Gdyby ta kobieta była mądra, czyli nawrócenie języka

(fot. ks. Artur Stopka)

Stało się coś bardzo złego. Podczas Mszy św. sprawujący ją kapłan publicznie obraził i poniżył kobietę, jedną z wiernych, uczestniczących w liturgii. Użył języka, który w ustach katolika nie powinien się pojawiać nigdy.

Wielu gorliwych, zaangażowanych katolików nie bardzo potrafi wyjaśnić, o co chodzi w tak często używanym sformułowaniu "nowa ewangelizacja". Pojęcie to, łączone z Janem Pawłem II, funkcjonuje w Kościele od lat, a jednak nadal w uszach niejednego brzmi raczej jak enigmatyczne hasło czy uniwersalny wytrych niż termin niosący w pełni zrozumiałą treść. Skoro tak dzieje się z określeniem już na dobre zadomowionym w kościelnej mowie, to cóż się dziwić, że zaproponowane przez papieża Franciszka "duszpasterskie nawrócenie" dla licznych wiernych, zarówno duchownych, jak i świeckich, okazuje się zwrotem potrzebującym mnóstwa wytłumaczeń, przypisów i pogłębionych analiz. Tymczasem przy okazji synodalnych obrad biskupów z całego świata na temat rodziny pojawił się kolejny termin, podobny i niemniej zagadkowy - "nawrócenie języka".

Jan Paweł II w roku 1979 w adhortacji "Catehesi traedante" zwrócił uwagę, że przekazując wiarę Kościół powinien używać odpowiedniego języka. Stwierdził nawet, że jest to "problem pierwszorzędny". Dyskusja o języku, którym posługuje się Kościół, powraca cyklicznie. Zwykle sprowadza się do utyskiwań poświęconych jego nieadekwatności wobec mowy, którą posługuje się na co dzień współczesny człowiek, w tym również katolik. Padają zarzuty i oskarżenia, wśród których tworzenie kościelnej nowomowy jest jednym z częstszych. W tym kontekście postuluje się dostosowanie sposobu wyrażania prawd wiary i głoszenia Ewangelii do możliwości dzisiejszego człowieka. Problem jest skomplikowany, ponieważ w pogoni za zrozumiałością języka istnieje niebezpieczeństwo wypaczenia nauki Kościoła.

DEON.PL POLECA

Jest jednak zupełnie inny aspekt "nawrócenia języka". Taki, który nie wymaga mozolnych badań nad powszechnym rozumieniem użytych słów i sprawdzania, czy dobrze oddają one treść depozytu wiary. Wymaga jednak przemiany człowieka.

Jak doniosły media, w Wielkanocny Poniedziałek pewien polski kapłan podczas Mszy św. wygłosił uwagę: "Gdyby matka tego dziecka była mądra, wyszłaby z kościoła". W ten sposób skomentował postępowanie rodzicielki niepełnosprawnego chłopca, który głośno zachowywał się podczas liturgii. Zastanowiło mnie, ale też poważnie zaniepokoiło, że w dyskusjach (nie tylko sieciowych), jakie wywiązały się po nagłośnieniu wydarzenia przez środki przekazu, często znacznie większą uwagę przywiązywano do kwestii, czy hałaśliwe dzieci należy wypraszać ze świątyni, niż co tego, co faktycznie się stało. A stało się coś bardzo złego. Podczas Mszy św. sprawujący ją kapłan publicznie obraził i poniżył kobietę, jedną z wiernych, uczestniczących w liturgii. Użył języka, który w ustach katolika nie powinien się pojawiać nigdy. Nie tylko w ustach księdza, który przewodniczy Eucharystii. To nie jest język miłości. Słuchając go można dojść do przekonania, że ten, kto się nim posługuje, traktuje innych z wyższością, a może nawet z pogardą. To jest język, który wymaga natychmiastowego i radykalnego nawrócenia.

Tak się złożyło, że dwa dni przed opisanym wydarzeniem Prymas Polski abp Wojciech Polak mówił w TVP Info, że Kościół powinien się posługiwać wyłącznie językiem Ewangelii. - Kościół nie ma i nie może mieć innego języka. Nie jest językiem Kościoła język hejtu, język nienawiści, konfrontacji - przypominał. Jan Paweł II już dawno, w 1991 roku, podkreślał, że "Prawda zostaje poniżona także wówczas, gdy nie ma w niej miłości do niej samej i do człowieka".

Język miłości konieczny jest przy głoszeniu wszystkich prawd, także tych dla wielu trudnych do zrozumienia i do przejęcia, np. związanych z ochroną życia ludzkiego od poczęcia do naturalnej śmierci. Obrażanie tych, którzy mają problemy z zaakceptowaniem nauki Kościoła w tym względzie, odsądzanie ich od czci i wiary, porównywanie ich do najgorszych zbrodniarzy, nie ma nic wspólnego z Ewangelią. Z pewnością nie skłoni ich do zmiany zdania. Raczej zamknie na wszelką argumentację.

Św. Jakub doszedł do wniosku, że "Jeśli kto nie grzeszy mową, jest mężem doskonałym, zdolnym utrzymać w ryzach także całe ciało". Warto więc poświęcić wysiłek i czas na rzeczywiste nawrócenie języka, którym się w Kościele posługujemy. Choć z pewnością, nie jest to łatwe.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Gdyby ta kobieta była mądra, czyli nawrócenie języka
Komentarze (18)
11 kwietnia 2016, 20:28
Mam wrażenie, że to element jakiegoś szerszego problemu. Przecież istnieje duszpasterstwo dla osób niepełnosprawnych, tutaj czegoś wyraźnie brakuje. Dzieci często się wiercą czy szepczą w kościele, nic w tym niezwykłego nie ma. Chyba jednak musiało tutaj wiele rzeczy zajść, że ksiądz przerwał mszę i zaczął dyscyplinować kogoś z wiernych. Poza tym, to ksiądz nie musiał wiedzieć, że jest to dziecko niepełsnosprawne. Inna sprawa, dlaczego nie wiedział, że w jego parafii są osoby z takimi problemami i potrzebami.  Tutaj jest raczej element coś znacznie więcej, niż napisał autor artykułu. To brak szerszej komunikacji. Wierni nie wiedzą jak zgłaszać swoje problemy czy potrzeby księdzu, a ksiądz nie wie, jak to komunikować czy zachęcić do tego wiernych. Trudno kogoś obwianiać i osądzać na podstawie gazetowej sensacji. Mnie bardziej by zaciekwiło, czy sprawa ma dalszy ciąg. Czy ten ksiądz nawiązał kontakt z tą matką, nawet nie w celu przepraszania, ale w celu zrozumienia potrzeb, znalezienie rozwiązania, jak pogodzić potrzeby wiernych, którz jednak chcą w skupieniu przeżyć mszę, a potrzeby tej matki i jej dziecka.
10 kwietnia 2016, 18:12
Nie znamy przebiegu wydarzenia, ale jesteśmy gotowi skomnetować i pouczać. Bo jakies media napisaly. A moze była to tylko uwaga, czasmi słuszna, bo ksiądz zauwazyl iż i matka i osoby będące wtedy w kościele się poprostu mecyły tą sytuacją, zamiast skupić się na Liturgi. Niestety mamy ostatnio społeczny trend do byci aprzewraźliwonym na swoim (czy na swoich dzieci) punkcie. W dodatku wielu uważa, iż jemu czy jego dziecku nalezy się wszystko. A przede wszystkim zrozumienie. Ktorego dana osoba nie wykazuje chocby wobec innych uczestników danej Mszy sw. Nie tak drastycznie, ale np. biegajace rozwydrzane dzieci poprostu przeszkadzają innym. Owszem super, iż przychodza do koscióła, pytanei tylko po co? Skoro ani one, ani ich opinekunowie nie uczestnicza we Mszy. Bo zamaist skupienia modlitewnego biegaja za dzieckiem. Obowiązek zaliczony, ale czy tylko o to chodzi? Przez kilka lat, gdy nasze dzieci były male, chodziliśmy z żoną na zmianę. Aby móc przezyć Mszę św. w skupieniu. Bo to jest jednak ważniejsze, niż tylko zaliczenie prawa i wspólny spacer samochodem do kościółka.
9 maja 2016, 09:41
po co? po to, żeby wiedziały, że to też jest ich Dom, ich miejsce. Żeby wiedziały, że Pan Jezus chce, by do Niego przychodziły. Po to, by przebywały z Nim i chłonęły Jego obecność. By "opalały się w promieniach Bożej miłości". By obserwowały. By się wpatrywały w to, co dzieje się na Ołtarzu. By zadawały pytania. By zatęskniły za przyjęciem Komunii zanim do to zrobią. By pewnego dnia, dnia Pierwszej Komunii nie świętowały "zjedzenia opłatka prawie jak w wigilię" ale jako pełne uczestniczenie w Czymś niezwykłym. I dlatego nasze dzieci od urodzenia chodzą z nami do kościoła. I na Mszę. A my z radością tłumaczymy dlaczego ksiądz podnosi do góry rozłożone ręce, dlaczego wlewa do kielicha i wino i wodę, czym różni się np puryfikaterz od palki i dlaczego nie można zastąpić ich jednym białym ręczniczkiem.. itd... Może mając małe dzieci, wprowadzając je w relacje z Panem i w życie kościoła trzeba czasem zrezygnować z własnych przeżyć i skupienia, uczynić z siebie dar dla nich, by jak najlepiej wypełnić trud wychowania, 'Tych najmniejszych', którego się podjęliśmy. I może nieraz nasze dzieci zachowują się "jak to dzieci" ale są zainteresowane tym, co się w kościele, czy na ołtarzu dzieje.  A gdy mijamy kościół czasem słyszę: "wejdziemy popatrzeć na Pana Jezusa?" "wpadniemy się uśmiechąć do Jezusa? muszę Mu podziękować.." - i w takich chwilach wiem, że było warto. Że jest wato  rezygnować czasem z siebie i swoich wzniosłości po to, żeby przez godzinę "uganiać się" za maluchem.  /co nie oznacza, że nie należy od początku tłumaczyć dziecku szczególności tego Miejsca i uczyć je szacunku. Nie znosić zabawek, zadbać o to, by dziecko wiedziało że jest odświętniej ubrane.. itd.../  
10 kwietnia 2016, 14:56
Nie zawsze potrafimy zachować się właściwie. Ten ksiądz powinien odnaleźć tę kobietę i przeprosić ją osobiście, a potem uczynić to wobec całej wspólnoty parafialnej. Jeśli nie jest w stanie jej odnaleźć, to trzeba zamieścić przeprosiny w prasie i internecie. Może powinna być też  przedstawiona jakaś dobra propozycja, by kobieta mogła spokojnie (jeśli tak można powiedzieć) uczestniczyć z dzieckiem we Mszy św. Przecież bardzo zapragnęła przyjść do Pana Boga i Kościoła, bo gdzie miałaby pójść? To piękny przykład dla innych...
A
andrzej_a
10 kwietnia 2016, 14:54
A może jest trochę tak, iż chodzimy do Świątyń, uczestniczymy w Mszy Świętej, a nie tworzymy jednej zwartej wspólnoty. Ciężar opieki nad trudnym dzieckiem zwykle pozostawiamy na barkach matek, nawet nie starając się im czasem ulżyć w ich posłudze. Ten epizod Wielkanocnego Poniedziałku ukazuje nie tylko niewłaściwy język, lecz również niewłaściwą postawę Wspólnoty jaką tworzą lub tworzyć powinni wierni wraz z kapłanami. Czasami sam przyglądam się takim sytuacjom w Świątyniach i zastanawiam się, gdzie zgubiliśmy naszą wspólnotowość. Zupełnie inaczej jest z wiernymi, którzy uczestniczą w pielgrzymkach czy wspólnych wyjazdach do miejsc świętych. Tam wspólnota buduje się i umacnia wraz z biegiem drogi, bo po jakimś czasie o wiele łatwiej pomaga się drugiemu członkowi chrześcijańskiej wspólnoty, a i ten drugi człowiek chętniej przyjmuje pomoc. Jednak w Świątyniach tej wspólnoty brakuje, wręcz się umacnia indywidualizm (każdy sobie rzepkę skrobie). W tej perspektywie można dostrzec, iż winę za zaistniałą sytuację w tamtej Świątyni ponosili również wierni tam zebrani. Być może tamta matka już nie miała siły, albo chciała choć na chwilkę zanurzyć się w Słowie Bożym. Szkoda, że nikt jej tam nie pomógł, nie wyręczył w opiece nad tamtym dzieckiem. Wychowanie dziecka niepełnosprawnego jest jest ogromnym heroizmem, a opieka nad nim też do lekkich nie należy. A więc jaką wspólnotą chcielibyśmy być, My jako wierzący w Chrystusa  i do jakiej wspólnoty chcemy zdążać? ------- Ostateczna wspólnota to ta pośród Świętych, wszyscy bracia i siostry równi w Chrystusie Panu.
MM
Maria Mik
9 kwietnia 2016, 20:25
Moim zdaniem ksiądz zachował się bardzo niewłaściwie. Kiedyś byłam świadkiem, kiedy ksiądz zwrócił uwagę rodzicowi hałasującego i biegającego dziecka. Nie była to połajanka ani żadne ocenianie tych rodziców, tylko konkretna prośba. Uwaga w żaden sposób nie dyskredytowała rodzica dziecka. Choć widziałam, że ksiądz był poirytowany (ksiądz niestety lub stety też człowiek), to mimo wszystko dał radę bez połajanek. Oczywiście cudownie byłoby, gdyby się nie zirytował, nawet lekko. Może warto uczyć księży jak mają reagować na takie niekomfortowe sytuacje w duchu chrześcijańskim? Warto też, żeby księża czasem w kazaniu pomogli zrozumieć rodzicom na jakie zachowania dzieci zwrócić uwagę i zareagować. Jestem w stanie zrozumieć, ze rodzic dziecka upośledzonego, a tak było w tym przypadku ma znacznie podwyższony próg wrażliwości w przypadku swojego dziecka. W przeciwnym razie pewnie by zwariował codziennie funkcjonując z chorym dzieckiem. Od czego jest uprzejma prośba? Ktoś napisał, ze z dziećmi tylko na msze dla dzieci, a to było nabożeństwo w Wielkim Tygodniu, a więc jedyne. Pomagać rodzicom, być życzliwym i w tym duchu zwracać uwagę, a nie obrażać jakimiś skandalicznymi połajankami. 
MR
Maciej Roszkowski
9 kwietnia 2016, 19:38
Sprawa jak zwykle nie jest jednoznaczna. Pamiętamy - "pozwlcie dziatkom przyjść do mnie". Poza tym często przyjście do Kościoła z dizeckiem jest jedynym sposbem przyjcia małżonków razem.  Z drugiej strony maluch, który w czasie Mszy płacze/ krzyczy 3x po 10 minut  pownien być uspokojony przez rodziców, a jerśli się nie da  na zewnhjątrz tez jest bnagłośbnienie. Jak zwykle, moja wolność kończy się tam gdzie jest wolność otoczenia. W wielu kościołach są opdrębne msze dla dzieci i rodziców z dziećmi. 
Janusz Podkamienny
9 kwietnia 2016, 17:05
W takich przypadkach, nie ma winy po jednej stronie, Po pierwsze, rodzic przychodzący do kościoła powinien zdawać sobie sprawę, że głośne zachowanie dziecka, bieganie po kościele itp. nie pozwala skupić się innym na tym co najważniejsze, czyli nabożnym uczestniczeniu we Mszy Św., a kościół, to nie plac zabaw. Po drugie i to bardziej smutne. Nie było słychać słowa, które zmiękcza każde serce - PRZEPRASZAM, ani z ust tego księdza, ani proboszcza i co przygnębia - z ust jego biskupa.
AA
Akada Asaki
9 kwietnia 2016, 14:09
Gdyby nie egoistyczne kobiety, które przychodzą do kościoła z dziećmi, których nie umieją opanować nie byłoby takich problemów. Ani ta kobieta, rozproszona dzieckiem nie uczestniczyła w liturgii ani najbliżej stojący wierni ani to dziecko. Gdyby nie egoizm i brak zrozumienia tego po co się uczestniczy w liturgii nie byłoby dzieci biegających i ganiających się za ołtarzem. Ech kochane i słodkie potworki. Przypomina mi się sytuacja z koncertu Flores Rosarum u sióstr benedyktynek w Drochiczynie gdzie ani ten słodki apsorbujący swoim zachowaniem cały zebrany kościół chłopiec nie uczestniczył w koncercie, ani jego matka, która co chwila wychodziła z nim jak satelita na zewnątrz i wracała do środka aby zabawa zaczęła się od nowa. Mogłabym podejść do niej i powiedzieć "czy pani ma w sobie trochę miłosierdzia, niech się pani nad nami zlituje". Ale wtedy byłabym postrzegana jak najgorsze beszczelne bydle.
PM
Pola Magierska
9 kwietnia 2016, 16:41
Głupie gadanie! To co mają robić? Mają te dzieci związać? Bić nie wolno.
AA
Akada Asaki
9 kwietnia 2016, 17:03
Od dłuższego czasu w naszym kościele trwa i rozwija się na dobre kult Świętego Spokoju. Polega on na tym aby pod żadnym pozorem nikogo nie obrazić i ten przekaz jest jego jedynym przykazaniem. Najlepiej wszystko co nas dotyka po prostu przemilczeć i nazwać to miłosierdziem. Jak widzę ks. Stopka jest apostołem tego kultu. Kult ten wyraźnie stoi w sprzeczności z Chrześcijaństwem, które oparte jest (o ile mnie nauczanie Chrystusa nie myli) na mówieniu prawdy. A co do dzieci. Kodeks Prawa Kanonicznego określa wiek, w którym dzieci mogą przyjać Komunię Świętą na lat 7 (KPK kan.97 § 2). Zabieranie młodszych dzieci, które na dają się opanować na Mszę Świętą jest afrontem wobec wiernych. Tylko tyle.
9 kwietnia 2016, 17:04
a ja podeszłabym do Ciebie i spytała "czy pani ma w sobie trochę miłosierdzia ? - niech pani "krzywdy cierpliwie znosi" " bo taki uczynek miłosierdzia jest. o "do kośioła dzieci nie przyprowadzać" nie słyszałam..
9 kwietnia 2016, 21:35
Od dluższego czasu w naszym kościele trwa i rozwija się na dobre kult świętego Spokoju. Polega on na tym aby pod żadnym pozorem nikogo nie obrazić i ten przekaz jest jego jedynym przykazaniem. Kult ten wyraźnie stoi w sprzecznosci z Chrześcijaństwem, które oparte jest (o ile mnie nauczanie Chrystusa nie myli) na mówieniu prawdy. Kilka linijek wyżej piszesz: Mogłabym podejść i powiedzieć "czy pani ma w sobie trochę miłosierdzia, niech się pani nad nami zlituje". Ale wtedy byłabym postrzegana jak najgorsze beszczelne bydle. To w końcu jesteś za mówieniem prawdy czy za świętym spokojem? A może  tylko tak sobie piszesz bo nie masz co zrobić z czasem. Ale tak naprawdę jak dobrze się przyjrzysz to właśnie to niezwrócenie uwagi to jest właśnie to o co tak naprawdę tu chodzi, czyli to o czym pisze ks. Stopka. Być może nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy, bo cokolwiek byś nie napisał własnie to o czym pisze ks. Stopka jest w każdym z nas, w tobie też, chociaż może o tym nie wiesz. I dlatego to coś właśnie powstrzymało cię przed zwróceniem uwagi. Jak znajdziesz czas to pomyśl co to może być to coś.
TK
Ter Ka
10 kwietnia 2016, 02:43
"Egoistyczne kobiety?" Dobre sobie. Matka, która też chce być na mszy św. jest egoistką?! Uważa Pani, że nie wolałaby spokojnie sobie siedziec w ławce? Poza tym dzieci są rózne. Nie każde dziecko da się opanować (w opisywanej sytuacji było niepełnosprawne, może na tym m.in. niepełnosprawność polegała). Dziecko nie do końca rozumie sytuację. A nie nauczy się rozumieć jak nie będzie do kościoła przyprowadzane. Natomiast przesadne tresowanie dzieci w kościele, karanie, klapsy, cóż - może na chwilę skuteczne, ale z czym się takiemu dziecku kosciół będzie kojarzył?
TK
Ter Ka
10 kwietnia 2016, 03:00
Mnie biegające dzieci nie denerwują, bo sama kiedys takie miałam. Jak widzę, że matka już nie daje rady, próbuję pomóc, ale nie strofując matkę. Czasem delikatna i zyczliwa interwencja obcej osoby potrafi zdziałać cuda. A egoistyczne kobiety w kościele widuję, owszem. To starsze panie, które przychodza pierwsze i siadają zawsze z samego brzegu ławki. I tak , ławka mogaca pomieścić 5 osób jest zablokowana przez 2 staruszki z obu końców. W końcu przewaznie znajduje sie śmiałek chcący też usiąść. Wtedy pani, zamiast sie posunąć, ze zbolałą miną wygrzebuje się z ławki i pozwala mu (lub jej) łaskawie usiąść, sama lokując się niezmiennie z brzegu. Jest to nagminne i okropnie irytujące.
10 kwietnia 2016, 10:00
Mnie biegające dzieci nie denerwują bo sama kiedyś takie miałam. Jak widze, ze matka już nie daje rady próbuję pomóc, ale nie strofujac matkę.(...)A egoistyczne kobiety w kościele widuję, owszem. To starsze panie , które przychodzą pierwsze i siadają zawsze z samego brzegu ławki. Czyli jesteś wyrozumiała ale wybiórczo - a nie beirzesz pod uwagę, że starszej osobie trudno jest przecisnąć się przez całą ławkę siedzących i nieprzystępujących do Komunii i dlatego może siada z samego brzegu, żeby łatwiej było jej potem wstać i wyjść?  Też keidyś będziesz staruszką.
A
Agnieszka
11 kwietnia 2016, 21:35
ta "egoistyczna" matka niepełnosprawnego dziecka, może nie mieć w ogóle innej możliwości wyjścia z domu niż tylko z tym dzieckiem. Pomyślałeś o tym? Tak jak wiele osób tu napisało nie powinno się nikogo oceniać nie znając jego sytuacji. Inna strona medalu - pisze się teraz mnóstwo o nowej propozycji zmiany ustawy antyaborcyjnej. A w tej sytuacji jest cudowny przykład na udzielanie "wsparcia" tym niepełnosprawnym, którzy już są między nami i ich rodzinom. Nie znam do końca kontekstu całej tej sytuacji, może ksiądz nie wiedział, że dziecko jest niepełnosprawne, może nie znał sytuacji matki/ rodziny ... ale w tej sytuacji chyba bezpieczniej powstrzymać się od publicznego komentarza i zostawić go na potem - na osobności. Też mam dziecko które nie zachowuje się w kościele dobrze i staram się zminimalizować jego wpływ na innych. Ale wolę iść do kościoła z nim niż sama - nawet jeśli mam możliwość go gdzieś/komuś zostawić. Nawet jeśli moje uczestnictwo we mszy jest ograniczone. Wybieram mszę dla dzieci i idę. Ale moje dziecko jest zdrowe i dorośnie - nie potrafię sobie wyobrazić co bym czuła/myślała gdybym miała dziecko niepełnosprawne i perspektywę że jestem do niego uwiązana już na zawsze. I dodatkowo musiała jeszcze słuchać pretensji innych ludzi - zamiast otrzymywać ich wsparcie.
Rafał Dąbrowa
9 kwietnia 2016, 10:30
Miłość to są konkrety, konkretne okazje by tę miłość okazać.