miłosierdziu, otrzymujemy przekaz, że lepiej na to miłosierdzie nie liczyć. Czy naprawdę tak kapryśny jest Bóg?
Czy zatem ksiądz (i biskup) nie musi głosić Ewangelii?
I tu warto przypomnieć sobie słowa św. Pawła z Pierwszego listu do Koryntian: “Nie jest dla mnie powodem do chluby to, że głoszę Ewangelię. Świadom jestem ciążącego na mnie obowiązku. Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii!” (9, 16). Zatem teoretycznie rzecz biorąc, można jej nie głosić albo udawać, że to się robi – ale w praktyce, gdyby komuś z nas to się zdarzyło, można to skomentować tylko jednym słowem: biada!
Skomentuj artykuł