Dwaj kuszący uwodziciele

(fot. shutterstock.com)

Wieść niesie, że drugi rozdział najnowszej adhortacji Franciszka o powołaniu do świętości jest trudny do strawienia. Co prawda same nazwy herezji: gnostycyzm i pelagianizm brzmią egzotycznie, nie powinniśmy jednak zbyt szybko składać broni i omijać "kłopotliwego" tekstu.

Zmierzenie się z tym rozdziałem jest bowiem kluczowe, abyśmy zrozumieli, na czym polega istota chrześcijańskiej świętości.

Moja nieżyjąca babcia, która, jak ufam, jest w niebie, nigdy o pelagianizmie i gnostycyzmie nie słyszała. Nie przeszkadzało jej to w codziennym dojeniu krów, wychowaniu dzieci, modlitwie i ostatecznie w dojściu do Boga. I na pewno wyczerpująca znajomość tych subtelnych pokus nie jest konieczna do zbawienia. Lecz skoro obecny następca św. Piotra o tym pisze, i to nie pierwszy raz, być może Duch Święty pragnie, abyśmy przynajmniej się nad tym problemem zastanowili. Kto wie, czy nieświadomie nie ulegamy powabom ludzkich sposobów na uratowanie samych siebie.

Franciszkowi zależy, by dzisiaj głoszona była pełna Ewangelia. Tak to już jest, że wskutek historycznych naleciałości, przeakcentowań i ludzkiej słabości jej proklamacja skażona bywa wybiórczością. Papież pragnie, aby docierać do tych, którzy są blisko i tych, którzy są daleko. Ale ten wysiłek znacznie utrudniają wewnętrzni nieprzyjaciele Kościoła, podstępnie ukryci w zakamarkach pobożności i dyscypliny, ponieważ potrafią się oblec w pozory dobra. Franciszek ukształtowany w szkole św. Ignacego Loyoli próbuje przedstawić własną diagnozę spadku gorliwości Kościoła, który spowodowany jest nawrotem starożytnych schorzeń, choć w nieco zmutowanej postaci. Biorą się one głównie z oporu człowieka wobec łaski Boga.

DEON.PL POLECA

Czego się boimy

Zacznijmy jednak od pewnego zdania, które rzuca światło na cały drugi rozdział adhortacji. Papież pisze pod koniec pierwszego rozdziału do każdego z nas: "Nie lękaj się dążyć wyżej, dać się miłować i wyzwolić przez Boga. Nie bój się pozwolić, by cię prowadził Duch Święty" (GE, 34). Na upartego w tej krótkiej zachęcie znajdziemy wszystko, czego wymaga od nas Bóg, a co zarazem jest kwintesencją Ewangelii.

Nieprzypadkowo zdanie to pojawia się w papieskim dokumencie właśnie w tym miejscu. Bóg pragnie od nas duchowej postawy dziecka, ale my, niestety, wcale nie wysysamy jej z mlekiem matki. Z biegiem lat w sposób niekontrolowany dojrzewa w nas fałszywa dorosłość, zawoalowana samowystarczalność. Wydawałoby się, że to dzieci boją się bardziej niż dorośli. I w niektórych sprawach na pewno tak bywa. A jednak im jesteśmy starsi, tym bardziej ujawnia się w nas specyficzny lęk, który wiąże się z naszym najgłębszym zranieniem. Okazuje się, że w otchłaniach serca czai się lęk przed absolutną i darmową miłością. To smutna pozostałość grzechu pierworodnego. Na wszelkie sposoby próbujemy więc przed miłością uciec lub stworzyć sobie jej namiastkę. Ludzie wierzący używają do tego celu pobożności, doktryny i prawa.

Obie starożytne herezje są moim zdaniem produktem ludzkiego lęku przed bliskością Boga, nieustannie podsycanego przez fałszywe przekonanie, że człowiek tak naprawdę z Bogiem ma niewiele wspólnego. Nie może też stanąć przed Nim ze swoją słabością, ale musi się wykazać i udowodnić, że coś znaczy. Nic więc dziwnego, że te herezje odżywają, bo ten sam lęk drzemie w ludzkich sercach. Podobną intuicją podzielił się przed laty kard. Ratzinger. W książce "Patrzeć na Chrystusa", również z niepokojem analizuje oznaki wynaturzeń wiary w Kościele. Twierdzi, że "pelagianizm ludzi pobożnych jest dzieckiem strachu, sparaliżowanej nadziei, która nie może wytrzymać napięcia wobec niewymuszalnego daru miłości".

A na czym polega ten dar, który wspomniane dwie herezje próbują stłamsić? Całe stworzenie jest dobre. Źródło zła nie kryje się w ciele i materialności, lecz w tajemnicy ludzkiej wolności. Bóg zawsze pierwszy przychodzi i okazuje miłość ludziom, którzy na to nie zasługują. To, co najważniejsze wykonał za nas Chrystus i podarował za darmo. Aby żyć Ewangelią człowiek potrzebuje nie tylko przykładu, oświecenia, zachęty, lecz radykalnego wewnętrznego uzdrowienia serca (a nie tylko ciała) i ciągłego wsparcia ze strony Boga, które nazywamy łaską. Płynie ona do nas w sposób zwyczajny we wspólnocie Kościoła, który jest Ciałem Chrystusa. Ten dar może być przyjęty tylko w wierze, a nie zapracowany, choć jego owoce powinny ujawniać się w uczynkach i postawach. Bóg wyprzedza każde nasze działanie, ale pragnie, abyśmy z Nim współpracowali. Zbawienie przeznaczone jest dla wszystkich, a nie dla elit.

Jeśli użyć obrazu drabiny, to zarówno dawniejsi jak i dzisiejsi gnostycy i pelagianie uważają, że człowiek sam może wspiąć się po niej do nieba. Co najwyżej, potrzebuje przykładu i wskazania kierunku. Natomiast wiara biblijna głosi, że to Bóg w Jezusie musiał zejść po tej drabinie na dół (Wcielenie), aby doprowadzić człowieka do góry. Cała sztuka w tym, by przyjąć wyciągniętą dłoń, lekarstwo, pokarm i pozwolić się prowadzić, aczkolwiek człowiek musi ze swej strony wykonać to, co do niego należy.

Największym wrogiem postępu na drodze do Boga jest pycha, która nie godzi się na takie warunki. Nie zawsze przybiera ona ostentacyjne postaci. Nie zawsze polega na otwartym buncie, bo taka jej forma nie przystałaby osobom wierzącym. Dlatego wewnątrz Kościoła niełatwo ją wykryć i zneutralizować, ponieważ zmienia barwę jak kameleon. Gnostycyzm i pelagianizm to dwie strony tego samego medalu powleczonego pychą lub, jak pisze Papież, "dwie formy dyscyplinarnej bądź doktrynalnej pewności siebie" (GE, 35).

Wiem, dlatego jestem lepszy

Na temat obu herezji napisano już niezliczone tomy. Trudno je tutaj w całości opisać. W skrócie są to spłaszczenia Ewangelii. Coś większego i złożonego sprowadza się do jednego, dwóch elementów. Łatwiej wtedy utrzymać kontrolę. Upraszcza się, wylewając przy tym dziecko z kąpielą.

Gnostycyzm to zbiór różnych zbliżonych do siebie kierunków myślenia, herezja rozumu. Z grubsza rzecz ujmując, gnostycy uważali, że już są zbawieni. Dzięki oświeceniu i poznaniu (gnozie) odkryli w sobie iskrę Ducha, którą teraz trzeba wyzwolić z okowów ciała. Dlaczego? Ponieważ wszystko, co cielesne i materialne, nie pochodzi od Boga. To byłoby zbyt uwłaczające dla boskości. Ciało jest raczej przeszkodą, więzieniem, karą. Liczy się tylko to, co duchowe. Rzecz jasna, takie poznanie udzielone zostało jedynie uprzywilejowanym jednostkom, a nie każdemu zjadaczowi chleba. Nietrudno zgadnąć, że skoro tak się rzeczy mają, to trzeba ludzi jakoś sklasyfikować. Jeśli są wybrani, muszą być też niewybrani - a więc motłoch, któremu z niewiadomych do końca względów, jakoś się nie udało załapać. Zaczyna się podział: lepsi i gorsi, przeznaczeni i potępieni. Gnostycyzm kładzie akcent na przeżycie, na wnętrze bez konieczności konfrontacji z tym, co zewnętrzne. Jedni z pogardy ciała umartwiali je do granic bólu, inni oddawali się rozpuście.

Jak to się wyraża dzisiaj? Mam wrażenie, że spory zastęp wiernych pokłada niemalże nieograniczoną ufność w lecznicze możliwości ludzkiego rozumu. Ich zdaniem, problem tkwi w niewiedzy, a nie w sercu. Wystarczy, że poznam, co jest przyczyną moich problemów i jak im zaradzić, to na pewno się zmienię. Więc wybieram się na kolejne rekolekcje, pochłaniam kolejne książki, słucham kolejne płyty audio. Jak nie o. Szustak, to ks. Manjackal. A jak nie ks. Manjackal, to ks. Dolindo. A kto wie, czy ks. Bashobora by nie pomógł…, a przynajmniej powiększył przyjemność z nabywania duchowej wiedzy. Wtedy ma się poczucie, że jest się bardziej zaawansowanym niż inni. Problemem nie są rekolekcje, ale intencja, z jaką się do nich podchodzi.

Wszystko wtedy zamyka się w obrębie rozumu, oderwanego od żmudnych, przyziemnych spraw i ludzi, którzy tylko przeszkadzają. A przy tym w tej gonitwie za wiedzą religijną chodzi o powierzchniowe doświadczenie, które tylko łechce i budzi dreszczyk, ale nie przenika do głębi, nie dotyka osoby. O świętości decyduje jednak stopień przyjętej i przekazywanej dalej miłości Boga, a nie bogactwo wiedzy i oczytanie. Można być niezwykle błyskotliwym, mówić mądrze, wiele rozumieć, ale to jeszcze nie oznacza, że zawsze idzie to w parze z moralną doskonałością.

Papież odróżnia szczere i pokorne poszukiwanie prawdy od intelektualnej pychy, która "chce oswoić tajemnicę", posiąść ją i rzucić ją pod własne stopy. Wyraża się to w tym, że wierzący na poczekaniu sypie odpowiedziami na wszelkie pytania dotyczące Boga i wiary. Bo skończył teologię, bo się naczytał pobożnych książek, bo czegoś doświadczył. Mogą się nią zarazić zarówno kaznodzieje jak i spowiednicy, a także szeregowi wierni. Gadulstwo wypiera wtedy konieczne milczenie. Ponadto, człowiek autorytatywnie określa, w jakich doświadczeniach, miejscach i osobach Boga można spotkać, a w jakich nie.

Współczesny gnostycyzm kryterium dobrej modlitwy ustala ilość refleksji i przeżytych uczuć, jakby to od nich zależało działanie Boga. A potem rozrywa związek modlitwy z działaniem, wiary z czynem. Niektórzy sprowadzają całe chrześcijaństwo do kultu i pobożności, bo tam czują się dobrze, z dala od zamętów codziennego życia. Duszpasterze mogą uważać, że wystarczy, aby wierni wypełnili kościoły. Reszta aż tak się nie liczy. Miarą życia duchowego jest wyłącznie uczestnictwo we mszy świętej.

Niechęć do własnego ciała i do cielesności może się wyrażać w stronieniu od relacji z bliźnimi, ponieważ to inni bracia i siostry tworzą żyjące Ciało Chrystusa. Zwłaszcza potrzebujący "zaburzają" czas modlitwy i skupienia. Są też jak piasek wrzucony w dobrze naoliwione struktury kościelne. Powodują zgrzyty i trzaski. Franciszek pisze o "umyśle bez wcielenia, niezdolnym do dotknięcia cierpiącego Ciała Chrystusa w innych" ( GE, 37). Ubodzy zawsze są przeszkodą dla kościelnej wygody i biurokracji.

Teologia silnej woli

Pelagianizm jest chrześcijańską wersją faryzeizmu, herezją woli. Według niego, grzech jest tym, co dotyka nas z zewnątrz, nie od wewnątrz. Jeśli dobry człowiek grzeszy, musi to być spowodowane wpływem z zewnątrz: okolicznościami, miejscem, stycznością z pewnymi grupami, wadliwym prawem pełnym luk. Jezus wyraźnie mówił, że całe zło ludzkie wypływa z wnętrza, z serca, i dlatego trzeba się powtórnie narodzić. I nie jest to coś błyskawicznego jak przemiana żaby w królewicza. Ale co tam.

Katechizm Kościoła zwięźle wyraża istotę nauki Pelagiusza: "Utrzymywał on, że człowiek opierając się na naturalnej sile swojej wolnej woli, bez koniecznej pomocy łaski Bożej, może prowadzić życie moralnie dobre" (KKK, 406). W pelagianizmie znikają dwie ważne tajemnice: ludzka bezsilność i boska pomoc, która zawsze, nie tylko w chwili chrztu, jest konieczna. Przepada też solidarność ludzi w grzechu i śmierci, a więc poniekąd też w dobru i życiu. Podobnie jak w gnostycyzmie, wspólnota niczego istotnego nie wnosi. Jezus jest wprawdzie potrzebny, ale tylko jako przykład, bodziec do działania, moralne napomnienie. Owszem, człowiek potrzebuje chrztu, ale potem musi sobie jakoś radzić, aby zasłużyć na zbawienie. W takim razie trzeba przykręcić śrubę, bo zbawienie to przecież poważna sprawa, no i człowiekowi często się nie chce. Pelagiusz od rozluźnienia i przeciętności, które zauważył w Kościele, przeszedł do rygoryzmu i perfekcyjnej, bezbłędnej moralności, ale osiąganej naturalnymi siłami.

Franciszek pisze, że współczesny pelagianizm polega na "kulcie ludzkiej woli i własnych zdolności" (GE, 57). Wtedy liczy się osobiste doświadczenie i indywidualny wysiłek. Dar nie może być przyjęty za darmo, lecz otrzymany w nagrodę jako należność za osobisty trud. Tymczasem Ewangelia wielokrotnie zaświadcza, że niesie nas wiara Kościoła. Widać to najpierw na przykładzie Jezusa, który modli się, aby nie ustała wiara Piotra w chwili jego upadku (Por. Łk 22, 32-32). Ten sam Jezus uzdrawia paralityka, widząc wiarę czterech mężczyzn, którzy go przynieśli na noszach (Por. Mk 2, 5). Tomasz ostatecznie przełamał swoje wątpliwości, ponieważ wspólnota uczniów znosiła jego nieobecność i trudności.

Na płaszczyźnie duszpasterskiej kościelny pelagianizm wyraża się głównie w moralizmie, który ludzką aktywność stawia przed koniecznością przyjęcia Bożego wsparcia. Kaznodzieje nie mówią wówczas o darze, lecz głównie o wymaganiu. Nie wiążą sakramentów z życiem codziennym i postępem duchowym tylko z jakimś dziwnie pojętym obowiązkiem religijnym wobec Boga, który rzekomo bez naszej ofiary nie mógł być Bogiem. Ponieważ słabość ludzka jest duża, więc napominają, strofują, każą przenosić góry i wyciągać króliki z kapeluszy. Nie lubią nawiązywać do słabości, wszak wszystko da się, tylko trzeba się jakoś zebrać w sobie. Pelagianizm nie godzi się bezsilność. Dlatego tak duży akcent kładzie się na teorię tzw. silnej woli, pracy nad sobą, z której zazwyczaj nic nie wynika. Ciągle ponawiane i nieudane próby zmiany swoich złych nawyków tłumaczy się "słabą wolą", co w sumie jest prawdą, ale równocześnie człowiek rozpaczliwie próbuje stanąć na rzęsach i niewiele z tego wychodzi.

Współczesny pelagianizm kościelny wielką nadzieję pokłada w strukturach, procedurach i przepisach. Tyle wieków ich tworzenia nie może przecież pójść na marne. Forma staje się wtedy ważniejsza niż treść. I właśnie w wierności tej formie tkwi, jak niektórzy sądzą, moc przemiany człowieka. Niestety, takie przekonania krępują łaskę. Ostatecznie chodzi o to, by zachować kontrolę, być panem sytuacji i zamknąć Ducha Świętego w swoich kategoriach jak dżina w butelce.

A jeśli wyjaśnienia Papieża wciąż wydają nam się za trudne, to myślę, że pomocny może okazać się fragment wierszyka Juliana Tuwima, który trafnie ujmuje to, o co w tym artykule chodzi:

"Jest taka jedna Zosia,
Nazwano ją Zosia Samosia,
Bo wszystko
"Sama! sama! sama!"
Ważna mi dama!
Wszystko sama lepiej wie,
Wszystko sama robić chce".

Dariusz Piórkowski SJ - rekolekcjonista i duszpasterz. Pracuje obecnie w Domu Rekolekcyjnym O. Jezuitów w Zakopanem. Jest autorem m.in. Książeczki o miłosierdziu.

Rekolekcjonista i duszpasterz. Autor książek z zakresu duchowości. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dwaj kuszący uwodziciele
Komentarze (20)
MK
~Marta K.
25 października 2022, 19:19
Bardzo, bardzo dziękuję za ten tekst! Właśnie powoli zdaję sobie sprawę z tego, że moja wiara zboczyła w herezję. Dokładnie tak jak ksiądz pisze, większą wagę przykładam wolnej woli i rozumowi niż łasce. Doskonalenie swojej wolnej woli i korzystanie z rozumu nie jest złe (wręcz wskazane), ale przestawienie akcentu na swoje możliwości, spychanie Boga na dalszy plan bardzo dużo zmienia. Wkręciłam się chyba w "teologię sukcesu" - przecież Bóg chce żebym była coraz lepsza, więc mogę sama siebie zmienić i udoskonalić. I tak od paru lat siebie "doskonalę", co daje zewnętrzne efekty, ale nie zmienia ducha i nie pomaga pokochać innych. Ostrzej widzę i oceniam wady innych, zamiast ich bardziej kochać i chcieć ich dobra - to jest coś czego za Chiny ludowe nie potrafię "wypracować". Już wiem dlaczego:)
MB
max bat
8 września 2022, 07:48
Dziękuje za tekst! Bardzo przydatny i poukładany. Jeszcze raz dzięki
q q
1 maja 2018, 21:27
I cieszę się że tu na deonie i gdzie indziej nie pozwala się na krytykę, ocenę tego, co obecnie dzieje się w Kościele (m.in. w nauczaniu) i co poczęło się dziać od soboru watykańskiego II. Cieszę się, że usuwa się tu komentarze i "niewygodne" osoby, które nie raz podają tu dość ciekawe informacje, a ludzi z deona stać jedynie na usuwanie komentarzy zamiast na konstruktywną dysputę. Cieszę się po cenzura jak w kraju totalitarnym, w którym przyjmuje się wszystko radośnie i pokornie, i bezkrytycznie. Potem pewnie ten mój komentarz zniknie, ale no cóż. Prawo jak widać do wolności słowa nie mają wszyscy;)
q q
1 maja 2018, 21:12
Ja jestem tego zdania że Tradycja jest żywa, że wszystko w Kościele jest żywe i rozwija się - a więc i doktryna Kościoła. Tak zatem pelagianie współcześni niech się nie burzą a przyjmą choćby tą, chyba słusznie nazwać można, nową doktrynę: * "To jest tajemnica krzyża, a mówi to Paweł: 'Stał się grzechem' i przybrał postać ojca grzechu, przebiegłego węża" * "powiedział Franciszek, <jako pamięć o Tym, który stał się grzechem, który siebie uczynił diabłem, wężem dla nas; uniżył się aż po całkowite unicestwienie siebie>" (W znaku krzyża, Msza św. w Domu św. Marty, 4 kwietnia 2017, Zob. http://www.osservatoreromano.va/pl/news/w-znaku-krzyza [dostęp: 2018-03-16]. Zob też: https://opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/franciszek_i/homilie/swmarta_04042017.html [dostęp: 2018-03-16]). Inne wersje językowe, np. po ang.: http://www.osservatoreromano.va/en/news/sign-cross-eng [dostęp: 2018-04-28]. Zob. też: https://w2.vatican.va/content/francesco/en/cotidie/2017/documents/papa-francesco-cotidie_20170404_in-the-sign-of-the-cross.html [dostęp: 2018-03-29].
F
franciszek.stobosiak
30 kwietnia 2018, 11:12
Naturalnie rozważania ojca są ciekawe, poprawne ale czy adekwatana do naszych czasów? Co oznacza dawać się prowaddzić Duchowi Świętemu? Skąd mam wiedzieć, że otrzymywane natchnienia pochądzą od Niego? Co oznacza postawa dziecięctwa bożego i otwarcia na Ducha Św? Mnie uczono, że gwarantem jest ufność kościołowi i jego tradycji, że koamieniem probierczym wszelkiego natchnienia czy uniesienia jest właśnie zgodnośc z jego świętą nauką. Dlatego nie da się rozdzielić wiary od rozumu. A piękność nauki kościoła jest również to, że ona jest racjonalna, można i trzeba zgłębiać ją rozmem. Szczególnie pięknie ukazywał to B16. Poza tym  jego pisma były nacechowane wielką pokorą, nieraz można było niejako czytać "uwaga bo teraz to już świeta ziemia dlatego ściągam sandały i jestem bezsilny ze swoim rozumkiem przed tajemnicą Boga".  Gdzie są ci pelagianie i gnostycy w dzisiejszym kościele? Po tym w jaki sposób Franciszek potraktował Zakon Maltański, Franciszkanów Niepokalanej, w jaki sposób wyraża się o tradycji, traktuje wątpiących braci od dubia i wielu innych, odnoszę wrażenie, że dla niego pelagianie to właśnie te stare babcie w mocherowych beretach, które codziennie próbują świat zmieniać różańcem. To siostry w zakonach kontemplacyjnych, księża, którzy kurczowo trzymają się rubryk mszału.   Rady Franciszka przypominają mi te jakby w momęcie gdy płonie dom rozwodzić się nad możliwością powodzi. Albo w czasach skrajnego indywidualizmu  przestrzegać przed nacjonalizmem.        
Dariusz Piórkowski SJ
30 kwietnia 2018, 11:30
W tak krótkim tekście nie sposób napisać o wszystkim. Ostatni rozdział tej adhortacji dotyczy rozeznawania duchowego. W życiu chrześcijańskim obowiązuje prawo Ducha, prawo miłości. Są dwa filary tego prawa. Zewnętrzne, spisane: Ewangelia i prawo kościelne, nauczanie oraz wewnętrzne, niespisane: Bóg może bezpośrednio poruszać wierzącego i działać w jego sumieniu. Kryterium poruszeń wewnętrznych jest jednak Ewangelia. Dlaczego jest prawo wewnętrzne? Bo nie każde dobro jest dla każdego. Grzechem nie jest tylko czynienie zła, ale czynienie dobra w nieodpowiednim czasie przez nieodpowiednią osobę. Tego się nie da spisać w księgach. Dlaczego tak mało się mówi o prawie Ducha? Bo się właśnie upraszcza chrześcijaństwo. Sprowadza do prawa zewnętrznego, bo tak jest łatwiej, bo się pomija istotną część Nowego Testamentu. Rozeznawanie dotyczy właśnie rozróżniania we wspólnocie Kościoła, czy coś pochodzi od Ducha czy nie. Temu prawu podlegają np. charyzmaty, które się pojawiają w Kościele. 
Baruch Marzel
30 kwietnia 2018, 11:58
Powiem szczerze, że trochę nie rozumem (stobosiak i marzel to ja) o co teraz księdzu chodzi. Każdy swięty o jakim czytałem do tej pory nigdy nie przedkładał swojego poruszenia wewnętrzne nad osąd Kościoła. Szczególnie dramatycznie widać to na przykładzie św. Faustyny Kowalskiej.  To z tym dobrem w niewporę to już się trochę pogubiłem. A tym prawem Ducha to już całkiem nie rozumiem. To to jest ważniejsze od oficjalnego nauczania ? Duch jest w Kościel  to nie może przeczyć sobie w osobistych partykularnych poruszeniach, no chyba że to nie ten Duch tylko duch.       
Zbigniew Ściubak
28 kwietnia 2018, 12:00
Drogi księże Dariuszu No pewno, że ksiądz ma rację. Wykłada ją dokładnie, metodycznie, racjonalnie. Życie takie nie jest. Życie jest żywe, czasem nieokiełznane, czasem zaprzeczające, wszelkim zapisanym regułom, co miały owo życie, świat, rzeczywistość ująć w jakieś ramy. Czy jesteśmy tam? Kiedyś? Gdy pustynne plemię doszło do ziemi zamieszkałej i zaczęło rzeź, bo to była "jego" ziemia obiecana? Tyle, że zamieszkała? Czy myślimy, mówimy i rozumujemy kategoriami tamtych ludzi, którzy - z natury rzeczy - inaczej myśleć, mówić, rozumować nie mogli? Odpowiedź brzmi tak. Tak właśnie myślimy. Tak reagujemy. Stąd prawdziwa relacja z Jezusem, z Bogiem, stała się jakoś tak trochę "undergroundowa", bo to co oferuje "mainstream" to przecież już było, tylko dekoracje zmienione. Wszystko sprowadza się do "mieć". Wszystko. To właśnie grzech, ów pierwszy, zmieniający strukturę istnienia człowieka, wzorzec, gdzieś istniejący, poza czasem i przestrzenią. Człowiek postanowił mieć. Co? Dobro! Zobaczył, co dobre i co złe! A wcześniej tego nie widział. A co to jest "dobre"? Ano to, co POWINNO BYĆ. A złe? A to co NIE POWINNO BYĆ. Więc człowiek się ustawił, w miejscu Boga i zrobił się konflikt, bo BYĆ może tylko tak, jak JEST.  Ale my wiemy, jak ma być, przecież TYM właśnie, w kółko się zajmujemy! Żeby było dobrze! Owe przytoczone przez księdza prądy, to tylko egzemplyfikacje albo narzędzia realizacji, tego pragnienia.
Dariusz Piórkowski SJ
28 kwietnia 2018, 16:34
Panie Zbigniewie, właśnie o to chodzi, że życie jest dynamiczne. Dlatego powstają różne herezje, bo chcemy zdobyć kontrolę nad nim i nad samym Bogiem. To jasne, że niełatwo jest przekuć słowo w czyn. Ale jest to możliwe z Bożą pomocą. Nie musi się dać wszystko i nie od razu. Zarówno gnostycyzm jak i pelagianizm odrzucają tę pomoc, co później prowadzi do zniechęcenia.
Zbigniew Ściubak
29 kwietnia 2018, 17:55
Księże Dariuszu, Oczywiście, że zgoda. Pewne koncepcje zaś oferują odwrotność utraty siebie, oferują wzmocnienie "siebie", mówią, że WIEDZĄ, i oferują mocniejsze, większe, wspanialsze ZAISTNIENIE. Zaistnienienie czego? Człowieka pragnącego? (zaistnieć większym i wspanialszym) Z tego pragnienia najpewniej lipa. Bo jak w dzisiejszym czytaniu, latorośle bez krzewu... to nie działa. Ja sobie myślę, że KAŻDA konstrukcja społeczno-ideowo-religijna, która mowi, że WIE, jest podejrzana. WIEmy bardzo mało. Że trzeba założyć buty, że można wszystko postawić na Niego. I iść. Trochę wiemy o błędach, bośmy się nauczyli. Ale ostatecznie rzeczywistość, jest bezpośrednim doświadczeniem człowieka. I jak można go podprowadzić pod odpowiednie drzwi i udzielić wskazówek jak się dalej poruszać, to wiedzy, co za tymi drzwiami nie możemy MIEĆ. Bo sama próba by MIEĆ, jest już błędem. Ostatecznie można tylko siebie DAĆ. Całkowicie. Zginąć. Stracić siebie. Dla... Niego. Więc "dalej" nie "mamy" wiedzy, bo już nic nie mamy, bo może jak Zapowiadał, przestajemy być jeziorem, które może coś przyjąć i mieć, przestajemy być wirem, który nieustannie potrzebuje - i są ci co oferują dostarczenie tj. "zaspokojenie" potrzeb - może wreszcie stajemy się źródłem.  Czymś żywym :)
q q
27 kwietnia 2018, 18:59
"Współczesny pelagianizm kościelny wielką nadzieję pokłada w strukturach, procedurach i przepisach." - Czy zatem przepisy są złe? Czy lepiej iść na spontan lub większą kreatywność w liturgii? Wielu poszło, czy my mamy też? Tak tylko pytam;) Mediator Dei, Pius 12. Jednakże wszystkie te sposoby uczestniczenia w Ofierze wtedy są godne pochwały i polecenia, gdy dokładnie stosują się do przepisów Kościoła i rubryk. Ich celem jest przede wszystkim ożywienie i wzmaganie pobożności wiernych i wewnętrznego ich zjednoczenia z Chrystusem i Jego widzialnym kapłanem oraz pobudzanie wewnętrznych uczuć i cnót, które winny upodobnić naszą duszę do Najwyższego Kapłana Nowego Testamentu.
27 kwietnia 2018, 15:16
A tak ogólnie powoływanie się papieża Franciszka na Ewangelię czy Biblię w całości to wygląda jak nieśmieszny żart. Jak ktoś, kto twierdzi, że ewolucja czy teoria Wielkiego Wybuchu nie są sprzeczne z Pismem Świętym (wystąpienie na Papieskiej Akademii Nauk), może potem nakłaniać do studiowania Słowa Bożego? Według Franciszka nie możemy traktować Boga, jako "czarodzieja z magiczną różdżką". To akt czystej hipokryzji nie wiadomo czemu i komu służącej ...
27 kwietnia 2018, 14:55
Oznajmia ksiądz, za papieżem Franciszkiem, że dzisiaj powinna być głoszona pełna Ewangelia. Czy ksiądz ma świadomość, że gdyby tak się stało, to zarówno ksiądz jak i papież Franciszek, stracilibyście pracę? Istniejący od około 1600 lat, powołany ludzką decyzją kościół rzymskokatolicki, nie ma absolutnie żadnych źródeł ewangelicznych. A wręcz przeciwnie, razem z kościołem wschodnim czy też różnej maści denominacjami protestanckimi, jest całkowitym zaprzeczeniem tego jaki Kościół powołał Chrystus Jezus. Można by o tym pisać długo, ale zwrócę tylko uwagę dlaczego uważam, że ksiądz i papież Franciszek stracilibyście pracę. Głową Kościoła jest tylko i wyłącznie Chrystus, a nie papież, a kapłanami, zgodnie z I Listem Piotra (2,9), jest cały lud Boży, a nie tylko nieliczni „wybrani”. „Ale wy jesteście rodem wybranym, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem nabytym, abyście rozgłaszali cnoty tego, który was powołał z ciemności do cudownej swojej światłości.”
PA
Piotr A.
27 kwietnia 2018, 15:06
Radzę zapoznać się z oficjalną nauką Kościoła Katolickiego zamiast powtarzać frazesy. Z katechizmu: "KKK 1546 Chrystus, Arcykapłan i jedyny Pośrednik, uczynił Kościół "królestwem – kapłanami dla Boga i Ojca swojego"(Ap 1, 6) (Por. Ap 5, 9-10; 1 P 2, 5. 9). Cała wspólnota wierzących jako taka jest kapłańska. Wierni wykonują swoje kapłaństwo, wynikające ze chrztu, przez udział w posłaniu Chrystusa, Kapłana, Proroka i Króla, każdy zgodnie z własnym powołaniem. Przez sakramenty chrztu i bierzmowania wierni "poświęcani są... jako... święte kapłaństwo" (Sobór Watykański II, konst. Lumen gentium, 10)."
27 kwietnia 2018, 15:31
Wiem co piszę. Szczytem nieprzyzwoitości jest traktowanie własnego Katechizmu (KKK) tak samo jak jest traktowanie Słowa Bożego - czyli wycinając z kontekstu. O kapłaństwie stanowi duży fragment KKK - od 1534 do 1589. Można tam znaleźć wiele zapisów szczególnej wagi całkowicie podważających kapłaństwo całego zbawionego ludu i to co Pan tu przytacza. Proszę uczciwie poczytać, a szczególnie zwrócić uwagę na pojęcie "sakramentu" (m.in. KKK 1131 do 1134), który wprowadza kapłaństwo urzędowe, które jest ponad kapłaństwem chrzcielnym. 
PA
Piotr A.
27 kwietnia 2018, 16:14
"Można tam znaleźć wiele zapisów szczególnej wagi całkowicie podważających kapłaństwo całego zbawionego ludu i to co Pan tu przytacza."  Proszę o podanie tych zapisów, bo nie znalazłem.
4 maja 2018, 11:50
Przepraszam, że tak późno odpowiadam, ale rzadko tu zaglądam.  No to od początku - śmieszne, że trzeba katolikowi to tłumaczyć. Przecież różnica pomiędzy ludem świeckim, laikatem, a kapłanami jest widoczna "gołym okiem". Ale OK zacznijmy od poczatku. Pomijam już biblijnośc sakramentów - bo i czasu i miejsca brak. 1533 Chrzest, bierzmowanie i Eucharystia są sakramentami wtajemniczenia chrześcijańskiego. Na nich opiera się wspólne powołanie wszystkich uczniów Chrystusa, powołanie do świętości i do misji ewangelizacji świata. Udzielają one łask koniecznych do życia według Ducha podczas ziemskiej pielgrzymki prowadzącej do Ojczyzny. 1534 Dwa inne sakramenty: święcenia (kapłaństwo) i małżeństwo są nastawione na zbawienie innych ludzi. Przez służbę innym przyczyniają się także do zbawienia osobistego. Udzielają one szczególnego posłania w Kościele i służą budowaniu Ludu Bożego. 1535 Ci, którzy zostali już konsekrowani przez chrzest i bierzmowanie do kapłaństwa wspólnego wszystkich wiernych, mogą otrzymać w sakramentach święceń i małżeństwa szczególną konsekrację. Przyjmujący sakrament święceń zostają konsekrowani, by w imię Chrystusa "karmili Kościół słowem i łaską Bożą" . Z kolei "osobny sakrament umacnia i jakby konsekruje małżonków chrześcijańskich do obowiązków i godności ich stanu". A zatem już w tych pierwszych trzech punktach widać ewidentny podział na grupy, z których tylko ci "konsekrowani" urastają do wyższej kasty kapłańskiej. 1536 Sakrament święceń jest sakramentem, dzięki któremu posłanie, powierzone przez Chrystusa Apostołom, nadal jest spełniane w Kościele aż do końca czasów. Jest to więc sakrament posługi apostolskiej. Obejmuje on trzy stopnie: episkopat, prezbiterat i diakonat. I gdzie tu powszechne kapłaństwo? Poprzez święcenia otrzymuje kapłan specjalne posłannictwo. cdn
4 maja 2018, 12:00
1537 Łaciński wyraz ordo oznaczał w czasach rzymskich stany ustanowione w sensie cywilnym, zwłaszcza stan rządzący. Ordinatio oznacza włączenie do ordo. W Kościele istnieją pewne stany, które Tradycja na podstawie Pisma świętego już od starożytności określa terminem taxeis (po grecku), ordines (po łacinie). I tak liturgia mówi o ordo episcoporum, ordo presbyterorum, ordo diaconorum. Inne grupy także otrzymują nazwę ordo: katechumeni, dziewice, małżonkowie, wdowy... Czy aby na pewno tak o tym mówi Biblia? Proszę uważnie poczytać  Listy Pawła do Efezjan czy do Koryntian. 1538 Włączanie do jednego z tych stanów Kościoła dokonywało się na mocy obrzędu nazywanego ordinatio, który stanowił akt religijny i liturgiczny, będący konsekracją, błogosławieństwem lub sakramentem. Dzisiaj wyraz ordinatio jest zarezerwowany dla aktu sakramentalnego, który włącza do stanu biskupów, prezbiterów i diakonów. Jest to coś więcej niż zwykłe wybranie, wyznaczenie, delegacja lub ustanowienie przez współnotę. Ten akt sakramentalny udziela daru Ducha Świętego, pozwalającego wykonywać "świętą władzę" (sacra potestas), która może pochodzić jedynie od samego Chrystusa, przez Jego Kościół. Święcenia określa się także jako consecratio, są bowiem pewnym wyłączeniem i przyjęciem przez samego Chrystusa w służbę Kościołowi. Włożenie rąk przez biskupa i modlitwa konsekracyjna stanowią widzialny znak tej konsekracji. I oto juz w tych pierwszych punktach z KKK ( o które Pan prosił) wyłania się brak powszechnego kapłaństwa w KRK. Mało tego - KKK  w 1538 punkcie mówi, że ludzie przez akt liturgiczny udzielają daru Ducha Świętego, a nie On sam w swojej nizalażności i woli je udziela. Naprawdę - proszę być uczciwym i jeśli wyznaje Pan religię rzymskokatolicką jako swoją to proszę się przyznać, że z Biblią to ona ma mało co wspólnego. Dalej nie rozważam zapisów w KKK bo już te pierwsze odpowiadają na Pana prośbę.
P
Piote
17 maja 2018, 17:52
Nie odpowiadają - nadal nie widzę w jaki sposób i w którym miejscu wskazane fragementy "całkowicie podważają kapłaństwo całego zbawionego ludu", zwłaszcza w kontekście punktów KKK, które wyraźnie o tym kapłaństwie powszechnym piszą.  Moim zdaniem nie rozumie Pan (lub broni się przed zrozumieniem) katolickiego spojrzenia na temat kapłaństwa. Może pomóc dokument: https://bit.ly/2LaSa3q punkt 7. Kapłaństwo powszechne i jego relacja do kapłaństwa urzędowego
18 maja 2018, 08:49
No trudno :-)