Czy rozwód wszystko przekreśla?

(fot. shutterstock.com)

Szukajcie, pytajcie, idźcie do księdza, do biskupa, pomachajcie mu adhortacją i powiedzcie, że przyszliście po miłosierdzie. I nie odpuszczajcie, dopóki nie znajdziecie drogi do skruszenia muru.

Przyznam, że od wielu miesięcy przymierzam się do napisania tego tekstu. Postanowiłam jednak, że nie zabiorę się za to, dopóki nie przeczytam do końca adhortacji Amoris Laetitia na temat rodziny. Ten dokument to wynik rozmów biskupów całego świata zebranych na dwóch synodach w ciągu ostatnich dwóch lat. W tekście znajdują się bardzo wartościowe wskazówki głowy Kościoła odnośnie do życia małżeńskiego, rozumienia hymnu o miłości, wychowania dzieci. Porusza się w nim wiele problemów, które dotykają dzisiejszych rodzin i wierzę, że warto nie zrażać się do niego ze względu na samą formę dokumentu papieskiego, bo napisany jest językiem bardzo przystępnym i zrozumiałym. Myślę, że to będzie mój prezent na wszelkie nadchodzące śluby.

Temat małżeństwa, chociaż bezpośrednio mnie nie dotyczy, jest mi bardzo bliski. Przez ostatnie lata z przerażeniem patrzyłam na łatwość, z którą ludzie się rozstają. Byłam świadkiem rozwodów moich znajomych w pierwszych latach po ślubie. Widziałam też, jak inni znajomi beztrosko wiążą się z tymi, którzy dopiero co się rozwiedli, nie patrząc na konsekwencje. Nie raz też uczestniczyłam w ślubach, gdzie czułam, że impreza w kościele to tylko przymusowy teatrzyk przed weselem. Te wszystkie sprawy mnie bolą, bo godzą gdzieś w wartość jednego z najpiękniejszych sakramentów, który ma dawać siłę do przetrwania największych trudności, jeśli go z wiarą przyjmiemy.

Są jednak sprawy, które bolą mnie jeszcze bardziej. Chodzi o ludzi, którzy po trzęsieniach ziemi, jakie przetoczyły się przez ich życie, pokiereszowani przez los i własne decyzje, po latach odkrywają prawdziwą relację z Bogiem i mają szczerą chęć, by wrócić w pełni do Kościoła, ale jest już za późno. Stoi przed nimi mur, którego nie da się ani przeskoczyć, ani obejść i nie ma też żadnego odwrotu. Człowiek w całkowitym potrzasku. Rozdział VIII adhortacji poświęcony "sytuacjom nieregularnym", czyli w zasadzie związkom niesakramentalnym, jest dla mnie niesamowitą bronią do skruszenia tego muru.

Właśnie tym ludziom po przejściach często najbardziej zależy na bliskiej relacji z Bogiem. Są to często wspaniałe małżeństwa, którym kiedyś pokomplikowało się życie, ale którzy gdyby mogli, przyjęliby dziś sakrament małżeństwa z dużo większą świadomością i odpowiedzialnością niż młodzi. Miałam okazję niedawno przypadkiem być na takim właśnie ślubie. Bardzo skromny, aż trochę smutny w swojej formie, ale jednocześnie niesamowicie piękny, bo było jasne, że oni nie są tam dla ładnej sukienki, zabytkowego kościoła czy żeby zadowolić babcię, która ciągle zadaje niewygodne pytania… ale są głęboko przekonani, że ten sakrament ma wielką moc i na tę moc z wytęsknieniem czekali.

A teraz pozwolę sobie po prostu oddać głos Franciszkowi:

"Trzeba pomóc każdemu w znalezieniu jego sposobu uczestnictwa we wspólnocie kościelnej, aby czuł się przedmiotem «niezasłużonego, bezwarunkowego i bezinteresownego» miłosierdzia. Nikt nie może być potępiony na zawsze, bo to nie jest logika Ewangelii!" (AL 297).

"Biorąc pod uwagę niezliczoną różnorodność poszczególnych sytuacji […], można zrozumieć, że nie należy oczekiwać od Synodu ani też od tej adhortacji nowych norm ogólnych typu kanonicznego, które można by stosować do wszystkich przypadków. Możliwa jest tylko nowa zachęta do odpowiedzialnego rozeznania osobistego i duszpasterskiego indywidualnych przypadków, które powinno uznać, że ponieważ «stopień odpowiedzialności nie jest równy w każdym przypadku», to konsekwencje lub skutki danej normy niekoniecznie muszą być takie same. Zadaniem kapłanów jest «towarzyszenie osobom zainteresowanym na drodze rozeznania, zgodnie z nauczaniem Kościoła i wytycznymi biskupa […]»" (AL 300).

"Aby właściwie zrozumieć, dlaczego możliwe i konieczne jest szczególne rozeznanie w niektórych sytuacjach zwanych «nieregularnymi», istnieje pewna kwestia, którą zawsze należy uwzględniać, aby nigdy nie pomyślano, że usiłuje się minimalizować wymagania Ewangelii. Kościół dysponuje solidną refleksją na temat uwarunkowań i okoliczności łagodzących. Dlatego nie można już powiedzieć, że wszyscy, którzy są w sytuacji tak zwanej «nieregularnej», żyją w stanie grzechu śmiertelnego, pozbawieni łaski uświęcającej" (AL 301).

"Świadomi wagi konkretnych uwarunkowań, możemy dodać, że ludzkie sumienie powinno być lepiej włączone do praktyki Kościoła w niektórych sytuacjach, które obiektywnie odbiegają od naszego rozumienia małżeństwa" (AL 303).

"W związku z tym duszpasterz nie może czuć się zadowolony, stosując jedynie prawa moralne wobec osób żyjących w sytuacjach «nieregularnych», jakby były kamieniami, które rzuca się w życie osób. Tak jest w przypadku zamkniętych serc, które często chowają się nawet za nauczaniem Kościoła, aby «zasiąść na katedrze Mojżesza i sądzić, czasami z poczuciem wyższości i powierzchownie, trudne przypadki i zranione rodziny»" (AL 305).

"Zachęcam wiernych, którzy żyją w sytuacjach skomplikowanych, aby z ufnością podchodzili do rozmowy ze swoimi duszpasterzami oraz osobami świeckimi oddanymi Panu. Nie zawsze znajdą u nich potwierdzenie swoich własnych idei i pragnień, ale na pewno otrzymają światło, które im pozwoli lepiej zrozumieć to, co się dzieje, i będą mogli odkryć drogę dojrzewania osobistego. Zachęcam też duszpasterzy, aby słuchali z miłością i spokojem, ze szczerym pragnieniem, aby dojść do sedna dramatu osób i zrozumieć ich punkt widzenia, aby im pomóc żyć lepiej i rozpoznać swoje miejsce w Kościele" (AL 312).

Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie te słowa są absolutnie rewolucyjne. One mówią tyle: jeśli czujecie, że te słowa są do Was, jeśli w swoim sercu razem z Bogiem rozeznaliście, że Waszej sytuacji nie da się rozwiązać formalnie, nie dajcie się zamknąć w potrzasku! Szukajcie, pytajcie, idźcie do księdza, do biskupa, pomachajcie mu adhortacją i powiedzcie, że przyszliście po miłosierdzie. I nie odpuszczajcie, dopóki nie znajdziecie drogi do skruszenia muru, bo dla Boga nie ma nic niemożliwego!

S. Ewa Bartosiewicz - zakonnica ze Zgromadzenia Najświętszego Serca Jezusa (Sacre Coeur). Wpis pochodzi z jej autorskiego bloga "Spojrzenie serca"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czy rozwód wszystko przekreśla?
Komentarze (26)
TD
Tomasz Dych
14 lipca 2016, 10:42
Nie dziwię się temu zamieszaniu. Odkąd papież został głową kościoła, zamiast Chrystusa, jego nauczanie jest ważniejsze niż nauczanie syna cieśli z Nazaretu. No bo "czy może być coś dobrego z Nazaretu?"
10 lipca 2016, 19:21
Nie ma czegośc takiego jak "problem rozwodników w drugich zwiazkach". Jest problem braku wiary w Słowo, w to, iz małżeństwo jest nierozywalne. I to brak wiary zarówno Ludu, jak też ksieży czy biskupów. Winnych jest oczywiscie wielu, poczawszy od ksieży, katechtów, a skończywszy an nas, zwykłcych swieckich katolikach. Bo to my czesto zamykamy oczy, gdy nasi znajomi dopuszczja sie zdrad małżeskich, bo to my czesto namawiamy do rozwodów twierdząc iż tak będzie lepiej, bo to my.... To my niewierzymy w nierozerwalność małżeństw znajomych, ale też często i swoich Więc nie udawjamy, iz jsteśmy tacy doskonali. Jezli ktoś jednak uważa, iz nie jest winny, to moze się tutaj pochwalić, co osobiście zrobił, aby zapobiec pladze rozwodów.
K
Katarzyna
11 lipca 2016, 07:36
Kiedy Napoleon wprowadzał rozwody w swoim kodeksie cywilnym de facto sankcjonował stan faktyczny, gdyż w klasach wyższych pomimo małżeństwa utrzymywano sporą liczbę związków nieformalnych. Nadciągał romantyzm z ideą nie tylko formalnej, ale i uczuciowej monogamii. Twierdzono, że jak ludzie będą się żenić "z miłości" to rozwody w sposób naturalny staną się nieobowiązujące. Mówiono tak w epoce formalnej segregacji płci: polska szlachcianka w XIX wieku nim doszła do ołtarza miała jak mówiono do 3 absztyfikantów, czyli mężczyzn, którzy się w jej kajecie więcej niż trzy razy wpisali do walca.  Zwykle mąż był nie tylko pierwszym seksualnym partnerem, ale jedynym obiektem uczuć. Mężczyzn oczywiście to nie dotyczyło: powszechne było rozdzielanie sfer seksualnej i uczuciowej - można było być wiernym żonie i sypiać ze służącą. Dziś nie mamy społecznego rozdziału płci, młodzi nim dojdą do ołtarza mają wielu partnerów seksualnych i uczuciowych. Kobiety często w jednym się kochają, za innego wychodza za mąż, a z jeszcze z nnym mają dzieci. O mężczyznach nie wspomnę. W takim kulturowym matriksie żyjemy i nawet jak ktoś chce seksualnie i emocjonalnie być wierny to szansa, ze trafi na podobną istotę maleje. Stąd popularność różnych katolickich portali randkowych. Małżeństwo nie jest klatką, do której wchodzimy z czystym kontem. Wchodzimy tam z całą historią własnego życia i życia swojej rodziny. Oczywiście ludzie mogą wiele wypracować jak chcą, ale ich zdolności zwykle są ograniczone doświadczeniami przedmałżeńskimi. Trzeb by ludzi łączyć ze sobą w przedszkolu, by zminimalizować plagę rozwodów.
12 lipca 2016, 08:44
Pozostaje jedynie proste pytanie, czy to co objawiał Bóg jest prawdą i jest dobrem dla człowieka. To jak jest obecnie jest oczywistym wynikiem braku wiary Bogu, choć wielu deklaruje wiarę w Boga. I nie ma znaczenia, w jakim kulturowym matixie żyjemy, bo życie zgodnie z wiarą jest tym zapowiedzianym krzyżem, bowiem pokus płynących z otaczajacego swiata jest wiele. Niestety wielu ludzi Kościoła dziś genialnie siebie i innych tłumaczy twierdza iż jesteśmy zbyt słabi aby zyc zgodnei z wiarą. To też jest brak wiary Bogu. Wielu zrzuca odpowiedzialnosc za swe życie na Boga. Nie robiąc nic, chocby nie szukając "drugiej połówki". Jak Bóg nie da męża/żony, to będe singlem - takie hasło słychać coraz cześciej. Dalej - oczywiście, iż małżeństwo nie jest oderwane od naszego życia i życia naszych rodzin. Tylko z tego nic nie wynika, jeżeli bierzemy za siebie i za małżeństwo odpowiedzialność. Bo to my budujemy nasze życie i nasze małżeńśtwo i to bardzo często wbrew innym. Nie jest też tak, iż ludzie z rozbitych domów nie potrafią zbudować dozgonnego małżeństwa oraz ludzie z dobrych katolickich domów się nie rozwodzą. Kwestia własnego wyboru i wzięcia odpowiedzialności i tego zapowiedzianego krzyża. Albo pójścia za innymi, za tym co dziś opowiada swiat.
TK
Teresa Kmiecik
25 lipca 2016, 16:18
Tomaszu, pięknie piszesz, ale popełniasz jeden kardynalny błąd: używasz liczby mnogiej (budujemu, my, nasze,...) w stosunku do rozważanego rozwodu w małżeństwie. Jedność w małżeństwie to stan docelowy, nie początkowy. To jest trochę myślenie magiczne o sakramencie małżeństwa (i pewnie o sakramentach wogóle): Chystus zamienia kobietę i mężczyznę w jedno ciało. To raczej jest zdanie do wykonania, a Chrustus ich wysiłkom błogosławi i wspiera Łaską. Takie myślenie zakłada, że jeśli człowiek ochrzczony składa przed ołtarzem przysięgę małżeńską to ma świadomośc i wolę wypełniania swej powinności do której się publicznie zobowiązuje. 
TT
Thorgi Thorgi
10 lipca 2016, 18:26
Polecam poczytać bardzo interesując komentarze bezpośrednio na blogu Siostry Ewy.  Tego typu podejście jak prezentuje Siostra to podejście: niech się zmienią przykazania i Bóg - bo ja,człowiek nie ma zamiaru się zmienić i zrywać z grzechem. 
DP
Danuta Pawłowska
10 lipca 2016, 09:34
Diabeł jest jest sprytny, grzech wybieli ,ubierze w piękną szatę i gotowe! To jest walka o nasze dusze! "Byli też fałszywi prorocy wśród ludu, jak i wśród was będą fałszywi nauczyciele, którzy potajemnie wprowadzą herezje zatracenia, wypierając się Pana, który ich odkupił, i sprowadzą na siebie rychłą zgubę. Wielu zaś podąży za ich zgubną drogą, a droga prawdy z ich powodu będzie bluźniona". 2P 2,1-2
10 lipca 2016, 00:30
Siostrzyczka miłośniczka rewolucji nie się cieszy i dalej macha adhortacją, u mnie natomiast rodzi się gorzka refleksja,iż mamy oto w Kościele czas kiedy czarnym charakterem nie jest ten kto grzeszy lecz ten,kto mu o tym grzechu przypomina.Kościół przedstawiany jest (i to przez wysokich dostojników kościelnych) jako instytucja opresyjna tylko dlatego,iż stawia przed swoimi członkami wymagania.Zapomina się przy tym o oczywistej prawdzie,że atrakcyjne nie jest to co łatwe, lecz to co trudno zdobyć. 
KJ
k jar
9 lipca 2016, 14:16
Deregulacja kwestii sakramentu małżeństwa jest faktem i niestety ona się pogłębia również z uwagi na praktykę duszpasterską Kościoła: dla ratowania instytucji małżeństwa Kościół jest skłonny iść na daleko idące ustępstwa wobec niesformalizowanych związków powtórnych "byle tylko byli w Kościele i byli małżeństwem". Po co? I ta polityka "grubej kreski": jak się nawróciłeś, to życie poprzednie nie jest ważne, bo teraz jesteś "nowym człowiekiem", tamte zobowiązania nic nie znaczą wobec "nowego otwarcia". W takim duchu prowadzona polityka jest sprzeczna z obwieszczanym żalem, że zwiazków nieformalnych przybywa, że ludzie nie chcą się łączyć węzłem małzeńskim, że przybywa dzieci w konkubinacie, itd. No przybywa i będzie przybywać z samej natury rzeczy: skoro ktoś się wychował w konkubinacie, to jakie ma wzorce małżeńskie. Wlewanie młodego wina do starych bukłaków zawsze prowadzi na manowce. Szukać trzeba nowych rozwiazań, a nie łatać stare dziury. Instytucji małżeństwa jaka była jeszcze pół wieku temu nie ma i nie zanosi się na jej powrót, bo nie ma ani kulturowych, ani gospodarczych, ani społecznych warunków by ją utrzymać. Zaklinanie rzeczywistości nic tu nie da a Kościół czyni instytucją niepoważną.
K
Kasia
9 lipca 2016, 13:53
Droga siostro, nie trzeba tak szafować tą adhortacją, bo staje się ona młotem na Franciszka. Ona nie jest o rozwodnikach, tylko o małżeństwie i rodzinie. Szkoda, że na fali wypowiedzi i wywiadów umyka jej treśc. Rozumiem, że ten portal komentują głównie tradsi, którym nic w kościele posoborowym nie pasuje. Nauczanie Kościoła pozostaje niezmienne, Katechizm precyzuje kogo wolno dopuścić do Komunii. Papież nie łamie Katechizmu. Oddaje tę sporną kwestię w ręce spowiednika.
QQ
q q
9 lipca 2016, 13:06
To jest mentalność jakiegoś gracza gier komputerowych, tym razem gry pt. "Kościół katolicki" - po nieudanej rozgrywce wracamy do wcześniejszego zapisu i zwiększamy atrybut boskiej wirtualnej symulacji "miłosierdzia", które wszystko załatwi i pozamiata. Tym bardziej kiedy to potencjalnie drugi (trzeci, czwarty - sic) ślub sakramentalny, to dopiero będzie ten prawdziwy, bo: "właśnie tym ludziom po przejściach często najbardziej zależy na bliskiej relacji z Bogiem. Są to często wspaniałe małżeństwa, którym kiedyś pokomplikowało się życie, ale którzy gdyby mogli, przyjęliby dziś sakrament małżeństwa z dużo większą świadomością i odpowiedzialnością niż młodzi. Miałam okazję niedawno przypadkiem być na takim właśnie ślubie. Bardzo skromny, aż trochę smutny w swojej formie, ale jednocześnie niesamowicie piękny, bo było jasne, że oni nie są tam dla ładnej sukienki, zabytkowego kościoła czy żeby zadowolić babcię, która ciągle zadaje niewygodne pytania… ale są głęboko przekonani, że ten sakrament ma wielką moc i na tę moc z wytęsknieniem czekali". Najważniejsze aby wszyscy mieli przekonanie, że grę szczęśliwie ukończą, bo inaczej czeka ją komercyjna klapa.
KJ
k jar
10 lipca 2016, 12:22
Dokładnie opisujesz mentalność współczesnego pokolenia "cyfrowych tubylców", która niestety przekłada się na ich życie społeczne, a więc i wybory małżeńskie. W czerwcu byłam na szkoleniu z zakresu edukacji i tam nas nauczycieli uczono pracy z tym pokoleniem: skoro wiemy, że inne struktury mózgu odpowiadają za naukę i wybory wspólczesnych nastolatków, że musimy do nich mówić innym językiem, bo nie przyswoją żadnych praw naukowych czy etycznych, to tym bardziej nie ma co się łudzić, że będą żyć jak pokolenie ich ojców czy dziadów. To nie etyka się zmieniła, ale sposób jej odbioru i do tego sposobu odbioru muszą się dostosować struktury społeczne. Inaczej chaos się będzie pogłębiał, a ludzie będą niepotrzebnie cierpieć. Mówimy dzisiaj o tzw. monogami seryjnej, czyli następstwach wielokrotnych wyborów małżeńskich. Ci ludzie nigdy nie dokonują wyboru ostatecznego, po prostu są tak ukształtowani wewnętrznie. Proponowanie im sakramentalnego małżeństwa jest nieporozumieniem. Oni nie są do niego zdolni. Wzrost liczby takich osób z zespołem borderline lub narcyzmem psychicznym, który się odnotowuje współcześnie takze w Polsce (niektórzy mówią, że jest to już 25%) powinien skłaniać do pytań, co dalej, jaki model małżeństwa ma przyjść i jak go realizować w katolicyzmie. Zaklinanie rzeczywistości nic tu nie da.
QQ
q q
11 lipca 2016, 13:36
No to trzeba zmienić formę (język) nauki, no bo trudno zaakceptować, że nie będzie możliwa nauka, jak piszesz "praw naukowych" (albo etycznych) w ogóle, bo sens nauki przestaje w ogóle istnieć. Nie można zaakceptować jakiegoś hodowania bezwolnych idiotów. Ale nauka, to jedno, a wychowanie, to drugie, bowiem etyka, to przede wszystkim jej wypadkowa realizowana w praktyce. I tu mamy tragiczne skutki antypedagogiki i wychowania bezstresowego. Inżynierowie tego świata, jego dekonstruktorzy dobrze wiedzieli co robią. Natura ludzka jest ta sama, zmieniły się tylko, na biegunowo przeciwstawne, cele nauczania i wychowania - gdzie nauczanie zostało podporządkowane zideologizowanemu wychowaniu (wyprodukowaniu) bezwolnych zombies (nowego człowieka) dla nowego porządku świata. Jedynym ratunkiem jest stopniowy powrót do sprawdzonych, klasycznych metod nauczania i wychowania. Będzie to o tyle trudne, że są już obwarowane swoistą dyktaturą norm i zapisów w prawie stanowionym. Dyktatura zawsze powstaje, kiedy w budowaniu społeczeństw neguje się prawo naturalne (Boże) w stanowieniu ludzkiego prawa. Tutaj wielka jest rola Kk, aby przede wszystkim nie ulegał tej dyktaturze i szukał stopniowych rozwiązań w powrocie do norm Dekalogu. Trudność jest tym większa, że od SWII Kk otwierając się na ten świat "profanum" inżynierów społecznych, stał się teraz - jak widać - jego zupełnie bezwolnym narzędziem. Dzięki Bogu jednak ludzie się budzą widząc straszliwe spustoszenie na świecie i w Kk jakie z tego bezrefleksyjnego "otwierania się" powstało. 
KJ
k jar
11 lipca 2016, 16:49
Bardzo bym chciała, ale nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki. Nie da się powrócić do metod i sposobów wychowania oraz nauczania, jakie panowały dawniej, bo zmieniły się wszystkie składniki życia społecznego. Możemy jedynie poszukiwać w warunkach życia społecznego, jakie są dróg wyjścia z impasu, w jaki wdepnęliśmy. Oglądanie się za siebie nic nie da i wzdychanie za czasami, które przeminęły. Zauważam, że nostalgia i irracjonalność uniemożliwia Kościołowi i katolikom znalezienie odpowiedzi na czasy, jakie są. Również dotyczy to problemów małzeństwa i rodziny.
QQ
q q
11 lipca 2016, 19:07
Zmieniły się składniki życia społecznego, bo zmieniło się wychowanie. Jeśli się zmieni wychowanie, to zmienią się składniki życia społecznego. Mylisz przyczynę ze skutkiem. Jest pewne, że szatańska antypedagogika i wychowanie bezstresowe muszą zostać przezwyciężone. Pytanie na dziś jest; jak to skutecznie przeprowadzić, a nie; czy to zrobić, bo odpowiedź Kościoła katolickiego może być tylko jedna: zgodnie z wolą Boga, a nie naszą. Bowiem właśnie ludzka, niszczycielsko rozpasana wola doprowadziła do tego bajzlu i chaosu na świecie i w samym Kk. Jeśli jako Kk będziemy chcieli to, co Bóg chce (Dekalog, prawo naturalne) wówczas nastąpi to stosunkowo szybko, bo Bóg będzie z nami, a natura ludzka dana nam od Boga szybko odbuduje to, co zostało zniszczone.  Dekadentyzm, to przeciwieństwo katolickiej wiary. Tutaj istnieje nagląca potrzeba, aby wreszcie Kk zaczął współdziałać z Bogiem, a nie z ludzką wolą przeciw Bogu. Głowa do góry "k.jarkiewicz.ign" !
12 lipca 2016, 08:08
Kiedy w Polsce było wychowanie bezstresowe i od kiedy jest ta zwana przez Ciebie sztańska antypedagogika? I ciekawe, jak chcesz w świecie wprost odrzucającym Boga wprowadzać nauczanie Kościoła oparte na Dekalogu? I dlaczego uważasz, iż obecnie Kościół nie współdziała z Bogiem („aby wreszcie Kk zaczął współdziałać z Bogiem, a nie z ludzką wolą przeciw Bogu.”) ?
12 lipca 2016, 08:25
W tym impasie to jesteśmy już od dawna. Obecnie pęka (w właściwie juz pękło) ostatnie ogniwo społecznej dulszczyzny i tzw. ślepej bezrozumnej wiary opartej na tradycji i  słowu proboszcza czy biskupa. 
QQ
q q
12 lipca 2016, 14:01
Byłem ponad 20 lat nauczycielem zarówno akademickim, jak i w szkołach średnich. Antypedagogika jest systematycznie wprowadzana od połowy lat 90-tych, choćby ze względu na ustawodawczą zbieżność z modelem wychowawczym i z celami antypedagogiki (stopniowe wykluczanie nakazów i zakazów). Wybacz, ale tylko idiota tego nie dostrzega (zaburzenie elementarnej sfery poznawczej) albo nie chce (wola!) dostrzec i dlatego nie potrafi (albo nie chce) wyprowadzić elementarnie racjonalnych (przyczynowo-skutkowych) wniosków. Bez Dekalogu nie ma Kk ! Jak widać masz inne zdanie wbrew temu co mówi Pismo Św., Ewangelia, i od 2 tys lat naucza Kk (gratulacje dobrego samopoczucia). Nie wszyscy jednak ludzie są, i muszą być katolikami. Obecne nauczanie (ewangelizacja) Kk powinno być w pierwszej kolejności zwrócone w stronę ludzi dobrej woli gotowych przyjąć słowo (wolę) Boga (podstawowy warunek) albo/i jak Ty myślących, że są katolikami. Tylko błagam nie oczekuj ode mnie, że będę za ciebie myślał (żył?), a w tym - nie cwaniakuj (jak to miało już miejsce w innym wątku) zadając kolejne absurdalne pytania. Troszkę samodzielnego wysiłku (cierpienia - sic) "TomaszuL" !
T
TomaszL
12 lipca 2016, 16:02
"Wybacz, ale tylko idiota tego nie dostrzega (zaburzenie elementarnej sfery poznawczej) albo nie chce (wola!) dostrzec i dlatego nie potrafi (albo nie chce) wyprowadzić elementarnie racjonalnych (przyczynowo-skutkowych) wniosków." Pewnie uważasz mnie za idiotę, ale nie podzielam ani Twych ocen, ani wniosków z nich wynikających. W dodatku śmieszy mnie twierdzenie, iz coś złego zaczęło się w połowie lat 90 - przeważnie każde starsze pokolenie ma problem z pokoleniem młodszym i przeważnie wyciąga wnioski o złym modelu wychowawczym. Co ciekawe, każdy współczesny model wychowawczy w sensie szkoły jest i tak lepszy od tego z lat komuny. Nawet w jakimś stopniu podzielam żal za tym, co było kiedyś, za "zakazami i nakazami". Bo faktycznie kiedyś młodzi ludzie musieli mieć więcej odwagi, aby zmieniać świat, dziś są tego pozbawieni.  Patrząc na zachowanie młodych bardziej im współczuje, bo starsze pokolenia musiały mieć większą kreatywność w obchodzeniu tych nakazów i zakazów. Co do Kościoła - . Jeżeli ktoś nie przyjmie za swój cel życie w zgodzie z Dekalogiem, to bez sensu jest jakieś zmuszanie do tego. Obecnie u nas przeżywamy to, co na zachodzie było w latach 60-70. Odkryliśmy wolność. Także wolność od Boga, Dekalogu, Kościoła.  I dobrze, bo z niewolnika nie ma pożytku. Szczególnie, iż skuteczność systemu nakazowo-zakazowego w Kościele np. lat 70 czy 80 to tylko fikcja literacka. Zresztą kryzys małżeństw jest też wynikiem społecznej speudo katolickiej dulszczyzny pokolenia rodziców współczesnych młodych ludzi. Ile to małżeństw zawierano, bo dziecko w drodze, ile to małżeństw zawierano, bo "stara panna", czy "stary kawaler" nie miał spokoju w swojej rodzinie. I młodzi widzą tę hipokryzję życia małżeńskiego. I wyciagają wnioski. 
QQ
q q
12 lipca 2016, 20:26
"W dodatku śmieszy mnie twierdzenie, iz coś złego zaczęło się w połowie lat 90 - przeważnie każde starsze pokolenie ma problem z pokoleniem młodszym i przeważnie wyciąga wnioski o złym modelu wychowawczym. Co ciekawe, każdy współczesny model wychowawczy w sensie szkoły jest i tak lepszy od tego z lat komuny". Warto posłuchać mądrej kobiety: [url]https://www.youtube.com/watch?v=DDc-QKksnQk[/url]
13 lipca 2016, 07:52
Dziękuję za tan link – to jest dokładnie to, co ja wiem i twierdzę już od lat – połączenie tęsknoty za latami młodości plus problem z wolnością powoduje budowanie twierdzeń, iż w komunie było lepiej, a teraz mamy jakieś spiski, ktoś walczy z nami etc. Na całe szczęście wolność powoduje iż można głosić publicznie też takie poglądy. Tylko dziwi mnie, iż najbardziej zakłamany, oparty o strach państwowy system wychowawczy dla wielu jest lepszym, niż ten oparty na wolności, prawie do wyboru. Co do reszty, to za komuny był jakiś zdefiniowany wróg (albo komuna, albo Solidarność), ale po 89 go zabrakło, wiec niektórzy muszą sobie takiego wroga znaleźć aby móc się w świecie odnaleźć. Dla jednych jest to Kościół, dla innych jakiś bliżej nieokreślony liberalizm.  I tyle, bo tu racjonalne argumenty nie docierają. Nie dociera fakt iż nikt nie walczy z Kościołem, tak jak nie dociera fakt iż Kościół nie walczy z innymi. Nie dociera, iż każdy ma prawo wyboru, prawo do własnych decyzji. Co więcej obie strony chciałby tę wolność ograniczać do własnych wyobrażeń o wolności.  To jest niestety mentalny komunizm, wynik wychowania w braku wolności.
QQ
q q
13 lipca 2016, 13:55
1. Każda ludzka cywilizacja, kultura, zorganizowana zbiorowość ludzka musi mieć swoje obiektywne normy, nakazy, zakazy (np. nie zabijaj, nie kradnij, itd), gdyż bez tego jest możliwy tylko chaos i jakiś powrót do prehistorii ludzkich dziejów, gdzie zawsze silniejszy miał rację - dyktatura silniejszego (dziś jest to dyktatura inżynierii społecznej na usługach ideologii, np multikulti albo gender). Np. kodeks drogowy dzięki któremu możesz jeździć samochodem. Uczy tego zupełnie pobieżna znajomość ludzkich dziejów i odrobina rozsądku. Wychowanie, to przyswajanie i wdrażanie w życie (egzekwowanie) budujących cywilizację, kulturę i każdą ludzką zorganizowaną zbiorowość norm. Bez tego jest tylko destrukcja każdej istniejącej zorganizowanej ludzkiej zbiorowości. 2. Bez obowiązujących daną społeczność norm, zakazów i nakazów - istniejących ze względu na realizację dobra, a unikanie i przeciwstawianie się złu - nie ma wyboru (wolności), bo nie ma obiektywnie między czym wybierać - nie wiadomo bowiem co jest dobre, a co złe, i tym samym nie ma obiektywnego odniesienia moralnej powinności - czyń dobro. Dla katolika w cywilizacji chrześcijańskiej istniejącej od 2 tys. lat prawodawcą (nakazy i zakazy) jest Bóg i wyrażona w Dekalogu Jego, a nie ludzka wola - cywilizacyjny obiektywizm powinności (przeciwieństwo subiektywizmu i indywidualnego destrukcyjnego cywilizacyjnie chciejstwa).
QQ
q q
13 lipca 2016, 13:56
3. Do samej istoty (!) Kościoła należy to, że jest on nie tylko Boski, ale także ludzki, bo zanurzony w materialnym świecie, gdzie niedoskonały grzechem pierworodnym człowiek (zaburzenie tego, co dobre, a co złe) jest nakierowany na komunię z Bogiem i Boże Królestwo w pokornym podporządkowaniu się właśnie Bożej, a nie ludzkiej woli. A skoro tak, to aby Kościół mógł w ogóle istnieć tu na ziemi dla człowieka (!), potrzebuje koniecznie także danych nam od Boga zasad, praw i powinności. Takim obiektywnym fundamentem miłości, bez którego nie ma ewangelicznej miłości i nie ma żadnego wzrastania w ewangelicznej miłości jest Dekalog. Jeśli nie przyjmujesz "ToaszuL" Bożej woli wyrażonej w Dekalogu, to obiektywnie nie jesteś katolikiem.
13 lipca 2016, 15:27
"Jeśli nie przyjmujesz "ToaszuL" Bożej woli wyrażonej w Dekalogu, to obiektywnie nie jesteś katolikiem." Obiektywnie patrząc zgodnie z tymi słowami 99,999% uznających sie za katolików nimi nie jest. Oczywisćie możnaby przyjąć, iz wystarczy słowna deklaracja przyjęcia Dekalogu, ale przecież o nas swiadcza nasze uczynki, a nie słowa.  I tak, aby nie odchodzić od głownego tematu ciekawe ilu mężczyzn w życiu faktycznie nie cudzołożyło. I nie mam na myśli żadnych grzechów przeciw czystości seksualnej (pornografia czy masturbacja), ale literalne cudzołóstwo rozumiane zgodnie z NT.  ps. o piąte przykazanie rozumiane zgodnie z NT to aż strach sie zapytać.
QQ
q q
13 lipca 2016, 17:56
"Jeśli nie przyjmujesz "ToaszuL" Bożej woli wyrażonej w Dekalogu, to obiektywnie nie jesteś katolikiem." "Obiektywnie patrząc zgodnie z tymi słowami 99,999% uznających sie za katolików nimi nie jest". To jest oczywiste kłamstwo ! Jest ludzką rzeczą ulegać mimo starań ludzkiej słabości i grzechowi - na to są właśnie Sakramenty Św., aby się podnosić w woli Boga. Do prawdy - "TomaszL" nie wiedział ? Znowu zaczynasz... cwaniakować i wić się jak przysłowiowy wąż. Odnoszę nieodparte wrażenie, że powodują Tobą nie racjonalne (merytoryczne) argumenty ale jakieś osobiste uwikłania. Dlatego też dalsza rozmowa tutaj jest bezprzedmiotowa.
14 lipca 2016, 07:39
"Jest ludzką rzeczą ulegać mimo starań ludzkiej słabości i grzechowi - na to są właśnie Sakramenty Św., aby się podnosić w woli Boga. Do prawdy - "TomaszL" nie wiedział ?" Bóg daje Tobie prawo, abyś je przestrzegał, a Ty od razu zakładasz, iz nie będziesz tego prawa przestrzegać. Od razu szukasz usprawiedliwień pisząc, iż jest ludzka rzeczą ulegać. Gdzieś już to pisałem - współczesny problem leży w kompletnym niezrozumieniu istoty Sakramentów. W tym wypadku Chrztu. Nie jest ludzką rzeczą ulegać pokusom, co więcej na chrzcie otrzymałeś gwarancje, iż nie będziesz ulegać. O ile uwierzysz. Ale jak wiarę zastępuje się prawem Dekalogu i uważa, iz z prawa będziemy zbawieni to mamy klasyczny powrót do czasów przez Jezusem. Tyle że taki nie pełny, bo tam chociaż to Prawo szanowano. U nas mówi się o Dekalogu od razu zakładając iż nie da się go przestrzegać. Szczególnie w Polsce, to to takie typowe podejście do każdego prawa. Wynik rozbiorów, ale tez wynik komun, które podobno była taka super (jak to twierdziłeś mówiąc o wychowaniu). Dla mnie EOT, bo widać iż już szukasz ucieczki od dyskusji ("odnoszę nieodparte wrażenie, że powodują Tobą nie racjonalne (merytoryczne) argumenty ale jakieś osobiste uwikłania.")