Długo jeszcze trzeba będzie walić głową w mur
Walka z wykorzystywaniem seksualnym małoletnich przypomina trochę walenie głową w mur. Niewielkim pocieszeniem jest, że co jakiś czas z tego muru obojętności i milczenia uda się wydłubać jakąś cegłę. Do końca ciężkiej pracy droga bowiem wciąż daleka. I ciągle kołaczące się w głowie pytania: Jak długo jeszcze? Co trzeba zrobić, by pracę usprawnić? Ile jeszcze będzie trwał ten niezrozumiały opór?
Parę tygodni temu, tuż po ogromnej dyskusji wokół Jana Pawła II, do diecezji, zgromadzeń zakonnych, parafii trafiły materiały informacyjne dla osób pokrzywdzonych. Przygotowane przez Fundację Świętego Józefa we współpracy z Biurem Delegata KEP ds. ochrony dzieci i młodzieży.
„W mojej parafii żaden plakat się nie pojawił” - alarmuje pani Marta, skrzywdzona w dzieciństwie przez księdza. „Nikt do mnie takich materiałów nie wysłał” - wskazuje ks. Michał, proboszcz jednej z parafii na południu kraju. „Mam dość, Kościół tak pięknie mówi, że trzeba pokrzywdzonym okazać współczucie, zaopiekować się nimi. Zgłosiłam moją krzywdę ponad pół roku temu. Złożyłam oświadczenie przed delegatem biskupa. Od nikogo nie usłyszałam słowa przepraszam, nikt też nie złożył mi żadnej oferty pomocy” - to z kolei pani Natalia, skrzywdzona jako ośmiolatka w czasie, gdy przygotowywała się do I Komunii świętej.
„Nigdy żadnych materiałów nie powieszę. Nie jestem pedofilem. Na siłę usiłujecie ze wszystkich księży zrobić pedofilów” - ksiądz Wiktor (parafia w centralnej Polsce) aż gotuje się, gdy pytam o sprawę. I dorzuca, że wystarczy, że płaci na „fundusz uciech kapłańskich” (funkcjonujące w wielu kręgach księży określenie Fundacji Świętego Józefa).
Półtora tygodnia temu na łamach „Rzeczpospolitej” opublikowaliśmy wstrząsający raport o krzywdzeniu dzieci w Kościele w okresie PRL. Wedle ostrożnych szacunków ofiarami blisko 300 sprawców padło ok. 1100 osób. Prymas w specjalnym komunikacie przeprasza. Biskup ze środkowej części kraju pisze SMS z podziękowaniem, inny dzwoni i prosi o pomoc w wyjaśnieniu przypadków z jego diecezji, które znalazły się na liście. Meile z nadzieją, że coś w Kościele drgnie ślą pokrzywdzeni, księża pracujący w systemie ochrony małoletnich. Ale z drugiej strony pojawiają się oskarżenia, że to kolejny atak na Kościół, że to w istocie dotyczyło jakiegoś niewielkiego odsetka duchownych, że nie ma sensu babrać się w tym syfie i trzeba to już zamknąć, bo ciągłe gadanie o tym temacie wyłącznie utrudnia pracę duszpasterską, etc.
Zgadzam się z tym ostatnim stwierdzeniem, że praca duszpasterska jest utrudniona. Sęk w tym, że jeśli nie dokona się rozliczenia się z przeszłością, to jeszcze długo nie będzie jej można prowadzić w sposób normalny. Tyle tylko, że przyjęcie do siebie problemu wymaga pewnego wysiłku. A nie widać chęci.
O kwestiach wykorzystywania mówimy w Polsce z mniejszym lub większym natężeniem mniej więcej od dekady. Kolejne roczniki młodych księży opuściły w tym czasie seminaryjne mury i poszli do parafii. Mogłoby się wydawać, że młode pokolenie rozumie problem, że odważniej aniżeli ich starsi koledzy będą potrafili się z nim zmierzyć. Niektórzy, owszem potrafią. Inni przejęli mentalność od starszych współpracowników i okopali się na pozycjach obrończych. A niektórzy - być może chcieliby coś zrobić - ale nie zamierzają walczyć z wiatrakami. Bo ta praca na rzecz oczyszczenia się Kościoła po trosze także i taką walkę przypomina.
Najbardziej w tym wszystkim żal pokrzywdzonych, którzy czekają na sprawiedliwość, których ranią słowa podważające wagę problemu, którzy nie widzą zaangażowania, którym nie wystarczy jedno słowo przepraszam lecz chcieliby widzieć Kościół (cały, nie tylko ten hierarchiczny) w realnym działaniu. Jasnym jest, że nie wszystkim się dopasuje. Oczywistym jest, że nie wszystkie informacje o tym co Kościół dziś robi w zakresie ochrony dzieci i młodzieży do nich docierają - bo (tu muszę uderzyć się we własną pierś) ten temat nie jest tak dla mediów atrakcyjny jak informacja o kolejnym księdzu, który staje przed sądem. Ale trzeba do pokrzywdzonych iść, trzeba im pokazać swoją obecność. Nie można ich zostawiać i udawać, że problem nie istnieje.
Pewnie długo jeszcze trzeba będzie walić w mur, by go rozbić. Sporo wody w Wiśle upłynie nim mentalność się zmieni. Sporo ludzi straci w tym czasie nadzieję na zmianę i odejdą. W przededniu święta Zesłania Ducha Świętego ktoś powie: módlmy się za sceptyków i niedowiarków o to, by Duch ich oświecił. Tak, modlitwa za nich jest potrzebna. Ale módlmy się też za tych, którzy dziś w systemie działają, by im Duch dodał siły, by mogli przemówić językami zrozumiałymi dla tych, którzy stoją obojętni i milczą.
Skomentuj artykuł