Jan Hus - kiedyś spalony na stosie, dziś mógłby być kanonizowany?
Od wieków jego postać wywołuje kontrowersje, jeszcze niedawno uważano go za heretyka, ale od kilkudziesięciu lat także w Kościele katolickim pojawili się teolodzy, którzy jasno wskazują, że mistrz Jan mógłby zostać nie tylko zrehabilitowany, ale wręcz kanonizowany.
Stojąc na rynku w Pradze, trudno nie myśleć o historii chrześcijaństwa. I to nie tylko w Czechach, ale w całej Europie.
Uwielbiam Pragę. I to nie tylko dlatego, że jest pięknym miastem, ale także dlatego, że pozwala stawiać sobie trudne pytania i szukać na nie - gdzieś w zakamarkach praskich uliczek - poważnych odpowiedzi. Gdy człowiek staje na rynku, to od razu przenosi się w centrum wielowiekowych, religijnych kontrowersji i zmuszony jest zadać sobie pytanie o to, co dzieje się współcześnie.
Trudno bowiem uciec od historii, gdy stoi się na przeciw wielkiego pomnika Jana Husa, obok na poświęcenie czeka zburzona w momencie odzyskiwania przez Czechy niepodległości po upadku Austro-Węgier maryjna kolumna, z boku mamy przepiękny, średniowieczny kościół Najświętszej Marii Panny przed Tynem, w którym wybrano husyckiego biskupa Jana Rokycana, i który przez kilkadziesiąt lat zwieńczony był wielkim złotym, husyckim kielichem, który później - gdy świątynia stała się katolicka - zastąpiona została wizerunkiem Najświętszej Maryi Panny. Po przekątnej mamy inną świątynie, niegdyś katolicką, później prawosławną, a obecnie należącą do Czechosłowackiego Kościoła Husyckiego, czyli kościół św. Mikołaja, gdzie odprawiono pierwszą husycką (w zasadzie należałoby powiedzieć nowo-husycką, bo z Janem Husem owo wyznanie niewiele miało wspólnego) liturgię w XX wieku.
Każde z tych miejsc rodzi pytania, wspomnienia, refleksje. Jan Hus został spalony bez poważnego procesu, bez możliwości obrony, za poglądy, które mu przypisywano, ale które nie jest jasno czy rzeczywiście głosił. Od wieków jego postać wywołuje kontrowersje, jeszcze niedawno uważano go za heretyka, ale od kilkudziesięciu lat także w Kościele katolickim pojawili się teolodzy, którzy jasno wskazują, że mistrz Jan mógłby zostać nie tylko zrehabilitowany, ale wręcz kanonizowany.
Dziś - to wyraźny postęp - już się nie palimy, ale ze słuchaniem się nawzajem mamy nadal identyczny problem.
Jednym z nich był wielki polski filozof prof. Stefan Swieżawski, ale powoli opinie takie znaleźć można i wśród czeskich teologów (choć akurat tam postać tam wzbudza o wiele silniejsze emocje), a św. Jan Paweł II wprost mówił o konieczności ponownego przemyślenia dziedzictwa tej postaci. Gdy stoi się naprzeciwko jego pomnika, albo przechodzi do nieodległej kaplicy betlejemskiej (zrekonstruowanej po kilku stuleciach) trudno nie myśleć o tym, że jak wówczas myśl Husa była odpowiedzią (nawet jeśli nie zawsze słuszną i ortodoksyjną) na najistotniejsze pytania, tak i obecnie przeżywamy gigantyczny kryzys nie tylko związany ze skandalami seksualnymi, ale i z katolicką tożsamością, i identycznie tak samo nie jesteśmy w stanie słuchać się wzajemnie.
Wtedy zamiast wysłuchać, polemizować, spróbować wczuć się w sugestie praskiego kaznodziei, ostatecznie go spalono. Dziś - to wyraźny postęp - już się nie palimy, ale ze słuchaniem się nawzajem mamy nadal identyczny problem. Zwolennicy Komunii na rękę nie chcą zrozumieć lęków tych, dla których to świętokradztwo, a ci, którzy przyjmują ją tylko do ust nie są w stanie zrozumieć innego rodzaju pobożności. Katolicy postępowi nie słuchają i odmawiają prawdziwej katolickości konserwatystom, a konserwatyści zarzucają progresywistom (w Polsce obie te grupy są i tak bardzo umiarkowane) niewierność Ewangelii. I być może nie byłoby to nawet takim problemem, gdyby owe zarzuty poprzedziła próba wzajemnego zrozumienia, przywołania i przeanalizowania argumentacji. Nic takiego nie ma jednak miejsca, a zamiast tego palimy się na wirtualnych stosach.
Historia Husa, ale także późniejszych nurtów reformatorskich uczy nas, że taka postawa tylko szkodzi. Może, gdyby uważnie przeanalizowano argumenty Husa, gdyby przemyślano je, to nawet gdyby nie uznano ich prawdziwości i nadal uznawano mistrza Jana za heretyka, to udałoby się uniknąć wielu z późniejszych sporów, awantur i błędów. Sobór Trydencki, choć wprowadził wiele istotnych dla katolicyzmu dogmatów, jednocześnie wyznaczył kurs, który zakończył się przesadnym wywyższeniem kapłaństwa kosztem innych powołań, ograniczył rolę świeckich i wprowadził typ pobożności, w którym posłuszeństwo pozostaje najważniejsze. Efekty tego myślenia zbieramy zaś dzisiaj, bo jednym z powodów skandali seksualnych pozostaje zakorzeniona w pewnym typie post-trydenckiej duchowości model klerykalizmu.
Ale rynek praski uświadamia także dokąd doprowadzić nas może antyrzymski resentyment, któremu niekiedy ulegamy. Husyci z Kościoła Czechosłowackiego są jego smutnym przykładem. Paradoksem jest to, że z samym Husem wyznanie to niewiele ma wspólnego, a jest raczej efektem modernizmu katolickiego i silnego antyrzymskiego i antyaustriackiego resentymentu części duchownych katolickich na początku XX wieku. To oni stworzyli zupełnie nowe wyznanie, czyli Kościół Czechosłowacki, który miał być ucieleśnieniem ich marzeń o samodzielnej, odrębnej od Wiednia i Rzymu religijność czeskiej.
Pierwsze nabożeństwo nowej wspólnoty odprawiono 8 stycznia 1920 właśnie w kościele św. Mikołaja w Pradze, a pierwsze wspólnoty powstały kilka dni później. Duchownych i ponad sto tysięcy wiernych łączyła w tym czasie głównie niechęć do Rzymu, ale - jak pokazały dalsze spory niewiele więcej. Część z duchownych i teologów (w tym jeden z liderów i późniejszy patriarcha Czechosłowackiego Kościoła Husyckiego ks. Karel Farský) opowiadała się za skrajnym modelem modernizmu katolickiego i stopniowo odrzucała najważniejsze dogmaty chrześcijaństwa w ogóle. Modernizm owego duchownego szedł tak daleko, że w części z jego dzieł teologicznych można znaleźć opinie, które przeczą osobowej naturze Ducha Świętego, a także mogą być rozumiane jako zaprzeczenie Bóstwa Jezusa Chrystusa i uznanie Boga za siłę bezosobową. Opinie takie znalazły się zresztą w późniejszych wyznaniach wiary nowej wspólnoty, a zrezygnowano z nich dopiero w roku 1971.
Inni z twórców nowej wspólnoty (w tym Matějowi Pavlíkowowi, późniejszemu prawosławnemu biskupowi i świętemu męczennikowi prawosławia Gorazdowi II) bliższe pozostawały idee prawosławne, które uznali za bardziej zgodne z duchem słowiańskim i pozwalające zachować niezależność narodową. Obie grupy początkowo szukały uznania u prawosławnych, stąd sukcesję apostolską pierwsi biskupi husyccy otrzymali z Serbskiej Cerkwi Prawosławnej, która jednak później wycofała swoje poparcie dla modernistów, a nowy katechizm napisany przez ks. Farskyego uznała za panteistyczny. W efekcie na bazie ruchu antyrzymskiego powstały dwie odrębne wspólnoty: Czechosłowacki Kościół Husycki i Kościół Prawosławny Czechosłowacji (w 1924 roku). Dlaczego o tym piszę? Bo to przypomina (i skrajnym progresywistom i najbardziej radykalnym przeciwnikom zmian), że tam, gdzie niknie papież, gdzie pojawia się niewierność Rzymowi (nawet motywowana słusznymi względami politycznymi), tam… pojawia się niebezpieczeństwo stopniowego odpływania od ortodoksji. I to nawet jeśli odejście motywowane jest właśnie obroną ortodoksji.
I na koniec wzrok pada na kolumnę Matki Bożej. I człowiek uświadamia sobie, że w Niej jest nadzieja. Ona, jak to matka, patrzy na nasze - jej dzieci - spory, kłótnie i modli się za nas do swojego Syna. Warto byśmy - pośród wszystkich naszych sporów i kłótni - nigdy o niej nie zapominali.
Skomentuj artykuł