Uczucia nieuporządkowane są dla ludzkiej duszy jak pułapka na myszy albo lep na muchy: złapie się człowiek i niby jeszcze żyje, ale nie może się ruszyć – albo ktoś mu pomoże uwolnić się z pułapki, albo czeka go powolna śmierć. Miłość nieuporządkowana to jest choroba, niestety, śmiertelna.
Uczucia nieuporządkowane są dla ludzkiej duszy jak pułapka na myszy albo lep na muchy: złapie się człowiek i niby jeszcze żyje, ale nie może się ruszyć – albo ktoś mu pomoże uwolnić się z pułapki, albo czeka go powolna śmierć. Miłość nieuporządkowana to jest choroba, niestety, śmiertelna.
Podobno Anthony de Mello, znany hinduski jezuita i kierownik duchowy, udzielał takiej dobrej rady: „Jeśli chcesz pozbyć się twoich problemów, połóż je wszystkie na dłoni, a potem dmuchnij w nie jak w garść pierza, a problemy natychmiast znikną”. Jeden ze współbraci-jezuitów zapytał go kiedyś poirytowany: „Tony, a dlaczego nie zrobisz tak z twoimi problemami?”. Cóż, łatwo jest pouczać innych. Z drugiej strony czasami tkwimy w szponach sytuacji bez wyjścia: jest jak jest i nic się z tym nie da zrobić…
Podobno Anthony de Mello, znany hinduski jezuita i kierownik duchowy, udzielał takiej dobrej rady: „Jeśli chcesz pozbyć się twoich problemów, połóż je wszystkie na dłoni, a potem dmuchnij w nie jak w garść pierza, a problemy natychmiast znikną”. Jeden ze współbraci-jezuitów zapytał go kiedyś poirytowany: „Tony, a dlaczego nie zrobisz tak z twoimi problemami?”. Cóż, łatwo jest pouczać innych. Z drugiej strony czasami tkwimy w szponach sytuacji bez wyjścia: jest jak jest i nic się z tym nie da zrobić…
W duchowości ignacjańskiej – czyli tej, która wywodzi się od św. Ignacego Loyoli, założyciela jezuitów – istnieje ważne określenie: „uczucia nieuporządkowane”. Pod tym hasłem tym kryje się rozległe zagadnienie, które odnosi się do braku duchowej doskonałości. Czy zatem, aby nie dopuścić do pojawienia się bałaganu w duszy, należy „zdyscyplinować” i „wystudzić” własne serce? Czy przypadkiem efekt nie będzie odwrotny i nie doprowadzi to do... utraty wszelkich uczuć?
W duchowości ignacjańskiej – czyli tej, która wywodzi się od św. Ignacego Loyoli, założyciela jezuitów – istnieje ważne określenie: „uczucia nieuporządkowane”. Pod tym hasłem tym kryje się rozległe zagadnienie, które odnosi się do braku duchowej doskonałości. Czy zatem, aby nie dopuścić do pojawienia się bałaganu w duszy, należy „zdyscyplinować” i „wystudzić” własne serce? Czy przypadkiem efekt nie będzie odwrotny i nie doprowadzi to do... utraty wszelkich uczuć?
Chyba dla wszystkich nas zaskoczeniem było mianowanie abpa Adriana Galbasa na metropolitę warszawskiego. Jednak jeszcze większym zaskoczeniem jest ton komentarzy, jaki tej nominacji towarzyszy. Wydawać by się mogło, że wszyscy się ucieszą, Warszawa dostaje przecież dobrego biskupa – tymczasem dni mijają, a tu nie milkną głosy krytyczne. Czy słusznie?
Chyba dla wszystkich nas zaskoczeniem było mianowanie abpa Adriana Galbasa na metropolitę warszawskiego. Jednak jeszcze większym zaskoczeniem jest ton komentarzy, jaki tej nominacji towarzyszy. Wydawać by się mogło, że wszyscy się ucieszą, Warszawa dostaje przecież dobrego biskupa – tymczasem dni mijają, a tu nie milkną głosy krytyczne. Czy słusznie?
Prowadziłem kiedyś w jednym z seminariów rekolekcje dla pierwszego rocznika. Po paru dniach ojciec duchowny zwrócił mi uwagę, że robię to źle. „Traktujesz ich zbyt poważnie – powiedział. – A oni dopiero mają sprawę rozeznać. Więcej niż połowa z nich opuści seminarium. Jest jeszcze za wcześnie, żeby mówić do nich jak do przyszłych księży”. Trochę mnie tym zaskoczył.
Prowadziłem kiedyś w jednym z seminariów rekolekcje dla pierwszego rocznika. Po paru dniach ojciec duchowny zwrócił mi uwagę, że robię to źle. „Traktujesz ich zbyt poważnie – powiedział. – A oni dopiero mają sprawę rozeznać. Więcej niż połowa z nich opuści seminarium. Jest jeszcze za wcześnie, żeby mówić do nich jak do przyszłych księży”. Trochę mnie tym zaskoczył.
Podróż Franciszka do Luksemburga i Belgii, od samego początku określana jako trudna, wcale nie okazała się porażką. Wprawdzie po spotkaniu z osobami pokrzywdzonymi przez duchownych, komentarze nie były przychylne – mówiono, że papież słucha, ale na tym się kończy. Zaskakujący był protest władz Uniwersytetu Katolickiego w Louvain-la-Neuve przeciwko słowom papieża na temat roli kobiet w Kościele i społeczeństwie. Jednak w powszechnym obiorze wizyta Franciszka spotkała się z dobrym przyjęciem.
Podróż Franciszka do Luksemburga i Belgii, od samego początku określana jako trudna, wcale nie okazała się porażką. Wprawdzie po spotkaniu z osobami pokrzywdzonymi przez duchownych, komentarze nie były przychylne – mówiono, że papież słucha, ale na tym się kończy. Zaskakujący był protest władz Uniwersytetu Katolickiego w Louvain-la-Neuve przeciwko słowom papieża na temat roli kobiet w Kościele i społeczeństwie. Jednak w powszechnym obiorze wizyta Franciszka spotkała się z dobrym przyjęciem.
Jednym z ważniejszych pojęć duchowości ignacjańskiej jest „obojętność”. Nazwa może być nieco myląca, bo może sugerować, iż Ignacy Loyola promował postawę pasywną (swoją drogą bardzo wygodną i bliską wielu w kościelnych kręgach). A jednak nic podobnego – „obojętność” nierozerwalnie związana jest z wewnętrzną wolnością, a ta opiera się na mocnym przekonaniu, że Bóg wie, czego mi potrzeba, a ponieważ jest dobry, właśnie tego mi udzieli.
Jednym z ważniejszych pojęć duchowości ignacjańskiej jest „obojętność”. Nazwa może być nieco myląca, bo może sugerować, iż Ignacy Loyola promował postawę pasywną (swoją drogą bardzo wygodną i bliską wielu w kościelnych kręgach). A jednak nic podobnego – „obojętność” nierozerwalnie związana jest z wewnętrzną wolnością, a ta opiera się na mocnym przekonaniu, że Bóg wie, czego mi potrzeba, a ponieważ jest dobry, właśnie tego mi udzieli.
Nie, nie jest to tekst pesymistyczny i w tym, co napisałem, proszę nie doszukiwać się drugiego dna - po prostu minęło lato: tym razem wyjątkowo gorące i suche, w konsekwencji szybciej niż zwykle zaczęły opadać liście, dni jak co roku o tej porze zrobiły się coraz krótsze, a my, wypoczęci i pełni nowych energii, wróciliśmy do pracy. Wiele wskazuje na to, że w polskim Kościele będzie to bardzo interesujący rok i tylko jestem ciekaw, czy za dwanaście miesięcy będziemy się śmiać, czy płakać… Zobaczymy.
Nie, nie jest to tekst pesymistyczny i w tym, co napisałem, proszę nie doszukiwać się drugiego dna - po prostu minęło lato: tym razem wyjątkowo gorące i suche, w konsekwencji szybciej niż zwykle zaczęły opadać liście, dni jak co roku o tej porze zrobiły się coraz krótsze, a my, wypoczęci i pełni nowych energii, wróciliśmy do pracy. Wiele wskazuje na to, że w polskim Kościele będzie to bardzo interesujący rok i tylko jestem ciekaw, czy za dwanaście miesięcy będziemy się śmiać, czy płakać… Zobaczymy.
Tytuł jest może prowokacyjny, ale realistyczny. Faktem jest, że niektórzy z nas, choć wiele i ładnie mówią, a nawet potrafią “czarować” słuchaczy, to z trudem w ich wypowiedziach można się doszukać Ewangelii. Jakie to ma konsekwencje? Praktycznie niewielkie. Jakoś z tym żyją…
Tytuł jest może prowokacyjny, ale realistyczny. Faktem jest, że niektórzy z nas, choć wiele i ładnie mówią, a nawet potrafią “czarować” słuchaczy, to z trudem w ich wypowiedziach można się doszukać Ewangelii. Jakie to ma konsekwencje? Praktycznie niewielkie. Jakoś z tym żyją…
Sądząc po częstotliwości wypowiedzi samych biskupów i ich rzeczników na temat powstrzymania się od jedzenia mięsa w piątek (albo zwolnienia z tego obowiązku, jeśli ku temu były odpowiednie powody) można odnieść wrażenie, że zachowanie tego zwyczaju jest jednym z fundamentalnych wskaźników, czy ktoś jest dobrym czy złym katolikiem. Czy naprawdę tak jest?
Sądząc po częstotliwości wypowiedzi samych biskupów i ich rzeczników na temat powstrzymania się od jedzenia mięsa w piątek (albo zwolnienia z tego obowiązku, jeśli ku temu były odpowiednie powody) można odnieść wrażenie, że zachowanie tego zwyczaju jest jednym z fundamentalnych wskaźników, czy ktoś jest dobrym czy złym katolikiem. Czy naprawdę tak jest?
Nie! Wcale nie chodzi mi o obronę braku kultury albo wystrojonego w sutannę chamstwa. Nie zamierzam bronić tych, którzy własny deficyt uczuć maskują umiłowaniem prawa. Nie usprawiedliwiam też miernoty schowanej pod maską cnotliwego posłuszeństwa. Chcę tylko podkreślić, że jeśli jakiś ksiądz słyszy, że “takiego jak on to w tym kościele nigdy nie było”, że “gdyby wszyscy byli tacy jak on, to nikt by nie słyszał o apostazjach”, oraz że “od niego wszyscy powinni się uczyć”, to taki “fajny” ksiądz powinien natychmiast pakować się i przenieść do innej parafii, bo jeśli nie, to wkrótce uwierzy w to, że jest lepszy od innych. I nieszczęście gotowe.
Nie! Wcale nie chodzi mi o obronę braku kultury albo wystrojonego w sutannę chamstwa. Nie zamierzam bronić tych, którzy własny deficyt uczuć maskują umiłowaniem prawa. Nie usprawiedliwiam też miernoty schowanej pod maską cnotliwego posłuszeństwa. Chcę tylko podkreślić, że jeśli jakiś ksiądz słyszy, że “takiego jak on to w tym kościele nigdy nie było”, że “gdyby wszyscy byli tacy jak on, to nikt by nie słyszał o apostazjach”, oraz że “od niego wszyscy powinni się uczyć”, to taki “fajny” ksiądz powinien natychmiast pakować się i przenieść do innej parafii, bo jeśli nie, to wkrótce uwierzy w to, że jest lepszy od innych. I nieszczęście gotowe.
Dziś Wielki Czwartek. My, księża, trochę bezprawnie przywłaszczyliśmy sobie to święto, bo wcale nie jest “nasze”, ale wszystkich, którzy aktywnie żyją w Kościele. Przecież wywodzi się ono z Ostatniej Wieczerzy, a tam Pan Jezus, biorąc do ręki chleb, nie powiedział: “bierzcie i konsekrujcie”, tylko: “bierzcie i jedzcie”. Polecenia Jezusa wypełnia więc nie ten, kto “konsekruje”, ale kto “spożywa”, kto “je”. Jest to więc święto nas wszystkich. Przy okazji tego święta pozwólmy sobie na odrobinę nostalgii i spójrzmy, jak wiele zmieniło się w Kościele i w jego (oraz naszym) podejściu do “łamania Chleba”.
Dziś Wielki Czwartek. My, księża, trochę bezprawnie przywłaszczyliśmy sobie to święto, bo wcale nie jest “nasze”, ale wszystkich, którzy aktywnie żyją w Kościele. Przecież wywodzi się ono z Ostatniej Wieczerzy, a tam Pan Jezus, biorąc do ręki chleb, nie powiedział: “bierzcie i konsekrujcie”, tylko: “bierzcie i jedzcie”. Polecenia Jezusa wypełnia więc nie ten, kto “konsekruje”, ale kto “spożywa”, kto “je”. Jest to więc święto nas wszystkich. Przy okazji tego święta pozwólmy sobie na odrobinę nostalgii i spójrzmy, jak wiele zmieniło się w Kościele i w jego (oraz naszym) podejściu do “łamania Chleba”.
W zakonie jezuitów przełożony generalny sprawuje funkcję dożywotnio. Oczywiście ze względu na zły stan zdrowia może zrezygnować wcześniej (co zresztą ostatnio stało się regułą), ale nie ma kadencji swego urzędowania. Podobnie nie ma formalnych kadencji sprawowania posługi prowincjała i przełożonych lokalnych. Jednak tradycyjnie taka nieformalna i umowna “kadencja” trwa 6 lat i jak to zwykle bywa z tradycją, wszyscy są przekonani, że nie powinno być od niej wyjątków i oczekują, że po sześciu latach sprawowania funkcji, przełożony - obojętnie, czy był dobry, czy zły - zostanie zastąpiony przez kogoś innego. Oczywiście niezależnie, czy był dobry, czy zły, wszyscy mają nadzieję, że kolejny będzie… lepszy.
W zakonie jezuitów przełożony generalny sprawuje funkcję dożywotnio. Oczywiście ze względu na zły stan zdrowia może zrezygnować wcześniej (co zresztą ostatnio stało się regułą), ale nie ma kadencji swego urzędowania. Podobnie nie ma formalnych kadencji sprawowania posługi prowincjała i przełożonych lokalnych. Jednak tradycyjnie taka nieformalna i umowna “kadencja” trwa 6 lat i jak to zwykle bywa z tradycją, wszyscy są przekonani, że nie powinno być od niej wyjątków i oczekują, że po sześciu latach sprawowania funkcji, przełożony - obojętnie, czy był dobry, czy zły - zostanie zastąpiony przez kogoś innego. Oczywiście niezależnie, czy był dobry, czy zły, wszyscy mają nadzieję, że kolejny będzie… lepszy.
Dokładnie tego samego dnia, gdy w Polsce następowała zmiana warty na szczytach władzy, pani minister edukacji zapowiedziała redukcję lekcji religii z 2 do 1 tygodniowo. (Celowo piszę „pani minister”, a nie „ministra” lub „ministerka”, bo uważam, że w języku polskim te nowe słowa brzmią niepoważnie – to tak, jakby na przykład zamiast „kotka” mówić „kocura”). Wprawdzie wcześniej zapowiadano bezwarunkowe usunięcie religii ze szkół, ale w końcu ktoś doczytał odpowiednie zapisy prawne i okazało się, że nie jest to takie proste. Stąd wziął się pomysł „redukcji” liczby godzin. Sam pomysł nikogo nie zdziwił, bo był przedstawiany jako jedna z tzw. „obietnic wyborczych”, dziwne natomiast było to, że po stronie kościelnej praktycznie nikt na te zapowiedzi nie zareagował.
Dokładnie tego samego dnia, gdy w Polsce następowała zmiana warty na szczytach władzy, pani minister edukacji zapowiedziała redukcję lekcji religii z 2 do 1 tygodniowo. (Celowo piszę „pani minister”, a nie „ministra” lub „ministerka”, bo uważam, że w języku polskim te nowe słowa brzmią niepoważnie – to tak, jakby na przykład zamiast „kotka” mówić „kocura”). Wprawdzie wcześniej zapowiadano bezwarunkowe usunięcie religii ze szkół, ale w końcu ktoś doczytał odpowiednie zapisy prawne i okazało się, że nie jest to takie proste. Stąd wziął się pomysł „redukcji” liczby godzin. Sam pomysł nikogo nie zdziwił, bo był przedstawiany jako jedna z tzw. „obietnic wyborczych”, dziwne natomiast było to, że po stronie kościelnej praktycznie nikt na te zapowiedzi nie zareagował.
Już dawno nie było w Kościele takiego zamieszania jak w przypadku ogłoszonej 18 grudnia zeszłego roku deklaracji „Fiducia supplicans o duszpasterskim znaczeniu błogosławieństw”. Być może mogłoby się z tym równać wydanie przez kard. Ratzingera – jeszcze jako prefekta Kongregacji Nauki Wiary – deklaracji „Dominus Iesus”, ale i to nie do końca, bo ona wywołała reakcje raczej poza Kościołem i trochę zaszkodziła w dialogu między religiami, choć w zasadzie przypomniała to, co zawsze w Kościele głosiliśmy: że zbawienie jest w Jezusie. Może nieco kontrowersyjne było zalecenie papieża Franciszka, aby przetłumaczyć na nowo archaiczne wyrażenia modlitwy Ojcze nasz – ale i to szybko zostało zignorowane przez większość episkopatów i sprawa umarła. Za to deklaracja o błogosławieństwach wywołała prawdziwy wstrząs. Dlaczego?
Już dawno nie było w Kościele takiego zamieszania jak w przypadku ogłoszonej 18 grudnia zeszłego roku deklaracji „Fiducia supplicans o duszpasterskim znaczeniu błogosławieństw”. Być może mogłoby się z tym równać wydanie przez kard. Ratzingera – jeszcze jako prefekta Kongregacji Nauki Wiary – deklaracji „Dominus Iesus”, ale i to nie do końca, bo ona wywołała reakcje raczej poza Kościołem i trochę zaszkodziła w dialogu między religiami, choć w zasadzie przypomniała to, co zawsze w Kościele głosiliśmy: że zbawienie jest w Jezusie. Może nieco kontrowersyjne było zalecenie papieża Franciszka, aby przetłumaczyć na nowo archaiczne wyrażenia modlitwy Ojcze nasz – ale i to szybko zostało zignorowane przez większość episkopatów i sprawa umarła. Za to deklaracja o błogosławieństwach wywołała prawdziwy wstrząs. Dlaczego?
Jedni w niego nie wierzą w ogóle i wcale nie dają sobie prezentów. Inni zapomnieli, kim był i z prezentami wysyłają albo grubych, obleśnych krasnali, albo seksowne Mikołajko-Śnieżynki. Niektórzy - żeby się nie kojarzył z pobożnością - w jego miejsce postawili Dziadka Mroza. W końcu niektórzy z prezentami czekają do świąt i zostawiają coś pod choinką - wtedy przynajmniej wiadomo, że za całą akcją stoi ktoś z rodziny. Tradycja ma różne formy. A tobie kto w tym roku przyniesie prezent?
Jedni w niego nie wierzą w ogóle i wcale nie dają sobie prezentów. Inni zapomnieli, kim był i z prezentami wysyłają albo grubych, obleśnych krasnali, albo seksowne Mikołajko-Śnieżynki. Niektórzy - żeby się nie kojarzył z pobożnością - w jego miejsce postawili Dziadka Mroza. W końcu niektórzy z prezentami czekają do świąt i zostawiają coś pod choinką - wtedy przynajmniej wiadomo, że za całą akcją stoi ktoś z rodziny. Tradycja ma różne formy. A tobie kto w tym roku przyniesie prezent?
Przed nami listopad – smutny miesiąc opadających liści i pierwszych przymrozków, dzień jest coraz krótszy, a gdzieś z zakamarków świata wypełza wiecznie zasmarkany wirus grypy. W Kościele przez cały miesiąc odmawia się różaniec i wyczytuje imiona zmarłych, celebrując tradycyjne wypominki. Smutna to modlitwa, bo w sumie to nie wiemy, czy ci, których wymieniamy z imienia, są już w niebie, czy może jeszcze nie? Różańcem tym przeciągamy na cały miesiąc atmosferę Dnia Zadusznego, a dodatkowo w taki sam sposób przeżywamy dzień Wszystkich Świętych, który przecież powinien być radosnym dniem… Czy na pewno tak powinno być?
Przed nami listopad – smutny miesiąc opadających liści i pierwszych przymrozków, dzień jest coraz krótszy, a gdzieś z zakamarków świata wypełza wiecznie zasmarkany wirus grypy. W Kościele przez cały miesiąc odmawia się różaniec i wyczytuje imiona zmarłych, celebrując tradycyjne wypominki. Smutna to modlitwa, bo w sumie to nie wiemy, czy ci, których wymieniamy z imienia, są już w niebie, czy może jeszcze nie? Różańcem tym przeciągamy na cały miesiąc atmosferę Dnia Zadusznego, a dodatkowo w taki sam sposób przeżywamy dzień Wszystkich Świętych, który przecież powinien być radosnym dniem… Czy na pewno tak powinno być?
Rozpoczął się wrzesień, a wraz z nim wróciły stare problemy. Uczniowe, pierwszego dnia szkoły trochę lepiej ubrani niż zwykle, tylko nam działają na nerwy - przecież oni wcale nie cieszą się z końca wakacji. Do pracy wrócili niewypoczęci i narzekający nauczyciele (ciężka praca, a wakacje za krótkie!). Na ulicach pojawiło się więcej aut i wrócił tłok w autobusach. Nie lubiący swej pracy katecheci znów z niechęcią zaczęli myśleć o tym, ile osób wypisze im się z zajęć, a w seminariach rektorzy przetarli nerwowo łysiny, zastanawiając się, gdzie są ci kandydaci do kapłaństwa? Choć przepraszam, nie wszyscy się martwią - w Krakowie zgłosił się przecież… jeden kandydat. Krótko mówiąc, zaczęła się jesień.
Rozpoczął się wrzesień, a wraz z nim wróciły stare problemy. Uczniowe, pierwszego dnia szkoły trochę lepiej ubrani niż zwykle, tylko nam działają na nerwy - przecież oni wcale nie cieszą się z końca wakacji. Do pracy wrócili niewypoczęci i narzekający nauczyciele (ciężka praca, a wakacje za krótkie!). Na ulicach pojawiło się więcej aut i wrócił tłok w autobusach. Nie lubiący swej pracy katecheci znów z niechęcią zaczęli myśleć o tym, ile osób wypisze im się z zajęć, a w seminariach rektorzy przetarli nerwowo łysiny, zastanawiając się, gdzie są ci kandydaci do kapłaństwa? Choć przepraszam, nie wszyscy się martwią - w Krakowie zgłosił się przecież… jeden kandydat. Krótko mówiąc, zaczęła się jesień.
Nadmorskie miasto Efez, w którym mieszało się wiele kultur, uważane było za miejsce bezpieczne dla chrześcijan. Z tego też względu Jan - któremu Jezus na krzyżu zlecił opiekę nad Matką - tam właśnie zaprowadził Maryję. Według Katarzyny Emmerich, Matka Jezusa spędziła tam 9 lat: w tym czasie raz odwiedziła Jerozolimę, ale wkrótce do Efezu wróciła i tam zmarła, mając 64 lata.
Nadmorskie miasto Efez, w którym mieszało się wiele kultur, uważane było za miejsce bezpieczne dla chrześcijan. Z tego też względu Jan - któremu Jezus na krzyżu zlecił opiekę nad Matką - tam właśnie zaprowadził Maryję. Według Katarzyny Emmerich, Matka Jezusa spędziła tam 9 lat: w tym czasie raz odwiedziła Jerozolimę, ale wkrótce do Efezu wróciła i tam zmarła, mając 64 lata.
Każde pokolenie, choć wydaje mu się, że od nowa  - i zupełnie niezależnie - buduje lepszy świat, w rzeczywistości najpierw musi pogodzić się z własną przeszłością. Jeśli tego nie zrobi, jego własna historia stanie się demonem, który nie pozwoli mu się rozwijać, lecz zamknie go w więzieniu własnych pretensji, złości i frustracji. Powieść "Niepamięć" jest dla wszystkich 40+.
Każde pokolenie, choć wydaje mu się, że od nowa  - i zupełnie niezależnie - buduje lepszy świat, w rzeczywistości najpierw musi pogodzić się z własną przeszłością. Jeśli tego nie zrobi, jego własna historia stanie się demonem, który nie pozwoli mu się rozwijać, lecz zamknie go w więzieniu własnych pretensji, złości i frustracji. Powieść "Niepamięć" jest dla wszystkich 40+.