Dziękuję za to, co Bóg mi daje
Wiem, świat zawsze taki był i będzie. Ale tutaj, w Peru, w Limie, te skrajności zdają się odczuwalne z podwójną siłą. Zdaje się, że nawet przyroda czyni tu rozróżnienia między biednymi i bogatymi, tych pierwszych rujnując jeszcze bardziej, tym drugim co najwyżej psując weekendowe plany.
"El autobús se cayó al agua" - "Autobus wpadł do wody". Dzisiaj mój dwuletni syn wypowiedział swoje pierwsze pełne zdanie i brzmiało ono właśnie tak. Było to w trakcie oglądania porannych wiadomości, w których pokazywano skutki ulewnych deszczów, jakie powodują obecnie straszliwe powodzie w całym Peru. W pewnym momencie pojawiło się ujęcie błotnistej, wezbranej rzeki porywającej autobus i inne przedmioty napotkane na drodze. Maluch bardzo był tym widokiem przejęty i powtarzał to pierwsze zdanie w kółko, wskazując rączką telewizor.
A ja? Ja nie wiedziałam, czy się śmiać ze szczęścia, czy płakać nad ludzką tragedią. Czekałam na tę chwilę od pewnego czasu, bo mojemu dwujęzycznemu potomkowi nie spieszy się z mówieniem. Ze zrozumiałych więc względów byłam zachwycona. Z drugiej jednak strony, sytuacja nie była wesoła. Ów uniesiony przez nurt rzeki autobus to była tylko cząstka dramatu rozgrywającego się w tych dniach na naszych oczach. Dziecięca niewinność potrafi zamienić każdy moment w chwilę piękną i godną zapamiętania, jednak dzieje się to w wymiarze bardzo subiektywnym i nie ma wpływu na faktyczny bieg wydarzeń.
Chwilę później dostałam od znajomej wiadomość z prośbą o modlitwę za poszkodowanych i zagrożonych. Typowy łańcuszek z "Ojcze nasz" i prośbą, by podać dalej. A zaraz po tym wiadomość od innego znajomego z linkiem do informacji meteorologicznych zapowiadających 60 godzin ulew i gwałtownych burz, jakie mają wstrząsnąć większością kraju, począwszy od najbliższego popołudnia.
I to nie wszystko. Zadzwoniła do nas teściowa, ostrzegając przed brakiem podstawowych artykułów żywnościowych w supermarketach. Sama kupowała właśnie wodę, której już prawie nie było na półkach. Podjęliśmy z mężem decyzje o zrobieniu zakupów w trybie natychmiastowym, bo przy obecnych upałach trudno wyobrazić sobie choćby jeden dzień bez wody pitnej, zwłaszcza z małym dzieckiem w domu. Również dlatego, że z powodu wezbranych rzek wyłączono stacje uzdatniania wody i odcięto jej dopływ do domów i mieszkań.
Gdy wyglądam przez okno, świat toczy się swoim rytmem jak zawsze. Świeci słonce, na ulicach ruch, żadnych oznak zagrożenia. Gdyby nie ów brak wody w kranie, w ogóle można by się nie przejmować. To, co najgorsze, dzieje się na obrzeżach gigantycznej Limy i w prowincjach, i jest doskonałym materiałem na reportaż. Tutaj, w lepszych dzielnicach z dala od gór i rzek, ludzie martwią się co najwyżej tym, iż niektóre drogi poza miastem są zablokowane i w ten weekend nie będą mogli dojechać na plażę. Albo że makijażystka, która miała dotrzeć do panny młodej i jej druhen na miejsce wesela, życzy sobie wyższej opłaty niż uzgodniona ze względu na problemy z transportem. Każdy ma swoje problemy, dla każdego te właśnie problemy są centrum wszechświata. Miliony ludzi, miliony problemów. Jedni w konsekwencji nie opalą się w niedzielę, inni tej niedzieli nie przeżyją.
Wiem, świat zawsze taki był i będzie. Ale tutaj, w Peru, w Limie, te skrajności zdają się odczuwalne z podwójną siłą, bo wszystko jest blisko. Równie blisko plaża, jak i występująca z koryta rzeka. Zdaje się, że nawet przyroda czyni tu rozróżnienia między biednymi i bogatymi, tych pierwszych rujnując jeszcze bardziej, tym drugim co najwyżej psując weekendowe plany. Codzienne kontrasty podniesione do potęgi, jakby to w ogóle było jeszcze możliwe.
Oczywiście, jestem szczęśliwa, że mnie nie dotyka to najgorsze. Że mój dom, na razie stoi suchy, z dala od rzek i że jedynym problemem jest brak wody, by wziąć prysznic dwa razy dziennie. Ale też właśnie dlatego tym bardziej czuję się zobowiązana dziękować Bogu za Jego opiekę i za to wszystko, co mam. Za rzeczy tak przyziemne i na co dzień oczywiste jak dach nad głową i suche stopy. Za to, że mam w pobliżu supermarket, do którego mogę podjechać samochodem i kupić na wszelki wypadek kilka butelek wody mineralnej. Za to, że mój syn wypowiedział to swoje pierwsze zdanie, stojąc przed ekranem telewizora, a nie na brzegu owej rzeki.
Nie lubię łańcuszków, z modlitwami czy bez. Ale tym razem zmówię "Ojcze nasz" głębi serca, w podziękowaniu za moją uprzywilejowaną pozycję i z prośbą o opiekę Boga nad poszkodowanymi i zagrożonymi tym wszystkim, co się tutaj wokół nas dzieje. O co proszę również wszystkich Was.
Natalia Weimann-Guardia - antropolog, szczęśliwa matka i spełniona kobieta. Mieszka w Limie, gdzie odnalazła swoją miłość. Poważne lektury chwilowo zamieniła na polskie bajki, tworząc dwujęzyczną rodzinę
Skomentuj artykuł