Incydent z Marszu Równości oburza mnie na 10 minut

(fot. Nasze Pomorze / YouTube.com)

W Gdańsku, w moim Gdańsku, mieście Heweliusza, "Solidarności" i wielkich ideałów, zdarzyło się coś, w co trudno mi było uwierzyć. Tak zresztą na początku pomyślałam - że to chyba niemożliwe. Albo że nie może być tak źle. Po tym jednak, jak zobaczyłam zdjęcia z Marszu Równości, stwierdziłam że owszem - jest tak źle.

Przyznałam się kiedyś, że z sentymentem wspominam pochód pierwszomajowy. Nie musiałam długo czekać na komentarz - przeczytałam ich sporo o "precz z komuną" i lewactwie... Odwiedzającemu tę stronę patriocie umknął fakt, że miałam wtedy jakieś sześć lat i - przepraszam za wyrażenie - naprawdę jarałam się tym, że będę mogła machać moim pięknym gołąbkiem pokoju w czasie pochodu. Dodajcie do tego piękną pogodę i dzień wolny od pracy, więc spędzony z rodzicami, a otrzymacie odpowiedź - w siermiężnym świecie sprzed 1989 roku, w świecie, w którym bajki Disneya puszczano w telewizji dwa razy do roku (i mniej więcej tak samo często na stole pojawiał się rarytas w formie wyrobu czekoladopodobnego) taki dzień dla kilkulatka to była pewnego rodzaju atrakcja.

DEON.PL POLECA


W ten sposób mogła zacząć się moja kariera pochodowicza, aktywisty i wymachującego transparentem bojownika. Tak się jednak nie stało. Przyznam, że od tamtego czasu trudno jest mi znaleźć w pamięci jakąkolwiek manifestację czy pochód, w którym brałam udział. Jakoś tak się nie złożyło. Jakoś mnie nie ciągnęło - ani na czarne, ani na białe marsze, na manifestacje, kontrmanifestacje i tym podobne. Może dlatego, że bardzo lubię ludzi, ale unikam tłumu. A może dlatego, że naiwnie i wciąż na nowo staram się szukać tego, co łączy.

Dlatego mimo że często aż się we mnie gotowało od emocji, ostatnio wybierałam milczenie. Nie pisałam tu po wstrząsającym dla mnie filmie Sekielskiego. Nie wypowiadałam się, gdy temat tęczy wokół Matki Bożej rozpalał do czerwoności fora internetowe, choć przyznam - budziło to mój niesmak. Tym razem jednak nie wytrzymałam...

W Gdańsku, w moim Gdańsku, mieście Heweliusza, "Solidarności" i wielkich ideałów, zdarzyło się coś, w co trudno mi było uwierzyć. Tak zresztą na początku pomyślałam - że to chyba niemożliwe. Albo że nie może być tak źle. Po tym jednak, jak zobaczyłam zdjęcia z Marszu Równości, stwierdziłam że owszem - jest tak źle. Albo i gorzej...
Niedowierzanie ustąpiło miejsca oburzeniu i złości, zataczając koło - wracając znów do niedowierzania. Potem jednak zrobiło mi się żal manifestujących. Stwierdziłam, że im współczuję. I to nie jest ten typ współczucia, w którym patrzę na drugiego człowieka z góry, pokazując jednocześnie, że uważam się za kogoś lepszego.

Nie - naprawdę, szczerze i autentycznie współczuję, że są ludzie, którzy nie znajdują innych form wyrażenia tego, kim są. Że swoją tożsamość, czyli to KIM JESTEM muszą budować, przekreślając innych - wyśmiewając, raniąc, negując. Ukoronowana wagina z Marszu Równości budzi moje oburzenie, owszem, ale na dziesięć minut. Potem jednak zostaje we mnie tylko współczucie dla osób, które czują się zmuszone wyrażać swoją kobiecość w ten sposób. Co kryje się za taką desperacją? Jaki brak miłości, szczęścia i treści w życiu?...

Po raz kolejny dochodzę do podobnej refleksji - oburzenie i kontratak to nie sposób na naprawę świata. Zamiast walczyć z tymi, którzy protestują, manifestują, proponuję coś innego - dumę z tego, kim jestem. Świadomość tego, jaką jestem kobietą - co mam w sercu, jakie doświadczenia składają się na to, kim dzisiaj jestem, jaka jest moja mądrość. I ciche świadectwo - zwyczajne, ale karmiące ludzi bardziej niż protesty i puste słowa.

Zamiast walczyć z walczącymi, wolę dziś dumnie unieść głowę i bez manifestowania czegokolwiek, ale w pełni świadomie żyć w taki sposób, jaki wybrałam. Nie wyjdę na ulicę z transparentem, ale gdybym miała przedstawić to, co wyraża mnie w pełni, mogłabym z dumą zaprezentować obraz kobiety w ciąży, z czułością obejmującej rosnący brzuch i kochającej swoje zmieniające się ciało. Mogłabym pokazać matkę z dzieckiem na ręku, a nawet - pal licho - tę samą matkę smażącą naleśniki w kuchni. Bo matce wtedy korona z głowy nie spada, wręcz przeciwnie. I matka sama siebie koronować nie musi. Ona ma tę godność. Ona to czuje, a przynajmniej może to poczuć. (I piszę to oczywiście z własnej perspektywy, więc jeśli czytasz mnie: żono, singielko, kobieto poszukująca, to chciałabym wyrazić to jasno - tę godność ma każda z nas i każda z nas, niezależnie od swojej drogi życiowej, może ją odkrywać).

Najlepszym sposobem na zmienianie świata nie jest zmienianie świata (czyli innych), ale bycie coraz bardziej sobą. Z dumą, ze zgodą na to, co niedoskonałe, z wewnętrznym spokojem. To nasze kobiece zadanie. Do tego możemy dorastać, ucząc się na błędach. Ucząc się siebie. I ciesząc się sobą. Żaden, nawet najbardziej obrazoburczy transparent nie jest w stanie tego zmienić. Przynajmniej taką mam dzisiaj nadzieję i tej nadziei chciałabym się trzymać.

Majka Moller - aktywna zawodowo mama dwójki dzieci, na co dzień dentystka i magister psychologii. Od lat zakochana w swoim mężu, od zawsze i chyba z wzajemnością - w życiu i górach. Autorka bloga Chrześcijańska Mama i współautorka książki "Ile lat ma Twoja dusza?"

Aktywna zawodowo mama dwójki dzieci, na co dzień dentystka i magister psychologii. Od lat zakochana w swoim mężu, od zawsze i chyba z wzajemnością - w życiu i górach. Autorka bloga Chrześcijańska Mama i autorka książek "Pogoda ducha. Pełna uczuć jesteś boska!" i "Ile lat ma Twoja dusza?"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Incydent z Marszu Równości oburza mnie na 10 minut
Komentarze (5)
TK
Ter Ka
8 czerwca 2019, 00:53
A mnie takie incydenty w ogóle nie dziwią, choć, oczywiście, jako katoliczkę, bolą. Bo jeśli ktoś czuje się nieakceptowany , odrzucony i zraniony, to przeważnie reaguje na dwa sposoby: albo potulnie chowa się w mysią dziurę i udawaje kogoś, kim nie jest albo zbiera się na odwagę i stara się zranić tych, którzy ranią jego.
MH
M H
5 czerwca 2019, 20:23
Dla mnie to co się dzieje na tego typu marszach jest konsekwencją tych ideologii. To tak jakbym próbował pić z zatrutej studni i dziwił się dlaczego ta woda tak śmierdzi... Uważam, że konsekwencje wchodzenia z w dialog z rucham 'lgbt', będą miały dla chrześcijan opłakane konsekwencje (a widać w ostatnich latach takie tendecje). 
S
Szczelka
5 czerwca 2019, 15:27
A mnie oburza minutę. Dlaczego tak krótko? Z dwóch prostych powodów. Pierwszy powód, "zewnętrzny": bo w każdej grupie społecznej, a więc i wśród ludzi na marszu, na KAŻDYM marszu, są zachowania czy postawy ekstremalne. Oczywiście, sposoby wyrażania skrajnych postaw będą różne w zależności od pochodów i ich celów. Marsz ludzi, dajmy na to, przeciwko cenzurowaniu sztuki (czyli skupiający głównie miłośników kultury i sztuki) będzie inny, niż marsz ludzi, których łączy chęć pokazania światu swojej inności. Powód drugi, "wewnętrzny": bo to jest w każdym człowieku. Jeśli się z kimś zupełnie nie zgadzamy, ktoś ma zupełnie inne poglądy, to często ośmieszamy nie tylko te poglądy, ale i samego człowieka. Czy nie tak jest w naszych relacjach w małżeństwie? A relacja rodzic - dziecko? Najlepiej dorosłe już dziecko (ale przecież dalej młode i głupie, niczego nie rozumie). Relacja katolik - niewierzący...? Że już nie wspomnę o relacji wyborca KE - wyborca PIS....Udajemy mądrych, dobrych, sprawiedliwych, a tymczasem jesteśmy tacy, jak wszyscy. Różnimy się trochę poczuciem smaku, taktem. Jedyne co mogę zrobić jako chrześcijanin, to wspomnieć na Jezusa, który mówi: "Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem..." Jezus zadawał się z różnymi ludźmi, ale był wyrozumiały dla ludzi. Natomiast z ludzkich cech, wspólnych nam wszystkim, najbardziej potępiał świętoszkowatość i wynoszenie się ponad innych. Pozdrawiam.
5 czerwca 2019, 12:51
cytat: "Incydent z Marszu Równości oburza mnie na 10 minut-Maja Moller" A mnie oburza na strasznie długo
Piotr Stanibor
5 czerwca 2019, 12:29
Co motywowało autorów manifowego bluźnierstwa? Z pewnością nie ignorancja. Świadoma przemyślana prowokacja, chęć obrażenia katolików, wyrażenie pogardy do mariologii, niechęci do chrześcijańskiej antropologii, tradycji i generalnie całych religii Księgi i to w taki sposób by nie ponieść konsekwencji prawnych. Przykładowo Chrystus z "czymś niewłaściwym" na czole byłby już przesadnie oczywisty, ale wizerunki NMP z bananem zostawiają furtkę do wytłumaczenia się. A jak ma to odebrać katolik? Widzę tutaj dwie postawy. Pierwsza, analogiczna do "napluj na Buddę" głosi, że żaden profan nie jest wstanie prawdziwie obrazić sacrum, Bóg jest nieskończony, więc nie będzie obrażał się na zagubionych nieszczęśników, człowiek powinien współczuć organizatorom i żywić nadzieje, że kiedyś "zmądrzeją". Druga, bardziej ponura, Bóg stworzył człowieka by ten Mu służył i Go wychwalał, niesubordynacja budzi sprzeciw Stwórcy, w historii zdarzało się, że za bluźniercze czyny karał całe miasta i społeczności, zsyłał choroby dlatego należy podjąć wszelkie działania mające charakter przebłagujący i dążyć do niepowtórzenia się takiej sytuacji choćby kosztem ignorancji prawa państwowego, wolności osobistej i tym podobnych świeckich swobód.