"Dziel i rządź" - pułapka dla katolików

(fot. EPA / SHAWN THEW)

Na prosty, chłopski rozum nie powinno być sprzeczności. A jednak coraz częściej łapiemy się na tym, że obrona życia ludzi nienarodzonych jest przeciwstawiana obronie życia ludzi narodzonych (choć na tyle dobrze się trzymających, że jeszcze nie umierających).

O co chodzi? Czemu ludzkie życie na samym początku i na samym końcu ma inną wartość niż pośrodku? Oto mamy jakby dwa obozy. Jedni buntują się przeciw tragedii bezbronnych maleństw atakowanych już pod sercem matki, a także gorszą się dziećmi, które chcą przyspieszyć śmierć swoich schorowanych rodziców. Drudzy nie rozumieją obojętności wobec ludzi ginących, bo wykorzystywanych ponad miarę, bo zamyka się granice, gdy uciekają przed wojną, bo się ich porywa i handluje się nimi, bo zostali zepchnięci na margines i nie mają szans na przeżycie, bo są prześladowaną mniejszością. Do tego jeszcze dochodzą ci, którzy domagają się powszechnego dostępu do służby zdrowia oraz do czystego powietrza, wody i ziemi.

Oba obozy oskarżają się o to, że są motywowani względami ekonomicznymi. Że to wszystko, by bogaci mogli się bogacić kosztem pokrzywdzonych. Oba obozy walczą z establishmentem, oba atakują poprawność polityczną. Oba krzyczą, że co prawda ci drudzy (oni) dbają o pewną formę życia (na pewnym etapie), to jednak "uśmiercają" inną.

Myślę, że jednak większość z nas czuje, że nie może się zgodzić na żadne zaszufladkowanie. Nie chcemy, by nasza obrona życia polegała na atakowaniu życia. To nonsens! Może i chcemy się zaangażować, zrobić coś dobrego i sensownego. Ale jak "maszerować", manifestując "za" pewną częścią życia i jednocześnie "przeciw" innej?

Ten dylemat narasta. Już od lat nie budzą zdumienia (a powinny) pytania w stylu: jak ty jako katolik możesz...? Czy broniąc praw uchodźców muszę, być za aborcją albo będąc przeciw aborcji, muszę zamykać serce na zagrożenia kobiet? Czy to są prawdziwe wybory? Kto nas tak zaszufladkował?

Gdy rozmawiam z ludźmi, czuję narastający bunt przeciw takiemu "albo, albo". Mam wrażenie, że wielu z nas nie chce, by tak rozgrywano ich zaangażowanie, ich porywy serca lub zwykłą niezgodę na niesprawiedliwość.

Przeciw czemu się buntujemy? Wszyscy rządzący wiedzą o starej metodzie władania nad ludźmi: dziel i rządź. Zarządzanie przez konflikt to wielka pokusa dla władzy, która pragnie zachować swoje status quo. Jeżeli szukamy nowych sprzymierzeńców, tonujemy różnice z nimi. Jeżeli chcemy zabetonować elektorat i nie tracić w sondażach, wzbudzamy konflikty, by "nasi" bali się odejść (bo po tamtej stronie są ci najgorsi). Stary mechanizm, lecz ciągle aktualny.

Nie na rękę są tacy, którzy stoją gdzieś pośrodku, starają się szukać tego, co wspólne, bardziej myślą kategoriami problemów do rozwiązania, a nie tym, pod kogo się podpiąć.

Tacy wymykają się narracji dzielących, by rządzić. Dlatego tak naprawdę to oni są najzacieklej atakowani. To oni są wyzywani od zdrajców, bo niby myślą podobnie, a jednak nie stają w naszym szeregu. Ich głos rozsądku mógłby być zgubny dla strategii podsycania konfliktu.

To chyba dlatego papież Franciszek bywa krytykowany w USA. Nie chodzi tylko o to, że staje w poprzek wykorzystywania gospodarczego biednej części świata lub że upomina się o uchodźców, których miałby powstrzymać nowy mur. Bardziej irytujące jest to, że Franciszek, będąc wyraźnym obrońcą życia (w całej jego rozciągłości), też życia nienarodzonych, jednocześnie ostrzega przed wykorzystywaniem "pro life" do gier politycznych. Mówi o tym bardzo wyraźnie do biskupów amerykańskich, świadczą o tym jego nominacje kardynalskie i ostrzega samych polityków. Wyraźnie utrudnia skuteczność takiego szantażu: jesteś katolikiem, to musisz popierać nasza partię, naszych kandydatów.

Czy to znaczy, że szkodzi sprawie obrony życia nienarodzonych? Wręcz odwrotnie. Chroni przed kompromitacją tej sprawy. Bo jeśli obrońcy życia staną pod sztandarami stronnictwa, które jednocześnie łamie inne przykazania (i to nie przypadkowo, lecz programowo), to trudno, by zachowali swoją katolicką wiarygodność. Wtedy w czambuł będzie odrzucane to, co głoszą, też "pro life".

Polityka to sztuka kompromisu. Zawiera się różne sojusze. Trzeba jednak krytycznie patrzeć i na własne koalicje. I nie bać się tego wyrażać. Inaczej nazwą nas faryzeuszami, co palą Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek.

Papież głosi bardzo niepopularną prawdę, że zaangażowanie polityczne to jedna z najszlachetniejszych form miłości. Ale jednocześnie nie pozwala, by wykorzystywano jego i Kościół do polityki dzielenia, do rządzenia przez konflikt. To jeszcze jeden argument dla tych, którzy trwają między młotem a kowadłem. I choć to nie jest przyjemna sytuacja, i choć obrywa się od radykałów z obydwu stron, to dopiero tutaj widać szlachetność polityki, a nie jej obłudę.

Jacek Siepsiak SJ - redaktor naczelny kwartalnika "Życie Duchowe".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"Dziel i rządź" - pułapka dla katolików
Komentarze (7)
WDR .
1 lutego 2017, 18:06
Na prosty, chłopski rozum to ten artrykuł nie trzyma się kupy. Katolicy w USA są jedną z najbardziej zmiennych grup wyborców w USA. Choć rzeczywiście demokraci (i wiemy to na podstawie ujawnionych emaili głównych strategów kampanii p.Clinton) uważali, że katolicy nie słuchają Kościoła albo dużej części z nich (emigrantom) zależy na rzeczach, które demokraci od zawsze obiecują w kontrze do republikanów (choć nigdy nie spełniają tych obietnic) więc nie trzeba się już bić o ich głosy. I to się zemściło w tych wyborach.
1 lutego 2017, 15:56
Mnie za to najbardziej boli rywalizacja obrońców życia. Szkoda, że obrońcy nienarodzonych nie są wrażliwi na prawa zwierząt, a niektórzy mówią nawet, że zwierzęta nie mają żadnych praw itp. a polowania uznają za tradycję. Z drugiej strony są ekolodzy, którzy nie pozwolą skrzywdzić żadnego Brata Mniejszego, ale Dzieci nienarodzone nazywają tylko zarodkami i aborcja jest dla nich świętym prawem. To oczywiście uogólnienie. Naprawdę nie jest tak czarno-biało, choć najczęściej tak to właśnie wygląda. To boli, szczególnie gdy słyszymy o okrucieństwie wobec zwierząt a także o statystykach dotyczących aborcji. Na szczęście są środowiska, także katolickie, które potrafią się zjednoczyć. Oby takich ludzi było więcej.
S
Szymon
1 lutego 2017, 22:13
Św Franciszek mawiał, że kto nie ma serca dla zwierząt, nie będzie miał też dla ludzi. Za to przeginając w stronę "praw zwierząt" dojdziemy zaraz do tego, że chrześcijanie powinni być wegetarianami, bo "nie zabijaj". A myśliwstwo i polowania są tradycją, czy się to zielonym podoba czy nie.
Zbigniew Ściubak
1 lutego 2017, 15:29
Nic nie rozumiem z tego artykułu. Jest takie stwierdzenie: "Drudzy nie rozumieją obojętności wobec ludzi ginących, bo wykorzystywanych ponad miarę, bo zamyka się granice, gdy uciekają przed wojną, bo się ich porywa i handluje się nimi, bo zostali zepchnięci na margines i nie mają szans na przeżycie, bo są prześladowaną mniejszością." Kto ginie bo jest wykorzystywany ponad miarę z powodu zamknięcia granic przez kogo? Bez takiej elementarnej uczciwości intelektualnej, słów można nawrzucać ile się chce. A tu opinie o fajnej książce i książka do pobrania (jeszcze za darmo!): http://camino.zbyszeks.pl/droga-recenzje/
1 lutego 2017, 14:22
A teraz z grubej rury. O.Siepsiak uprawia ohydną politykę,która może zaawocować kontynuacją eksterminacji nienarodzonych ( tak jakby ci mieli zamknięte oczy na narodzonych). Chorobliwa, czy wręcz upierdliwa agitacja na rzecz przyjmowania emigrantów uderza w najsłabszych  
1 lutego 2017, 14:11
Istotą problemu jest nowożytna demokracja i stosunek do niej Kościoła. Wyrosła na protestanckim subiektywizmie, wykarmiona oświeceniową ideą dobrego dzikusa zaaowocowała wykreowaniem tzw wolności obywatelskich i koncepcją pochodzenia władzy od ludu. Ta nowa rzeczywistość w praktyce stanowiła doskonałą pożywkę dla rozmaitych spryciarzy ,którzy robili interes życia tworząc tzw partie polityczne, doskonale dopasowujące się do coraz bardziej zatomizowanego społeczeństwa.Koncepcja polityki jako roztropnej troski o dobro wspólne, uosabiana we władcy dla którego dobro osobiste oznaczało dobro wspólne odeszła w zapomienie. Stosunek Kościoła do demokracji ulegał zmianie-od negacji aż do akceptacji czy wręcz wywyższenia ponad inne formy sprawowania władzy. Obecnie mamy do czynienia z ochrzczeniem demokracji poprzez wywodzenie jej źródeł z tzw.godności osoby ludzkiej z czym wiąże się akceptacja Kościoła dla tzw praw człowieka. Rzeczywistość przekonuje jednak,iż popełniono tu błąd podstawowy, zapominając o rzeczywistej kondycji ludzkiej natury,która ową ludzką godność szybko przemienia w ścierkę do podłogi.Na owej ścierce żeruje nowoczesna polityka, nie ona jest winna złu (dobry dzikus zdeprawowany przez chciwego władcę), lecz grzech. Dlatego też z obecnej perspektywy widać,iż najwłaściwszą ocenę demokracji liberalnej przeprowadzili papieże XIX- wieczni widząc wyraźnie,że u jej źródeł leży wywyższenie człowieka nad Boga. W tym kontekście potępienie tzw wolności obywatelskich jest z wszech miar zrozumiałe      
K
k.jarkiewicz.ign
1 lutego 2017, 10:36
Z jednym zgoda: istnieje tendencja do ideologizacji przekazu religijnego lub jak ktoś woli zawłaszczania go przez polityków. Ona jest stara jak świat - nic się tu nie zmieniło. I istnieją stare, sprawdzone sposoby walki z tym zjawiskiem. Ale dziś to margines problemu, jaki mają katolicy z funkcjonowaniem w świecie. Manipulacja wcale nie jest taka duża. O wiele poważniejsze są: rozmycie przekazu religijnego i niejasność co do zasad funkcjonowania świata z uwagi na nierównomierność rozwoju cywilizacyjnego (nie ma jednego świata, jest wielość zachodzących na siebie światów równoległych). To powoduje, ze poruszamy się jak na polu minowym. Sytuacja jest dokładnie taka jak przed końcem rzymskiego imperium:żeby opanować chaos ustanowiono dwóch cesarzy, a ponieważ i to nie pomogło stworzono tetrarchię. Gdyby tego nie zrobiono imperium wcześniej by upadło,ale skutki byłyby gorsze.Rozwleczono proces upadku na stulecia i tym samym dano czas na stabilizację społeczną. Abdykacja Benedykta XVI była słuszna,ale powinna za sobą pociagnąć równoległe funkcjonowanie dwóch papieży jako dwóch stabilizatorów dla Kościoła, który styka się z wieloma światami i dla każdego z nich musi mieć silny przekaz. Franciszek miota się,bo chce pogodzić sprzeczności, których się nie da pogodzić bez rozmycia przekazu. Może niedługo w Kościele będziemy musieli podjąć dyskusję, czym jest prymat Piotrowy i jak powinien być realizowany.