Ewangelia sukcesu ma wzięcie

Katarzyna Nocuń

Opowieści o cudach i nawróceniach są oczywiście najciekawsze. Te o wątpliwościach, doświadczeniu straty i pustki - ukrywane we wstydliwym cieniu. Czy w chrześcijaństwie jest miejsce na historie bez happy endu?

Kiedyś wiele razy słyszałam, że świadectwo musi być optymistyczne. Ta zasada obowiązywała podczas spotkań religijnych, tam, gdzie był zwyczaj opowiadania na forum historii o tym, jak w moim życiu zadziałał Bóg. Tego typu opowieść powinna mieć swoją dynamikę: jest problem, potem następuje spotkanie z Bogiem (nawrócenie) i w konsekwencji przemiana sytuacji. Co jednak, jeśli Bóg przez wiele lat wydaje się milczeć? Czy w chrześcijaństwie jest miejsce na historie bez happy endu?

Znajoma opowiedziała mi, jak otworzył się jej nóż w kieszeni, gdy po nieudanej operacji jej mamy, inna pacjentka, która leżała na tej samej szpitalnej sali, powiedziała, że Bóg jej pobłogosławił, wysłuchał jej modlitw. Operacja tej pani - w odróżnieniu od operacji mamy mojej koleżanki - zakończyła się sukcesem. Odnoszę wrażenie, że z podobną łatwością niektórzy oskarżają Boga o swoje niepowodzenia, co inni pobożni przypisują Mu sprawstwo sukcesów.

Opowieści o cudach i nawróceniach są oczywiście najciekawsze. Te o wątpliwościach, doświadczeniu straty i pustki, ze znakami zapytania na końcu historii, a nie wykrzyknikiem (Alleluja!) - ukrywane we wstydliwym cieniu. Jakby w strachu, że historiami "o nieudacznikach", wątpiących nikt się nie zainteresuje, że to dla chrześcijaństwa słabe marketingowo, a może nawet szkodliwe. Tytani wiary, spiżowe pomniki i święci pozbawieni ludzkich cech wydają się bardziej bezpieczni - tyle że opowieści o nich brzmią mało przekonująco i fałszywie.

DEON.PL POLECA

W filmie pt. "Manchester by the Sea" (dostał Oscara za scenariusz) jeden z dwóch głównych bohaterów, kilkunastoletni chłopak, jedzie zobaczyć się po latach z matką - teraz trzeźwą czy może raczej trzeźwiejącą alkoholiczką. Kobieta związała się z pastorem. Obiad rozpoczyna wspólna modlitwa, na ścianie nad stołem wisi religijny obraz. Spotkanie okazuje się totalnym fiaskiem, a pobożność kobiety - sposobem na ucieczkę od siebie. Religia podobnie jak wcześniej alkohol - uniemożliwia jej nawiązanie sensownej relacji z synem. Nie jest to główny wątek filmu, raczej epizod. Pokazuje jednak chrześcijaństwo, które odpycha.

Religijność ma w sobie potencjał do bycia ucieczką od rzeczywistości, od drugiego człowieka; potencjał do zamknięcia się w rytuałach, opowieściach o cukrowym Panu Jezusie i cudach - wszystko, by nie dotykać zbyt trudnych tematów, siebie, swoich ran. Chrześcijaństwo w takim wydaniu staje się religią, która zna odpowiedzi na wszystkie pytania, wyjaśnia wszelkie wątpliwości, która po cierpieniu drugiego człowieka prześlizguje się słowami: "ufaj, Bóg cię kocha".

Osoby pobożne, religijne niekiedy dają sobie prawo do osądu: oto tym Bóg pobłogosławił w dzieciach, w pracy, w małżeństwie. Jeśli szeroko pojmowany sukces jest znakiem Bożego błogosławieństwa, co powiedzieć znajomym, którym kilkanaście dni przed Wielkanocą urodziło się ciężko chore dziecko? Są sytuacje w życiu, gdy jak Hiob "człowiek zasłania sobie usta i chyli czoło przed niepojętą Rzeczywistością" (Tomas Halik, Wątpię więc wierzę, w: Hurra, nie jestem Bogiem!).

Może jako chrześcijanie powinniśmy nieco częściej milczeć na temat tego, jaki On jest, zamiast przykrajać Go nieustannie do własnej miary. Nie, nie chcę podważać tu wiary w to, że chrześcijański Bóg - o którym mówił Jezus - jest dobry, miłosierny. Mam jednak wrażenie, że mówiąc o Nim, zapominamy, że jest Święty, czyli Inny. Wymyka się wyobrażeniom, schematom i ludzkim manipulacjom na zasadzie: oto składam Ci ofiarę z moich modlitw, a Ty mi błogosław.

Katarzyna Nocuń - na co dzień relacjonuje wydarzenia polityczne dla agencji prasowej. Interesuje się polityką zagraniczną i reportażem

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ewangelia sukcesu ma wzięcie
Komentarze (9)
E
Ewcia
8 maja 2017, 15:19
Dobry artykuł, poruszający niewygodne tematy. Przede wszystkim inny od tego, co serwują nam niektóre "katolickie" media. Słabością autorki jest wielowątkowość i niedoprowadzenie głównego wątku do końca. Na pierwszy rzut oka wyłapałam 8 wątków, z których każdy mógłby być osobnym tematem. Ciekawi mnie, jaką Pani Katarzyna dałaby receptę na fakt dopuszczania do obiegu wyłącznie optymistycznych świadectw? Poza tym zgadzam się z opinią Autorki. Dziś jest moda na Boga, skrojonego na ludzką miarę, którego znamy na wylot i nawet Jego wola nie stanowi dla nas tajemnicy. Bóg-Tajemnica to przeżytek średniowiecza. Większość ludzi nawet nie odczuwa potrzeby do tego powrócić, bo przecież Ewangelia sukcesu dobrze nam leży...
8 maja 2017, 06:26
Modlitwa skuteczna na smutek, nowenna skuteczna zawsze, litania  skuteczna o miłość itd. Krzyż czeka gdzieś przy drodze, jeśli chcesz nazywać się chrześcijaninem - bierz go i idź... I nie łudź się,  że jest Niebo bez krzyża.     
8 maja 2017, 15:55
Myślenie które mogło powstać w głowie jedynie po indoktrynacji religijnej. Chrześcijanie mają wizję świata i zaświatów  w której i tak zawsze są przegrani.  Religia pełna "miłości" nie ma co .. jednostka i tak ma zawsze przekichane.
WDR .
8 maja 2017, 05:35
"Jeśli szeroko pojmowany sukces jest znakiem Bożego błogosławieństwa, co powiedzieć znajomym, którym kilkanaście dni przed Wielkanocą urodziło się ciężko chore dziecko?" Moja pierwsza reakcja: dziękowałbym Bogu, że żyje. Nie, nie byłem w takiej sytuacji, ale nie omijały mnie i ciężkie chwilę w życiu i taka reakcja się powtarza więc mam niemal 100% pewność. ps. ten artykuł, skądinąd ciekawy, przypomniał mi lata liceum kiedy dałem w kość wielu katolikom mówiącym "Bóg tak chciał" ;-) Pozdrawiam Autorkę i Komentujących poniżej.
Andrzej Ak
7 maja 2017, 23:35
Czy życie Chrześcijanina to droga usłana samymi różami? Otóż nie, bo my ciągle musimy wędrować drogami wzrostu naszej wiary w Boga w Trzech Przenajświętszych Osobach i na tej drodze wciąż się doskonalić (ku przyszłej jedności z Bogiem). Niby to takie dla wielu wierzących zrozumiałe, ale w praktyce bardzo trudne, bo my z natury mamy wiele słabości, którym ulegamy, a te z kolei przyczyniają się do osłabiania naszych sił w wędrówce do Boga. Wszelkie przeciwności, które Bóg dopuszcza w naszym życiu mają nas umacniać w wierze. I tak się stanie, gdy mimo przeciwności nie odwrócimy się od Boga i zaufamy Jego woli. Dopiero czas ukaże, że wola Boga miała jakiś istotny i bardzo ważny cel w naszym życiu. W tym względzie bardzo trudnym dla nas jest wytrwanie w woli Bożej i nie poddanie się zwątpieniom, które zło zwykle podsuwa na każdym kroku. Dlatego wątpiącym i strapionym ciężarami życia polecam drogę ku Bogu w Osobie Ducha Świętego. Nie raz już polecałem wspólnotę mimj.pl, bo tam bardzo wielu ludzi odnajduje odpowiedzi na dramaty własnego życia, a co najważniejsze otrzymują realną pomoc od Boga w postaci darów i cudów Bożych, w które naprawdę bardzo trudno uwierzyć, póki tego się nie doświadczy samemu lub samej. Tak więc w Bogu wszystko ma jakiś ważny cel, nawet przeciwności życia. Trzeba jednak tutaj nadmienić, że wiele zła w naszym życiu dokonują upadli wykorzystując to że jesteśmy słabi jakże często żyjąc w "naszych" grzechach i lekceważąc stan naszego duchowego upadku. Dla złego stwarza to zwykle ogromne pole do działania, czyli skutkuje bezsensownymi naszymi cierpieniami. Wiele więc z przeciwności, których doświadczamy w naszym życiu nie pochodzi od Boga, a my tego nie widzimy. Dlatego jakże często popadamy w konflikt z wiarą, której tak naprawdę od środka jeszcze nie poznaliśmy i której nie rozumiemy. Wiara to nie tylko stan umysłu, to stan ducha.
7 maja 2017, 14:36
No właśnie, jaki On jest skoro pozwala komuś stoczyć się na dno nałogu, na skutek nałogu popaść w konflikt z prawem, następnie trafić do więzienia, wyjść z więzienia, znowu się stoczyć, ponownie popaść w konflikt z prawem i tak x razy. Utracić rodzinę, iść w świat i myśleć sobie, jak mnie znowu zamkną przynajmniej dadzą dach nad głową i coś zjeść a i pogadać będzie z kimś w celi.
7 maja 2017, 14:27
Pani Nocuń coś tam przebąkuje o odrealnieniu religii. Ja zaś mówię tak: Pani Nocuń-Pani religia jest do głębi odrealniona. Dlaczego? Dlatego,że nie ma w niej miejsca na nienawiść, nie tą zwyczajną lecz świętą nienawiść diabła i grzechu. To co Pani pozostaje Pani Nocuń to jedynie miałkie psychologizowanie i babskie przywalanie rubrycystom, rygorystom,faryzeuszom i innym chłopcom do bicia
MR
Maciej Roszkowski
7 maja 2017, 11:35
        Pewnie już nie zauważąmy, jak komercja, różne pronione ideologie przemeblowują nasze umysły. Po co żyjemy? A no po to aby było przyjemnie, wygodnie, cieplutko, żeby życie nas kołysało. Więc Bóg, Ewangelia, Kościół mogą się też przyłączyć i trochę pobujać tym becikiem.     Nie chcą? A fe! A gdzie tolerancja otwartość, przecież mamy swoje  PRAWA! A ci tu bredzą o powinnościach, posłuszeństwie, pokorze- to Średniowiecze, Ciemnogród. Na szczęście kapłani tych nowych religii już nas pocieszają- za kilka, kilkanaście lat ten skansen wymrze.     A jak będzie?
K
k.jarkiewicz.ign
7 maja 2017, 09:49
Kard. Wyszyński stawiał dość trzeźwe diagnozy co do Polaków: 7-10% wierzących, mniej więcej tyle samo niewierzących,a reszta mgławicowe "pole ewangelizacji". I nawet kiedy podjęto z determinacją recepcję myśli soborowej, i kiedy choćby w Kościele krakowskim mocno lansowano personalizm,aby ułatwić wiernym przyjęcie trudnych skądinąd prawd wiary, to Polacy poganami są: ochrzczeni wprawdzie,ale myślący, czujący i żyjący jak poganie. Nie piszę tego,aby kogoś urazić,napietnować,ale uświadomić,że wiara to proces: stajemy się chrześcijanami, a nie nimi jesteśmy. I trudno do wielu ludzi mieć pretensję: jak się ktoś z Panem Bogiem nie spotkał i nie nawiązał z nim osobowej więzi, tym samym za swojego nie uznał, nie pokochał, nie wszedł w dialog, to trudno by wierzył. Miłość nie oczekuje cudów, bo samym cudem jest zdolność do miłości. Jeśli ludzie o coś do Pana Boga mają pretensję, to że nie są dostatecznie kochani, a tym samym i oni mało kochają.Trzeba im ciągłych dowodów na miłość Boga: wydaje się,że jak się komuś powodzi, to Bóg mu błogosławi. Pamiętam słowa dziewczynki ze szpitala w Prokocimiu: czy Bóg mnie naprawdę kocha, gdy mi dał raka? A z drugiej strony mamy przysłowie: kogo Bóg miłuje,tego krzyżuje. Nie powinniśmy mieć pretensji: raz na wozie, raz pod wozem. Raczej ludzie pytają o sens: czy powodzenie jest w równej mierze dla mnie dobre, co niepowodzenie. Może to,że mi się nie wiedzie, bardziej mi pozwala być z Bogiem, a przecież o to w wierze chodzi, niż gdybym opływał w dostatki i wszystko mi się udawało. W miłości znika roztrząsanie natury Boga, to, że mówimy o kimś zupełnie od nas Innym. W miłości, a tym samym w wierze, chodzi bardziej o to,czy się z nim identyfikujemy. Czy naprawdę chcemy z Bogiem być.